Przy czytaniu rozdziału VI-go niniejszego pamiętnika, porównując to jak jest obecnie w tym jak było, niestety niegdyś uwagę moją między innymi zatrzymuje na sobie szczególnie jedno wspomnienie, które dowodzi, że dla przemycenia, że się tak wyraże, w polskie umysły i serca oraz utrwalenia w pamięci uświęconych tradycją obrzędów potrzebne były nie tylko szlachetna intencja i ryzyko obywatela patrioty, ale i jego humor. Oto prawdziwy przebieg incydentu, jaki się odbył przy “przemycaniu” pewnej idei.
Radzymin posiadał jednego z obywateli, który zawsze był pełen humoru i ochoty do współudziału w pracy społecznej, zwłaszcza w teatralii – czy to ostatnie jak może dlatego, że podobno był spokrewniony ze znaną artystką sceny Lucyną Mesa. Otóż ten obywatel, z zawodu ślusarz (prowadził własny zakład) z imienia i nazwiska Antoni Małachowski, z dawien dawna co roku urządzał przedstawienia “Jasełka”. Widowisko to kiedyś, jedyna atrakcja dla miejscowego ogółu, z różnych względów spełniało wówczas poważne zadanie. Pewnego razu, w dniach największego powodzenia spektaklu, wzywa do siebie p. Małachowskiego miejscowy naczelnik powiatu, surowo strofuje go i grozi za to, że na “Jasełkach” pastuszkowie, składając pokłon w stajence maleńkiemu Jezusowi uskarżają się na ruskich prześladowców. Naczelnik przestrzegając naszego impresario przed grożącą mu odpowiedzialnością, żąda bezzwłocznego zaprzestania przedstawień jasełkowych. Trzeba wiedzieć, to właśnie wtedy głośno było w Polsce (w zaborach) o zatargu religijno-narodowościowym w miasteczku Kroże na kresach wschodnich, gdzie nawet policja jakoby wdarła się do kościoła. Ależ panie naczelniku, mówi Małachowski, to jest nieporozumienie, nic więcej, spowodowane przez kogoś podsłuchującego ze słabym słuchem, bo tam na Jasełkach zapewne skarżono się na prześladowców pruskich (tu do odparcia denuncjacji posłużyły persje o biciu przez nauczycieli polskich dzieci w Prusach (Września) za odmowę śpiewania przeciw francuskiego hymnu “Die Wacht am Rhein” (Straż nad Renem). Naczelnik jednak obstawał przy swoim i z piórem w ręku zażądał, aby mu natychmiast Małachowski podał, kto występuje w Jasełkach. Na pytanie naczelnika w języku urzędowym (Skażitie mnie kto prinimajet uczastie w jasełkach? – Powiedz mi pan kto gra w Jasełkach?) Małachowski z całą powagą dyktuje: Matka Boska, Święty Józef… Naczelnik przerywa mu i poirytowany krzyczy: Czto wy mnie tut Matka Boska, Święty Józef, mnie nużny familii (co mi pan tu wyjeżdżasz z Matka Boską i Świętym Józefem, mnie potrzebne są nazwiska). – A panie naczelniku – mówi niby zdezorientowany Małachowski, – żadnych familii to ja nie znam. Toż to nieznajome mi dzieci, bezczynnie wałęsające się po ulicy. W odpowiednim czasie, to ja takich zuchów zbieram i angażuje na aktorów, nawet nie wiem czy który z nich ma jaką familię. Czy mogę za takich maluchów odpowiadać? Naczelnik, niby przekonany, okazał się względnym, a i okres przedstawień jasełkowych już się właśnie kończył. Tym razem stało się zadość przysłowiu: Wilk syty i owca cała.
Do powyższego należałoby dodać, że Antoni Małachowski nie tracił humoru nawet w czasie wojny. Przypomina mi się, jak przy spotkaniu w czasie pierwszej wojny światowej często zapytywał: Panie, co tam słychać na wschodzie? Bo co słychać na zachodzie, to ja wiem: “na zachodzie bez zmian”. O niezmienności sytuacji walczących armii na zachodzie biuletyny z pola walki stale podawały przez długi czas stereotypowe “na zachodzie bez zmian”. Tymczasem naprawdę na polu walki, na zachodzie, milionowe armie coraz przewalały się z miejsca na miejsce.
Ten z bożej łaski humorysta niespodziewanie, na wesoło, przepowiedział swoją własną bliską śmierć, a było to tak: pewnego dnia rankiem, przez ulicę przy której mieszkam (ul. im. Żeromskiego), Małachowski przewozi na taczkach kilka desek. Ja, widząc ślusarza z materiałem stolarskim, z drwinką zapytuję: – Dokąd to bozia prowadzi mechanika z drewnem? Małachowski na to z humorkiem: – Wiozę do stolarza na trumnę dla siebie. – Co pan baje, – mówię. – Tak jest – dowcipkuje Małachowski – Według słów pani P. (tu wymienia nazwisko znanej nam obydwom z ostrego języka naszej sąsiadki) na robotach dla niej wykonanych jakobym ją oszukał, wyzyskując nadmiernie, więc za ten nadmierny zarobek, skrupulatnie obliczywszy ile to wyniosło złotych, zgodnie z jej życzeniem, sprawię sobie trumnę. W tydzień czy dwa potem ten nieodżałowany społecznik, obywatel humorysta, zmarł na zalew naczyń krwionośnych. Cześć mu!
Pamiętnik Stefana Garbulskiego
+ There are no comments
Add yours