Po 20 minutach jazdy pociąg elektryczny ze stolicy kończy bieg: Wołomin. Tę drogę codziennie przejeżdża tam i z powrotem ponad 8 tysięcy pracowników warszawskich fabryk i biur. Nocują w Wołominie, pracują w Warszawie. Wieczorem wracają, często po piwku, trzymając mocno przy sobie teczkę z bochenkiem chleba i pętem kiełbasy kupionej na Targowej. Kiedy przysną na ławce w pociągu, śni im się mieszkanie w stołecznych blokach, przestronny sklep, piaskownica dla dzieci…
W okresie ostatniego dziesięciolecia ludność Wołomina powiększyła się o 3 tysiące osób. Daje to 112% wzrostu. W tym samym czasie leżący z drugiej strony Warszawy Ursus osiągnął wskaźnik 162%. Czy znaczy to, że do Wołomina nie przybywają mówi mieszkańcy, mimo że jest on tak atrakcyjnie położony blisko stołecznego zagłębia miejsc pracy? Przyjeżdżają masowo, ale i masowo opuszczają miasto. Wołomin od lat jest podrzędnym hotelem Warszawy. Prawie nikt nie chce pozostać na dłużej. Dobrze czują się tu jedynie ludzie z marginesu społecznego. To oni wyrobili opinię wołomińskiej linii kolejowej. To przeważnie oni klecą budy na mokradłach przy ul. Szerokiej.
Nie spotkałem w Wołominie patrioty miasta. Ludzie, z którymi rozmawiałem, czekają tylko na moment, kiedy nie będą już musieli kupować miesięcznego biletu do Warszawy. Zmieniają się mieszkańcy Wołomina, zmieniają się również i władze miasta. Na przykład w okresie od zatwierdzenia planu ogólnego, czyli przez 15 lat, zmieniło się 7 architektów powiatowych (niektórzy twierdzą, że tylko 5). Na innych stanowiskach w Radzie Narodowej było podobnie. Jak więc można w takich warunkach przekształcać miasto?
Wołomin jest taki, jaki jest, choć działają w nim wszystkie instancje władzy i administracji, są zakłady przemysłowe, jest pokaźna liczba — około 25 tysięcy — mieszkańców. Architektura Wołomina jest wymownym (niestety negatywnym) przykładem związków między stosunkami społecznymi a przestrzenią. Chodząc po mieście wszędzie natknąć się można na ilustrację tych związków. Pierwsze kroki w mieście — dworzec kolejowy. Rozwalający się drewniany barak pamięta chyba czasy naszych pradziadków. Przy kolei stary Wołomin, na pół drewniany, na pół murowany. Nie konserwowane budynki chylą się ku upadkowi. Po drugiej stronie torów „nowe” — osiedle pracowników bazy poszukiwań naftowych. Typowe domy przylegają niemal do torów. O strefie izolacyjnej, nie mówiąc o celowości tej lokalizacji, nikt nie pomyślał.
Szukam w centrum sklepów, restauracji, usług. Znajduję budy bazarowe i kilka małych sklepików w starych domach. Nowy handel ulokował się w drewnianych kioskach, zwanych dumnie sklepami.
Słyszałem, że w Wołominie znajduje się ośrodek sportowy, z którego często korzysta narodowa kadra wyczynowców. Może tam zobaczę coś, co godne jest współczesnych przemian? Na głównym boisku ćwiczy grupa zgrabnych dziewcząt. Ale wiatr niesie zza trybun i nowego pawilonu nieprzyjemny zapach. Okazuje się, że boiska treningowe graniczą z miejskim wysypiskiem śmieci. Śmiecie. Nawet przy okazałym, wybudowanym dwa lata temu gmachu Powiatowej Rady Narodowej leżą nie uprzątane śmiecie. Jeżeli smród nie przeszkadza władzom, to nie powinien też wadzić sportowcom i budującemu się, a planowanemu od 20 lat, osiedlu „Lipińska”.
W planie ogólnym zaprojektowano między dwoma częściami miasta strefę zieleni, która miała izolować adaptowaną czasowo hutę szkła. Huta jednak zlekceważyła dokument prawny, jakim jest zatwierdzony plan ogólny (a gospodarze miasta i powiatu to usankcjonowali), i do starych przedwojennych fabryk dobudowała nowe hale i strzeliste kominy, zajmując strefę ochronną i dochodząc niemal do zabudowy mieszkaniowej. Co więcej, w centrum. — już oficjalnie — przewidziane są dla niej dalsze tereny rozwojowe. Widziałem ten zakreślony czerwoną obwódką teren na planszy znajdującej się w Wołominie. Przyznać muszę, że mimo częstego oglądania planów ogólnych różnych miast, nigdy nie spotkałem planu tak pokreślonego na czerwono. Nigdzie nie spotkałem tylu odstępstw od planu, nawet gdy były to plany źle zrobione. Tym bardziej dziwi to w Wołominie, w którym nie widać dużych inwestycji. Ale tu drobni, prywatni inwestorzy przewracają miasto „do góry nogami”.
Rocznie w Powiatowej Radzie wydaje się ok. 500 pozwoleń na budowę, z tego znaczną część dla miasta. Rosną więc nowe domy jak grzyby po deszczu. Czerwienią się nową cegłą całe fragmenty miasta. Ale jeszcze parę lat temu nie wszystkie budowano tam, gdzie przeznaczono dla nich teren. Plan ogólny był tu swoiście interpretowany. Intensywność kolorów planszy tłumaczono jako wysokość zabudowy. Tak więc powstawały domy 2-kondygnacyjine na działkach o pow. 2 tys. m2 lub na terenach przeznaczonych pod budownictwo wielorodzinne. Zdarzyło się też, że wydano pozwolenie na budowę domków na trasie projektowanej ulicy. Plan jest perspektywiczny, a potrzeby bieżące. Kto miał się przejmować tym, co będzie, kiedy sam decydent bywał na swym stanowisku krótko. Czy jego decyzje można było uznać za szkodliwe społecznie? Wszczęte dochodzenia i procesy sądowe zakończyły się bez skazujących wyroków. Wszystko wróciło do normy. W dalszym ciągu więc wozacy wywożą piasek z górki, na której stoi dom Nałkowskiej, znany wszystkim jako dom nad łąkami, bo kiedyś przekopaniu wzgórza nikt nie przeszkadzał. A przy ul. Szerokiej Widać dalsze, nowe budy mieszkalne.
Ulica Szeroka jest zresztą osobnym rozdziałem współczesnej historii Wołomina. W latach sześćdziesiątych miasto i okolice stały się dosłownie stacją przesiadkową wielu ludzi. Wtedy to z daleka od śródmieścia i władz, na mokradłach pod lasem nocą powstawały coraz to nowe „domki jednorodzinne”. Jedne, wystawniejsze, wykańczane były dniem. Inne pozostawiano takie, żeby tylko na głowę nie leciało. Powstało tych ruder chyba sto kilkadziesiąt (nie udzielono mi dokładnej informacji na ten temat). Miano już to wszystko rozwalać. W pobliżu czekały nawet spychacze. Ale trzeba wiedzieć, że mieszkańcy Wołomina są wyśmienitymi znawcami prawa (i kodeksu karnego) i doskonale potrafią żonglować jego paragrafami. Odwoływali się wszędzie i… zostali w swych szopach. Spychacze odjechały, a w pracowni urbanistycznej jeszcze jeden teren obwiedziono czerwonym ołówkiem. Dziś na planie jest to teren budownictwa jednorodzinnego i wydaje się podobno nawet nowe lokalizacje, aby zabudowę „uporządkować”. Cóż z tego, że ziemia bagnista i w ogóle teren przewidywany jest jako rezerwa dla przemysłu. Może przyjdzie do Wołomina bogaty inwestor i wykupi go, a ludziom da mieszkania zastępcze? Ludzie na to tylko czekają.
Przy dworcu wiszą ogromne plansze. Obok herbu — plan miasta. Bowiem przyszłość Wołomina to pasmo wołomińskie, czyli że do miasta dojdzie jeden z kierunków rozwoju stołecznej aglomeracji miejsko-przemysłowej. W mieście buduje się już pierwsze osiedle (to w pobliżu wysypiska śmieci) i projektuje następne. Dla budownictwa jednorodzinnego Powiatowa Pracownia Urbanistyczna przygotowuje plany szczegółowe. W marzeniach jest nowe centrum przy stacji z wysokim hotelem na zamknięciu perspektywy głównej ulicy, teatr w parku przy Prezydium Rady Narodowej itd. Ale oferowany dziś przez „Społem” ogromny obiekt handlowy (3,5 tys. m2) władze proponowały zlokalizować poza wyznaczonymi przez siebie granicami centrum, z dala od głównych ciągów ruchu pieszego. Argument tych propozycji: klienci i tak będą dojeżdżać samochodami — nie wymaga komentarzy. Pomyślałem w tym momencie zwłaszcza o tych z ulicy Szerokiej. Jedno z haseł na przydworcowym transparencie zachęca: „Czynem społecznym przyczyniajcie się do rozwoju miasta i polepszania warunków bytowych”. A jaka rola przypada w tym rozwoju władzom? Czy czynem społecznym można rozwiązać sprawy, złych lokalizacji, niedobrego projektu miejskiej kanalizacji, budowę dworca czy choćby wiaty chroniącej przed deszczem i słońcem nad peronem przystanku Wołomin-Słoneczna.
Marcin Przyłubski
Architektura
1973 nr 8-9 (309-310)
Publikacja pochodzi ze zbiorów Mazowieckiej Biblioteki Cyfrowej
+ There are no comments
Add yours