„Jako mały chłopiec chciałem zostać księdzem, a potem oficerem.
Zostałem i księdzem i oficerem.”
Kościół
„Ta świątynia to żywa historia Rzeczypospolitej, od Chrztu Polski po powołanie Karola Wojtyły na Papieża. Dzieci winny zaczynać naukę historii od zapoznania się z tymi freskami. Ich powstanie to wielka zasługa parafian i księdza Prałata Jana Sikory” – powiedział ksiądz Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź podczas pobytu w Wołominie w 2006 roku.
Najstarszy kościół parafialny w Wołominie pw. Matki Bożej Częstochowskiej swój dzisiejszy kształt architektoniczny, wystrój i wyposażenie wnętrza oraz dekorację malarską zawdzięcza księdzu Prałatowi Janowi Sikorze, długoletniemu proboszczowi tej parafii.
Ksiądz Prałat przyjechał do Wołomina 18 czerwca 1962 roku. Świątynię w Wołominie zastał w stanie surowym, niedawno odbudowaną po zniszczeniach wojennych. Zapewne żyją jeszcze w Wołominie mieszkańcy, którzy pamiętają, jak w sierpniu 1944 roku Rosjanie zburzyli część wieży przedwojennego kościoła, a we wrześniu Niemcy, wycofując się z Wołomina, wysadzili w powietrze pozostałą jej część. Wieża upadając, swoim ciężarem przygniotła kościelną nawę. 27 sierpnia 1949 roku, wokół pozostałych w tym miejscu gruzów, przeszli w procesji żałobnej mieszkańcy miasta, prowadzeni przez księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego, który wówczas wizytował parafię. Dwa lata później, w 1951 roku, mury kościoła zostały podniesione z ruin. 11 października 1953 roku kościół został poświęcony; do jego wnętrza powrócił cudownie ocalony w czasie wojny obraz Patronki – Matki Bożej Częstochowskiej, fundacji pierwszego wołomińskiego proboszcza, księdza Jana Golędzinowskiego. Parafia miała zacząć nowe życie.
Proboszcz
Jednak ksiądz Jan Sikora nie mógł kontynuować dzieła odbudowy kościoła. Był wówczas wikariuszem, a później przez kilka lat jedynie administratorem parafii. Przejął wprawdzie obowiązki po swoim poprzedniku księdzu Mieczysławie Grabowskim, ale Urząd do Spraw Wyznań długo nie wyrażał zgody na mianowanie go proboszczem w Wołominie. Oficjalnym powodem był tu „brak kwalifikacji obywatelskich”. W rzeczywistości na decyzji władz zaważyła wojenna przeszłość księdza, żołnierza Armii Krajowej oraz intensywna akcja katechizacji dzieci i młodzieży, jaką rozpoczął zaraz po przyjeździe do Wołomina.
Te pierwsze lata 1962-1969 pobytu księdza Jana Sikory w Wołominie nie pozostały zmarnowane. Przeprowadził remont kaplicy, wzniesionej jeszcze w 1946 roku przez księdza Apoloniusza Kosińskiego oraz remont zniszczonej, zagrzybionej, plebanii (która potem stała się jego domem na resztę życia). Ogrodził kościelny plac i cmentarz. Nade wszystko konsekwentnie realizował postanowienie, które powziął przed wstąpieniem do seminarium: w trudnych warunkach politycznych, w jakich Ojczyzna znalazła się po II wojnie światowej, tak kształtować umysły, postawy religijne i patriotyczne społeczeństwa, poprzez edukację, katechizację dzieci i młodzieży, by kolejne pokolenia młodych Polaków wyrastały w duchu niezłomnej wiary w Boga i świadomości prawdziwej, nie zakłamanej historii Polski.
„Uprzednio było tylko dwóch wikariuszy, którzy mieli 25 godzin lekcji religii. Przygotowywano dzieci tylko do I Komunii św. Podzielono się dziećmi. Ksiądz Sikora prowadził katechizację dzieci w Majdanie, wziął całą młodzież z Liceum Ogólnokształcącego, Technikum Ekonomicznego i Technikum Szklarskiego oraz młodzież ze Szkół Zawodowych i kancelarię. Ksiądz Józef Pater objął katechizacją dzieci ze Szkoły Nr 4 i część dzieci ze Szkoły Nr 2. Ksiądz Józef Mlącki uczył dzieci ze Szkoły Nr 1 i część dzieci ze szkoły Nr 2. Razem mieli około 100 godzin katechizacji tygodniowo. W Kurii byli z tego zadowoleni. Początkowo wystąpiły kłopoty z salkami do katechizacji. Były tylko dwie sale: jedna przy kancelarii, a druga nad zakrystią. Teraz wyłoniła się potrzeba przynajmniej trzech sal. Dla młodzieży przydzielono salę przy kancelarii, a z wielkiej sali przybudowanej wzdłuż kaplicy zrobiono dwie sale. Później wygospodarowano jeszcze cztery salki w kaplicy, a więc razem było sześć sal. W kilka lat później powiększyła się liczba wikariuszy do sześciu: trzech było diecezjalnych, a trzech ze zgromadzenia księży michalitów. Siostry michalitki [także ] część dzieci objęły katechizacją.”
Posługę w Wołominie zaczął w okresie szczególnym w powojennej historii Polski: wobec Kościoła, którego instytucję władza traktowała jak przeciwnika politycznego, stosowano represje. Wielu duchownych dotykały szykany i rozmyślne prześladowania. Władze PRL toczyły z księdzem wojnę szczególnie o budynek kaplicy, gdzie znajdowały się sale katechetyczne, niezbędne do nauczania religii. Proces trwał pięć lat, odbyło się kilkadziesiąt rozpraw w sądach różnych instancji. W późniejszym okresie kilkakrotnie jeszcze podejmowano próby przejęcia kaplicy, na szczęście, bez powodzenia.
Henryk Napieralski, przyjaciel z lat wojny i okupacji wspominał: „W Krynicy Morskiej, gdzie [Jan] przebywał na wczasach, wyznał mi, łagodnie po swojemu się uśmiechając, że tylko jego Anioł Stróż wie, jak często był wzywany na UB, do Przewodniczącego RN [Rady Narodowej], czy do Dyrektora do Spraw Wyznań w sprawie <jakości wychowywania młodzieży>. 25 spraw sądowych i 6 kolegiów mówią same za siebie.”
Postawa patriotyczna księdza Jana Sikory była zwalczana przez powiatowe i wojewódzkie organy bezpieczeństwa. Wielokrotnie karano księdza kolegiami i różnego rodzaju naganami (np. za opłatek dla chóru parafialnego, czyli “urządzenie imprezy rozrywkowej bez zezwolenia władz państwowych”). Knuto haniebne intrygi, rozpowszechniając różnego rodzaju oszczercze plotki, by tylko pozbyć się niewygodnego kapłana. Już wtedy komuniści zdawali sobie sprawę, że mają do czynienia z kimś wyjątkowym, człowiekiem prawdy, wiary i patriotyzmu. Obawiali się, że te cechy ksiądz wpoi swoim parafianom, a szczególnie młodzieży. I tu się nie pomylili.
Prace remontowe przy kościele nabrały tempa dopiero po 1970 roku Właśnie wtedy ksiądz Jan Sikora został oficjalnie proboszczem parafii pw. Matki Bożej Częstochowskiej. 16 maja 1975 roku wojewódzki konserwator zabytków wydał decyzję o wpisaniu kościoła do rejestru zabytków, co znacznie ułatwiło starania o materiały budowlane i realizację administracyjnych postanowień. Fasada kościoła otrzymała dwie, przykryte miedzianą blachą wieże, a zewnętrzne ściany budowli otynkowano. W 1976 roku także dach kościoła został przykryty blachą miedzianą, w miejsce starej dachówki z lat 60.
W latach 1980-1985 najważniejszymi przedsięwzięciami księdza były: zakupienie 6,5 ha ziemi przeznaczonej na cmentarz, budowa organów oraz prace przy polichromii. Instrument wykonała firma Włodzimierza Truszczyńskiego z Radości. Autorem wielobarwnych malowideł zdobiących sklepienie i ściany świątyni był profesor Jerzy Ostrowski, a pomysłodawcą wyjątkowych fresków przedstawiających „1000 lat historii Polski i Kościoła w naszej Ojczyźnie” – ksiądz Jan Sikora. Wszystkie te dzieła powstawały dzięki ofiarności parafian i mieszkańców miasta.
Staraniem księdza Proboszcza erygowano dwie nowe parafie: w 1986 roku został poświęcony kościół pw. Matki Bożej Królowej Polski przy ulicy Kurkowej w Wołominie, obchodzący w tym roku swoje 25-lecie, a w 1997 roku konsekrowano kościół pw. N.M.P. Królowej Różańca Świętego we wsi Majdan koło Wołomina.
1 lutego 1998 roku, w (dawnych) salach katechetycznych w kaplicy, otwarto Stację Opieki Medycznej i Pomocy Charytatywnej „Caritas”.
Za namową księdza Jana Sikory, jeszcze w 1962 roku w parafii podjęły pracę siostry Michalitki ze Zgromadzenia św. Michała Archanioła. Przyjechały do Wołomina z Miejsca Piastowego. Mieszkają w nowym domu zakonnym, usytuowanym obok kościoła, prowadzą katechizację i pomagają w parafii.
Dzieciństwo i młodość
Jan Sikora urodził się 29 sierpnia 1921 roku w Transborze nad Świdrem, niewielkiej wsi w gminie Wielgolas, położonej 20 km na wschód od Mińska Mazowieckiego. Rodzice – Jan i Aleksandra z Sawińskich – mieli sześcioro dzieci: czterech synów i dwie córki. Jan był z nich najstarszy. W rodzinie był także jeszcze starszy o 10 lat od Jana brat przyrodni, z pierwszego małżeństwa ojca. Jan i Aleksandra Sikorowie, jak wszyscy mieszkańcy wsi, zajmowali się uprawą ziemi, gospodarowali na 12 hektarach pola.
Charakter przyszłego księdza kształtował się pod wpływem matki, osoby pracowitej, skromnej i pobożnej. Jego późniejsze poglądy i postawę uformowała patriotyczna i religijna atmosfera domu rodzinnego i środowisko harcerskie. Brat ojca – Aleksander, fizyk, pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego – jako oficer 22. pułku piechoty w Siedlcach, we wrześniu 1939 roku dostał się do niewoli sowieckiej. Osadzony w Kozielsku, został zamordowany w Katyniu. Brat matki był zesłańcem. Został aresztowany przez Rosjan w Sokołowie i wywieziony do Świerdłowska na Uralu (obecnie Jekaterynburg). Pracował tam jako brygadzista przy robotach leśnych. Kuzyna ze strony matki, ppor. piechoty Franciszka Frelka uwięziono w 1939 roku w Starobielsku. Rozstrzelano go w Charkowie. Młodszy brat księdza, Tadeusz, aresztowany 15 stycznia 1945 roku przez Urząd Bezpieczeństwa, najpierw był więziony w obozie w Rembertowie, a następnie wywieziony do Świerdłowska, gdzie pracował w tej samej brygadzie leśnej co wuj.
Jako młodzieniec Jan Sikora był urzeczony tradycją polskiego wojska. Podziwiał stacjonujących w Mińsku Mazowieckim żołnierzy 7. Pułku Ułanów Lubelskich oraz żołnierzy 1. Pułku Strzelców Konnych w Garwolinie. Wieczorami siodłał konia i ćwiczył ułańską szarżę. Marzył o wstąpieniu do klasztoru w Niepokalanowie.
Był dumny, że jego wioska dała Polsce dwóch księży, trzech nauczycieli, jednego oficera zawodowego, jednego inżyniera leśnika, jednego urzędnika; kilku zdobyło średnie wykształcenie, a jemu w gimnazjum też towarzyszyło kilku kolegów ze wsi. Dumny również był z nauczycielki Anny Krajewskiej, krewnej Rafała Krajewskiego, powieszonego razem z Romualdem Trauguttem [na stokach Cytadeli Warszawskiej po Powstaniu Styczniowym 1864 roku], a przede wszystkim z trzech poległych oficerów wywodzących się z Transboru: zamordowanego w Katyniu por. Aleksandra Sikory, kpt. Piotra Osicy, który zginął pod Lwowem i ppor. Stanisława Święcha, lotnika zestrzelonego nad Niemcami. Poza tym lubił podkreślać, że jego wioska licząca 80 gospodarstw, reprezentowana była w kampanii wrześniowej aż przez 30 ludzi. W swoich wspomnieniach podchorążego dał sugestywny wycinek naszej klęski: “Wieści radiowe coraz bardziej niepomyślne. Szosą w kierunku na Lublin i na Brześć przechodziły masy ludzi. Środkiem szosy jechały samochody, poboczem wozy konne, rowami kawaleria, a polami pojedynczy żołnierze i cywilni uchodźcy. Również szosą na Stoczek Łukowski przejeżdżały samochody wojskowe, a nawet lekkie czołgi, nie mówiąc o piechocie i cywilnej ludności.”
Do szkoły podstawowej Jan Sikora uczęszczał w Transborze. W latach 1933-1936 uczył się w Szkole Powszechnej w Parysowie koło Garwolina, a w 1936 roku rozpoczął naukę w Państwowym Gimnazjum Męskim nr 47 w Siennicy. Szkoła stała na wysokim poziomie. Kult pracy i patriotyzm nauczycieli udzielały się wychowankom, z których wielu kilka lat później oddało życie w walce o wolność ojczyzny. W siennickim gimnazjum Jan Sikora rozpoczął swoją przygodę z harcerstwem. Kierował zastępem harcerskim.
Miał 18 lat kiedy wybuchła II wojna światowa. Przez pierwsze dwa lata okupacji niemieckiej pracował wraz z ojcem w rodzinnej wsi. Wkrótce postanowił, że poświęci się służbie dla ojczyzny.
Żołnierz
Jesienią 1941 roku Jan Sikora zapisał się do IV klasy gimnazjum w Mińsku Mazowieckim, aby na tajnych kompletach kontynuować naukę. Rok później zdał egzamin do Liceum Humanistycznego w Mińsku Mazowieckim. Po niedługim czasie, jak większość harcerskiej młodzieży, trafił do konspiracji. Został członkiem Szarych Szeregów. Był w drużynie kpr. pchor. Józefa Popiela „Skalnego”, który potem zginął, bestialsko zamordowany przez Niemców. Jego plutonem dowodził por. Tadeusz Smoleński „Sęk”,
Od listopada 1942 roku do marca 1943 roku uczył się w mińskiej Podchorążówce, której komendantem był mjr Władysław Reda, późniejszy pierwszy oficer sztabu 8. Dywizji Piechoty AK im. Romualda Traugutta i Mazowieckiej Brygady Kawalerii, u płk Hieronima Suszczyńskiego „Szeligi” w Podokręgu Wschodnim. Przyszli żołnierze przyswajali sobie wiedzę z zakresu strategii, taktyki, terenoznawstwa, posługiwania się bronią i zdobywali doświadczenie saperskie. W maju 1943 roku Komendant Obwodu AK Ludwik Wolański „Lubicz” wręczył Janowi Sikorze nominację na stopień kaprala podchorążego.
Razem z Janem Sikorą Podchorążówkę ukończyli koledzy, którzy mieli wpływ na jego decyzję o podjęciu pracy w konspiracji i, z którymi przyszło mu walczyć o wolność Polski: poznany jeszcze w czasach gimnazjalnych – Kazimierz Aniszewski „Dęboróg” oraz Zbigniew Gałęzewski „Grom” i Stanisław Maciejewski „Promień”.
Struktury Polskiego Państwa Podziemnego w Mińsku Mazowieckim i w powiecie mińskomazowieckim były organizowane już na przełomie 1939/1940 r. Utworzono Obwód Związku Walki Zbrojnej, od 14 lutego 1942 roku – Armii Krajowej (który miał kolejne kryptonimy: „Mewa”, „Jamnik”, „Kamień”). Jan Sikora rozpoczął pracę w podziemiu początkowo jako goniec (przewoził na rowerze meldunki), a następnie wstąpił do służby wywiadowczej w Mińsku Mazowieckim.
W połowie lutego 1944 roku, po nieudanej akcji odbicia więźniów w Latowiczu, schronił się w oddziale partyzanckim. Akcja, którą dowodził por. Władysław Klimaszewski „Boruta”, została przeprowadzona po zatrzymaniu przez Niemców pchor. Zygmunta Żółtka „Morsa” i – po jego przesłuchaniu – kilkadziesiąt innych osób. Te masowe aresztowania mieszkańców Mińska Mazowieckiego, związanych z konspiracją niepodległościową, zapisały się w historii jako „wielka wsypa”. Próba uwolnienia więźniów i potyczka z Niemcami zakończyła się niepowodzeniem.
W leśnym oddziale Jan Sikora ps. „Przemysław” służył przez sześć tygodni, od 17 lutego do 1 kwietnia 1944 roku. Był to pierwszy oddział partyzancki Obwodu „Mewa”. Operował na północ od Mińska Mazowieckiego, w okolicach Dobrego i Stanisławowa. Brał udział w większości ważniejszych walk stoczonych w Obwodzie AK „Mewa – Jamnik – Kamień”. Jan Sikora był drugim zastępcą dowódcy oddziału pchor. Kazimierza Aniszewskiego „Dęboroga” (po aresztowaniu „Dęboroga” oddziałem dowodzili Edward Wasilewski „Wichura” i Jan Migdalski „Vis”). Funkcję pierwszego zastępcy pełnił jego przyjaciel pchor. Zbigniew Gałęzewski „Grom”.
W kwietniu 1944 roku „Przemysław” przyjechał do Warszawy, gdzie przez kilka miesięcy działał w dywersji. Podlegał wówczas szefowi dywersji z Mińska Mazowieckiego.
25 lipca 1944 roku opuścił Warszawę i powrócił do Mińska Mazowieckiego, ponownie pod komendę por. Ludwika Wolańskiego „Lubicza”. W czasie akcji zbrojnej „Burza”, już jako podporucznik, dowodził plutonem dywersyjnym. Walczył w 1. szwadronie 7. Pułku Ułanów, który od 1943 roku nosił kryptonim „Jeleń”. Pierwszym ich zadaniem była udana akcja wysadzenia torów kolejowych na linii Mińsk Mazowiecki – Dębe Wielkie. Później działali na tyłach wycofujących się pod naporem Armii Czerwonej wojsk niemieckich.
Jesienią plan „Burza” zawieszono, na terenach „wyzwolonych” oddziały AK były rozbrajane, żołnierze więzieni, a wielu wywieziono w głąb ZSRR.
„Przemysław” nie miał ani chwili spokoju. Nachodził jego dom rodzinny NKWD z Parysowa. Sowieci zniecierpliwieni jego ciągłą nieobecnością zabrali jego ojca, lecz po jednej dobie puścili z powrotem do domu. Po pewnym czasie udało im się jednak go aresztować. Było to 28 listopada 1944 roku. Bezpośrednim powodem zatrzymania były m.in. znalezione w czasie rewizji mapy z okresu nauki w Podchorążówce. Zamkniętego w jakimś zimnym magazynie, męczyli przesłuchaniami przez dwa tygodnie, po czym niespodziewanie za pięć litrów wódki zwolnili. Opowiadał: “Początkowo w więzieniu ogarnęła mnie rozpacz, ale potem zacząłem się modlić. W dniu Niepokalanego Poczęcia NMP, 8 grudnia rano, kazano mi szykować się na Sybir. A wieczorem przychodzi komendant więzienia, zresztą przyzwoity człowiek i oznajmia mi, że wychodzę do domu. Rodzice musieli tylko załatwić 5 litrów bimbru!” Po kilku następnych tygodniach przyszli ponownie po niego, a nie zastawszy go w domu wzięli jego młodszego brata Tadeusza, wywieźli w głąb Rosji. Wrócił stamtąd wycieńczony i chory. Po kilkunastu latach zmarł.
„Wojenka cudna pani”
Henryk Napieralski w książce zatytułowanej „Jak opadłe liście” wraca pamięcią do lat II wojny światowej i wspólnej walki: „Po klęsce wrześniowej, na wieść, że we Francji jest nasz rząd i armia, [Jan Sikora] szykował się do powstania na wiosnę. Rozumował w bardzo typowy dla młodzieży, jeszcze nie zorganizowanej w podziemiu sposób – mam konia, siodło i pistolet, zatem trzeba ćwiczyć jazdę, więc czynił to wieczorami, by powstańczej tradycji stało się zadość. Ten maleńki epizodzik – nadaje jak najpełniejszą rangę znaczeniu Polskiego Państwa Podziemnego.
Do niego to właśnie trafił przez „Dęboroga”, „Promienia” i „Groma”. Stąd głęboka żołnierska przyjaźń, wspólne liczne przeżycia i podobne częściowo drogi konspiracyjne, dalsza nauka na tajnych kompletach prowadzonych przez małżeństwo Łupińskich, podchorążówka, na której katechizmem były podręcznik dowódcy plutonu „Terenoznawstwo” i mapy, lecz nade wszystko wykłady wspaniałych oficerów z majorem Władysławem Redą, komendantem szkoły na czele, w końcu przydział do jednostek i pełna wojskowa służba konspiracyjna. Miała ona w przypadku „Przemysława” bardzo intensywny charakter. Dosłownie wszystkie dni wypełnione były konkretnymi działaniami: od nauki, szkolenia, kolportażu, wywiadu zaczynając, poprzez sabotaż, aż do partyzantki i dywersji wojskowej, w której doznał najwięcej najsilniejszych przeżyć, w której sprawdził się nie tylko jako żołnierz czy harcerz, lecz przede wszystkim jako człowiek, dzięki konsekwentnemu stosowaniu własnej zasady, a mianowicie – unikać niepotrzebnej walki, która przynosi śmierć i męczarnie niewinnej ludności! Nawet w walce z wrogiem sens tej zasady znajdował swoje odbicie. Wystarczy przytoczyć dwie sceny z jego wspomnień:
Dojeżdżamy do Kołbieli. Nagle, za wzniesieniem, napotykamy trzech żandarmów i pięciu policjantów granatowych. Kontrola wozów. Właśnie żandarmi kończą kontrolę jakiegoś wozu ciężarowego, a policjanci stoją z boku. Widząc to mówię do kierowcy, wracamy! Za późno – odpowiada. Wobec tego wołam do wnętrza ciężarówki: chłopcy, żandarmi! Wystawcie na nich pistolety. Nie strzelać, póki ja nie zacznę! Uczynili to natychmiast. Żandarm podnosi nam lizak. Kierowca zwalnia, a ja podnoszę swego stena mierząc przez okno do żandarma. Kiedy zrównaliśmy się z żandarmami, kierowca nacisnął na gaz. Chłopcy znów wystawili swe steny na żandarmów. Ci stali jak skamieniali. Dwóch trzymało swe pistolety na pasie, a jeden miał opuszczony w dół. Policjanci stali spokojnie. Żandarmi i policjanci, ani się ruszyli, widząc nas odjeżdżających…
Inny, jeszcze wymowniejszy przypadek:
Tymczasem buda zaczęła wolno skręcać w Miodową. Była pełna żandarmów. Za nią wóz z lkaemem. Decyzja szybka: rozpinam płaszcz, momentalnie chwytając zwisający z ramienia na pasie sten. Żandarmi siedzący w budzie już strzelają do mnie, stojącego na chodniku. Huku nie słyszę, ale widzę z ich karabinowych luf wychodzące błyski ognia w moim kierunku. Wyskoczyłem na środek ulicy. Posunąłem jedną i drugą serię, ale ponad ich głowami. Umyślnie, ponieważ byli to jednak ludzie. Żal mi było ich zabijać, choć oni na pewno by się nade mną nie litowali. Kierowcy obydwu wozów żandarmerii, słysząc strzelaninę za sobą, nacisnęli na gaz i uciekli w ulicę Senatorską.
Pierwszym jego dowódcą był, jeszcze w Szarych Szeregach, kpr. pchor. Józef Popiel, który podczas aresztowania popchnął tak silnie żandarma, że ten się przewrócił i „Skalny” zdążył uciec. Aresztowano jednak jego matkę. Nastąpiła seria nieszczęść, która zniszczyła całą tę rodzinę. Pani Leonia Popiel została wywieziona na Pawiak i tam zginęła. Jej syn pchor. „Skalny” aresztowany przypadkowo trzy miesiące później, wraz z przyjacielem Wiesławem Kubickim, zginął publicznie rozstrzelany na ulicach Warszawy, zaś jego brat zginął walcząc w Powstaniu Warszawskim; pozostała po rodzinie Popielów tablica pamiątkowa w mińskim kościele.
Pchor. „Przemysław” – Jan Sikora biorący czynny, bojowy udział w zdecydowanej większości ważniejszych walk stoczonych w Obwodzie AK „Mewa – Jamnik – Kamień” był, podobnie jak jego prawie nieodłączny przyjaciel, „Grom” – Zbigniew Gałęzewski, często krytyczny w stosunku do swoich przełożonych. Dostrzegał ich odpowiedzialność, za wielką „wsypę” w lutym 1944 roku, a wprost winił za nieudolną próbę odbicia aresztowanych i wstępnie przesłuchiwanych w Latowiczu. Jego zdaniem na klęskę poniesioną w bitwie o swoich, w której poległ kpr. pchor. „Orlicz” – Stanisław Żelazowski, złożyły się różne kompromitujące przyczyny, lecz zaważyły trzy: chaotyczne, kompletnie nieudolne dowodzenie, całkowity brak odpowiedniego przygotowania i słaba praca wywiadu. W konsekwencji – doskonale dobrana grupa szturmowa nie osiągnęła celu, jej niebezpieczne ryzyko zostało zmarnowane, zaś ofiarni, ambitni szturmowcy, przeżyli szok, z którego do końca życia nie zdołali się otrząsnąć. W historii Mińska Mazowieckiego dramat jaki miał miejsce w lutym 1944 roku stanowi znaczący moment, zatem grupę szturmową, która mogła zmienić przebieg wydarzeń wypada przypomnieć: „Dęboróg” – „Przemysław” – „Grom” – „Orlicz” – „Reja” – „Sulima” – „Minos” i „Piórko”.
„Przemysław” – Jan Sikora przeżył dramat „Burzy”, jak większość żołnierzy i obywateli Polskiego Państwa Podziemnego, w prawie pełnej nieświadomości naszego prawdziwego położenia wojskowego, a tym bardziej politycznego. Porzucenie nas przez Zachodnich Aliantów było tak niewyobrażalne, z naszego punktu logicznego rozumowania tak niepoczytalne, że mimo oczywistych przykładów tragedii Armii Krajowej na Wileńszczyźnie i całych Polskich Kresach Wschodnich – polski żołnierz walczący w kraju, na własnej rodzinnej ziemi o niepodległość swego państwa wciąż wierzył w swą jasną przyszłość, wierzył, że w każdej chwili karta polska na froncie wschodnim się odwróci, że los się odmieni, że przecież Alianci, że… i tak w nieskończoność, pod presją pobożnych życzeń wszyscy po kolei na wschód od Wisły, jakby na przekór realiom frontowym próbowali zaufać Armii Radzieckiej naiwniutko ułatwiając jej likwidację AK i całego PPP. Oczywiście nasze zgrupowanie też. Dowództwo akowskiej 8. Dywizji Piechoty i Mazowieckiej Brygady Kawalerii pertraktowało, wbrew oczywistościom, wbrew realiom chwili, z generałami Sowieckimi o jakieś tam minimum frontowej niezależności. I tak gdy front przeszedł, zatrzymując się na naszej wysokości w Starej Miłośnie – sztab „Lubicza” kwaterował w Mikanowie, sztab 8. Dywizji w Mariance, sztab najbliższej jednostki sowieckiej w majątku Niedziałka. Po wybuchu powstania w Warszawie, położenie nasze stało się jeszcze gorsze. Rosjanie odkryli bezceremonialnie karty. Oficerowie sztabowi zostali zaproszeni do Niedziałki, zaś akowskiemu wojsku wyznaczono miejscowość Mienia, jako punkt koncentracji. „Lubicz” – przez wszystkie lata podziemnej walki imponujący realizmem, nie zawiódł i w tym rozpaczliwym momencie. W nocy z 5 na 6 sierpnia zebrał przedstawicieli wszystkich plutonów swego batalionu, wchodzącego w skład 22. pp. 8. DP w jakiejś dużej stodole i zapoznał zebranych z groźnym położeniem. Mój aktualny dowódca ppor. „Rok” – Witold Mioduszewski zabrał mnie ze sobą na tą niezwykłą odprawę, dla mnie osobiście <historyczną>, gdyż dzięki niej łatwiej mi przychodziło później zrozumieć sukcesywną katastrofę naszej polskiej SPRAWY! Na następny dzień, 6 sierpnia przed południem, komendant sił zbrojnych Mińska Mazowieckiego por. „Lubicz” pożegnał się ze swoim wojskiem. Na leśnej polanie, uformowani w czworobok czterorzędowy mieliśmy ostatnią okazję spojrzeć w stalowe oczy swego wodza. W kilku zdaniach poinformował o Powstaniu Warszawskim oraz o swej decyzji wysłania na pomoc walczącej stolicy, na razie niewielkiej, lecz doskonale uzbrojonej grupy, pod dowództwem rtm. „Kościeszy” – Chodkiewicza. Na pomoc Warszawie szło kilku moich przyjaciół, między innymi „Grom” i „Żuk”, którym serdecznie zazdrościłem. Tymczasem nie było czego. Spotkał ich, co prawda trochę później, ale ten sam los co nas w Mieni. Sowieci ich rozbroili pod Otwockiem. W Mieni natomiast mińska Armia Krajowa przeżyła ostatnią scenę swego kilkuletniego walecznego żywota, prowadzonego z okupantem niemieckim. Wszystko co nastąpiło po Mieni, wiąże się już z okupacją Sowiecką i z oporem przeciwko niej.
W Mieni właśnie spotkałem się ostatni raz w tej tragicznej, powstańczej jakby nie było akowskiej „Burzy”, z „Przemysławem” oraz z „Wichurą”, którzy tam występowali w roli oficerów służbowych, ale już <z nadania> sowieckiego. Jak do tego doszło? W Mariance zjawił się sowiecki generał w towarzystwie czołgu i ciężarówki pełnej enkawudzistów i nie zastawszy „Lubicza”, zażądał dwóch oficerów jako prowadzących do miejsca wyznaczonej koncentracji naszych oddziałów. Major Reda najstarszy stopniem w Mariance zlecił to zadanie „Przemysławowi” i „Promieniowi”. Dzień był brzydki: szary, wypełniony mieszaniną mgły i siąpiącego deszczu. Sowiecki generał stanął na czołgu niczym na trybunie i z werwą przemawiał: o Berlingu, o Lublinie, o nowym uzbrojeniu i umundurowaniu, itd. Słuchałem jednym uchem, studiując prezencję sowieckiego generała, pierwszy raz widzianego na żywe oczy. W moim subiektywnym odczuciu, porównanie z widzianymi wcześniej niemieckimi generałami wypadło dla niego niekorzystnie. Przesądziły o tym trzy elementy: nadmierna tusza, brezentowe buty i obfitość medali pokrywających pierś. Sam ceremoniał oddawania broni, rzucanej na stos, traktowaliśmy jako akt kapitulacji. Pod nieobecność ppor. „Roka”, zaleciłem naszej kompanii śpiewać przy tej czynności znany refren: <My nie, my nie, my nigdy nie poddamy się> i tak, aż do ostatniego elementu naszego wyposażenia. Jeszcze dziś z wielką satysfakcją przypominam sobie milczące kręcenie głową, pilnującego nas krasnoarmiejca. Rozbrojonych, umieszczono nas na noc, przed wywiezieniem na drugi dzień do Lublina, w dużym pięknym pawilonie wczasowym zlokalizowanym w jeszcze piękniejszym parku. Było nas zaledwie kilkuset ludzi, gdyż ogromna większość w ciągu dnia zdążyła się już ulotnić. W głównej sali natknąłem się na siedzących w kącie pod ścianą, zrezygnowanych, ponurych, naszych czterech dowódców: „Przemysława” – oficera inspekcyjnego, „Wichurę” – jego zastępcę, oraz ppor. „Promienia” i ppor. „Borka”. „Przemysław” podszedł do mnie i twardo oświadczył: zwiewamy! Spotkamy się „Bohunie” w kolejnym podziemiu, tym razem antyrosyjskim. Rano Sowieci wywieźli do Lublina resztę zagubionych, zdezorientowanych lub niezdecydowanych około 50 osób.
Armia Krajowa Podokręg „Białowieża” rozpłynęła się. Jej wodzowie: płk. „Szeliga”, mjr „Cyrus” i większość oficerów sztabowych znaleźli się koniec końców w Riazaniu. Natomiast nasz wódz „Lubicz” zmienił tylko podziemny, konspiracyjny front – z antyhitlerowskiego na antykomunistyczny.
Niczym opadłe liście na ziemię – znaleźliśmy się daleko od drzewa – matki, od naturalnej perspektywy służenia mu. Tajfun obrzydliwie zakłamanej polityki rozpędził nas po niesprawiedliwym świecie, lub przymuszając do pogodzenia się z losem, którego począwszy od września 1939 roku, za wszelką cenę naród nasz chciał uniknąć, zranił bardzo niebezpiecznie naszą polską, narodową, a często nawet ludzką tożsamość!
Jan Sikora – „Przemysław” […] cieszył się chyba Bożą łaską. Tak przynajmniej moja mama to intuicyjnie w owym czasie przeczuła… Przemysław z tamtych wielkich nad Wisłą dni, miał delikatne rysy, łagodny wyraz twarzy, a z jego wzroku emanowała dobroć, z jakąś charakterystyczną domieszką stanowczości. Obserwując go uważnie, można było podchwycić dziwną gotowość do uprzejmego uśmiechu. Jedynie kiedy przekomarzał się ze Zbyszkiem Gałęzewskim, rys uprzejmości zastępowały ogniki życzliwej ironii. Znali się przecież doskonale, wojując najczęściej razem.
„Przemysław” lubił czarny kolor, co wpłynęło zapewne na swoisty styl w ubieraniu się. Czarna czapka, czarna kurtka lub latem ciemna marynarka, ciemne bryczesy, no i zawsze czarne oficerki. Moja mama znająca wielu różnych kolegów i znajomych z konspiracji, po poznaniu Janka Sikory, powiedziała mi z uśmiechem: nie wiem co on tam u was robi, ale jemu bliżej do księdza, niż do wojaka… Znała się na ludziach. Miała po wojnie wielką satysfakcję, dowiedziawszy się o jego stanie duchownym.
Tak się niefortunnie składało w moim trudnym życiu, że blisko pół wieku nie widzieliśmy się z „Przemysławem”, nawet wówczas kiedy „Grom” przyjeżdżał z Ameryki i organizował koleżeńskie spotkania. Dopiero los umożliwił nam odnaleźć się na pogrzebie „Sulimy” – Tadeusza Jankowskiego, z którym wspólnie służyliśmy w Oddziale Leśnym Dęboroga. Ksiądz Prałat Sikora, proboszcz parafii MBC w Wołominie uważał za swój święty obowiązek, udzielać ostatniej kapłańskiej posługi zmarłym towarzyszom broni. Nie było jednak na pogrzebie „Sulimy” okazji do dłuższej rozmowy między nami i wspomnień. Taką okazję zorganizował trochę później „Minos” – Roman Paska mieszkający w Warszawie, który lubił skupiać koło siebie akowskich przyjaciół. Jemu to właśnie zawdzięczam odnowienie przyjaźni z „Przemysławem”, zresztą również z kilkoma innymi kolegami z Mińska, mieszkającymi lub pracującymi w Warszawie.
W ramach wspomnień lat naszej młodości [Jan] zaskoczył mnie i zadziwił – zaśpiewał bowiem długą żołnierską balladę, czego nie każdy w naszym wieku by dokonał…:
Świat cały śpi spokojnieI wcale o tym nie wie
Że nie jest tak na wojnie
Jak jest w żołnierskim śpiewie.
Wojenka cudna pani
żołnierzy swych nie pieści
gdy kulą w pierś nie zrani
zagubi gdzieś bez wieści.
A my tej złotej pani
co leje krew obficie
jesteśmy ślubowani
na śmierć, na całe życie.
Piosenka brzmi tak ładnie
i wcale się nie skarży
że piechur w boju padnie
a ułan zginie w szarży.
I różą na koszuli
szkarłatna krew zakwitnie
i ziemia go przytuli
bo żył i zmarł zaszczytnie.
Wojenka cudna pani
tak życie nam umila
że my je dajem dla niej
a piosenkę dla cywila!”
Kapłańska droga
„Przemysław podjął ostateczną decyzję. Wcielił w życie rozważany od kilku miesięcy poważny zamiar. Zgłosił się do Seminarium Duchownego, przekonany, że tylko jako kapłan będzie mógł w pełni służyć Bogu i Polsce” – opowiadał Henryk Napieralski.
„Marzył o Wojsku Polskim, ale do tego ludowego z sowieckimi dowódcami nie miał ochoty iść. Postanowił bić się o wolną Polskę wstępując do Seminarium Duchownego.”
Sam ksiądz Prałat o postanowieniu zostania kapłanem mówił: „Po wojnie proponowano mi oddział leśny, lecz ja byłem nie tylko odważny, ale i rozważny. Partyzantką nie pokonamy Związku Radzieckiego, trzeba walczyć innymi metodami, zająć się formacją dzieci i młodzieży.”
Uważał, że w ten właśnie sposób Bóg go powołał. 20 września 1945 roku Jan Sikora przestąpił progi Seminarium Duchownego na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. 17 grudnia 1950 roku został wyświęcony na kapłana przez księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Z Mszą św. Prymicyjną pojechał najpierw na Jasną Górę, a potem do Latowicza.
W tym samym roku został wikariuszem w parafii w Żyrardowie. Uczył dzieci religii i był kapelanem żyrardowskiego szpitala. Po latach wspominał z humorem, że wśród jego uczniów i ministrantów był Leszek Miller, późniejszy znany polityk i premier RP, którego zapamiętał jako pilnego, zdyscyplinowanego i grzecznego ucznia.
Mówił, że w tamtych mrocznych czasach stalinizmu trudno mu było zapełnić kościół wiernymi, ponieważ parafianie w „czerwonym” Żyrardowie, jak wówczas nazywano miasto, obawiali się przychodzić na msze i nabożeństwa, posyłać dzieci na religię. Dla wywołania poczucia zagrożenia wśród mieszkańców urządzono pokazowy proces ośmiu licealistów za przynależność do „białego harcerstwa”. „Spędzili dwa tysiące robotników. Prokuratorem był płk Lansberg. Wyżywał się na chłopcach, a do publiczności wołał: <Proletariacie żyrardowski, na co oni zasługują? Ja wnoszę, a nie proszę.> I tu posypały się kary: śmierć, dożywocie, 10 lat, 5 lat. Ludzie pobledli, bo przecież znali tych chłopców. Profesor Śliwowski, przedwojenny adwokat, zwrócił się do zgromadzonych: <Ludu Żyrardowa, czy chcesz te dzieci, których nie zdążył zamordować Hitler, pozbawić życia?> I wtedy, jak się ludzie rzucili na ten sąd: prokurator uciekł, sędzia też. W końcu chłopcy dostali <tylko> wyroki więzienia. Czerwony Żyrardów był jednak zastraszony i niełatwo było nieść wiarę. Ludzie bali się ze mną przywitać na ulicy. Kierownik szkoły, mijając kościół, nie zdejmował nakrycia głowy, ale robił gest, jakby się chciał podrapać w głowę.” Po kilku latach pobytu w Żyrardowie młody wikariusz zyskał sobie miano „katechety od najtrudniejszych spraw”.
W 1957 roku ksiądz Jan Sikora został przeniesiony do parafii pw. Dzieciątka Jezus na warszawskim Żoliborzu. Od września 1960 roku pracował w parafii pw. św. Teresy na Tamce w Warszawie, gdzie w tamtym czasie odbudowywano kościół.
Dzień, w którym został wezwany do kurii, gdzie od księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego otrzymał polecenie objęcia rozdartej, rozłamanej wówczas poważnym konfliktem parafii w Wołominie tak wspominał: „Pełen bólu poszedłem do jezuitów, gdzie wystawiony był Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie. Powiedziałem Mu: <Bóg Ojciec posłał Cię na śmierć i poszedłeś, to i ja pójdę do tego Wołomina, uspokoję i uzdrowię sytuację, a za rok napiszę podanie o przeniesienie. […]
Po roku, z drugim wikariuszem złożyliśmy podanie o przeniesienie. Jego przenieśli, a mnie powiedzieli: nie. Wyrżnąłem więc pismo do księdza Prymasa. <Eminencjo, jak nie ma dla mnie miejsca w archidiecezji, proszę mi pozwolić pojechać do Gdańska.> Przez braciszka zakonnego Prymas przysłał odpowiedź: <Żadną miarą nie zwolnimy księdza z archidiecezji. Błogosławię w pracy.> No i tak tu zostałem…”
Kiedy przybył do Wołomina miał 41 lat i za sobą dwunastoletni staż pracy w Kościele. Chociaż początki w parafii pw. Matki Bożej Częstochowskiej były daleko trudniejsze, aniżeli w Żyrardowie, przepracował tu 37 lat. Przeszedł na emeryturę w 1999 roku. 29 czerwca 1999 roku, w uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela, pierwszy biskup Warszawsko-Praski ksiądz Kazmierz Romaniuk, zwierzchnik i przyjaciel księdza Prałata, skierował do niego list: „Przewielebny Księże Prałacie! W związku z osiągnięciem przez Księdza Prałata wieku emerytalnego pragnę podziękować za pełną poświęcenia posługę duszpasterską, zwłaszcza na stanowisku proboszcza i dziekana w Wołominie. Pozostawia Ksiądz Prałat po sobie trwałe, materialne ślady, w postaci pięknie wyposażonej, zadbanej świątyni w parafii Matki Bożej Częstochowskiej, a także, powstałe staraniem Księdza i w pełni zorganizowane, dwie nowe parafie: jedną w Wołominie, a drugą w Majdanie. Pozostanie Ksiądz Prałat też na długo, co jest może jeszcze ważniejsze, we wspomnieniach swoich parafian jako kapłan szczerze zatroskany o dobro moralne wiernych i prawdziwe umiłowanie Ojczyzny. To ostatnie z pewnością sięga swoimi korzeniami patriotycznej atmosfery rodzinnego domu i czasu walki o wolność Ojczyzny w ciężkich latach okupacji. Diecezja jest Księdzu Prałatowi także wdzięczna za te zawsze imponująco liczne zespoły ministrantów, spośród których zrodziło się wiele cennych powołań kapłańskich, co nie pozostaje bez związku z postawą kapłańską Księdza Prałata. Drogi Księże Janie! Jako o rok tylko młodszy kolega Twój z ławy seminaryjnej, dziękuję Ci również za tamte wspólne lata i zapewniam Cię o mojej zawsze takiej samej życzliwości. Matce Bożej Częstochowskiej polecam wszystkie dni Twojego jakże zasłużonego odpoczynku. Szczęść Boże!”
Na zasłużony odpoczynek ksiądz Prałat nigdy sobie nie pozwolił. Mimo sędziwego wieku wciąż pracował. „Wstaje bardzo wcześnie [o 3.30], o 5.00 rano otwiera kościół – informowało swoich czytelników pismo „Idziemy”. – Tam odmawia różaniec, koronkę. O 6.30 siada do konfesjonału. O 7.00 odprawia Mszę św. W niedziele o wpół do ósmej – zawsze z kazaniem.” Aktywnie uczestniczył w życiu społecznym miasta, brał udział we wszystkich ważnych wydarzeniach. Jego obecność dodawała rangi miejskim uroczystościom. Podczas Mszy św. sprawowanych z okazji kościelnych i narodowych świąt, wygłaszał utrzymane w patriotycznym duchu kazania. Ze szlachetnym patosem przypominał historię Polski, utwierdzał w wierze, apelował o przestrzeganie norm moralnych i zachowanie chrześcijańskich wartości. W Wołominie, który niegdyś pragnął tak szybko opuścić, ksiądz Prałat pozostał do końca życia. Rok temu, w wywiadzie dla katolickiej gazety, wyznawał: „Proponowano mi różne stanowiska: asystenta na uczelni, profesora seminarium we Włocławku, wyjazd do Rzymu, ja jednak zostałem wierny katechizacji. Dobrze zrobiłem.”
W 2010 roku ksiądz Prałat obchodził jubileusz 60-lecia kapłaństwa. 28 sierpnia, po Mszy św. Dziękczynnej, zwrócił się do licznie zgromadzonych w kościele parafian, którzy w tym dniu modlili się o jego zdrowie i dalsze dla niego Boże błogosławieństwa: „Patrząc w tył na to moje życie, to mogę powiedzieć, za Marszałkiem Piłsudskim, że warto było żyć, tak jak żyłem. Nie wszystko się udało, ale większość się udawała za sprawą Matki Boskiej. Dziś kończę swoje 89 lat życia i 60 lat kapłaństwa. Dziękuję dzisiaj Bogu za to życie, jakie przeszedłem. Dziękuję wszystkim, którzy w miarę możliwości mi pomagali: księżom, siostrom i wiernym”.
Jedna z lokalnych gazet dodała: „Do księdza Prałata Jana Sikory z powodzeniem można odnieść słowa Ojca Świętego Jana Pawła II: <Człowiek jest wielki nie przez to co ma, nie przez to kim jest, ale przez to, czym dzieli się z innymi>. Za tę wielkość, za to dzielenie się z parafianami tym, co najważniejsze i najwartościowsze, serdeczne <Bóg zapłać>.”
W 2009 roku został wyróżniony medalem Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego „Milito pro Christo” („Walczę dla Chrystusa”). Uroczystość odbyła się 11 stycznia w Teatrze Narodowym w Warszawie. W rozmowie, którą z tej okazji przeprowadził z nim tygodnik „Idziemy”, ksiądz Prałat powiedział: „Niedawno ksiądz Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź wystarał się dla mnie o prałaturę papieską, ale sutanny fioletowej już nie kupowałem. Za późno. Czekam już tylko na spotkanie z moim Panem.”
Na spotkanie z Panem
Wczesnym rankiem 17 sierpnia 2011 roku lotem błyskawicy miasto obiegła wiadomość: ZMARŁ KSIĄDZ PRAŁAT JAN SIKORA. Informację o jego śmierci pośpiesznie przekazywano sobie na ulicach, w kościołach, w sklepach i urzędach; rozdzwoniły się telefony, internetowe fora przybrały formę ksiąg kondolencyjnych:
„Świeć Panie nad Jego duszą! Pan Bóg powołał Go do siebie zaraz po kolejnej rocznicy obchodów wydarzeń, których wagę tak zawsze podkreślał. Teraz nagrodzi Jego kapłański trud” (ks. Michał Siwek).
„Bóg tak chciał… Odszedł wspaniały Kapłan, który do ostatnich chwil wiernie służył Bogu i parafii. Głosił wspaniałe kazania, nasycone głębokimi treściami patriotycznymi. Wieczny odpoczynek racz Mu dać Panie…” (Parafianka).
„Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie. Człowiek zasłużony dla narodu, dla parafian, dla Boga, jego miejsce jest wśród wielkich” (Parafianin).
„Wielka strata. Odszedł do Domu Ojca niezastąpiony Kapłan, który prowadził nas do Boga, uczył nas miłości do Ojczyzny, udzielał nam Sakramentów świętych, a szczególnie sakramentu pokuty, wielki czciciel Matki Bożej. Wielki Człowiek. Spoczywaj w pokoju” (Alicja i Janina).
„Do końca czynny. Na dwa dni przed śmiercią, w Święto Wniebowstąpienia NMP, jeszcze rozdawał komunię słabymi już rękami” (Wołominianka).
„Zawsze, gdy stykam się z opisem Męki Pańskiej według św. Jana, odtwarzam w pamięci głos i intonację księdza Sikory z nabożeństw wielkopiątkowych. Był wspaniały lektorem. W jego wykonaniu słowa: <Cóż to jest prawda…> ukazywały cały obraz psychologiczny Piłata” (Wołominianka).
„Wielki Prałat, patriota, nauczyciel, po prostu nasz Ksiądz” (Krzysztof).
„Odszedł Pasterz nasz… Za Twoje Księże umiłowanie Boga, Ojczyzny i ludzi DZIĘKUJEMY, a dobry Bóg niech okaże Ci swoje miłosierdzie i otworzy bramy niebios. Odpoczywaj w pokoju” (Ania i Andrzej).
„Z odejściem Księdza Jana zamyka się wspaniała karta historii, nie tylko Wołomina. Spoczywaj w pokoju” (Stasz…).
„Był to wielki człowiek. Człowiek, który miał Boga w sercu. Do tego tyle serdeczności, tyle wiary w ludzi, co w dzisiejszych czasach jest wręcz niespotykane. Będzie mi brakowało jego kazań” (Tomasz).
„Był dla nas wychowawcą, żywą legendą, surowy, ale z zasadami. Zostawił po sobie szacunek, miłość do Ojczyzny i drugiego człowieka, wielką wiedzę historyczną. Zróbmy wszystko, by jego praca nie poszła na marne. Niech spoczywa w pokoju” (KB).
„Spowiednik, który zawsze wiedział co i jak ma powiedzieć, zawsze miał czas dla każdego.
Pamiętam jak byłem ministrantem, to zawsze dawał cukierki, miętowe. Może był już bardzo schorowany ale moim zdaniem walczył do samego końca, pokazał wszystkim że można i warto żyć dla Chrystusa. Księże Janie Bardzo dziękuję za wszystko, na pewno u Boga będzie wynagrodzone” (Parafianin).
Przypominano w tym dniu ziemskie zasługi księdza Prałata: podpułkownik Wojska Polskiego w stanie spoczynku, Kapelan Honorowy Ojca Świętego, Kanonik Kapituły Katedralnej Diecezji Warszawsko-Praskiej, członek Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, kapelan żołnierzy AK Obwód „Mewa-Kamień” (Mińsk Mazowiecki), członek Stowarzyszenia Weteranów 7. Pułku Ułanów Lubelskich im. gen. Kazimierza Sosnkowskiego, przewodniczący Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia Pułków Kawalerii i Artylerii Konnej, współorganizator (od 1970 roku) w Warszawie mszy dla kombatantów i pielgrzymek na Jasną Górę, Honorowy Obywatel Mińska Mazowieckiego.
Został odznaczony m.in.: Krzyżem Walecznych (przyznanym przez emigracyjny rząd polski w Londynie), Krzyżem Polonia Restituta, Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami, Medalem za Wojnę 1939 r.
Burmistrz Wołomina wystąpił o pośmiertne odznaczenie księdza Prałata Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej, za działalność na rzecz przemian demokratycznych w kraju oraz działalność duszpasterską”.
Był powszechnie szanowany przez mieszkańców Wołomina, którzy uhonorowali księdza Prałata medalem „Zasłużony dla Miasta Wołomina”, nagrodą „Wołominiaka Roku 2000” oraz statuetką „Anioła Stróża Ziemi Wołomińskiej” (w 2004 roku) i tytułem Honorowego Obywatela Wołomina.
14 kwietnia 2005 roku członkowie Rady Miejskiej w Wołominie podejmując uchwałę w sprawie nadania Honorowego Obywatelstwa uzasadniali: „Od zawsze uznawany, przez kolejne pokolenia Wołominian, za swego przywódcę duchowego. To pod jego kierownictwem ukończono budowę kościoła parafialnego Matki Bożej Częstochowskiej. Ksiądz Prałat był również inicjatorem i budowniczym kościołów parafialnych Matki Bożej Królowej Polski przy ul. Kurkowej w Wołominie oraz Najświętszej Marii Panny Królowej Różańca Świętego w Majdanie. Wybudował wiele sal katechetycznych, umożliwiając naukę religii młodzieży w czasach, gdy nie mogła być ona prowadzona w szkołach. Był przy tym skarbnicą prawdziwej wiedzy historycznej, którą ilustrował faktami i liczbami (nie zawsze dozwolonymi do publikacji), rozbudowując i formując charaktery patriotyczne młodych ludzi. Ksiądz Prałat Jan Sikora swym udziałem w uroczystościach kościelnych i państwowych, a także w wygłaszanych homiliach zaszczepia kolejnym pokoleniom ducha patriotycznego i wytycza ścieżki życia oraz odrodzenia moralnego narodu. […] Przyznanie tytułu Honorowego Obywatelstwa Wołomina będzie skromnym wyrazem naszego hołdu kapłanowi, który zawsze czuwał nad nami, dając przykład szlachetności i patriotyzmu.”
Uroczystości pogrzebowe księdza Prałata Jana Sikory odbyły się w sobotę, 20 sierpnia 2011 roku, w kościele parafialnym pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Wołominie. Rozpoczęły się Mszą św. Pogrzebową sprawowaną pod przewodnictwem księdza Arcybiskupa Henryka Hosera SAC.
Dzień wcześniej, w piątek 19 sierpnia o godz. 14.30, trumna z ciałem księdza Prałata została wystawiona w kaplicy parafialnej (tej samej, o którą tak walczył z PRL-owskimi władzami) dla osobistej modlitwy wiernych, a o godz. 19.00 została odprawiona Msza św. Żałobna z udziałem księży z naszego dekanatu.
Żegnali księdza Prałata przedstawiciele Rządu RP, biskupi i księża Diecezji Warszawsko-Praskiej, siostry zakonne, władze samorządowe Wołomina i Mińska Mazowieckiego, wszyscy byli i obecni burmistrzowie Wołomina, żołnierze Wojska Polskiego, ułani, kombatanci, poczty sztandarowe wszystkich wołomińskich stowarzyszeń, szkoły, strażacy, policjanci, chór i orkiestra miejska, i tłumy Wołominian.
Po Mszy św., po przemówieniach okolicznościowych, kondukt ruszył na cmentarz parafialny w Wołominie. Na trasie przejazdu trumny z ciałem księdza Prałata licznie gromadzili się mieszkańcy. Ksiądz Prałat spoczął nie opodal kaplicy cmentarnej, wśród swoich parafian. Ksiądz i oficer „odszedł na spotkanie z Panem, na wieczną przy Nim wartę”.
Mówią mieszkańcy Wołomina
„O, gdyby nie ks. Jan Sikora, dzisiaj nasze miasto inaczej by wyglądało. On dbał o naszą tożsamość lokalną i narodową. Na lekcjach religii i w kościele przekazywał nie tylko wiarę, uczył też patriotyzmu. Organizował uroczystości rocznicowe w „przedwojenne” święta Polski” (Krzysztof P. Kozłowski, Akcja Katolicka Diecezji Warszawsko-Praskiej).
„Krzewił tradycje patriotyczno-religijne, celebrując każdego roku uroczystości narodowo-niepodległościowe, związane z chlubnymi wydarzeniami historycznymi Polski, zwłaszcza z okazji rocznic Bitwy Warszawskiej 15 sierpnia 1920 roku, Święta Odzyskania Niepodległości, Konstytucji 3 Maja, wybuchu II wojny światowej, jak i Powstania Warszawskiego. Pamięć o bohaterach walk niepodległościowych była zawsze żywa i upamiętniana przez księdza Jana Sikorę w służbie kapłana, żołnierza Polaka patrioty, co w efekcie przyniosło owoce w postaci wysokiego poczucia tożsamości narodowej społeczności wołomińskiej w okresie reżimu komunistycznego. Ksiądz Prałat zorganizował wiele uroczystości religijno-patriotycznych, związanych z poświęceniem kilkunastu sztandarów kombatanckich, tablic poległym i pomordowanym żołnierzom AK, poświęcenia i odsłonięcia kilku pomników, w tym księdza majora Ignacego Skorupki w Ossowie, Marszałka Józefa Piłsudskiego w Wołominie, Pomnika Katyńskiego w Wołominie; wraz ze swym przyjacielem śp. księdzem Prałatem Zdzisławem Peszkowskim odsłaniał pomnik Jazdy Polskiej w Warszawie” (Kazimierz Andrzej Zych).
„Z księdzem Sikorą związane jest całe moje życie, zarówno religijne, osobiste, jak i społeczne. Największy wpływ na ukształtowanie mojego światopoglądu miały cotygodniowe spotkania z księdzem Sikorą na licealnych lekcjach religii. To, co słyszeliśmy, początkowo było dla nas niezrozumiałe i nie korelowało z oficjalną nauką historii. Dzięki tym spotkaniom wszystkie strzępy informacji otrzymywane od naszych dziadków czy odważnych nauczycieli zaczęły nabierać sensu i układały się w logiczną całość. Nigdy nie zapomnę postaci wysokiego, wyprostowanego, bardziej żołnierza niż księdza, siadającego na stole wykładowym. Spod sutanny czasami było widać bryczesy i nienagannie wypastowane i lśniące oficerki, symbol kawalerzysty. W wolnych chwilach, po nauce religii zostawaliśmy, aby posłuchać o Polsce i Polakach. Kolejnym epizodem, ważnym w moim życiu, był 13 grudnia 1981 roku – wprowadzenie stanu wojennego. Miałem zaszczyt uczestniczenia we mszy świętej, w której kazanie wygłosił ksiądz proboszcz. Słowa, które wtedy usłyszałem, zostały w moim sercu do dziś. Spowodowały, że uwierzyłem w siłę naszego Narodu. W to, że moje zdanie – zwykłego człowieka musi być wysłuchane i może przenosić góry. Zawsze uważałem się za ucznia księdza Prałata. Myślę, że swoimi pasjami i posługą duszpasterską realizował słowa Jana Pawła II: Naród, który nie zna swojej przeszłości, umiera i nie buduje przyszłości” (Krzysztof Wytrykus, wiceprzewodniczący Rady Miejskiej).
„Mieszkam w Wołominie od 1962 roku, kiedy proboszczem parafii pw. Matki Bożej Częstochowskiej został ksiądz Prałat Jan Sikora. Kim był dla nas ksiądz Prałat? „Gdy człowiek dociera do końca ziemskiego życia w przyjaźni z Bogiem, to kres tej drogi jest początkiem wiecznej szczęśliwości.” – Z wielkim przekonaniem wypowiedziałam te słowa na Mszy św. Pogrzebowej, wierząc, że odszedł Człowiek, który zawsze był w przyjaźni z Bogiem i, że za gorliwą posługę wobec parafii czeka Go wieczna szczęśliwość. Ksiądz Prałat Jan Sikora był od zawsze, odkąd pamiętam, opiekunem duchowym wspólnot: Kół Żywego Różańca i Legionu Maryi. Był wielkim czcicielem Matki Bożej. Na comiesięcznych spotkaniach różańcowych opowiadał nam, że Matka Boża kilkakrotnie uratowała Go od śmierci. Podziwialiśmy księdza Prałata i cieszyło nas to, że Pan Bóg dawał mu tyle energii i siły do pracy z nami. Codziennie, od wczesnych godzin porannych, widzieliśmy Go w konfesjonale, a zaraz potem sprawującego Mszę św. Tego dnia, w przeddzień śmierci, też tak było. Na służbie do końca. Pod Jego opieką duszpasterską czuliśmy się bardzo dobrze. Z Jego wielkiej mądrości korzystaliśmy jak z otwartej księgi. Zabiegał o ewangelizację wiernych, przekazując wiarę w wielką moc modlitwy różańcowej. Uczył nas historii Kościoła i Ojczyzny oraz miłości do Boga i ludzi, czyli wierności najwyższym wartościom. Pamiętaliśmy o uroczystościach jubileuszowych naszego Kapłana. Kończąc życzenia zapewnialiśmy zawsze, że <z wielkim szacunkiem i wdzięcznością ofiarowujemy naszą pamięć modlitewną i by w każdej godzinie Bóg darzył łaskami; my księdza Prałata naprawdę kochamy.> Przyrzekaliśmy, że będziemy modlić się dla Niego o niebo, ale teraz też prosimy – stając przed obliczem Boga: <Wypraszaj nam wszystkim potrzebne łaski, a zwłaszcza dla Wspólnoty różańcowej, której od zawsze byłeś opiekunem duchowym. Wierzymy księże Prałacie w Twoje orędownictwo za nami i wieczną szczęśliwość w Domu Ojca>” (Ryszarda Kurek, Zelatorka Kół Żywego Różańca).
Bibliografia:
Honorowi Obywatele Wołomina, „Fakty”, 2005 nr 8; A. Kamiński, Już 56 lat za Chrystusem, „Boży Posłaniec”, 2007 nr 1; M. Krakowska, Ksiądz Prałat Jan Sikora odznaczony medalem „Milito pro Christo”, „Wspólny Wołomin”, 2009 nr 1; M. Kubacz, Prałat, (w:) Życiorysy z Wołominem związane… (Historia miasta pisana ludzkimi losami), pod red. M. Kubacz i A. Sobczak, Wołomin 2009, s. 327-333; J. Mazur, Odszedł na wieczną wartę, „Wieści Podwarszawskie”, 2011 nr 34; J. Milewski, Miller był u mnie ministrantem, „Głos Powiatu”, 2000 nr 10; J. Sikora, Parafia Matki Bożej Częstochowskiej w Wołominie, Wołomin 2004; A. Wysocka, Całe życie na froncie, „Idziemy”, 2009 nr 7; A. Zych, Biografia księdza Prałata Jana Sikory. Praca konkursowa napisana pod kier. Zbigniewa Wilczyńskiego w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 3 w Wołominie, Wołomin 1997, maszynopis; K. A. Zych, Jubileusz Prałata, „Życie Powiatu Wołomińskiego”, 2006 nr 16; K. A. Zych, Kapelan Armii Krajowej z Wołomina, „Życie Powiatu Wołomińskiego”, 2009 nr 3; Urodziny Księdza Prałata, „Życie Powiatu na Mazowszu”, 2010 nr 29; Urodziny Księdza Prałata, „Wspólny Wołomin”, 2010 nr 9; K. Wytrykus, Smutna wiadomość, „Puls Wołomina”, 2011 nr 5.
Mieszkałem w Wołominie 10 lat, do 1977 roku. Lekcje religii prowadziła w kościele lub salce katechetycznej przesympatyczna Siostra, której imienia i nazwiska nie pamiętam, ale zdarzało się, że i Ksiądz Prałat. Trochę się bałem lekcji z Księdzem Sikorą. Był wymagający, konkretny i wzbudzał we mnie, jak pewnie u większości dzieci, wielki szacunek. Wszyscy słuchaliśmy Go jak zaklęci. Po przeprowadzce do Warszawy zajęła mnie nauka, studia i po prostu życie. Przyszedł jednak moment, dzięki któremu wróciły wspomnienia. Kiedy razem z moim przyjacielem i jego tatą pojawiłem się na Święcie 7 Pułku Ułanów Lubelskich w Mińsku Mazowieckiem, z wielką radością dostrzegłem tam Księdza Prałata Sikorę. Przysiadłem się do jego stolika i troszkę porozmawialiśmy o dawnych dniach. Był tam rozchwytywaną postacią, dlatego szybko porwano Księdza do innych gości, ale udało mi się z nim zamienić kilka zdań na temat jego wojennych losów. Ucieszył się, że piszę pracę właśnie o 7 Pułku Ułanów Lubelskich. Potem spotkałem Księdza Sikorę jeszcze tylko raz, właśnie w Mińsku Mazowieckiem. Wtedy dotarło do nie, że jego służba Bogu jest pewnego rodzaju pokutą za to, co musiał robić w obronie Ojczyzny. To było nasze ostatnie spotkanie. Później dotarła do mnie informacja, że Ksiądz Jan Sikora zmarł… Wielka szkoda. Odszedł niezapomniany człowiek – żołnierz oraz kapłan, który znał życie jak nikt inny.