W cieniu domu nad łąkami

Stałem obok stacji kolejowej w Kobyłce przy prze­jeździe kolejowym i udawałem człowieka bezradne­go, który nie zna drogi do domu nad łąkami. Obok przejeżdżał biały mercedes, a gdy jego właściciel wychylił z okienka zadowolone oczy, zapytałem.

– Czy pan mieszka w Kobyłce, a jeżeli tak, to czy pan może mi powiedzieć, gdzie stoi dom nad łąkami.

Właściciel mercedesa mieszkał w Kobyłce, lecz nie znał drogi do domu nad łąkami. Zdziwił się

– Gdzie tu mogą być panie teraz łąki. Dzisiaj stoją tu wszędzie wille.

Raz jeszcze zapytałem nieśmiało.

– Mieszkała tam Zofia Nałkowska ze swoim ojcem. Wacławem Nałkowskim.

Pokręcił głową.

– Nie panie, nie znam Nałkowskich.

Poszedłem szeroką drogą asfaltową, mijając no­wą kolonię willową a potem czerwony mur starego cmentarza, zza którego wyłaniały się dwie kaplice dawnych dziedziców Kobyłki, Pieniążków i Orszag­hów. Zastanawiałem się, czy ważne są dawne blaski i cienie Kobyłki w zestawieniu z jej dzisiejszymi plantacjami pomidorów pod folią, willami i sunącymi paradnie, zwłaszcza w soboty i w niedziele, luksusowymi samochodami. Czy ganić należy za to, ze ktoś nie słyszał tu o Jakubie Fontanie i Zofii Nałkowskiej, gdy dojrzewa nowoczesny byt podwar­szawskiej aglomeracji, która awansowała z osady na miasteczko, a stare cegielnie zamieniła na Zakład Produkcji Anten i Instytut Budowy Maszyn Budowla­nych. Mimo wszystko szkoda, że w Kobyłce od lat biblioteka publiczna znajduje się w starym i nieod­powiednim lokalu a w Miejskim Ośrodku Propagan­dy i Kultury nigdy nic się nie działo, co mogłoby budzić dumę mieszkańców tej historycznej miejsco­wości.

*

Obywatele miasta Kobyłki, którzy tu wynajęli mie­szkania, pracując w stolicy, czy wybudowali tu swoje wille, przenosząc się w ostatnich piętnastu latach bliżej centrum kraju, na przykład z odległych pod­małkińskich i podobnych wsi, pochłonięci sprawami małych prywatnych stabilizacji, raczej nie znają his­torii swego nowego miejsca na ziemi. Nazwa Kobył­ka niektórym z nich kojarzy się ze starą wiejską kobyłą, z której przesiedli się w ciągu jednego życia do samochodów i wydaje im się, że nieprzystojna to nazwa, nawet nazwa śmieszna, dla eleganckiego willowego, podwarszawskiego miasta. Śmieszności takiej w nazwie Kobyłka nie dopatrywali się znani intelektualiści warszawscy Julian Bartoszewicz i Wincenty Matuszewski, którzy przeszło sto lat temu, w połowie XIX wieku, spierali się o genezę nazwy Kobyłka, ani też królowie polscy August III Sas i Stanisław August Poniatowski, którzy zjeżdżali tu wraz z kasztelanami i wojewodami na uroczyste rekolekcje, do wspaniałego kościoła. Nieważne jest bowiem to, czy tu niegdyś konie sprzedawano po zniżonych cenach, po zakończeniu wielkich targów końskich w warszawskiej Woli i to, czy od tego to handlu nazwano Kobyłkę Kobyłką, jak udowadniał Julian Bartoszewicz, ani nawet to, co twierdzili zwo­lennicy teorii Wincentego Matuszewskiego, że stara nazwa Kobyłka istnieje już od czasów książąt mazo­wieckich Konrada III i jego żony Anny, (a całkiem już na pewno od czasów królowej Bony, do której nale­żała wraz z bujnymi, bogatymi borami, porastający­mi tereny położone na prawo od Wisły), bo ważne jest tylko to, jaką rolę spełniła w historii.

Kobyłka graniczy z miasteczkiem Wołomin, które rozwijać zaczęło się dopiero na przełomie XIX i XX wieku. Dowcipnisie trawestowali jego nazwę, opierając się zresztą na smutnych doświadczeniach: Wołomin-Wolęminąć. W ten to sposób, jak twierdzi współczesny historyk – hobbista z Kobyłki, emeryto­wany księgowy Zygmunt Piotrowski, nazwa Woło­min nie pochodzi od wołów. Podobnie można docie­kać powstania nazwy pobliskiego miasteczka Ra­dzymin – Radzęminąć. W miejscowościach tych niegdyś władze carskie przymusowo osiedlały kry­minalistów. Potomkiem ich okazał się ów prymityw­ny, głupi złodziej, który kilka lat temu wdarł się przez rokokowe okienko do wnętrza kościoła w Kobyłce, a po dokonaniu rabunku pozostawił na ołtarzu zapaloną świecę, od której zajęło się ogniem taber­nakulum pokryte misterną sztukaterią, a od niego cały bezcenny ołtarz. Człowiek ów przed sądem odpowiadał jedynie za kradzież. a nie za zbrodnię dokonaną przeciwko kulturze narodowej, choć zni­szczył bezpowrotnie unikalny zabytek, który oszczę­dziły maszerując w roku 1794 na rzeź Pragi, a wal­czące pod Kobyłką z wojskami generała Mokronow­skiego, wojska rosyjskie feldmarszałka Suworowa czy też żołnierze armii napoleońskiej, którzy w roku 1811, idąc na podbój Moskwy, wyrządzili co prawda szereg barbarzyńskich szkód kościołowi, kradnąc bezcenne rzeźby i zniekształcając równie cenne freski, lecz nie bezczeszcząc ołtarza, czy też żołnie­rze rosyjskiej, rewolucyjnej armii. która w sierpniu roku 1920, także nie niszcząc kościoła, przetoczyła się przez Kobyłkę, na pola sąsiedniego Ossowa, czy w końcu przemierzające tędy armie pierwszej wojny światowej i bitewne zagony pancerne drugiej wojny światowej.

Wspaniały, wiszący w środkowej nawie od roku 1740, a niedawno odnowiony, olbrzymi żyrandol w stylu Ludwika XIV, lśni złotem i kryształami, jak w czasach budowniczego kościoła, architekta kró­lewskiego i Rzeczypospolitej Jakuba Fontany oraz fundatora kościoła biskupa Marcina Załuskiego, brata dwóch sławnych Załuskich, biskupa kijow­skiego, pisarza, polityka Józefa Andrzeja i biskupa krakowskiego, kasztelana wielkiego koronnego An­drzeja Stanisława, fundatorów pierwszej biblioteki publicznej w Warszawie. Kościół w Kobyłce koszto­wał biskupa Marcina Załuskiego milion złotych polskich w złocie, ale stanowił perłę architektury baro­kowej o wystroju rokokowym, nie tylko na Mazowszu, lecz w całej Rzeczypospolitej i w Europie. Piękno to, jakkolwiek uszczerbione, pozbawione wspaniałych kompozycji al fresco na zewnętrznych murach świątyni, zbiednione o spalony ołtarz i inne dewastacje, które częściowo zaleczyli w naszych czasach specjaliści z Ministerstwa Kultury i Sztuki, cieszy oczy wiernych i zwiedzających, bowiem rze­czywiście chyba nie ma drugiego tak radosnego, optymistycznego wnętrza, w żadnej innej w naszym kraju katolickiej świątyni. Lipy, które otaczają koś­ciół, stanowią relikt pochodzący z wielkiego parku założonego tu przez OO Jezuitów w tym czasie, gdy kościół im darowany przez biskupa Marcina Zału­skiego, stanowił ich siedzibę aż do kasacji zakonu. Po Jezuitach pozostała tuż za murem kościelnym stara zamulona sadzawka, zarosła gęstą zieloną rzęsą, usytuowana przy końcu dawnego parku lipo­wego, a mająca niegdyś pięknie urządzoną rekrea­cyjną wysepkę, na której lubił odpoczywać. gdy tu przyjeżdżał, król Stanisław August Poniatowski.

Ojcowie Jezuici w roku 1756 założyli w Kobyłce drukarnię, a w roku 1776 Francuz Gautier de Salgu­es otworzył szkołę rolniczą, specjalizującą się w ho­dowli jedwabników Z tych czasów pochodziły zdzi­czałe tu później plantacje morwowe. W roku 1782 Solimond z Lugdunu założył w Kobyłce manufaktu­rę pasów jedwabnych, złotolitych, bogato tkanych na wzór perski i paryski. Ta to manufaktura zdobyła sławę krajową i międzynarodową, gdy została własnością Ormianina Jakuba Paschalisa, który miał już jedną fabryczkę szlacheckich pasów polskich w Lipkowie pod Warszawą. Złociste pasy z Kobyłki, posiadające znak “Kobyłka” były bardzo drogie, niektóre z nich kosztowały po kilka tysięcy dukatów i konkurowały z pasami produkowanymi w słuckich manufakturach książąt Radziwiłłów. Manufaktura pasów “słuckich” z Kobyłki istniała do roku 1794. Przy niej znajdował się wspaniały ogród, w którym dojrzewały znakomite, specjalnie dostosowane do naszego klimatu winorośla. Ogród, manufakturę, okolice spustoszył ostatni akt wojny o niepodle­głość narodową, a rok później. w roku 1795 miesz­kańców Kobyłki spustoszyła szalejąca zaraza moro­wego powietrza. hamując rozkwit tej miejscowości, aż do naszych czasów.

*

Zofia Nałkowska pisała w dziennikach z czasów wojny: “Ludzie ludziom gotują ten los. Ludzie są wszystkim na świecie i niezależnie od swej wartości, niezależnie od swych do tego tytułów tylko ludzie stanowią o rzeczywistości”. Pierwsze zdanie, po­ wiedziane już w czasie przeszłym, pisarka uczyniła mottem swoich, wstrząsających autentycznych “Medalionów”. W tej posiadającej niewiele kart, lecz wiele prawdy książce, czytamy w opowieści “Przy torze kolejowym”:

“Wiezieni długimi pociąga­mi w zaplombowanych wagonach do obozów znisz­czenia uciekali niekiedy w drodze. Ale niewielu się na taką ucieczkę ważyło. Wymagało to odwagi wię­kszej, niż tak bez nadziei, bet sprzeciwu i buntu jechać na pewną śmierć. Gdy się rozwidniło, kobie­ta ranna w kolano, siedziała na zboczu rowu kolejo­wego na wilgotnej trawie. Ktoś zdołał uciec, ktoś dalej od toru, pod lasem, leżał bez ruchu. Uciekło kilku, zabitych było dwóch. Ona jedna została tak, ani żywa, ani umarła. Gdy znalazł ją, była sama. Ale powoli zjawiali się ludzie w tym pustkowiu. Nadcho­dzili od strony cegielni i ode wsi. Stawali lękliwie, patrzyli z oddalenia, robotnicy. Kobiety, chłopiec… Leżała jak zwierzę ranne na polowaniu, którego zapomniano dobić”.

Miejsce to do dzisiaj pali oczy, gdy je mijamy. Na tym skrawku ziemi pozostało, jak cień człowieka, wspomnienie cierpienia i zbrodni. Cegielni już tu nie ma, tam gdzie stały jej piece i czworaki strycharzy, wznoszą się dzisiaj nowoczesne kilkupiętrowe sześ­ciany bloków osiedla mieszkaniowego. Idziemy z niego dawnym nasypem, na którym leżały szyny dla wagoników wożących cegłę z Kobyłki do towa­rowej stacji w Wołominie. Rosną tu wielkie, kwitną­ce w czerwcu akacje i niestety znajduje się, mimo zakazu Urzędu Miasta i Gminy, wysypisko śmieci, które w Kobyłce wywożone są często do lasów, do zagajników, do stawów, a więc do miejsc, które powinny być cenione i chronione. A to miejsce powinno być przede wszystkim chronione ze wzglę­du na jego okrutną historię. Powinien stanąć tu skromny a wiele mówiący pomniczek na wieczną pamięć człowiecze] bezsilności wobec zbrodni lu­dzkiej, na wieczną pamięć przedśmiertelnego bólu, wieczną pamięć. że ludzie ludziom gotują taki los.

Wiele dziewcząt i kobiet, młodych mężczyzn i starców, wyskakiwało wówczas tej wiosny przez okienka i przez otwory wycięte w podłodze zaplom­bowanych wagonów, w których hitlerowcy wieźli skazanych na zagładę w piecach Treblinki. Wielu z nich wyskakiwało z transportów także w Kobyłce. Strzelali do nich, siedzący na dachach i między wagonami, czarni strażnicy śmierci z litewskiej i ukraińskiej dywizji SS. Często trafiali do ludzi, jak do kaczek, tak, jak trafili tę kobietę z “Medalionów”, o której opowiedziała Nałkowskiej, jeżdżąca w tym czasie do jej przyjaciół Woyciechowskich, mających swój dwór w Wołominie, siostra pisarki artystka­ rzeźbiarka Hanna, czy prowadząca jej dom warsza­wski Genowefa Goryszewska. Mnie relacjonowano nieco inną wersję okrutnej tragedii przy torze. Auto­rami jej byli autentyczni świadkowie męczarni rudej, czarnookiej dziewczyny, Kazimiera i Adam Wrześ­niewscy.

Kazimiera mówiła: Leżała przy torze piękna dziewczyna. Nogi miała połamane, powykrę­cane, kości wychodziły przez skórę. Była nie do uratowania, zwłaszcza w takich warunkach. Nie po­mógłby jej tu nawet dr Domaszewski, który w nocy opatrywał rannych przy torze. Leżała tylko w halce. Prosiła Adama: “zabij mnie” Adam jej odpowiedział: “ja ciebie dziewczyno nie zabiję”. Dziewczyna nadal prosiła “błagam, zabijcie mnie, bo ja się straszliwie męczę”. Adam wyjął ostre kamienie spod jej nagich pleców i odeszliśmy za nasyp kolejki, bo zobaczyliś­my, jak do dziewczyny zbliża się jej upragniona śmierć. Peronem stacji kolejowej szli dwaj żandarmi niemieccy z blachami na piersiach, przystawali przy leżących przy torze i strzelali do nich z pistoletów maszynowych. Podeszli także i do rudej dziewczyny, i tak jak do manekina, strzelili jej w oczy.

*

Zofia Nałkowska podaje w swoich dziennikach, że dom Nałkowskich, “dom nad łąkami”, znajdował się w Górkach, tak jakby istniała w tym miejscu miejsco­wość o takiej nazwie. W okolicach Kobyłki i Wołomi­na leżą Mironowe Górki oraz Nadma Górki i Górki obok wsi Leśniakowizna, lecz w miejscu, w którym został wybudowany dom Nałkowskich, nie ma i nie było żadnej wsi, czy dzielnicy Górki. Sam dom stoi po prostu na górce dominującej nad całą okolicą, zaznaczonej na poufnej administracyjnej mapie wy­sokością 95 metrów nad poziomem morza. Dzielni­ca ta nosi nazwę Sosnówka i wraz z domem i górką Nałkowskich, według wszelkiej logiki należy do Ko­byłki, a nie do Wołomina. Przed laty wytyczając granicę gmin, rysując sztuczne bez sensu półkole, przyłączono górkę Nałkowskich do Wołomina. Kie­dy Nałkowscy tu mieszkali nie było jeszcze stacji kolejowej Kobyłka, tylko dojeżdżało się do miastecz­ka Wołomin. Dlatego Nałkowska podaje zawsze: Górki pod Wołominem. Stację początkowo drewnia­ną postawiono w Kobyłce dopiero koło roku 1930, z inicjatywy zasłużonego obywatela miejscowego Cezarego Zadory. Górki Nałkowskich leżą w samym środku. kilometr od stacji w Kobyłce i kilometr od stacji w Wołominie. Przygotowania do stworzenia muzeum wielkiej pisarki trwają od lat. Zbyt długo, ostatnio zabrakło funduszy, zapału, materiałów bu­dowlanych. Prace ruszyły dwa lata temu, doprowa­dzono zewnętrzną stronę domu do dawnej formy architektonicznej, położono chodniki w parkowej części Górek i w wąwozie między wzgórzami wyko­pano miniaturowe “morskie oko”, ni to kąpielisko, ni to przypomnienie stawów z czasów Nałkowskiej. To “morskie oko” musiało nieźle kosztować, być może tyle, ile zabrakło na wykończenie wnętrza muzeum. “Stawy pani Brackiej”, o których pisze Nałkowska w książce “Dom nad łąkami”, znajdują się po drugiej stronie ulicy Wacława Nałkowskiego, a więc już w Kobyłce i oczywiście nie podlegają wołomińskiemu planowi restauracji terenu okalają­cego “Górki” Zofii Nałkowskiej.

W rozmowie z naczelnikiem Urzędu Miasta i Gmi­ny Wołomina, obywatelem Ketlińskim i szefem woło­mińskiej geodezji inż. Kutierem zaproponowałem, aby połączyć siły i zamiary Wołomina i Kobyłki, przy tworzeniu tego “skansenu kulturalnego”. Było tu kiedyś bardzo pięknie, co można dzisiaj jeszcze z trudem dostrzec w zaniedbanym pejzażu, który tak wspomina Zofia Nałkowska: “Od stawu leżącego tam od dawna pośrodku torfowisk. jak duży szafir w zaśniedziałej oprawie mchu, rozbiegł się cały system osuszających kanałów z malowniczo wygię­tymi mostami i starą łódką, którą chętni mogli wynaj­mować”. Teraz to wszystko zarosło i gnije w cieniu ostatnich białych brzóz. Na pewno władze Kobyłki powinny włączyć się do akcji “dom nad łąkami” i po swojej stronie. za ulicą graniczną im. Wacława Na­łkowskiego. ten pejzaż uratować. zakładając park ze stawami, który by tworzył jeden organizm, z leżącym już w granicach Wołomina. wąwozem między górka­ mi a wykopanym teraz w tym wąwozie “morskim okiem”.

*

W czasach królewskich przyjeżdżało do Kobyłki wielu sławnych ludzi, kasztelanowie. wojewodowie, biskupi, poeta i teoretyk literatury Maciej Kazimierz Sarbiewski. zwany chrześcijańskim Horacym, król August III Sas i król Stanisław August Pornatowski, a póżniej na przełomie wieków XIX i XX sławni przyjaciele Wacława. Zofii i Hanny Nałkowskich, między innymi Xawery Dunikowski, Julian Marchle­wski, Helena Boguszewska. W czasach międzywo­jennych do twórców kobyłkowskiej orkiestry man­dolinistów. społecznego pedagoga muzycznego, Jana Adryckiego, przyjeżdżał przyjaciel Emila Zega­dłowicza, poeta Edward Kozikowski zaś do jego sąsiada Zadory, znany twórca architektury wnętrz, wieloletni dyrektor warszawskiego “Ładu”, artysta malarz Olgierd Szlekys, którego matka mieszkała w Kobyłce. Siostrą żony Cezarego Zadory, pocho­dzącego za znakomitego hrabiowskiego rodu kre­sowego, była Zofia Świerczyńska – żona Wincentego Świerczyńskiego, jednego z pięciu braci Świerczyń­skich przyjaciół młodości Jarosława Iwaszkiewicza, o których ten wielki pisarz tak długo i ciepło w swych książkach wspomina. Prawie w każdą letnią niedzie­lę przed wojną, zjeżdżali tu Świerczyńscy, do domu Zadorów. W czasie okupacji, do praktykującego przeszło czterdzieści lat w Kobyłce, zasłużonego dla tego rejonu dr Euzebiusza Domaszewskiego, przy­jeżdżał marszałek Polski Michał Rola-Żymierski. Po wojnie stałymi gośćmi w Kobyłce, między innymi by­wali pisarze i poeci: Miron Białoszewski, Stanisław Swen Czachorowski, Jerzy Ficowski, Lew Kaltenbergh, Tadeusz Konwicki, Tadeusz Kubiak, Bogdan Ostromęcki, Ignacy Robb-Narbutt, Artur Sandauer. Postacią niezapomnianą powojennego pejzażu Ko­byłki był mieszkający tu lat wiele nestor operatorów Filmu Polskiego, Leonard Zajączkowski. Podobno on to właśnie był autorem zdjęć do filmu o obronie Częstochowy przed Szwedami, realizowanego przed wojną na Mironowych Górkach pod Kobyłką. Finansował ten film właściciel torfowisk leżących między Wołominem a Kobyłką, Stefan Nasfeter. Na ich terenie w sierpniu roku 1944 Adam Wrześniewski uratował życie dziesięciu czołgistom radzieckim, a od roku 1978 znajduje się tu najbardziej znany w okolicach stolicy rezerwat faunistyczny “Grabicz” w Kobyłce, którego opiekunem jest jego twórca, szef Grupy Rejonowej Straży Ochrony Przyrody, zasłu­żony dla lasów i ptaków. Wiesław Nurkiewicz.

Dwaj chłopcy. Jacek i Tomek, jechali na rowerach, ładną czystą, nowoczesną ulicą wołomińską, bie­gnącą od stacji w Kobyłce w stronę Wołomina. Przystanąłem i zapytałem ich, czy znają drogę do domu nad łąkami. Na szczęście znali, bo Jacek chodzi do szkoły imienia Zofii Nałkowskiej w Ko­byłce. Nowoczesna szkoła usytuowana koło baroko­wego kościoła. od roku nosi imię wielkiej pisarki. To brzmi optymistycznie, może absolwenci tej szko­ły wydobędą z zapomnienia księgę swego historycz­nego miasta.

Jerzy Grygolunas
Stolica – warszawski tygodnik ilustrowany
R. 37, 1982 nr 19

Loading

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.