Relacja Janiny Donoch z d. Kosińskiej urodzonej w 1922 r.
Rodzice: Maria Kosińska z d. Kruk ur. 1902 r., Stefan Kosiński ur. 1903 r. zmarły 1926 r., sekretarz w urzędzie w Tłuszczu.
W czasie wojny mieszkaliśmy w Jadowie przy Rynku, nad restauracją Finkielmana, obok domu Orębskiego. Finkielmanowie to była inteligencja, bardzo bogata rodzina. Handlowali wódką. Obok była apteka Górskiego. Po wojnie odkupiliśmy dom od rodziny Chila Złotkowskiego na terenie dawnego getta, który dorobił się przed wojną dwóch domów na handlu obwoźnym damską odzieżą po okolicznych wsiach. W domu tym mieszkał przed wojną posterunkowy Matuszewski – wynajmował go od Chila Złotkowskiego. Prawie naprzeciwko domu Złotkowskiego mieściła się rabinówna, w której mieszkał rabin Weingot. Weingot był bardzo dostojnym człowiekiem. Chodziłam do klasy z jego synem – był bardzo spokojnym człowiekiem.
Przed wojną relacje polsko – żydowskie były bardzo poprawne. Polacy kupowali u Żydów, bo towar był lepszy i tańszy niż u Polaków, a obsługa bardziej uprzejma. W Jadowie było kilku endeków, którzy wołali do kupujących u Żydów, by robili zakupy u Polaków. Potrafili ukradkiem pobrudzić (np. piaskiem) towar kupiony u Żydów. Byli dokuczliwi, ale nie bano się ich. Być może Żydzi mieli jakąś samoobronę, ale generalnie bali się Polaków i nie zaczepiali ich. Nigdy nie powiedzieliby w oczy niczego zaczepnego. Jeśli ktoś kogoś incydentalnie pobił, to raczej Polak Żyda i to raczej bez powodu. Poza bijatyką na targu w 1932 roku nie było ekscesów polsko-żydowskich. Tutaj to był jarmark, a te chłopy to prawdopodobnie nie chcieli płacić podatku i tutaj się rozegrała taka bijatyka, policja strzelała nie w górę, tylko do chłopów, to było tutaj gdzie teraz jest park, tu był rynek. I jakąś panią zabili, chyba przypadkiem, bo ona nie brała udziału. A to były chłopy z Sitnego, jakiś Tocicki.42
W szkole relacje pomiędzy uczniami polskimi i żydowskimi były poprawne, poza tym wystarczało jedno spojrzenie dyrektora Gębickiego, by każdego ucznia przywołać do porządku. Ja jestem z 1922 roku, a skończyłam szkołę w 1935 roku, poszłam do szkoły jak miałam 6 lat. Moimi nauczycielami byli – w pierwszej klasie Józefina Majewska, w drugiej Paraska, w trzeciej i czwartej Józef Śliwczyński, od piątej do siódmej dyr. Gębicki. Pan Gębicki był bardzo srogi, tam dziecko nie rozmawiało na lekcji, nie pisnęło nawet. Do mojej klasy chodziły między innymi Jadwiga Mechówna, Genowefa Kowalczyk, Marysia Oniszkówna, Halina Rusiewicz, Mikulski Roman, Smoliński Kazik, z Jadowa Domaszewski, z żydowskich koleżanek Eta Garbarska, bardzo elegancka i zadbana dziewczyna, Chaja Malisiewicz oraz syn rabina Weingot.
Teraz ja mieszkam na przeciwko jego domu, przy tej ulicy co się do Urli jedzie, tam teraz mieszka pani Panufnikowa. Na Kościuszki. Ja mieszkam Kościuszki 19. Między uczniami polskimi i żydowskimi relacje były zwyczajne. Szkoła żydowska mieściła się za bożnicą, obok była także łaźnia. Bożnica stała na Poniatowskiego, była łaźnia żydowska i była też żydowska szkoła. Ale z lepszych rodzin to przysyłali do naszej szkoły, a z gorszych do żydowskiej, taka biedota tam chodziła. To było tu jak skręcamy do Urli, co teraz jest ten sklep nocny tego Adama. Żydzi mieli swoją gminę też tutaj. Czy oni w naszej gminie coś załatwiali, to ja nie wiem. A później jak Niemcy weszli, to oni mieli też swoją policję. Zbanowicz był najstarszy w tej policji. On mieszkał tam gdzie teraz mieszka Suchenek. To była kamienica Zbanowicza i ona przetrwała.
Z ludzi, którzy w Jadowie byli najważniejsi, to chyba doktor Wiśniewski, bo leczył ludzi za darmo. A z innych to Hawryluk. On mieszkał tu jak od kościoła idziemy, u Mościckich. Bo ożeniony był z Mościczanką, piekarza córką. On jak były gdzieś jakieś pochody, to on zawsze pierwszy, taki sztywny, wysoki, taki wojskowy, wszystkie dziewczyny z Jadowa się w nim kochały. A żonę miał trochę niepełnosprawną.
Na 11 Listopada wszystkie uroczystości odbywały się pod Dąbkiem Wolności. Teraz to tego nie honorują, chociaż mają zacząć, bo on ciągle rośnie. Ja tam mówiłam wiersz „W całej Polsce biją dzwony”, ja ten wiersz do dzisiaj pamiętam (pani Donoch zadeklamowała mi go). Najpierw zbieraliśmy się w szkole, potem parami szliśmy do kościoła, a po mszy pod Dąbek, tam niedaleko gminy i starej apteki. Żydzi w tych uroczystościach nie brali udziału, ich to nie interesowało. Może gdzieś tam z tyłu szli, ale ja zawsze byłam z przodu, nie pamiętam. Część Żydów w Jadowie miała ciągoty komunistyczne, ale także działali ukradkiem. Większość nie angażowała się w politykę.
W domu pana Radziego, przy kościele, była policja. Mosoń, Matyja, Mróz, Matuszewski, Czarnecki, tak ze sześciu, ze siedmiu. Czy oni byli przed wojną czy w czasie wojny – nie pamiętam. Czarnecki i Matuszewski, to byli raczej starsi panowie. Matyję potem zabili, ale kto, raczej nie Niemcy.43 Syna Matuszewskiego też zabili, jak już Niemców rozbrajali, wyszedł na ulicę, młody chłopak był, 19 lat.
Tak jak teraz są chuligani tak i wtedy byli tacy, co Żydów nie lubili. Bili tych Żydków, ganiali. Mnie nic z Żydami osobistego nie łączyło, ale ja ich traktowałam jak wszystkich. I mój dziadek był tutaj gospodarzem domu, tutaj przy rynku. Miał kawał ogrodu, Żydówka dała i u niej mieszkał, bo dziadek był ze wsi, jakby gdzieś z Obli, jedno mieszkanko na górze miał. Za to mieszkanie był gospodarzem domu, sprzątał ulice. Jak mój tatuś umarł w 1926 roku, to tutaj do dziadka żeśmy się wprowadzili, bo nie było mieszkań. Wszystkie domy były żydowskie. Do dziadka na kupę żeśmy się wprowadzili, siostra miała dwa latka, ja cztery. Potem poszłam do szkoły, ale wszystkie świadectwa popaliły się i zdjęcia, i wszystko. Na poddaszu, bo to wszystko były drewniaczki, tu Żydzi mieli sklepy, a Polacy tu już nie, Polacy u nich robili. Jak który miał konia, wóz, to przewoził Żydom. Żydzi byli bardzo pracowici. Ich kobiety siedziały przed domami na krzesłach i robiły swetry na drutach. Ciężką pracą dorabiali się majątków, poza tym, w przeciwieństwie do Polaków, nie wydawali pieniędzy na alkohol. Polacy zajmowali się głównie rolnictwem, Żydzi handlem i usługami. M.in. wozili furmankami pasażerów do pociągu i innych miejscowości. A było tak, że jak krawiec to Żyd, szewc – Żyd, rymarz – Żyd, bo ja pamiętam był taki u dziadka w podwórku, to byli rzemieślnicy. Piekarnie były żydowskie, chodziliśmy do nich po chleb, jeden Mościcki był piekarzem, ale chodziliśmy do Żydka, bo Żydek opuścił parę groszy, taki był „zgodny”, można się było u niego potargować, może więcej zacenił, ale zawsze opuszczał. Dobrze z nimi było. Był Chrynowicki – krawiec, Melcer, miał sklep z owsem, znaczy taki gospodarski, otręby tam dziadek u niego kupował. Perła miała piwiarnię, Fridmanka tam gdzie dziadek mieszkał, Git był elektrykiem, po słupach chodził i jego zabił prąd na słupie44, i pochowali go na tym kirkucie, chodziłam tam, oglądałam pomnik, wystawili w kształcie drzewa, taka kora była wyrobiona. Pani Pieniaszkowa miała materiały, Dąbek też miał bogaty sklep, Finkelman miał wódkę, ludzie przed wojną też pili, tylko się nie włóczyli po ulicach, jak teraz. Kupił sobie setkę i gdzieś się schował. Byli biedni, ale szanowali pracę.
O tym żeby były jakieś kontakty uczuciowe między młodymi, to ja nic o tym nie wiem. Nasi chłopcy, owszem oglądali się za dziewczętami żydowskimi, ale nic więcej. A dziewczyny były bardzo ładne. Ciemne, kędziorowate włosy i w ogóle były sympatyczne. Moja mama uczyła się krawiectwa u Żydówki, Perła miała na imię czy nazwisko, chyba na imię. Tę Żydówkę to mama zawsze chwaliła, bo dobrze ją nauczyła. Inni też się u Żydów uczyli, to nie był żaden wstyd. Żydówki były pracowite, mówiłam już, że siedziały na ulicy i robiły na drutach, gdzie by to dzisiaj jaka pani wyszła… Później była taka Lonia, to ona z jadowskim policjantem się spotykała, ona była Zbanowicza siostra, czy żony siostra.45 A ładna była. A młode Żydki, to już nie było mowy, jeszcze niektórzy to z pejskami chodzili, i do tej swojej bożnicy chodzili, to mieli pod pachami takie zwoje, tak jak my z książeczkami do kościoła, tak oni z tym pod pachami do bożnicy. Bardzo religijni byli, a w szkole, to raczej trzymali się razem, bo i trochę się Polaków bali. Chociaż nic takiego w szkole się nie zdarzyło, kierownik Gębicki by nie pozwolił, ale raczej większych przyjaźni nie było. Takie zwykłe koleżeństwo, to tak, a pan Gębicki to miał poważanie, pochowany jest tutaj na cmentarzu, nie dochodząc do kaplicy po prawo jest jego grób, pani Cichomska się nim opiekuje, bo syn czy wnuk przyjeżdża czasami i ją o to prosi. On z pierwszego małżeństwa miał trzech synów, wszyscy byli lekarzami, a z drugiego też miał dwóch synów. Drugą żoną była nauczycielka Michalina Kiejdanówna.
A szkoła to najpierw była tu, gdzie teraz jest straż, a może bank stał taki drewniak. I pan Gębicki tam mieszkał i tam była szkoła. A potem pobudowali nową szkołę, a tatuś wtedy pracował w gminie i dostał zdjęcie z otwarcia tej szkoły – wszystko się spaliło. Na wyświęcenie tej szkoły przyjechał pan starosta i ja byłam na tym zdjęciu, bo to było w 1923 roku, ja miałam rok. Nad wejściem do szkoły była taka tablica, z datą, ale teraz jej nie ma, chyba komuniści zdjęli.
Przed wojną było u nas harcerstwo. Ja do harcerstwa należałam, prowadził pan Kazimierski chłopców, a dziewczynki… zapomniałam. Ale urządzaliśmy z chłopcami ogniska, przedstawienia, obchody, niedawno umarł Gałązka Stasiek z Borzym, to był mój kolega, Rzempołuch też z Borzym. Po panu Kazimierskim był pan Konieczny, ja jeszcze jeździłam do niego do Ożarowa, taki był szczęśliwy, że mógł pogadać z dawną harcerką, też już nie żyje. Było jeszcze Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, na Organistówce mieliśmy spotkania, ale to były tylko pogadanki. Żydzi też mieli swoją organizację, ale jak się nazywała… Żyliśmy tak nie razem, ale obok siebie. Nikt nikomu nie przeszkadzał, ale się i nie wtrącał. Wszyscy w zgodzie.
Jak się wojna zaczęła, to ja miałam siedemnaście lat i takie dziewczyny to łapali i wywozili do Prus na roboty. Wtedy mama mnie wywiozła do Przykor koło Tłuszcza i tam się ukrywałam, dopóki nie przeszła pierwsza nawała. Niektórzy to chcieli wyjechać i może mieli rację, bo wielu tam przeżyło. A sam początek, to myśmy słyszeli jak te bomby leciały tak gdzieś w stronę Urli i samoloty, ale siedzieliśmy w domu i nikt się nie wychylał jak Niemcy weszli.
Żydzi już przed wojną zaczęli wyjeżdżać za granicę, ci bogatsi, przeważnie do Palestyny. Ci co zostali…
Getto nie powstało od razu, tylko gdzieś w 41 roku. I była wielka bieda tam, chłopi dostarczali kartofle, ale nie za darmo. I mąkę, a oni piekli chleb i pod drutami się po ten chleb chodziło. Po utworzeniu getta żydowskiego kontakty Polaków z Żydami trwały w najlepsze. Handel był na dużą skalę. A getto było otoczone drutem kolczastym i ja tam mieszkałam, ale nas wypędzili, bo getto było tylko dla Żydów i wtedy zamieszkaliśmy koło kościoła u Krępca. Droga do Urli była wolna, ale z lewej aż do dębowskiej drogi, tam gdzie teraz jest ulica Nowa, gdzie kowal Urmanowski mieszkał, a z prawej aż do szkoły było getto. Nie wolno było im wychodzić, ani wchodzić nikomu. Tylko doktór Wiśniewski miał prawo, żeby ich leczyć. On miał przepustkę. Jak umarł, ach jak oni płakali, stali za drutami i płakali.
Szefem Policji Żydowskiej w getcie był Zbanowicz, na getcie rządził właściwie Zbanowicz, miał opaskę na rękawie, taką z gwiazdą, to policja żydowska się nazywała, a czy rabina oni się słuchali….? Generalnie do policji żydowskiej wybrani byli najmądrzejsi Żydzi. W getcie miał jeszcze dwóch pomocników46, jeden Git, chyba tego elektryka, co się zabił, brat, bo ich tam trzech braci było, tych Giciaków. Jego ojciec miał sklep, tam gdzie teraz jest cukiernia tego Andrzeja Kwiatka. Tu co się idzie na targowicę, tą ulicą, to po jednej stronie mój dziadek był tym gospodarzem, a po drugiej mieszkał ten Git. Co ta policja tam miała do roboty, nie wiem, oni się chyba między sobą nie okradali, może myśmy nie wiedzieli, mieliśmy swoje sprawy. Może nocami ktoś chciał coś Żydom zrobić i oni pilnowali. Jak kto chciał kogo zabić czy co, to nie chodzili i nie opowiadali, nie my nic nie wiedzieliśmy. Ludzie Żydom pomagali, kartofle po wsiach kupowali i przerzucali przez druty, ale Żydzi za to płacili. Tak żeby za darmo, to ja nie słyszałam. Żydzi mieli pieniądze, jak mój mąż nigdzie nie pracował, trochę pracował na lotnisku w Zawiszynie, bo tam Niemcy budowali… jak tą ćwiartkę kartofli kupił na wsi i przyniósł na plecach, to też chciał zarobić. No i to było zabronione, było trochę strachu. Chłopi sprzedawali mąkę, a Żydzi piekli chleb i myśmy ten chleb też od nich kupowali. No bezinteresownie to tylko doktór Wiśniewski ich leczył i pewnie pomagał. Żydzi wyprzedawali, co tam mieli, materiały różne, wszystko szło na jedzenie.
W czasie getta młody, 15 letni Żyd o imieniu Ela, syn krawca Berka, wyszedł na targ kupić kury. Natknął się na trzech żandarmów z Tłuszcza, którzy go zastrzelili, ale też ja tego nie widziałam. A żandarmów to było trzech, Stein, Schefeld i jeszcze jakiś trzeci, tego trzeciego to nazywali Gutek. Najbardziej bezwzględnym z żandarmów był Stein. Po wojnie niektórzy ludzie w Jadowie, jeśli chcieli użyć wobec kogoś mocnych słów, przezywali się – „Ty Steinie”!. Żandarmów było tylko 3-447, ale całą okolicę trzymali żelazną ręką. Zaprowadzili bezwzględny porządek, łatwo poradzili sobie z bandytyzmem. Na ich widok ludzie zmieniali kierunek marszu, byle tylko uniknąć spotkania z nimi. Po przyjeździe do Jadowa żandarmi, na ogół, udawali się na posterunek policji granatowej.
Mieszkając przy rynku byłam świadkiem deportacji Żydów Jadowskich z getta do obozu w Treblince. Miałam wtedy małe dziecko i byłam w ciąży. Jak likwidowali getto, to myśmy mieszkali tak na górze, u Krępca, tam gdzie Laszczka (Laska) ma teraz ten sklep i Finkelman Żyd był na dole. Jakiś czas przed deportacją Niemcy kazali okolicznym chłopom wykopać dół przy żydowskim kirkucie. Choć wyznaczeni przez Niemców furmani mieli stawić się następnego dnia w Jadowie z podwodami, nic nie wskazywało, żeby miało dojść do deportacji. W dniu deportacji, z samego rana, po podwórkach rozległy się krzyki „Żydów biorą”.
Polscy mieszkańcy Jadowa obserwowali getto z okien, nie wychodząc z domów. Spędzano mieszkańców z wszystkich zakamarków getta, tych, którzy nie mogli wyjść lub ociągających się zabijano na miejscu. Wyjście całej kolumny z getta trwało 1-1.5 godziny, po obu jej stronach stali Niemcy z bagnetami na karabinach. Nie było ich bardzo wielu. Żaden z Polaków nie podchodził do miejsca zbiórki Żydów, choćby z powodu ryzyka wzięcia go za Żyda. Każdy mógł być zastrzelony. Polscy policjanci z Jadowa byli obecni przy deportacji, ale nie rzucali się w oczy. Nie opowiadali potem innym mieszkańcom Jadowa o deportacji. Poza tym mieszkańcy Jadowa nie mieli do końca zaufania do policji granatowej, w czasie wojny ludzie przestali sobie wierzyć. Po wyjściu kolumny Żydów pod getto podjechały podwody. Ciała zastrzelonych Żydów ładowano na furmanki na kupę, jedno ciało na drugie. Ręce zabitych ciągnęły się po ziemi podczas jazdy. Ten widok najbardziej utkwił mi w pamięci. Potem ktoś opowiadał mi, że przed szkołą Melcerówna, prowadząca niepełnosprawną matkę, została zatrzymana przez żandarmów. Zastrzelili matkę. Córka zawiązała sobie oczy i położyła się w rowie. Niemcy też ją zastrzelili.48 A jak tych Żydów wypędzali, to tu zaraz za kościołem leżała taka Lonia z dzieckiem przy piersi, zastrzelili ją, ale to mi opowiadali: o, Lonia zabita leży! Ona mieszkała tu, gdzie kiedyś przedszkole było i zaraz ją zabił Niemiec. Na tym polu leżała, może dziesięć kroków od domu. Oj, tak to było, tak to…
Po deportacji Niemcy wchodzili do polskich mieszkań i zabierali mężczyzn do zakopywania zwłok w dole koło kirkutu. Zabrali także mojego męża. Zbierali te trupy i wozili i mój mąż też ich zakopywał, tak ich wrzucali na kupę, jak psów, krew się lała. Po powrocie długo nie mógł się pozbierać psychicznie. Nie mógł jeść barszczu, bo kojarzył mu się z krwią, nie mógł patrzeć na skwarki, bo przypominały mu rozpryśnięte mózgi zamordowanych, nie chciał jeść mięsa, nie chciał jeść w domu. W czasie zakopywania zwłok źle się poczuł, zaczął się oddalać w las za potrzebą. Zauważył to niemiecki strażnik, wziął go za Żyda i podszedł, by go zastrzelić. Inni kopiący zaczęli krzyczeć, że mąż jest z ekipy kopiących. I Niemiec go nie zastrzelił. Później to ich zabrali, może się bali i wywozili gdzieś, może do Treblinki i tam ich spalili, żeby śladu nie było. Taka tragedia.49 Niektórzy mieszkańcy Jadowa i okolicznych wsi zdejmowali ubranie z zabitych Żydów, szabrowano także opuszczone mieszkania. Szabrowano także później, po rozbiciu spółdzielni. Zabierano np. talerze ze spółdzielni, ale nie pamiętam, czy było to wtedy jak Niemcy przed frontem wygnali nas z Jadowa w stronę Bugu (mówili nam, że potopią nas w rzece) czy też już po wojnie. Podczas takiego rabunku zabity został syn posterunkowego Matuszewskiego.
Jak już Rosjanie bili się z Niemcami, to tu zrzucili wieżę z kościoła, bo tam podobno siedział obserwator i z góry wszystko Niemcom pokazywał. A ja mieszkałam wtedy w suterenie zaraz za kościołem i to wszystko zostało spalone. Jak nas Niemcy wypędzili, z Jadowa pod Skuszew, bo Ruscy się zbliżali, a pozwolili zabrać tylko parę rzeczy, a ja miałam dwuletniego chłopczyka, bo byłam już mężatką, niosłam go na ręku i byłam w ciąży. Wszyscy byli pewni, że będzie z nami jak z Żydami, dopędzą nas do Bugu, wystrzelają i potopią. Myśmy byli pewni, że idziemy na śmierć. Popędzili nas na Wyszków, tam staliśmy w lesie, tam było dużo ludzi ze wsi, gospodarze, z krowami, bili krowy w tym lesie, tyle było tego mięsa i to za darmo, a chleba nie było. Rosół żeśmy gotowali, tam parę dni żeśmy stali, a tu szybciutko Ruscy się pojawili i to kobiety żołnierki, w waciakach…
Jak wróciłam do Jadowa, wszystko było spalone.
„Rocznik Wołomiński”, tom XII, 2016
- W trakcie zamieszek na Rynku w Jadowie w 1932 roku zostało zastrzelonych, przez policję, czworo mieszkańców okolicznych wsi.
- Matyja zginął zastrzelony przez NSZ z Wołomina
- Wg. Pani Sary Litwak, Leon Git zmarł na zakażenie krwi.
- Chodzi o Leję Bałaban, siostrę żony Meira Zbanowicza, Chany, która po wojnie wyszła za Mieczysława Mosonia, policjanta z Jadowa, który ukrył Leję (i syna Zbanowicza) u swoich rodziców na Podkarpaciu
- Poza Zbanowiczem i Gitem, w getcie w Jadowie, było co najmniej czterech innych żydowskich milicjantów. Byli to. wg. Doroty Miller milicjant Pajtak, który bardzo źle traktował mieszkańców getta oraz wg. Sary Litwak Meir Majerowicz i Gutman, blacharz po służbie w WP. Z księgi Żydów Jadowa wynika, że milicjantem był także Moshe Zieleniec, także były żołnierz WP, który później przewodził grupie młodych Żydów ukrywających się w lasach, w okolicy Marek. Z relacji polskich mieszkańców Jadowa wynika, iż mimo starannej selekcji żydowskich milicjantów, prawdopodobnie nie tylko jeden funkcjonariusz tej milicji, źle traktował mieszkańców getta.
- Stanisław Kielak, żołnierz Września 1939 i AK, autor „Dziejów Obwodu AK Rajski Ptak. Burak” oraz „Historii Tłuszcza” podaje, że posterunki niemieckiej żandarmerii standardowo liczyły 10-12 osób, większość moich rozmówców, także osoby mieszkające w samym Tłuszczu twierdzi, że posterunek żandarmerii w Tłuszczu liczył średnio 4-5 żandarmów.
- To trzecia wersja śmierci Racheli Melcer – znacznie różni się zarówno od przedstawionej przez Panią Sarę Litwak jak i przez Panią Janinę Suchenek. Żadna z tych osób nie widziała momentu śmierci Melcerówny, ale Pani Suchenek widziała jej ciało pod kościołem, co oznacza, że wersje usłyszane przez Panią Litwak i Panią Donoch nie były dokładne
- Wiosną 1944 roku Niemcy ekshumowali zwłoki zamordowanych i wywieźli je prawdopodobnie do Treblinki
+ There are no comments
Add yours