„Warszawa opustoszała”. Nie jest to frazes zdawkowy, powtarzany corocznie w lipcu i sierpniu, ale fakt, któremu zaprzeczyć niepodobna. Rzuca się to przecież w oczy każdemu na ulicach miasta. Ile osób wyjechało i dokąd, z całą ścisłością odpowiedzieć trudno, nie będzie chyba jednak przesady w twierdzeniu, że conajmniej dziesiąta część mieszkańców Warszawy w obecnej porze pożegnała mury duszne miasta i podążyła szukać wypoczynku u wód i uzdrowisk lub na letnich mieszkaniach. Pomijam tych, którzy bawią w Zakopanem, Krynicy, Szczawnicy lub u wód austryackich, belgijskich czy skandynawskich. Ci kuracyusze stanowią mały procent od ogólnej liczby letników, gros wyjeżdżających z Warszawy — to właśnie ci, którzy z rozmaitych względów szukają siedzib w pobliżu.
Dla kilkudziesięciu tysięcy tych ludzi musiało zabraknąć miejsca po dawnych, znanych osadach letniczych, a co za tem idzie, musiały powstać nowe miejscowości. Krąg dawniejszy rozszerzył się i obecnie już niema prawie okolicy w promieniu 10 mil od Warszawy, gdzie nie znalazłoby się na letniem mieszkaniu jednej lub kilku rodzin z miasta. Jak te rodziny tam żyją, jakim kosztem okupują pobyt wśród lasów, pól i łąk, co, gdzie i jak uczyniono, ażeby przyciągnąć do siebie Warszawian — postaram się przedstawić bezstronnie, spełniając polecenie redakcyi, która wydelegowała mnie, celem przekonania się w najważniejszych miejscowościach podmiejskich o warunkach, wśród jakich przebywają letnicy warszawscy.
Wędrówkę rozpoczynam, siadając do wagonu kolejki Markowsko-Radzymińskiej. W wagonach pełno, a wszystkie oblicza wyrażają zadowolenie, które też rozbrzmiewa w westchnieniu z poczuciem ulgi: „Nareszcie dobiliśmy na miejsce”. To „dobicie się” na stacyę nie jest bowiem bynajmniej przyjemne. Zarząd tramwajów jakgdyby lekceważył sobie istnienie kolei Markowskiej, chociaż ona codziennie tysiące przewozi pasażerów. Starym trybem wychodzi z placu Bankowego najzupełniej nie wystarczająca liczba tramwajów, a w sobotę i niedzielę, kiedy ruch się zwiększa, można prawie iść o zakład, że w wagonie nie znajdzie się ani jednego miejsca. Dorożkarz niżej 40 kopiejek nie chce jechać na Nową Pragę, brudne zaś omnibusy żydowskie dla niewielu są ponętne. Z jakiemi-takiemi pakunkami tramwajem jechać nie można, gdyż wozy zatrzymują się o 1/4 wiorsty od stacyi. Zarząd tramwajów ani myśli przedłużyć linii przez całą ulicę Stalową, kierując się zasadą, że kto ma jechać, to i tak przejdzie ten kawałek po bruku marnym w deszcz lub spiekotę.
Kolej Markowska trzyma się ściśle rozkładu, więc też punktualnie co dwie godziny wychodzą pociągi o wagonach obszernych, dobrze przewietrzanych. Służba ruchu jest uprzejma, porządek wogóle dobry, niema więc owych rwetesów, krzyków, popychań, które często jazdę kolejkami podmiejskiemi czynią wprost wstrętną. Wielki brak, jak dotąd, stanowi niepobudowanie stacyi, poczekalni, i dlatego letnicy, lub goście, podążający w odwiedziny, mogą być narażeni na deszcze i zimna, o ile przybędą tak wcześnie, że niema jeszcze pociągu na stacyi. Zarząd jednakże, odczuwając tę niedogodność, przystąpił już do wznoszenia budynku stacyjnego, murowanego i obszernego. Roboty postępują śpiesznie. Rozlega się trzeci dzwonek.
Ruszamy (bez szarpnięć!) i rozglądamy się po okolicy. Z okien wagonu widoki niezbyt ponętne. Dużo miału węglowego na szosie, trochę łąk mokrych, a co krok niemal komin fabryczny. Zadziwia obojętność mieszkańców Targówka dla wszystkiego, co trąci estetyką. Ani ogródków, okalających dom, ani żadnych werand, obrośniętych winem, ani nawet domków, pobudowanych z odrobiną gustu. Podróżny ma też wrażenie, jakgdyby ciągle znajdował się na przedmieściu Warszawy: wszędzie domy, sklepiki, a oko nie ma się na czem zatrzymać. Dopiero przy Zaciszu (drugi przystanek) robi się trochę luźniej na szosie i trwa tak aż do Drewnicy.
W Zaciszu, w pięknym Lewinowie, Lewicpolu, Elsnerowie i t. p. letników mało, ale są; natomiast Drewnica — to już kolonia okazała, w której do 300-tu rodzin gości w tym roku. Na taką frekwencyę składają się przedewszystkiem dwa warunki zachęcające: las duży, sosnowy i blizkość Warszawy, a co zatem idzie taniość komunikacyi. Dla tych względów znosi się bardzo wiele niedogodności. Pierwszą z nich: długa, przeszło wiorstowa, mało zacieniona droga, wiodąca do letniska. Droga ta, położona nizko, chyba tylko w dni nadzwyczaj upalne bywa zupełnie sucha. Sama miejscowość nie robi na przyjezdnym bynajmniej dobrego wrażenia. Właściciele placów, budując domy, dbali o wyciągnięcie największych zysków, will przeto okazałych, ogródków i t. p. niema tu prawie zupełnie, są zaś domy niezgrabne, o wielkiej ilości mieszkań i nieraz o kilku podwórzach. O wytknięciu ulic i wogóle o jakimś planie przy formowaniu osady nikt tu nie myślał, ten więc szedł do Sasa, a ów do lasa. Całość Drewnicy przedstawia się też, że powiem szczerze, nietylko prymitywnie, ale nawet ordynarnie. Piwiarnia pod lasem, z huśtawkami a la Saska Kępa, coś w rodzaju mleczarni i bardzo mizerne sklepiki spożywcze potęgują tylko jeszcze uczucie niesmaku.
Wszystkie te niedostatki ma równoważyć las, istotnie bardzo ładny, i wielka obfitość piasku dla dzieci. Czy jednak człowiekowi kulturalnemu może to wystarczać?
Ceny mieszkań są nie drogie, a to również wzgląd ważny. Za 30 rubli na sezon otrzymać już można dość obszerny pokój z kuchnią, a 50 do 80 rubli stanowi zwykłą cenę za lokal z dwu pokojów. Ceny produktów spożywczych są warszawskie, a kwartę mleka dostarczają wieśniaczki po 6, a nawet 5 kopiejek. Zresztą blizkość Warszawy z jednej, a 2-wiorstowa odległość od Marek z drugiej strony, pozwala na zaopatrywanie się nawet w najświeższe nowości sezonowe. Mięso znośne, a domokrążców z owocami, lodami itp. liczba aż za wieika. W Markach odbywają się co tydzień, w sobotę po południu targi, na których dowóz bywa duży. W Drewnicy przebywa dużo żydów, ztąd też pochodzi, że to letnisko ma pewne podobieństwo do Sielc za rogatkami belwederskiemi.
Czwarty przystanek kolejki (Targówek-Zacisze-Drewnica) stanowią Marki. Tu nie szuj kamy letników. Któżby bowiem osiadał z rodziną w miejscowości fabrycznej, zabudowanej szczelnie i odznaczającej się powietrzem fatalnem. Nawet w najbliższej okolicy Marek napróżno rozglądalibyśmy się za letnikami. Stronią oni od tych miejscowości ze względu na obfitość cegielni w pobliżu, a wiadomo, że zmieniający się ustawicznie robotnicy w cegielniach należą do żywiołów bardzo niespokojnych. Pomimo to Marki są punktem ważnym dla letników, posiadają bowiem aptekę i kościół obszerny, świeżo pobudowany, lubo jeszcze niezupełnie wykończony.
Na piątej stacyi, Pustelniku, w oddali dostrzegasz już lasy, na lewo należące do dóbr Nieporęt hr. Ang. Potockiego, na prawo rządowe, rewiru Ząbkowskiego. Każdy pociąg wyrzuca sporą gromadę pasażerów, którzy jednak, chcąc dotrzeć do owych lasów, muszą przebyć conajmniej 2 wiorsty bocznej drogi lub ścieżyn. W rozrzuconych pod lasami chatach nikt nie patrzy na komfort, bierze się więc, co jest pod ręką, byle taniej. Tanio jest tu rzeczywiście i swobodnie, ale o jakichkolwiek wygodach niema nawet marzenia.
Po dłuższym postoju w Pustelniku, gdzie maszynista nabiera wodę i gdzie jest remiza i magazyn kolejowy, pociąg zdąża ku Strudze, będącej główną miejscowością letniczą na tej linii. Już sam dojazd do Strugi usposabia dobrze. Jak okiem sięgnąć lasy i lasy, przecięte wybornemi szosami. Zgrabny i wdzięczny budynek stacyjny, z ogromną werandą na wzniesieniu, z restauracyą, urządzoną przyzwoicie, przedstawia się sympatycznie. “Wrażenie byłoby jeszcze lepsze, gdyby w tem właśnie miejscu, obok stacyi, powstały letnie wille i domy. Pomimo jednak, że wielka tablica oznajmia, iż cały las przyległy do stacyi może być sprzedany na drobne działki, amatorów dotąd nie znalazło się prawie wcale. Letnicy wolą widocznie osiadać dalej od ruchu i gwaru, wolą też nakładać wiorstę z górą pieszej drogi, ażeby mieszkać na wsi. Właściwe zatem letnisko powstało w ciągu dwóch czy trzech lat ostatnich na stronie lewej od stacyi, w miejscu, gdzie się schodzą z sobą lasy Nieporętu i Ząbek. Doskonała szosa wiedzie do wsi, a grunt tak jest, tu przepuszczalny, że bez obawy zamoczenia obuwia można już w kilka minut, po deszczu odbywać przechadzki. Dla zdrowych i silnych odległość letniska od stacyi jest bagatelką, chorzy jednakże i słabi z góry zamawiać muszą proste chłopskie wozy do przewiezienia. Ale nawet dla zdrowych wędrówka po szosie w dzień upalny, bez odrobiny cienia, nie należy do przyjemnych. Dziwić się więc należy, że do tej pory nie zdobył się nikt bodaj na wolant, bodaj nawet na omnibus, któryby przewoził letników. W niedziele i święta kilka omnibusów miałoby zarobek dobry.
Czarna Struga należy do miejscowości niedrogich, mieszkania są tu od 30 rub. za pokój z kuchnią, ważną zaś jest rzeczą, że urządzić się tu można, jak komu dogodnie. Zamożniejsi szukają mieszkań na głównej ulicy albo szosie, wiodącej od leśniczówki do mostu, inni lokują się w zacisznych uliczkach bocznych; inni wreszcie obierają sobie mieszkania u chłopów. Żadnego tu krępowania, żadnych zabaw, strojów, promenad; jest tylko wieś, wraz z jej życiem cichem, monotonnem. Takie stosunki nęcą jednak wielu, najlepszym zaś tego dowodem, że mieszkań wolnych jest bardzo mało i że przebywa w Strudze około 150 rodzin. Letnicy nie skarżą się na pobyt, mając wyborną, kąpiel w uregulowanej, a bystrej Strudze, mając lasy iglaste i liściaste o dwa kroki, mając świetnie utrzymane szosy w kilku kierunkach i swobodę ruchów. Jatka w dobrym punkcie postawiona dostarcza mięsa (wieprzowinę sprzedają chłopi, bijąc często), kilka sklepików zaopatrzonych jest w nabiał i artykuły spożywcze, wędlinę, trunki itp. nabyć można zawsze po cenach zwykłych, w najgorszym zaś razie dostarczą reszty: Radzymin i Marki.
Wielką wygodą dla letnich gości jest pomoc lekarska, której udziela dwa razy tygodniowo odwiedzający Strugę dr Bohdan Laski. Przedsiebierczość jednak Strużan wiele pozostawia do życzenia. Gdyby się np. znaiazł ktoś, ktoby pobudował łazienkę, albo przynajmniej sklecił budkę z ławkami do składania odzieży, to z pewnością nie straciłby na przedsiebierstwie, pobierając bodaj kopiejkową opłatę za kąpiel. Obecnie wszyscy, kobiety, mężczyźni i dzieci muszą sobie wyszukiwać punktu wśród drzew, ażeby użyć kąpieli. Że takie rozbieranie się na łące, sub fove, wiele pań skłania do wyrzeczenia się kąpieli, nie potrzebuję chyba dodawać.
Pobyt w Strudze upodobali sobie zwłaszcza artyści dramatyczni, którzy osadziwszy rodziny swoje, wolne od prób i widowisk chwile chętnie spędzają na świeżem powietrzu. Zarząd kolejki zrobiłby dobrze, gdyby puścił, oprócz towarowych, również osobowe pociągi od stacyi wzdłuż szosy i przez las. Wówczas letnicy zatrzymywaliby się tuż obok swych mieszkań i nie potrzebowaliby przebywać długiej drogi nieocienioną szosą od stacyi. Ażeby oszczędzić przesiadania, gdyż zwykły pociąg, nie zbaczając, szedłby dalej do Radzymina, możnaby na niektórych wagonach wywiesić napisy odpowiednie.
Na Strudze kończy się właściwie ruch letników; na dalszej, 7-wiorstowej przestrzeni ku Radzyminowi tu i owdzie tylko osiadają Warszawiacy, których spotkać jeszcze można za Radzyminem w stronach Serocka i Wyszkowa. Większych siedzib, w których osiadanoby gromadnie, nie mamy za Strugą i dlatego zarząd kolei w niedziele i święta puszcza na przestrzeni Warszawa-Struga pociągi co godzinę, podczas kiedy w dalszym ciągu kursują tylko z przerwą dwugodzinną.
Włodzimierz Trąmpczyński
Gazeta Polska
R. 71, 1902, nr 207
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours