W monografii o dziejach Radzymina, sporządzonej przez dra. Łagowskiego zaznaczona (str. 29) że rejent Smolak wybudował sobie w Radzyminie jeden z najpiękniejszych domów (zwykła drewniana willa przy ul. obecnie Lenina nr 15, pomiędzy Domem Starców i Mleczarnia). Autorowi niniejszego pamiętnika dano ze sfery kompetentnej sposobność podziwiania w Radzyminie istotnie pięknego architektonicznie budynku, a było to tak: po pożarach Radzymina w czasie wojen 1915-1920 r. postanowiono miasto odbudować, w tym celu powołano przy Zarządzie Miejskim Komisję odbudowy, której prezesem był znany warszawski architekt, inżynier Panczakiewicz.
Zdarzało się, iż przy planowaniu wypadło komisji wychodzić na miasto dla zbadania terenu. Pewnego dnia, gdy wraz z komisją, jako jej członek, przechodziłem przez Stary Rynek, inż. Panczakiewicz oświadcza: zaczekajcie panowie, a zaraz po drodze pokażę wam cacko budowlane. Wszyscy bardzo zaciekawieni oczekują. Wtem, kiedy dochodziliśmy do ul. Zduńskiej inż. Panczakiewicz przystaje i wskazując na stary, drewniany, parterowy, z lekko łamanym dachem i podcieniami, o dwu jednakich krużgankach z kolumienkami, dom rabina, Mandla Gutermana (zmarł w Warszawie w czasie okupacji hitlerowskiej 1940 1944) syna wielce sławnego rabina cadyka, osiadłego tu przed pótorawiekiem, który podobno swoim przybyciem bardzo przyczynił się do rozwoju miasta, mówi: Patrzcie panowie na to, cacko prawda stare, wołające już o ratunek, ale godne widzenia. Dom nie za długi, nie za krótki, nie wysoki, ani za niski, słowem cacko, zasługuje na pochwałę inicjator i projektant. Wtedy dopiero spostrzegliśmy i podziwialiśmy piękno, około którego przechodziliśmy dotychczas obojętnie. Niestety już go nie ma, spłonął w czasie ostatniej wojny.
Spłonął również kilkusetletni olbrzymi wiąz przy sąsiedniej ulicy Feliksa Dzierżyńskiego (dawniej Weteranów) który rósł przed domem Teofila Kostrzewy lub jego sąsiada i jak otwarty zielony parasol w dni upalne rozlewał wokół błogi cień. Na terenie poparkowym nie ma już także staroświeckiego białego modrzewiowego dworku z podcieniami na rogach i krużgankiem wspartym na kolumienkach siedziby ostatnich właścicieli Radzymina.
Wśród mieszkańców utrzymuje się wersja, jakoby tym dworku, w roku 1812 wraz a armią przechodząc przez Polskę rezydował cesarz Francuzów Napoleon. Może właśnie dla upamiętnienia tego faktu, do ostatnich lat międzywojennych przed dworkiem, na klombie między kwiatami, zwrócona wylotem wzdłuż tak zwanej alei kasztelańskiej w stronę szosy (obecnie Warszawskiej) leżała lufa armatnia.
Nie ma tu już również pięćsetletniej, pięknej, rozłożystej staruszki lipy, którą ze względów bezpieczeństwa przed upadkiem na przechodzącą tędy dziatwę szkolną (tuż szkoła) zlikwidowano. Nie ma kilkunastometrowej wysokości nasypu długiego na kilkaset metrów, który od rynku ciągnął się równolegle do ulicy Warszawskiej i z aleją spacerową na grzbiecie był niegdyś atrakcyjnym punktem obserwacyjnym z wysokości dalekich okolic Radzymina. Na początku bieżącego stulecia nasyp przestał istnieć, gdyż musiał ustąpić miejscu kolei. Zamieściłem to, gdyż spacerowałem po tej alei.
Obecnie z dawnych zabytków budowlanych i osobliwości roślinnych pozostały w Radzyminie już tylko trzy: dom z XVII go wieku (str. 15 monogr. dra Łagowskiego) w sąsiedztwie kościoła, w którym obecnie mieści się bursa uczniowska, przed nim dwusetletni olbrzymi jesion i figura Św. Jana. Wszystkie te trzy osobliwości zabytkowe znajdują się na nieogrodzonym trójkątnym placyku, przy zbiegu rynków głównego i starego, w punkcie o dużym ruchu ulicznym i dlatego w dni targowe traktowanym i służącym jako babskie targowisko, a mógłby być pełnym kwiecia miłym oku uroczym zakątkiem…
Pamiętnik Stefana Garbulskiego
+ There are no comments
Add yours