Byli szanowanym małżeństwem nauczycielskim, znanym mieszkańcom Kobyłki, w której mieszkali i pracowali, a także mieszkańcom powiatu radzymińskiego z racji działalności w Związku Nauczycielstwa Polskiego. A wcześniej…
13 czerwca 1926 roku Władysław zdał pomyślnie maturę i rozpoczął starania o posadę nauczyciela. Pukał do drzwi inspektoratu oświaty w Tarnobrzegu. Usłyszał – „nie ma wolnego etatu”. Wysłał podanie do Lublina i z końcem kwietnia 1927 roku otrzymał skierowanie na… dwa miesiące do szkoły dwuklasowej w Chojecznie-Sybilakach, w południowej części powiatu węgrowskiego. Przyjechał na Podlasie z ziemi tarnobrzeskiej, z uroczej wsi Wrzawy, położonej w samych widłach Sanu i Wisły. Prędko zaskarbił sobie sympatię tutejszych ludzi. Często uśmiechał się i z zainteresowaniem słuchał ich „śpiewnego języka”. Szkoła mieściła się w dwóch budynkach, w dwóch miejscowościach. W Aleksandrówce pani Jabłońska uczyła dzieci młodsze, a w Chojecznie Władysław uczył biologii, geografii, języka niemieckiego, śpiewu i wychowania fizycznego uczniów klasy trzeciej i czwartej.
Nowy rok szkolny 1927/1928 rozpoczął we wsi – Grabina. Awansował na stanowisko kierownika szkoły. Po latach wspominał: – „Był to dla mnie wielki zaszczyt. Koledzy okolicznych szkół, a zwłaszcza Sadownego gratulowali mi stanowiska w młodym wieku. W szkole tej pracował starszy nauczyciel pan Jabrzemski i pani Klementowska. Można sobie wyobrazić jak ja, młody kierownik, czułem się idąc do nich na lekcje. […] ale chodziłem na hospitacje, tłumacząc, że chcę się od nich uczyć. To usposobiło ich do mnie przyjaźnie. Oczywiście pracy mi przybyło, nie byłem przygotowany i po prostu nie miałem w pierwszej chwili pojęcia co robić i jak robić. Pomogli mi koledzy, zwłaszcza kierownik szkoły w Sadownem – kol. Stanisław Rytel”.
W szkole tej pracowała też siostra kierownika – Józefa Rytlówna (bracia Franciszek i Jan także byli nauczycielami). Młodzi przypadli sobie do gustu. Jednakowe zainteresowania czytelnictwem i pracą z młodzieżą zbliżyły ich do siebie. I tak 3 lipca 1929 roku, w Sadownem, Józefa i Władysław zawarli związek małżeński i rozpoczęli wspólną drogę życiową i zawodową. W 1929 roku zostali przeniesieni do szkoły w Kalinowcu, a w następnym do dwuklasowej szkoły powszechnej w Polkowie-Sagałach. Władysław pełnił tu funkcję kierownika, a Józefa była nauczycielką w klasach, w których liczba dochodziła do sześćdziesięciu pięciu uczniów. Do tego ciemne, zimne i wilgotne izby nie stwarzały dobrych warunków do nauki.
Władysław rozpoczął starania o budowę nowej szkoły. Przy dużym zaangażowaniu władz oświatowych i miejscowej ludności 1 lipca 1939 roku przekazano budynek drewniany, o trzech izbach lekcyjnych, z dużą szatnią, kancelarią, pokojem na pomoce szkolne i biblioteczne. Poprawa warunków lokalowych zachęciła go do podjęcia dodatkowej pracy. Już w Grabinach zauważył, że młodzi ludzie na wsi nie wiedzą co ze sobą robić w jesienno-zimowe wieczory. Któregoś dnia zaprosił do szkoły siedemnasto-dwudziestoletnią młodzież w celu „obmyślenia jakiegoś zajęcia”. Zgłosili się z propozycją zorganizowania kursu dokształcającego. Władysław chętnie przystał na tę propozycję i tak zaczęła się systematyczna praca.
Na pierwsze zajęcia przyszła spora grupa dziewcząt i chłopców. Chętnie zabierali głos w dyskusjach i zadawali ciekawe pytania. Frekwencja była prawie stuprocentowa. Po latach wspominał: „Ponieważ trudno mi było samemu prowadzić te kursy, a moi współpracownicy nie mieli ochoty, zaproponowałem koledze ze szkoły w Wilczogębach – Froelichowi, aby mi pomógł. Zgodził się w zamian za moją, podobną pracę w jego szkole”. Władysław poza dokształcaniem młodzieży, chętnie organizował zabawy taneczne i spotkania towarzyskie.
Również w Polkowie-Segałach zorganizował wspólnie z żoną Koło Młodzieży. Zauważył, że po skończeniu szkoły powszechnej żadne dziecko nie podejmuje dalszej nauki. Dla nich, wspólnie z instruktorem rolnym z Węgrowa, utworzył Przysposobienie Rolne. Były to dwuletnie kursy zimowe, na które przyjeżdżali wykładowcy z Warszawy. Latem słuchacze odbywali praktykę w swoich gospodarstwach. Ogłaszany był konkurs na najładniejszy ogród kwiatowy i warzywny. Wieś stawała się kolorowa, na stołach pojawiały się różne warzywa. Również w celu zachęcenia starszych ludzi do dbania o swoje obejścia, młodzież organizowała wystawy kwiatowe i warzywne we wsi i woziła płody rolne na wystawę powiatową do Węgrowa i innych miejscowości. Poza tym, dużym zainteresowaniem mieszkańców wsi cieszyły się kursy gotowania, pieczenia oraz robót ręcznych. Jednak najmilej państwo Złotkowie wspominali organizację teatru, chóru i konkursy dobrego czytania, których zakończenie odbywało się przeważnie w marcu.
Jak wyglądało przygotowanie do konkursu? Młodzież miała za zadanie przeczytać trzy – cztery książki w okresie jesienno-zimowym i bywać na spotkaniach dyskusyjnych. Pan Władysław napisał: „Wielkie wrażenie wywarła na młodzieży książka Gustawa Morcinka pt. «Wyrąbany chodnik». Młodzież nawiązała kontakt z autorem. Morcinek często przysyłał im listy, a nawet podarował sporą paczkę swoich książek”. Na zakończenie konkursu, zwykle w sobotnie wieczory, do udekorowanej i oświetlonej sali młodzież zapraszała swoich rodziców. Przyjeżdżali też goście z Węgrowa, tj. instruktor do spraw oświaty pozaszkolnej i instruktor rolny. Młodzież śmiało mówiła na temat przeczytanych książek, deklamowała wiersze, śpiewała pieśni ludowe i patriotyczne. Rodzice ze łzami w oczach oglądali występy swoich pociech. „Jak głęboko zapadły w serca młodzieży te zakończenia i przeczytane książki – wspomnę, że kiedy jeden z nich był w obozie jenieckim i opisywał w liście do nas swe przeżycia obozowe w nawiasie wymienił «Wyrąbany chodnik». List ten przechowuję dotąd” – napisał w swoich wspomnieniach Władysław Złotek.
Wybuch wojny w 1939 roku opóźnił rozpoczęcie nowego roku szkolnego w Polkowie-Sagałach. Sytuacja w kraju zmieniała się szybko i radykalnie. Ludzie rzucali się do ucieczki. Którejś nocy do Złotków przyszli Leszczyńscy z garwolińskiego. On – geodeta, ona – nauczycielka. Namówili Władysława do wspólnej ucieczki na wschód. Posłuchał. Rano zabrał plecak i rowerem wyruszył razem
z nimi w kierunku Siedlec. Po kilku dniach wrócił, widząc beznadziejność dalszej ucieczki.
Zajęcia szkolne podjął w październiku, lecz wkrótce ukazało się zarządzenie władz okupacyjnych o likwidacji nauki historii, geografii i ograniczeniu języka polskiego. Początkowo zignorował ten zakaz. Po spotkaniu z Janiną Byrkową i Władysławem Okulusem (nauczycielami zaangażowanymi w pracę konspiracyjną) otrzymał instrukcje dotyczące tajnego nauczania. Do końca okupacji był łącznikiem, przekazywał wiadomości nauczycielom ze szkół gminy Wyszków.
W swojej szkole zorganizował komplety nauczania historii i geografii, które początkowo prowadzone były w domach uczniów, a potem w szkole. Młodzież wiedziała co ma robić w razie niemieckiej kontroli. Na przykład zawsze jeden uczeń czuwał przed budynkiem i miał za zadanie ostrzec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Z relacji Władysława Złotka:
„Raz mieliśmy wizytację niemieckiego radcy szkolnego z Sokołowa. Było to w maju 1943 roku. Niemiec w średnim wieku, w towarzystwie polskiego inspektora Wilczyńskiego wizytował starsze klasy V i VI. Zadał uczniom kilka pytań z matematyki, polskiego, następnie czy regularnie chodzą do szkoły. Potem zajrzał do szafy a tam oprócz oficjalnego pisma dla dzieci „Ster” leżały numery przedwojennego „Płomyczka” i „Płomyka” oraz kilka książek z biblioteki szkolnej. Byłem trochę zdenerwowany. Po godzinnej wizytacji zostałem poproszony na korytarz. Niemiec pytał o warunki materialne szkoły, czy gmina opiekuje się szkołą, no i czy dzieci dobrze chodzą do szkoły. Natomiast o „Płomyczkach” ani słowa. Byłem ogromnie zaskoczony jego zachowaniem. Później dowiedziałem się, że pochodził z okolic Torunia. Uczyliśmy dalej bez przeszkód do końca okupacji. Zaświadczenie o prowadzeniu tajnego nauczania w szkole wydała mi Powiatowa Komisja Tajnego Nauczania w Węgrowie.
Było nas we wsi kilku wtajemniczonych i postanowiliśmy przeciwdziałać propagandzie niemieckiej. Na przykład w grudniu 1939 roku we dwóch przynieśliśmy w plecakach, nocą z sąsiedniej wsi radio oraz baterie i umieściliśmy na strychu w szkole. Odbierane wiadomości były przepisywane na maszynie, powielane i rozdawane zaufanym ludziom. Ta akcja trwała do końca czerwca 1940 roku. Ponieważ jeden z gospodarzy zaczął podejrzewać i mówić o istnieniu radia w szkole – natychmiast przeniosłem je w inne miejsce.
Pewnego razu miałem spotkanie z gestapowcem – starostą sokołowskim – Gramsem. Wracałem rowerem ze szkoły, we wsi spotkałem woźnego i zaczęliśmy rozmawiać o opale na dzień następny, gdy nagle przy nas zatrzymał się samochód, zostaliśmy otoczeni, a starosta Grams przyskoczył do mnie i zaczął mnie rewidować. Rozerwał mi kurtkę, aż wszystkie guziki poodpadały, wyrwał z kieszeni marynarki zeszyt dając kierowcy do przetłumaczenia. Ponieważ nic interesującego nie znalazł zwrócił mi go. Wziął mnie na bok i pyta o czym rozmawialiśmy, odpowiedziałem, zresztą zgodnie z prawdą, że o opale na jutro. Następnie wziął woźnego i o to samo zapytał, ten powiedział to samo co ja. Odjechali, a ja odetchnąłem, bo przypomniałem sobie, że w kieszeni kurtki była książka Żeromskiego: «Rozdziobią nas kruki i wrony».
Wycofujący się Niemcy w 1944 roku zagarnęli część mężczyzn, a wśród nich i mnie. Wieźli w kierunku zachodnim. Na noc zamknęli nas w stodole w jakiejś wsi. Rano dali nam szpadle i kazali kopać rowy strzeleckie. Trwało to niemal do wieczora. Potem zebrali nas w lasku brzozowym na wzgórku obok wsi. W pewnym momencie postanowiłem razem z kolegą wybrać się do wsi po wodę. Zebraliśmy puste butelki. Niemcy nie bronili. Po nabraniu wody rozejrzeliśmy się i widząc, że Niemcy nas nie obserwują, szybko przeszliśmy na drugą stronę wsi, na pola i ukryliśmy się w dziesiątku żyta. W nocy wynikła gwałtowna strzelanina, wieś płonęła. Nad ranem wszystko ucichło. Wyjrzeliśmy ze swych kryjówek i zobaczyliśmy w dole, we wsi żołnierzy radzieckich. Byliśmy wolni. Reszta moich towarzyszy powędrowała dalej, wśród nich nauczyciel z Grębkowa kolega Wojciechowski, którego wcześniej usilnie namawiałem, aby szedł ze mną po wodę. Bał się. Wrócił dopiero po dwóch latach, w połowie sierpnia 1944 roku. W szkole był szpital wojskowy, radziecki, więc lekcje rozpoczęliśmy pod koniec września”.
W 1945 roku Józefa i Władysław razem z dziećmi zamieszkali w Kobyłce. Córki rozpoczęły naukę w wołomińskim gimnazjum. Złotkowie trafili do Szkoły Podstawowej nr 1 w Kobyłce, którą kierował Stanisław Kaska, a od 1 września 1947 roku Roch Gogolewski. Władysław uczył geografii, biologii, śpiewu i wychowania fizycznego, jego żona była wychowawczynią klasy pierwszej, a w klasach starszych uczyła matematyki.
A oto jedno ze spostrzeżeń pana Władysława:
„Ciekawa rzecz, na przykład w Kobyłce zaraz po wojnie zastałem w klasach szóstych i siódmych sporo młodzieży przerośniętej – chłopcy przerastali mnie i w pierwszym momencie obawiałem się czy dam sobie radę z nimi. Tymczasem okazało się, że byli bardzo układni, grzeczni, a zarazem chętni do nauki. Przez kilka lat nie miałem żadnych trudności, tak wychowawczych jak i dydaktycznych”.
1 września 1949 roku Władysław Złotek został kierownikiem Szkoły Podstawowej nr 2 w Kobyłce na Stefanówce. Razem z żoną Józefą, Stanisławą Wieczorkiewicz i Stanisławem Kaską rozpoczął reaktywowanie pracy związkowej. Ich poprzednicy Czesław Murawski i Jan Piotr Wolny zginęli w Oświęcimiu, a Józef Kuran przeniósł się do Warszawy. Pracy było dużo. Brakowało żywności, ubrań i opału. Władysław, jako prezes Ogniska Związku Nauczycielstwa Polskiego często jeździł do Radzymina do Zarządu Oddziału ZNP z prośbą o pomoc. Nieraz udawało mu się otrzymać dary z UNR-y, a w nadleśnictwie, w Strudze – opał.
W 1946 roku Zarząd Oddziału przeniesiono do Wołomina, prezesem został Stanisław Szubiński, sekretarzem Stanisława Zelman, a członkami zarządu Sabina Drop-Kopcewicz, Janina Martelińska, Bolesław Pławski, Jan Gabryl, Jan Sałyga i Władysław Złotek, który objął jednocześnie wydział organizacyjny. W latach następnych był dwukrotnie prezesem Oddziału ZNP w Wołominie.
19 stycznia 1948 roku z jego inicjatywy podjęto ideę utworzenia Powiatowej Spółdzielni Samopomocy Nauczycielskiej, która w niedługim czasie została przekształcona w Komunalną Kasę Nauczycielską, obecnie jest to Pracownicza Kasa Zapomogowo-Pożyczkowa. Wspominając pracę w związku i w szkole, podkreślał dobrą atmosferę panującą wśród nauczycieli. W szkole na Stefanówce, pracowały z nim panie Zofia Wolna, Weronika Wyrzykowska i Aniela Dębska – nauczycielki bardzo pracowite, oddane szkole i młodzieży.
„Wyniki dydaktyczne i wychowawcze osiągaliśmy bardzo zadawalające (…). Inspektor Oświaty Tadeusz Szubiński powierzył mi opiekę nad szkołą w Ossowie. W październiku 1950 roku postanowiłem ją odwiedzić już o godzinie ósmej rano. Dałem klasie siódmej pracę samodzielną z geografii, a sam, siadłszy na rower, pojechałem do Ossowa. Po godzinie wróciłem i zastałem inspektora Tadeusza Szubińskiego i Kazimierza Wierzbickiego. Obaj gratulowali mi dobrych osiągnięć. Nie wiedziałem, o co chodzi. Wyjaśnili, że gdy weszli do budynku była cisza, zdumieni byli, gdy weszli do klasy siódmej bez nauczyciela, a uczniowie w głębokiej ciszy sami pracowali. To był właśnie wynik dobrej roboty całego grona nauczycielskiego tej szkoły”– kończy swoje wspomnienia pan Władysław.
W szkole tej pracował do 15 grudnia 1951 roku. Jednak ze względu na osłabienie słuchu przeszedł na rentę. Renta w wysokości 152 złote i niskie zarobki żony zmusiły go do podjęcia pracy. Został kierownikiem działu szkolenia zawodowego w Polskich Zakładach Optycznych w Warszawie. W kwietniu 1955 roku skorzystał z propozycji Kazimierza Wierzbickiego, ówczesnego Inspektora Szkolnego w Wołominie i najpierw objął funkcję podinspektora, następnie starszego planisty w wołomińskim Wydziale Oświaty, dodatkowo pełnił tu funkcję prezesa Zakładowej Organizacji Związkowej. Na emeryturę przeszedł 29 lutego 1964 roku, a już 1 marca rozpoczął pracę na pół etatu w Bibliotece Pedagogicznej. Na zasłużony odpoczynek przeszedł 31 sierpnia 1974 roku. W latach pięćdziesiątych próbował założyć w Kobyłce, Turowie i Maciołkach Koło Stronnictwa Ludowego.
Józefa Złotek poświęciła pół wieku na wzorową pracę. Stawiała sobie i młodzieży duże wymagania. Była konsekwentna i sprawiedliwa, przez co zyskała sympatię i szacunek uczniów, a także ich rodziców.
Po przejściu na emeryturę Józefa i Władysław Złotkowie Złotkowie pracowali społecznie w Sekcji Emerytów i Rencistów ZNP w Wołominie i w Kobyłce. Władysław dodatkowo udzielał się w Radzie Osiedla „Słoneczna” w Kobyłce. W związku z tą ostatnią pracą otrzymali Dyplom uznania „za wyróżniający udział w pracach społecznych i wzorową postawę mieszkańców Spółdzielni na swoim Osiedlu”. Za działalność zawodową i społeczną Państwo Złotkowie otrzymali liczne nagrody, dyplomy, podziękowania, medale i odznaczenia. Ostatnim medalem przyznanym Józefie i Władysławowi Złotkom był Medal „Za długoletnie pożycie małżeńskie” przyznany w 1979 roku przez Radę Państwa z okazji pięćdziesięciolecia pożycia małżeńskiego. Byli szczęśliwi. Dzieci dawno usamodzielnione, dawały sobie radę w życiu. Córka Alina była inżynierem zootechnikiem, Wiesława technikiem – cukiernikiem, a syn Mirosław – doktorem prawa.
Pierwsza odeszła Józefa Złotek. Zmarła w 1985 roku, w wieku 87 lat. Po czternastu latach od śmierci żony zmarł Władysław Złotek, miał 93 lata. I gdyby nie dokuczliwy niedosłuch można by powiedzieć, że odszedł w sile wieku. Pamiętam pana Władysława – dżentelmena minionego wieku – uprzejmego, szarmanckiego, zawsze pogodnego, uśmiechniętego, nadzwyczaj energicznego i pomysłowego w działaniu, skłonnego do towarzyskich spotkań. Takim Go zapamiętałam…
Józefa i Władysław Złotkowie pochowani są na Cmentarzu Północnym (Wólka Węglowa) w Warszawie, kwatera E VI 3-6/4.
Tygodnik Wieści Podwarszawskie
nr 35-37/2012
+ There are no comments
Add yours