W Ulasku znalazłem się ponownie po bez mała trzydziestu latach po owym 1944 roku.
W gronie kilku osób młodszego pokolenia rodziny zapragnąwszy odwiedzić „kraj lat dziecinnych” wybraliśmy się na wycieczkę rowerową. Jechaliśmy od strony Sulejowa. Minęliśmy Kury. Odcinek drogi od Kurów dawniej wyglądający się długim, teraz przejechaliśmy jednym przekręceniem pedałów. Upamiętnił się on obrazami z dawnej przeszłości… i widokiem jadących bud pełnych wojska… i wcześniej jeszcze rozpaczliwym skokiem z burty niemieckiego samochodu ciężarowego, na który zgraja dzieciaków powłaziła dla uciechy, a gdy zaczął rozpędzać się, opuszczała go w pośpiechu. Ten skok w piasek nie zakończył się złamaniem ani ręki, ani nogi dzięki mazowieckiemu piachowi, który zamortyzował upadek.
Oczami szukam miejsca gdzie był Ulasek. Miejsce było nie do poznania. Bzy wycięte, wzniesienie na którym stał dom zniwelowane, dom pensjonatowy obudowany szarą cegłą. Nad wejściem od południowego szczytu (dawniej nie było) — dumny napis: „Szkoła podstawowa w Ołdakach”. Tylko jesion rosnący przy studni położony między dworem a pensjonatem pozostał i świadczył o przeszłości.
Pojechałem nad rzeczkę.
Pamięć przywołała dawne obrazy. Oto zagłębiona w terenie rzeczka z brzegami porośniętymi krzewami i drzewami olchy lekkimi zakrętami zmierzająca w kierunku Dzięciołów a dalej Tłuszcza. Na zakrętach rzeczki pod drzewami dołki z głębszą wodą. Tam między korzeniami drzew chowały się sumy, a nawet szczupaki. A kiełbie kręciły się wszędzie. W tych miejscach z głębszą wodą, latem, chłopcy wszyscy kąpali się. Można było nawet utopić się. Kiedyś utopił się Gieniek (tak właśnie mówiło się — „Gieniek”) Stępowski, kilkunastoletni epileptyk, syn gajowych (“gajowi” — patrz wyżej — to gajowy i jego żona). Pamiętam jak w białej, lnianej płachcie nieśli bezwładne, zgięte w kabłąk ciało.
W rzeczce łowiono nie tylko ryby w opałkę (i to całkiem spore), ale i raki. Specjalną czynnością związaną z rzeczką było moczenie lnu, którego w tamtych okolicach sporo uprawiano. Dziś pewno młodzi mieszkańcy wsi nie wiedzą jak wyglądał proces obróbki lnu. Wyglądało to tak: zżęty len wiązano w małe snopeczki – „kuczki”, które następnie suszyły się na polu. Po wyschnięciu młócono je (siemię lniane to cenny surowiec o zastosowaniu medyczno-spożywczym). Wymłócone kuczki moczono w wodzie rzeczki. Aby nie popłynęły z prądem mocowano je żerdziami wbitymi w dno i okładano darnią. Moczenie trwało aż do momentu przegnicia łodyg co się objawiało charakterystycznym, kwaśnym zapachem. Wyjęte z wody kuczki ponownie suszono na polu. W tym celu kuczki stawiano pionowo, każdą osobno. Rozczapierzone na wszystkie strony łodygi tworzyły jakby mini stożkowaty daszek. Pole z takimi pozostawionymi kuczkami wyglądało niezwykle. Gdy poszczególne łodygi wyschły kuczki zwożono do stodoły lub szopy. I tak zeszło cale lato.
Jesienią, gdy już w gospodarstwie było mniej robót następował ważny rytualny moment — międlenie lnu. Kobiety, które uprawiały len gromadziły się na pagórku przy drodze na wprost Ołdaków. Przynosiły ze sobą wysuszone łodygi lnu i międlice. Międlica to było proste urządzenie drewniane składające się z zamontowanego na czteronożnej podstawie korytka bez dna z zanurzoną w nim listwą zakończoną z jednej strony rękojeścią, a z drugiej zamocowaną obrotowo w jednym z końców korytka. Międlenie polegało na oddzieleniu łodyg od włókien. Rozłożona poprzecznie na korytku garść łodyg była uderzana listwą. Zdrewniałe, kruche łodygi zostawały połamane i odłączywszy się od włókien spadały na ziemię. W ręce pozostawały włókna.
Międlenie rozpoczynała najstarsza z kobiet. Pierwszy uzyskany wiecheć włókien przekazywała jedynemu towarzyszącemu obrządkowi mężczyźnie. Ja pamiętam, jak mężczyzną tym był przystojny, lekko już łysiejący, smagły, okoliczny uwodziciel Ołdak z Ołdaków. Wziąwszy wiecheć podpalił go i rzucił w górę ze słowami: ,,Matce Boskiej na pończochy”. Wiecheć spłonął w powietrzu. Od tego momentu rozpoczynała się ogólna praca urozmaicana przyśpiewkami, żarcikami i śmiechem.
Następne etapy obróbki włókien pozyskanych w procesie międlenia odbywały się w zagrodach i domach. Włókna czesano na drewnianych szczotkach z metalowymi szpikulcami, aby oddzielić oda nich resztki łodyg czyli paździerze. Na kołowrotkach napędzanych nogą otrzymywano z włókien przędzę, którą następnie uszlachetniano. Zależnie od potrzeby gospodynie przędzę wybielały lub ją farbowały. Wytwarzanie tkanin z uprzednio przygotowanej przędzy wymagało dużych umiejętności. Tkanie odbywało się na drewnianych, ręcznych warsztatach tkackich stojących zazwyczaj w sieniach lub izbach domów. Umiejętności przędzenia i tkania miała nasza sąsiadka Sasinowa, wielokrotnie obserwowałem te czynności podczas odwiedzin sąsiadów.
Wytwarzanie tkanin lnianych było dawniej na wsi czynnością popularną i ważną. Z tkanin lnianych robiono bieliznę, pościel, wszelki przyodziewek, kapy na łóżka, makaty, Z resztek tkanin szyto szmaciaki, które służyły jako chodniki w izbach. Ciekawe czy są jeszcze na wsiach kobiety, zwłaszcza te młodsze, które potrafią uprawiać len i tkać z niego tkaniny?
Wróćmy jednak do wspomnień związanych z rzeczką. Niektóre z wydarzeń mogły się dla mnie zakończyć nieprzyjemnie, ale były jednocześnie humorystyczne. Kiedyś jako kilkuletni brzdąc o mało się w niej nie utopiłem. Wracaliśmy z Mamą z łąk. Mama dla skrócenia drogi nie poszła do mostku lecz postanowiła przeprawić się przez rzeczkę w innym miejscu. Wzięła siostrę na ręce, a mnie kazała poczekać na brzegu. Gdy spostrzegłem oddalającą się Mamę rzuciłem się w rozpaczliwą pogoń. Biegnąc po piaszczystej skarpce brzegu potknąłem się i tocząc się wpadłem do wody. Prąd i głębokość były wystarczające, by mnie znosić obracając jednocześnie. Całe szczęście na ratunek skoczył młody mężczyzna towarzyszący wyprawie i dobrze już opitego wodą wyciągnął mnie na brzeg.
Innym znowu razem, gdy byłem już sporo starszy; któregoś letniego dnia Władek Szymański z Grabowa służący we dworze jako parobek chłodził konie w rzeczce. Nabierał wody w kubeł i polewał nią konia. Coś mnie podkusiło by mu się sprzeciwiać i obrzucać go grudkami ziemi. Władek nie zdradzając złości uprzedzał mnie, abym tego zaniechał. Nie poskutkowało. Wtedy nagłym ruchem zaczerpnął wody i z pełnym kubłem rzucił się w moim kierunku. Władek uchodził za najsprawniejszego i najsilniejszego chłopaka w okolicy. Przed kompletnym zalaniem wodą uratowały minie moje zdolności szybkobiegacze. Pogoń zakończyła się ledwie muśnięciem moich pięt wodą chluśniętą z kubła.
Były i wydarzenia znacznie groźniejsze. Któregoś letniego dnia na pastwisku przy rzeczce, gdzie się wówczas znalazłem, pasło się stado krów i byk. Zauważyłem, jak byk zaleca się do jednej z krów. Chwyciwszy do ręki witkę pobiegłem, aby go odpędzić. Byk, zobaczywszy intruza, przerwał zalecanki i pochyliwszy łeb rzucił się na mnie. Ja z kolei co sił w nogach rzuciłem się do ucieczki, wrzeszcząc rozpaczliwie — „Osytku!… Osytku!… Osytku!…”. Osytek był to pastuch rodem z Jadowa, zatrudniony w Ulasku w okresie letnim. Osytek fascynował dzieciarnię swoją tajemniczością. Posępny, małomówny, krępy, łysawy chłop, o pałąkowatych nogach, brązowej od brudu i słońca pooranej zmarszczkami twarzy. Wiek jego był nie do określenia. Osytek nigdy się nie mył. Chodził zawsze tak samo ubrany, niezależnie od pogody — nie czyszczone wysokie buty o cholewach pomarszczonych w harmonijkę, poszarpany kubrak koloru ziemi, czapka. Osytek spał z krowami na nyży zbitej z desek, wyścielonej słomą, podwieszonej pod sufitem w kącie obory. Przebywanie na tej nyży wydzielającej — jak się można domyśleć — szczególny zapach, było dla dzieciaków dworskich szczególną atrakcją. Osytek nie przemawiał do krów ani czule, ani też nie przeklinał. Gdy krowa oddalała się od stada, wydawał przeciągły okrzyk — „gdzieee!!!…”. Gdy krowy były w oborze, wydawał krótkie komendy — „do pala!”… Rzadko rozstawał się z kijem, a właściwie potężną dębową pałą. Przyrząd ten służył mu do podpierania się (chód miał ciężki, kołyszący) i do utrzymywania porządku w krowim stadzie.
Owego dnia na mój rozpaczliwy wrzask Osytek zareagował błyskawicznie. Jego krzywe nogi momentalnie zaniosły go między mnie a byka, a jego maczuga wprawionaw ruch z wielką siłą, wylądowała na byczym łbie poniżej oczu. Cios ten odebrał animusz bykowi i spowodował, że zrezygnował on z pogoni za mną i zawrócił. Gdyby nie ta brawurowa akcja Osytka, nie byłoby może niniejszego materiału, bo… nie byłoby autora.
Tak to życie jest splotem wydarzeń złączonych w przedziwne współzależności.
*
Opadły widziadła przeszłości. Powstały realia realia określonego momentu. Tam, gdzie gdzie były łąki, teraz widniały mizerne poletka biegnące prostopadle do rzeczki. Zamiast mostu drewnianego — żelbetowy, oparty na przyczółkach z betonowych płyt. Brzegi, gdzie Cienka łączy się z Boruczą, obłożone nienaturalnie wyglądającym tu betonem. A sama rzeczka wreszcie wyprostowana, bez zakoli i zakrętów, z gołymi brzegami pozbawionymi drzew i krzewów. Po prostu kanał odpływowy. Cała dawna naturalność i urokliwość zostały zniszczone. Ale w imię czego? W imię peerelowskiej gigantomanii, w imię centralnych planów nie uwzględniających warunków miejscowych, w imię dania “przerobu” powstałym na centralnych założeniach wielkim biurom projektów i przedsiębiorstwom melioracyjnym. Właśnie w imię tego był niszczony polski krajobraz.
Rzecz dziwna — od dawna słyszy się narzekanie, że rolnictwo polskie cierpi na niedobór wody. A peerelowskie tzw. melioracje nie prowadziły do zatrzymania wody w terenie, lecz wprost przeciwnie, poprzez przekształcanie rzeczek i strumieni w kanały odpływowe, czym prędzej ją odprowadzających. Nie mówiąc już o towarzyszącym temu niszczeniu naturalnych układów przyrodniczych. Nie tylko zresztą przyroda była niszczona. Sam widziałem łan zboża poharatany w okresie przedżniwnym robotami melioracyjnymi. Wszystko dla planu. Tak to peerelowskie piętno jeszcze długo będzie przeszkadzało w zaistnieniu u nas normalnych stosunków ludzkich i gospodarczych.
*
Na tym zakończyłem moje przydługie może i nudnawe wspomnienie, przedstawiające na przykładzie dnia powszedniego wycinek dawnych czasów. Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli przeczytać te wspomnienia. Cieszyłbym się, gdyby przyczyniły się one do poszerzenia wiedzy o przeszłości.
+ There are no comments
Add yours