Wśród żyznych równin mazowieckich, niedaleko Warszawy, leżało małe miasteczko, niczem niewsławione w dziejach polskich, ale starożytne i dawne, bo początków jego nie dopatrzyli nawet uczeni, w czasach nie wiele od nas oddalonych. Nazywało się to miasteczko Radzymin, a było już za Zygmunta III własnością Leszczyńskich, i liczyło się do dyecezyi płockiej. Potem, czy prawem spadku czyli też kupna, przeszło już za czasów saskich w ręce drugiej znakomitej rodziny polskiej, Bielińskich. Nie długo przecież, Radzymin zmienił jeszcze raz panów, i dostał się w ręce księcia Fryderyka Michała Czartoryskiego Kanclerza Wielkiego Litewskiego1. Nie wiemy nic aż do czasów księcia Kanclerza o parafii i kościele radzymińskim. Dopiero od czasów, kiedy miasteczko stało się własnością tego pana, Radzymin zwraca uwagę przez swoje wspomnienia i pamiątki.
Miał książę tam pałac i często lubił tutaj przyjeżdżać z Warszawy, aby odpoczywać po trudach, po pracach sejmowych i prawodawczych. Z księciem przyjeżdżała tu i żona jego Eleonora, z domu hrabianka czeska Waldstein, plemiennica znakomitego wojownika i księcia Frydlandzkiego, wczasach wojny trzydziestoletniej. Bogobojna to była pani, czuła na niedolę bliźnich, pobożna i litościwa. Wdzięczne chłopki i poddani włości radzymińskich, mieli dla niej wylane serce; kochali ją i czcili.
Znajdował się w Radzyminie mały kościołek, znękany wiekiem, do którego przywiązaną była parafia. Zabudowania kościelne, groziły upadkiem, i proboszczowie musieli mieć nadzwyczaj małe dochody. Książę Kanclerz postanowił wystawić w Radzyminie nowy kościół i plebanią, któreby odpowiadały potrzebom miejsca, a zdobiły i upiękniały książęce mieszkanie. I odtąd to właśnie zwraca uwagę Radzymin, nie tylko budowlami, ale i wspomnieniami swojemi. Bo los chciał, żeby do imienia tego małego, zapomnianego miasteczka, przywiązały się imiona, w swoim czasie bardzo znakomite, imiona znaczenia i wpływu. W samej rzeczy, książę kanclerz, był człowiekiem światłym, i wspierał nauki. Podnosząc Radzymin w jego materyalnym bycie, chciał go podnieść i duchownie. Dobierał też na proboszczów tutaj ludzi literatów, znanych kiedyś z wielkiej nauki i z wielkiej sławy. I oto właśnie, dlaczego ma Radzymin swoje przeszłość i swoje wspomnienia.
Po upadku Jezuitów, kiedy uczony zakon rozproszył się po wszystkich stronach Polski, książę kanclerz dał w swoich dobrach schronienie kilku rozbitkom Jezuickim. Wtenczas proboszczem w Radzyminie, został z woli księcia, Ignacy Ostoja Nagurczewski. Człowiek to był w samej rzeczy rozległej nauki i niemałych zdolności. Syn Karola rejenta ziemi Pińskiej i Joanny Hołownianki Ostrzeżeckiej, córki podsędka Pińskiego, narodził się 12 marca 1723 r. pośród błót Muchawieckich, w ojczyznie ojca i matki, w samym powiecie Pińskim2. Rodzice oddali go do szkół Jezuickich, które były w stolicy powiatu, i młody Nagurczewski pokazał tutaj zdolności, które dobrowolnie poświęcił zgromadzeniu swoich nauczycieli, wstępując do nowicyatu Jezuickiego w Żukowie, 20 sierpnia 1740 roku. Uczył się potem retoryki w Słucku, filozofii w Nowogrodku, teologii w Warszawie, aż został sam nauczycielem i z woli przełożonych zakonu, koczujące zaczął prowadzić życie, z miejsca przenosząc się na miejsce. W Łomży, Wilnie i Warszawie, przesiadywał po 3 lata i uczył retoryki. Powołany potem do Collegium nobilium w Warszawie, znowu tu wykładał retorykę przez lat ośm i zaczął już wtedy pracować dla literatury. Poznał go i ocenił pracowity biskup kijowski, Józef Jędrzej Załuski, wtenczas dopiero referendarz koronny. Na prośbę jego dobrze jeszcze przedtem, Nagurczewski w roku 1754, będący dopiero na ukończeniu nauk teologicznych w Warszawie, wytłumaczył na wiersz polski dziesięć Bukolik Wirgiliusza, w pośród nawału innych zatrudnień i bez poprawy oddał je do druku Załuskiemu3. Teraz jako professor, miał Nagurczewski większe pole do pracy. Powiadają też o nim , że smak dobry wprowadził do literatury naszej, że język polski dużo mu winien. W samej rzeczy, w swoim czasie był to jeden z gorliwych pracowników, na polu nauki i uprawiał szczęśliwie żyzną ziemię, żeby ta wydała w przyszłości owoce. W roku 1763 wydał po polsku mowy Cycerona przeciw Katylinie, i za Markiem Marcellem4. Niedługo potem wstąpił na tron Stanisław August i otworzył w gmachach Kazimierowskich szkołę rycerską kadetów. Nagurczewski wezwany był do tej szkoły na uczenie krasomówstwa i historyi polskiej; przetrwał na tym urzędzie, aż do pamiętnej epoki zniesienia zakonu. Z wyraźnej woli króla, chodził wtedy z pomieszkania swojego, u kadetów, na zamek i dawał lekcye księciu Józefowi. Po kassacyi już zakonu wydał Nagurczewski5, w roku 1774 kilkanaście mów Demostenesa, do których Ignacy Potocki wstęp napisał. Król wynagrodził jego zasługi i oddał mu plebanią Brańską, a książę kanclerz Radzymińską. Niedługo przecież pozostał przy tych obowiązkach Nagurczewski, bo wolał spokojne i literackie życie. Przeniósł się znowu w wir stołeczny i osiadł w Warszawie w pałacu Kazimierowskim. Król dał mu pensyą; myślał o wszelkich jego potrzebach, ozdobił go nawet kanonią tytularną Warszawską. W ciszy więc swojego gabinetu, wygotował jeszcze Nagurczewski Panegiryk Pliniusza młodszego i Trajana i zajął się przekładem na wiersz polski pieśni homerycznych. Daleko już nawet posunął swoję pracę, kiedy się pokazał Franciszek Ksawery Dmochowski. Umilkł wtedy Nagurczewski, a król jego portret kazał malarzowi Marteau do swojej galeryi odmalować, i zapraszał go już na obiady czwartkowe. Przebył Nagurczewski w Warszawie przed i po r. 1794. Za otworzeniem się Towarz. przyjaciół nauk, został jednym z najpierwszych jego członków. Umarł w lutym 1811 r., a Kajetan Koźmian miał wtedy polecenie napisać jego pośmiertną pochwałę, i czytał ją w samej rzeczy na posiedzeniach towarzystwa6. Krótko był proboszczem w Radzyminie Nagurczewski , ale jakkolwiek bądź, imię jego związane już na zawsze z imieniem miasteczka. Zasługi jego na polu oświaty narodowej, w swoim czasie były znakomite, dziś byłyby żadne. Pisał językiem ciężkim, ale czystym i to mu sprawiedliwą przynosi zaletę; ale poezyi nie rozumiał, nie powinien więc był tłomaczyć Wirgiliusza, tem bardziej Homera.
Miejsce proboszcza w Radzyminie po Nagurczewskim, zajął ksiądz Expijar Kazimierz Narbutt, człowiek także znakomity w swoim czasie. Był on synem także Kazimierza, naprzód chorążego, potem marszałka Lidzkiego i Maryanny z Nowickich, i rodził się 3 stycznia 1738 w Dokudowie albo Krupie7. Były to wsie dziedziczne jego ojca. Uczył się w Szczuczynie u Pijarów i tam został pijarem, bo 25 lipca 1755 roku, przyjął w miejscu nauki i skromną suknię zakonną. Trafił Narbutt na czasy reformy: Konarski w koronie głos podnosił, Dogiel uczył na Litwie i w nowych pojęciach kształcił młode pokolenie. Wszędzie już widać było ślady nowego życia. Alwar zaczął tracić na powadze, i łacina przestała być wyłącznie zatrudnieniem ludzi, co mieli pretensyą być uczonymi i literatami. Kiedy Narbutt przybył do nowicyatu Lubieszowskiego, już tu uczono nie samej łaciny tylko, a jeografii, historyi i języka francuzkiego. Po rękach latał już skarbiec Knapskiego i Gradus ad Parnassum. Młodzież zastanawiała się nad własnym językiem, zaczynała myśleć, tłumaczyła już ody łacińskie na język polski, rzucała scholastycyzm i brednie. Dwa lata próby w Lubieszowie upłynęły Narbuttowi wśród pracy nieustannej. Szybko zdumiewające robił postępy w naukach. Wyuczył się dobrze po łacinie, i już 13 czerwca 1757 witał Czarnieckiego, (potem kasztelana Bracławskiego), który wjeżdżał na Lubieszów, obejmować dziedzictwem, to dawne dziedzictwo Dolskich, Wiszniowieckich i Mniszków, a witał gładką wymową łacińską. We trzy miesiące potem 14 września wyjechał Narbutt do Dąbrowicy, kończyć zakonne studia. W dwa lata (1759), ujrzała go stolica Litwy Wilno. Tutaj zastał wtedy pijar, grono świetnych nauczycieli, nowej już zupełnie epoki, nowych dążeń i pojęć. Rektorem był tutaj Dogiel, a pod nim odznaczali się Felicyan Wykowski, Oskierko, Bernard Syruć. Narbutt z młodzieńczym zapałem, oddał się tutaj nauce i mozolnym badaniom: zajmowała go najwięcej filozofia i matematyka. A miał tu wiele zasobów, żeby zaspokoić tę swoję gorącą chęć wiedzy, tę namiętność nauki. Była tu stara, zbutwiała Jezuicka Akademia, w której niedawno jeszcze uczył Naruszewicz. Była w Wilnie ładna biblioteka i fizyczny gabinet, jak na owe czasy dosyć bogaty, bo prowincyał Lang, znacznym kosztem sprowadził tutaj z Paryża i z Londynu, różne machiny i narzędzia dla postrzeżeń i doświadczeń. Narbutt wszędzie zajrzał, czego mógł, to uczył się w Wilnie. Skończył też nauki i zaraz był użyty przez Zwierzchność zakonną do pracy, bo przez lat kilka, wykładał matematykę w szkołach pijarskich. Że był zdatny i pracowity, familia kosztem swoim wyprawiła go do Italii, do Rzymu.
Lat cztery przepędził z pożytkiem dla siebie, młody pijar, w stolicy chrześciańskiego świata. Zwrócił tu uwagę wysokich dostojników kościoła. W Rzymie dopiero skończył lat 24, i wyświęcił się na księdza. Spotkał go tutaj zaszczyt niemały, bo święcił go Dominik Gordiani, arcybiskup nikomedyjski w Bazylice, matce bazylik chrześciańskich u S. Jana na Lateranie 6 kwietnia 1761 r. Sława o czystości obyczajów i nauce Narbutta, doszła do uszu samego Papieża, i Klemens XIII hojnie wynagrodził zasługi młodego kapłana, przez nadanie mu łask osobliwszych, jakie nadaje zwykle i dzisiaj odznaczającym się moralnością i światłem kapłanom. Dekretem swoim, pozwolił mu Papież raz na zawsze czytać księgi zakazane przez Kościoł w przedmiocie religii, prawa i historyi, dał mu przywilej na założenie kaplicy prywatnej, w każdem miejscu pobytu i na altare privilegiatum. Musiała więc być wielką ufność Klemensa w młodego polaka chęciach, i czystej niepokalanej moralności8.
Za powrotem do Litwy, Narbutt został professorem nowicyatu w Dąbrowicy, a niedługo i prefektem. Uczył tu wymowy, historyi powszechnej i języka francuzkiego. Niedługo sprawiły to zdolności jego, że zabłysnął na większym świecie naukowym. Przeniesiony znowu do Wilna, był professorem filozofii w Collegium nobilium i zrobił tu sobie znajomości, stosunki z panami litewskimi, bo do kollegium szlacheckiego, uczęszczała młodzież najpierwszych domów magnackich. Jako przełożony drukarni pijarskiej w Wilnie, położył nowe zasługi dla zgromadzenia, które go niedługo na zawsze miało utracić. Michał Brzostowski Podskarb. W. L. polubił Narbutta. Starał się go do siebie przywiązać, i niewiele to kosztowało pracy wielkiemu panu. Narbutt stał się domownikiem Brzostowskiego i nauczycielem jego dzieci. Odbył z niemi podróż długą i daleką zagranicę, do Niemiec i Francyi. Przesiedział w stolicy Francyi, w Paryżu, burzliwe dla kraju lata. Poznał tu wielu encyklopedystów ludzi XVIII wieku, odstępców katolicyzmu. Widział jak Francya wrzała niespokojnością, jak się nad nią wznosiły chmury ciężarne klęskami, widział jak się duch wieku, silnie przebijał we wszystkiem, jak się obnażał myślą reformy we wszystkiem, a przecież serce jego czystem pozostało.
Religijnym, bogobojnym, powrócił do ziemi rodzinnej, powrócił takim, jakim wyjechał. Droga wypadała Narbuttowi na Warszawę. Tutaj go poznał książę kanclerz Czartoryski, a ta znajomość wpłynęła na dalszy los, na całe życie Narbutta. Nie puścił go od siebie książę Czartoryski, a zostawił w Warszawie i zalecił go swoim znajomym. Mógł się Narbutt podobać wszystkim. Był to człowiek gruntownej nauki, znał dobrze dzieje narodowe, historyą powszechną, rozumował rozsądnie o filozofii i teologii, matematyka była mu nauką powołania, rzemiosła. Mówił dobrze po łacinie, włosku, francuzku i niemiecku. Skromny był, pobożny i szlachetny. Lubiły go towarzystwa stolicy, bo uprzejmością się odznaczał; wesoły miał humor, dowcipem błyszczał. Nie zimne formuły, nie pozór brał za naukę, ale treści sięgał. Znany już był i na świecie literackim, przed wyjazdem jeszcze za granicę, wydał w Wilnie pierwszą Loikę po polsku. Nie było to dzieło wielkie, ale u nas odpowiadało postępom czasu, zresztą było pierwsze. Approbatę do druku udzielił mu niegdyś jego nauczyciel, teraz prowincyał litewski Felicyan Wykowski 13 kwietnia 1768 roku. Wyszła tu książeczka zaraz w roku następnym 1769, kosztem księdza Ksawerego Brzostowskiego pisarza W. L. i kanonika Wileńskiego, i jemu też dedykowana. Czerpał Narbutt z Chrystyana Wolfa, a pisał językiem jasnym i stylem łatwym. Jako twórca tej pierwszej, co do czasu w literaturze naszej, loiki, Narbutt pozostanie na zawsze i w dziejach samej nauki9. W Warszawie na dworze Czartoryskiego, mógł Narbutt oddać się zupełnie literaturze, bo miał wiele, chwil wolnych. Pisał też i drukował dosyć. Tłumaczył z francuzkiego, dzieła religijnej treści. Lubił poęzyą, dużo zatem wierszy napisał i przełożył z włoskiego, ale nie prędki był w oddawaniu prac swoich do druku. Ledwie kilka poezyj swoich pomieścił w Monitorze Warszawskim, w Zabawach przyjemnych i pożytecznych i to jeszcze bezimiennie.
Cieszyli się pijarzy litewscy, że brat ich spółzakonnik, tak wiele łaski i względów pozyskał u kanclerza, pana z panów, a wuja królewskiego. Pisali też ciągle do niego, prosząc go o wstawienie się, o protekcyą. I był Narbutt wtenczas prokuratorem litewskim, to jest obrońcą interesów prawnych, zakonu w Warszawie. Książę Czartoryski nie jedno mu zrobił, bo go i szacował i kochał. Namawiał go do sekularyzacyi, obiecywał nadal pamiętać o nim. Narbutt szczerze też przywiązał się do księcia, i zamknął mu powieki. Zapisał mu książę swoję liczną i wyborową bibliotekę, która potem wśród rozruchów zaginęła. Śmierć kanclerza, nie zmieniła stosunków Narbutta z rodziną Czartoryskich. Wierny uczuciom serca, pozostał na zawsze na dworze smutnej wdowy księcia, cieszył ją i był jej pomocą i wsparciem. Książę Adam synowiec kanclerza, odziedziczył teraz po stryju, przychylność dla Narbutta. I dały się widzieć skutki tej przyjaźni. Poznali bliżej księdza, Ignacy Potocki i Joachim Chreptowicz. Na ich przedstawienie, książę Michał Jerzy Poniatowski, biskup płocki, a prezes kommissyi edukacyjnej, powołał Narbutta do wydziału ksiąg elementarnych. Niedawno po zdaniu egzaminu, został doktorem obojga prawa w akademii krakowskiej. Ten tytuł uczony i poprzednie prace i zasługi, warte były tej świetnej nagrody, dla nich też powołany był Narbutt w grono ludzi, co pielęgnowali edukacją krajową. I tutaj, w towarzystwie elementarnem pracowali teraz obok niego, Strojnowski, Piramowicz, Kobylański, Kopczyński i Szymanowski. Świetne imiona, wielkie imiona w swoim czasie. Sekularyzował się wtedy, a książę Massalski biskup Wileński, dał mu probostwo Lidzkie. Milszą mu przecież była pamięć księżnej kanclerzyny, bo od niej, po rezygnacyi Nagurczewskiego, dostał teraz probostwo w Radzyminie.
Nie mógł Narbutt przesiadywać ani w Lidzie, ani w Radzyminie, bo w Warszawie nierównie ważniejsze miał obowiązki i prace. Jak przedtem u Księcia kanclerza, tak teraz przed kommissyą edukacyjną, bronił spraw pijarów Litewskich, czytał książki elementarne i robił nad niemi postrzeżenia i uwagi. Co niedziela tylko i co święto wyjeżdżał do Radzymina, odprawiał msze, mówił kazania, słuchał spowiedzi. A wczas powszedni wracał do stolicy i zaprzęgał się do nowej, mozolnej pracy. Takim sposobem upłynęło mu 20 lat życia.
Księżna kanclerzyna całą zimę przemieszkiwała w Warszawie, a na wiosnę w marcu, kwietniu albo maju, wyjeżdżała do Radzymina. Często zapadała na zdrowiu, bo była też podeszła w latach. W zimie, Narbutt był już codziennym gościem, na lato widywali się co niedziela i święto w Radzyminie. Tęsknota po mężu odebrała księżnie wesołość. Odwiedzali ją w Radzyminie czasami goście. Tak w pierwsze lato po śmierci męża, księżna piła wody, osamotniała wdowa. Odwiedził ją król w Radzyminie (1770), a kiedy wróciła do Warszawy w początkach sierpnia, odwiedzali ją, cieszyli w stolicy księżna Sapieżyna Wojewodzicowa Mścisławska, z bratem Franciszkiem Ksawerym Braneckim hetmanem wielkim koronnym i synem Kazimierzem Nestorem jenerałem altylleryi litew10. Narbutt ani na krok księżnej nie odstępował.
Chciała kanclerzyna przywieść do skutku zamysły męża, i wybudować kościół i plebanią w Radzyminie. Narbutt nie potrzebował jej do tego zachęcać. W maju 1779, jak zwykle, wyjechała księżna do swego letniego mieszkania na lato, a powróciła we wrześniu do Warszawy11. Wydała przez ten czas potrzebne rozkazy, obmyśliła fundusze. Pod koniec roku 1779, zaczęły się roboty i położono kamień węgielny. Siedm kwartałów pracy kosztowało, wzniesienie murów kościelnych i probostwa. Księżna i Narbutt, zaglądali tam często z Warszawy i cieszyli się, widząc, jak rośnie okazała, piękna i wygodna budowa. Nakoniec w maju, na przyjazd zwykły księżny, stanął gotowy kościół i gmachy. Czartoryska przyjechała z Warszawy do Radzymina na lato, 29 maja 1781 roku, i podług codziennego zwyczaju, udała się na mszą już do nowego kościoła. Czekał tam na księżnę Narbutt, przy drzwiach świątyni, ze szkółką parafialną, na czele wieśniaków i mieszczan z okolic. Na wstępie, w czułych wyrazach oświadczył wdzięczność księżnie, za tyle dobrodziejstw, za wzniesione mury, za opatrzenie kościoła w fundusze, a probostwa w potrzebne sprzęty. Chwalił ją, że jest miłosierną dla chorych, że matką jest dla robotników i poddanych. Zaśpiewał potem Te Deum, a z chóru odezwały się bębny, kotły, i dzwony nowe, po raz pierwszy dały się słyszeć. Dzwon jeden był podarunkiem króla, i za to, co niedziela i święto za niego była modlitwa przed tron Boga w kościele Radzymińskim. Po Te Deum, śpiewał Narbutt pierwszą summę w nowej świątyni.
Przed wieczorem, odwiedziła go księżna w probostwie. Przyjął ją Narbutt kawą, a potem oprowadzał po zabudowaniach, które piękne były i wygodne. Lud pchał się tłumami za śladem księżny; ona tak musiała go kochać, tak mu trafiała do serca12. Nadchodził czas większych jeszcze uroczystości: miało się odbyć poświęcenie kościoła. Sprowadzono do Radzymina kapelę nadworną księcia Wojewody ruskiego. Biskup płocki brat króla, w którego dyecezyi leżało miasteczko, nakazał tu missyą i zaludniło się nagle miasteczko tłumem księży i tłumem jeszcze większym ludu. Biegały wieści, że sam król zjedzie na dzień wielki uroczysty. Książę biskup płocki miał dopełnić obrządków świętych ceremonialnych. W samej rzeczy, 9 czerwca 1781 r. przyjechał do Radzymina książę biskup płocki z drugim biskupem, historykiem narodu Adamem Naruszewiczem, w licznej assystencyi kanoników płockich i pułtuskich. Stanął książę na plebanii i prosto z powozu, udał się do kościoła, na zaczęcie wigilij, które podług zwyczaju naszego Kościoła, poprzedzać powinny obrzędy poświęcenia.
Wyszło naprzeciw biskupa całe duchowieństwo, jakie się tylko poprzednio na missyą zebrało w Radzyminie, a za duchowieństwem ludu kilka tysięcy. Wigilie odbyły się pod namiotami na polu za miasteczkiem. Wystawiono tam, pod namiotami relikwie, które miał biskup umieścić w wielkim ołtarzu. Po odśpiewaniu wigilij, wrócił książę biskup z Naruszewiczem do plebanii, a stąd dopiero, udali się obadwa do pałacu, powitać księżnę kanclerzynę, która całem sercem rada im była, przyjmując na pokojach pałacowych siostrzeńca, a z nim sławnego historyka i poetę.
Nazajutrz 10 czerwca, w niedzielę o 8 rano, zaczął biskup płocki konsekracyą kościoła, podług przepisanych na to obrzędów. Trwała długo, bo cztery godziny przeszło. Kiedy książę stanął w tem miejscu ceremonialnego obrzędu, gdzie mógł konsekrator głos swój obrócić do fundatora kościoła, wylała się z ust jego bystrym potokiem wymowa słowa i serca. Oświadczył naprzód biskup żywą wdzięczność księżnie, za jej czyn wzniosłej pobożności, a tak rzadki, i zalecił ludowi modlitwę za króla, pierwszego obrońcę całości funduszów kościelnych. Kazał potem pobłogosławić dobroczyńców i wiernych synów kościoła, i uczył lud świętej pokory i cnoty. Po konsekracyi, w całym biskupim ubiorze, z całą wystawnością, zaczął śpiewać książę mszą wielką, podczas której przygrywała mu dobrana kapela księcia Wojewody Ruskiego. Ksiądz Krajewski kanonik katedralny płocki, miał kazanie. Po nabożeństwie, a było już koło drugiej z południa, księżna kanclerzyna oddała biskupowi płockiemu wizytę na plebanii, i zaprosiła go, Naruszewicza, kanoników i wszystkich księży obecnych, na obiad do pałacu.
Zastawiono kilka ogromnych stołów. Jeden z nich ustawiony był bardzo malowniczym sposobem: wystawiał jakby landszaft jaki, cały front kościoła, wieży i plebanii. Wznoszono przy stole zdrowia króla i księżny. Kapela wciąż grała własne arye, skomponowane w Warszawie, a byli w niej śpiewacy, co miłym głosem uprzyjemniali biesiadę. Książę biskup płocki, zajęty obowiązkami pasterskiemi swojego urzędu i pracami w kommissyi edukacyjnej, nie mógł się długo bawić w Radzyminie, i zaraz wyjechał. Uprosił Naruszewicza, żeby zastąpił jego miejsce i przywodził dalszym uroczystościom. Zgodził się chętnie uczony historyk i został na dłuższy czas w Radzyminie, od niedzieli aż do piątku. Kupił się lud pobożny, zebrany na missyą po drodze biskupa i chciał przystępować do Sakramentu Bierzmowania. Naruszewicz codzień chodził do kościoła rano i po obiedzie, odprawiał mszą, święcił dzwony, spowiadał i bierzmował. Księżna kanclerzyna, budowała lud swoim przykładem, bo codzień w kościele modliła się gorąco, w szczerości ducha. Uczęszczał też Naruszewicz na nauki i na kazania missyjne.
D. 14 czerwca następowało święto Bożego ciała. Sam biskup śpiewał mszą, i potem prowadził processyą po miasteczku, a kapłani nucili Ewanielie u czterech ołtarzów. Nazajutrz, 15 czerwca, Naruszewicz wyjechał do Warszawy. W te dni kilka, aż 1421 osobom udzielił Sakrament Bierzmowania13. Niedługo potem we wtorek 19 czerwca, opuścił król swoję stolicę i zamek, żeby w Radzyminie odwiedzić wujenkę i zobaczyć nowe zabudowania kościelne. Obiecał to księżnie, wybierał się więc teraz do niej na obiad. Niespodziewane spotkał trudności. Wisła nadzwyczaj w ostatniej nocy wezbrała, tak że jedna tratwa przymocowana gdzieś do brzegu linami, pędem wody zerwała liny i tak mocno koło 10 godziny rano uderzyła na most, że przecięła sznury na moście i nawet pięć łyżew wyparła. Nic można więc było jechać powozem na Pragę i król batem na drugą stronę przewozić się musiał. Przyjęła księżna kanclerzyna ukoronowanego siostrzeńca z gościnnością krajową. Król po obiedzie udał się do kościoła, witał go u bramy cmentarza ksiądz proboszcz Narbutt, otoczony gronem parafian i witał potem w kościele. Oświadczał mu wdzięczność za dar przysłany z Warszawy, za dzwon, który już wołał do chwały boskiej pobożnych, a nosił imię dawcy Stanisław14. Po Te Deum, król zajrzał do plebanii i oglądał księgi metryk kościelnych, sporządzone według ostatnich rozkazów księcia biskupa płockiego. Zostawił potem król znaczną jałmużnę dla kościoła, żeby za to sprawić egzekwie za zmarłych członków rodziny Poniatowskich, i wesprzeć ubogich parafian15. Poczem powrócił do Warszawy, a księżna ciotka została jeszcze, i dopiero na zimę stanęła w stolicy 25 września16. W roku 1782, znowu król w Radzyminie odwiedził ciotkę we wrześniu, i trzymał tutaj z nią do chrztu młodziutką Teklę Kurdwanowską, córkę Placyda, przedtem kuchmistrza W. K. i Rozalii Granowskiej17.
Był Narbutt ciągłym w Radzyminie świadkiem dobrodziejstw księżny dziedziczki. Dobre jej serce, przystępne dla uczuć ludzkości, wylało się zupełnie dla chłopków, dla poddanych włości Radzymińskich. Samotna wdowa, tylko w czynach prostych i tkliwych znajdowała spokojność i szczęście. Wielebyśmy o tem pisać mogli, ale nie zostawim tylko jednego czynu w zapomnieniu, który nam opisał ksiądz Narbutt. Zdarzyło się, że księżna zapadła na ciężką chorobę i niebezpieczną; zwątpili już wszyscy o jej życiu. Być może, iż modlitwy wdzięcznych parafian, przed tronem Boga, uprosiły jej i zdrowie, i księżna poczuła się lepiej. Było to w kwietnią niedzielę. I jakimże to tkliwym obrzędem, corocznie ponawianym, chciała święcić na potem tę kwietnią niedzielę, dobroczynna księżna! Co rok przez lat kilka, wybierała w ten dzień dla siebie ważny i uroczysty, 12 ubogich dziewcząt, które potraciły rodziców, a żyły w niedostatku, pędząc dni żałobne, sieroce, w zasadach czystej moralności i cnoty. Ubrane w białe szaty, z palmami w ręku, te sieroty znajdowały się na nabożeństwie w kościele Radzymińskim, po którem zbliżały się do wielkiego ołtarza, na nim składały swoje palmy, i odbierały posag wyznaczony im hojną ręką księżny. A składała ten posag gotowa sumka pieniężna, odzież i bielizna. Każda dostawała przytem obrączkę ślubną. Tak księżna kanclerzyna nagradzała cnotę, zapewniała los sierotom. Wspomnień tak rzewnych, pamiątek tak pięknych, pełne są włości Radzymińskie, znajdziesz je w jednem i drugiem miejscu, w podaniu albo w drukowanych opisach18.
Otoczony szacunkiem powszechnym, przepędzał Narbutt dni pozostałe swojego życia. Król go znał osobiście i poważał. Za jego sprawą, Tomasz margrabia Antici, kardynał i rezydent polski w Rzymie, przybrał Narbutta sobie za koadjutora, w Opactwie Paradyskiem. Pius VI, zatwierdził proboszcza Radzymińskiego na tej godności, w d. 4 kwietnia 1787 roku. I kapituła pijarów Lit. zebrana w Wilnie (1790) wyrażała Narbuttowi żywą wdzięczność za prace, jakie podjął dla dobra zakonu. Niedosyć na tem, Narbutta miała spotkać wielka nagroda. Sejm czteroletni, który zaprowadzał reformy po reformach, i urządzał sprawy kraju, pomyślał i o przekształceniu stanu duchownego. Były dyecezye w Polsce, złożone z kilku parafij wtenczas, kiedy inne wystarczyłyby dla utrzymania kilku biskupów. Tę nierówność chciał zniszczyć sejm czteroletni. Miał nastąpić nowy podział dyecezyj, za pozwoleniem Rzymu. Na miejsce biskupstwa inflanckiego król chciał ustanowić nowe biskupstwo w Grodnie i nową katedrę zamyślał oddać Narbuttowi. Proboszcz Radzymiński miał za chwilę zostać senatorem Rzeczypospolitej. Tymczasem król Stanisław 23 listopada 1793 r., przesyłał do Narbutta bardzo pochlebny reskrypt, a przy reskrypcie order Ś-go Stanisława. Księżna Kanclerzyna zamierzyła natenczas udać się na Ruś. Narbutt więc towarzyszył księżnie w tej drodze i odprowadził ją aż do Zamościa. Trudy podróży, zmartwienia rodzinne, przyprawiły księżnę o śmierć w Zamościu. Narbutt, jak był jej wcałem życiu przyjacielem, tak i nad grobem ostatnią jej wyrządził przysługę. Odśpiewał requiem, odprawił nabożeństwo żałobne i z sercem stroskanem powrócił do stolicy.
Już go nic teraz, po stracie przyjaciół, nieprzywiązywało do życia. Rezygnował Radzymin i Lidę, zostawił przecież jeszcze dla siebie Paradyż. Lidy ustąpił na rzecz synowca Wincentego. Powrócił wten- czas na Litwę, i resztę życia spokojnego przepędził we wsi rodzonego brata Dominika, Wojskiego Lidzkiego, w Radziwowiszkach. Teraz już tylko myślał o śmierci. Sprawił sobie ubiór kapłański, w jakim miał być ubrany do grobu. Raz tylko wychylił się jeszcze na świat, a było to roku 1801. Zaproszony od pijarów Lidzkich, kamień węgielny na teraźniejszy ich kościół murowany poświęcał. Umarł 17 marca 1807 po krótkiej chorobie, opatrzony Sakramentami, w Ra- dziwowiszkach, w powiecie Lidzkim, siedzibie całej rodziny, i pochowany tam w sklepiku cerkwi unickiej. Ciche to było życie, a pięknych wspomnień i zasług pełne, i śmierć cicha.
Za czasów pruskich, należał Radzymin do dyecezyi Warszawskiej, i dzisiaj jeszcze do niej się liczy. Za Rplitej był w płockiem biskupstwie, dzisiaj w dekanacie Stanisławowskim. Niedawnemi czasy, był tu proboszczem Maciej Gutowski, staruszek, narodzony w roku 1757, wyświęcony na księdza w roku 1788 kanonik hon. Lub. Za niego liczyło to probostwo w r. 1831, parafian 2031. Wikarym był wtenczas Jan Szymborski, potem proboszcz w Dobrem). Niedawniejszemi jeszcze czasy, był proboszczem Radzymińskim, ksiądz Aleksander Weseliński, narodzony 28 lutego 1798 roku. W młodym wieku, wstąpił do seminaryum Ś-go Krzyża w Warszawie, i wyświęcił się w roku 1821. Był potem prefektem szkoły Wydziałowej na ulicy Królewskiej, a w roku 1833 z reorganizacyą szkół w Królestwie, powołany na nauczyciela religii do gimnazyum na Lesznie. Pracował lat 6 tutaj w szkolnym zawodzie. Ksiądz biskup Dzięcielski, mianował go kanonikiem hon. katedry Lubel. w r. 1839, opuścił służbę nauczycielską Weseliński, a objął probostwo w Radzyminie. Za niego, liczba parafian była większą jak za Gutowskiego, katalog archidyecezyi podaje ją na 2664 osób. Umarł Weseliński w Radzyminie 1846 roku. Po nim proboszczem został ksiądz Józef Hollak, kandydat teologii i dotąd jeszcze nauczyciel Instytutu Głuchoniemych w Warszawie.
- Starożytna Polska Tom 2
- Ta data urodzenia wzięta z Naruszewicza, który dla króla Stanisława Augusta napisał krótkie Biografie znakomitych Polaków, dla objaśnienia portretów, które z rozkazu króla malował dla jego galeryi Marteau. Biografia Nagurczewskiegó, pióra Naruszewicza, jest w Nrze 36 Rozmaitości Warszawskich , pisma dodatkowego do gazety Korrespondenta Warszawskiego z r. 1828 . Kajetan Koźmian w pochwale pośmiertnej Nagurczewskiegó, czytanej na posiedzeniu Towarzystwa Warszawskiego Przyjaciół nauk, mówi, że Ignacy rodził się 1719 roku na Litwie, ale błądzi. Naruszewicz wiedział zapewnie lepiej o dacie urodzenia, bo mógł się o tem z ust samego Nagurczewskiegó dowiedzieć i nawet dzień wskazuje.
- Wyszły staraniem Załuskiego z Eneidą Kochanowskiego i Ziemiaństwem Otwinowskiego, w Warszawie 1754 roku p. Jocher Nr. 235.
- Nr. 390 Jocher.
- Nr. 76 Jocher,
- Mowa o życiu i pismach Ignacego Nagurczewekiego, czytana na sessyi Tow. P. Nauk, dnia 30 kwietnia 1811 r., przez Kajetana Kojimiana, znajduje się w Tomie IX Roczników str. 233—250.
- Szczegóły o Narbucie, wzięte są i rozprawy księdza pijara Moszyńskiego, umieszczonej w Rocznikach Towarzystw nauk. Kr. Τ. XVII Str. 240—262. Czerpał Moszyński swoje wiadomości od krewnych Kazimierza: z tych jeden Narbutt kanonik Brzeski, powiadał mu, że Kazimierz rodził się w Dokudowie, drugi Teodor historyk narodu litewskiego, że w Krupie,
- Prawie każdy ksiądz będący w Rzymie, takie łaski lobie wyjednywa, i dzisiaj nawet, co łatwo dwieść z żyjących dziś kapłanów, którzy byli w Rzymie.
- Tytuł dzieła Narbutta: Logika czyli rozważania i rozsądzania rzeczy nauka, według której każdy ma we wszystkiem prawdy dochodzić i strzedz się fałszu, zebrana przez… w Wilnie, w drukarni J. K. Mei i Rpl. księźy pijarów, 1769 w sce, str. 150 prócz str. 20 dedykacji, przemowy i rejestrów.
- Odwiedziny te w Warszawie 11 sierpnia. Czytaj gazetę Warszawską 1776 roku Nr. 65.
- Gazeta Warszawska 1779 Nr. 43 i 75 supplement. Wyjechała księżna do Radzymina, 27 maja, a wróciła do Warszawy 16 września.
- Gazeta Warszawska 1781 Str. 44 suppl.
- Gazeta Warszawska Nr. 49 roku 1781.
- Gazeta Warszawska Nr. 49 roku 1781. (
- Gazeta Warszawska Nr. 50.
- Gazeta Warszawska Nr. 77 supp.
- Gazeta Warszawska Nr. 73 roku 1782.
- Kuryer Warszawski 1827 Nr, 05.
- Rubrycele i Roczniki Instytutów Relig. i Eduk.
Pamiętnik Religijno-Moralny
czasopismo ku zbudowaniu i pożytkowi tak duchownych jako i świeckich osób.
1850, T. 18, no 6
Autora wspiera Wołomin Światłowód
Nawet nie wiesz, jak mi ten tekst pomógł! Dzięki, Zgredzie!
Faktycznie, nie wiem… Opowiesz mi?