Urodziłem się nad Cienką (I)

Były też wśród pensjonatowych gości osoby szczególnie miłe gospodarzom i nam – dzieciom. Taką osobą była nasza ukochana Ciocia Oleńka (Aleksandra Jasińska-Nowicka), malarka, później nazwana “Ciotkuszem”. Przyjeżdżała wiosną lub latem i mimo ciężkich przeżyć, jakich doznała uciekając ze Lwowa przed wywózką do enkawudowskich łagrów, a potem do warszawskiego piekła, potrafiła natchnąć wszystkich humorem i optymizmem. Zawsze zostawały po jej pobycie jakieś miłe obrazki, a zwłaszcza portrety dzieci, nie tylko dworskich ale i wiejskich.

Spokojnie nad Liwcem

urle scaled e
urle scaled e

Urle — miejscowość letniskową zaniedbaną od lat — należy dźwignąć społecznym wysiłkiem. Powinny znaleźć się z powrotem w rzędzie znanych letnisk krajowych — odzyskać rangę, stać się ponownie czym były — płucami niedalekiej Warszawy. Dobre chęci i najlepsza wola społeczna nie wystarczy jednak do zbudowania 6-kilometrowej drogi asfaltowej, niezbędnej do połączenia letniskowych wiosek wokół Urli, utworzenia wielkiego kompleksu letniskowego dla tysięcy dzieci.

Ompiacy nad Liwcem

dzien dobry scaled
dzien dobry scaled

Wrażenia z obozu OMP w Urlach Zielone Święta należy bezapelacyjnie spędzić na „zielonej trawce”. Żeby było… do koloru i aby stało się zadość tradycji. Tylko […]

Dolina dzieci

Kolonje letnie dla dzieci żydowskich ufundował p. Doktorowicz. Istnieją one już czwarty rok. W pierwszym roku gościły 500 dzieci, w następnym roku liczba ta powiększyła się. Obecnie przeszło tysiąc dzieci podzielono na szereg grup, liczących 300 — 400 dzieci, przebywa w Zielonce 3 tygodnie. Dzieci rekrutują się z najuboższych ster żydowskich.

Z letnisk podmiejskich

urle stacja e
urle stacja e

W tym sezonie bawi w Urlach sporo wybitnie ładnych buziaków. A że i młodzieży męskiej nie brak, więc flirt miejscami odchodzi pierwszorzędny. Gdyby się jeszcze znalazł jakiś żywszy towarzyski spiritus movens, Urle rozbawiłyby się na dobre. Dawniej umiał je rozruszać adwokat, p. John, stale tu zjeżdżający. Tego roku go brak, a z nim brak też większego ożywienia towarzyskiego i zebrań. Ale starsi  letnicy ten defekt mocno sobie chwalą. Po swojemu może mają rację.

Nad kolejką Markowsko-Radzymińską

Dla kilkudziesięciu tysięcy tych ludzi musiało zabraknąć miejsca po dawnych, znanych osadach letniczych, a co za tem idzie, musiały powstać nowe miejscowości. Krąg dawniejszy rozszerzył się i obecnie już niema prawie okolicy w promieniu 10 mil od Warszawy, gdzie nie znalazłoby się na letniem mieszkaniu jednej lub kilku rodzin z miasta. Jak te rodziny tam żyją, jakim kosztem okupują pobyt wśród lasów, pól i łąk, co, gdzie i jak uczyniono, ażeby przyciągnąć do siebie Warszawian — postaram się przedstawić bezstronnie, spełniając polecenie redakcyi, która wydelegowała mnie, celem przekonania się w najważniejszych miejscowościach podmiejskich o warunkach, wśród jakich przebywają letnicy warszawscy.