W 2012 roku leżałem po operacji raka jelit w znakomicie zorganizowanym i świetnie prowadzonym szpitalu, mającym kompetentny personel – w Europejskim Centrum Zdrowia w Otwocku. Jedna z pielęgniarek pani Alicja Grzegorczyk powiedziała mi, że mieszka w Tłuszczu. Tym samym, gdzie mieszkałem całą wojnę. Nawiązaliśmy kontakt i przywiozła mi do przeczytania książkę o kolejarzach w Tłuszczu. Przedstawia pracę kolejarzy od dnia powstania stacji w Tłuszczu na linii Warszawa – Piotrogród. Zamyka relację na roku 1938. Nosi tytuł „Węzeł kolejowy w Tłuszczu”. A napisał ją kolejarz, pan Waldemar Matejak. Przeczytałem ją i wydało mi się, że brak jej dalszego ciągu. Zwłaszcza o okresie najburzliwszym, o czasie wojny i okupacji niemieckiej. Postanowiłem – może mało skromnie – dopisać dalszy ciąg.
Kolejarze pracujący w czasie wojny w okupacyjnej „Ostbahn” mieli możliwość poczynienia okupantowi, a właściwie jego wojsku jakichś szkód i jakiegoś uszczuplenia jego zasobów i dostaw. Najważniejsze, że mieli odwagę wykorzystać te możliwości i umiejętnie szkodzili wrogowi. Istotnym dla mnie faktem było to, że komórką Armii Krajowej kolejarzy w Tłuszczu kierował mój ojciec, który też do mnie zwracał się w różnych sprawach. Tak drobnych, jak i poważniejszych. Pewną trudność sprawiło mi, że niestety nie zapamiętałem nazwisk niektórych kolejarzy.
Muszę chyba wyjaśnić sprawę zastosowanego nazewnictwa. Piszę „Niemcy”. Nie piszę „hitlerowcy, naziści”. Wtedy, w czasie całej wojny tam, w Tłuszczu nikt nie używał innych określeń niż tylko „Niemcy”. Traktowano sprawę tak, że to Niemcy, Rzesza Niemiecka, państwo niemieckie napadło i okupowało Polskę. Dlatego też używam takiego nazewnictwa – „Niemcy” – jakiego używano wtedy. Podobnie z drugą stroną. Nikt wtedy nie mówił „sowiety, sowieci, ruscy”. Używano określeń: „Związek Radziecki”, „Armia Radziecka”, „Armia Czerwona”. Myślę, że wiązało się to z pewnym wtedy zaskoczeniem i radością, że biją Niemców, pobili ich, zmusili do wycofania się i jeszcze trochę, a położą kres straszliwej okupacji niemieckiej i codziennego zagrożenia życia.
Napisałem o walce kolejarzy w Tłuszczu tak, jak to zapamiętałem, a więc też ogromnie subiektywnie. Starałem się oddać to, co było ich ówczesnym życiem, a także atmosferą tamtych dni. Ich oceny, rozważania, a nawet poglądy. Jako syn jednego z nich miałem wgląd w życie stacji i pracujących na niej kolejarzy. Często bywałem na stacji i rozmawiałem o różnych sprawach, a wobec mnie, młodego człowieka byli bardziej ufni i otwarci niż wobec innych bardziej dorosłych. Sam od 1942 r. pracowałem w wywiadzie Armii Krajowej, bo potrzebny był właśnie młody chłopak, którego zainteresowanie wojskiem niemieckim byłoby bardziej naturalne niż kogoś starszego wiekiem.
Opisuję to co sam widziałem, co sam przeżyłem, czego byłem naocznym świadkiem i tak, jak wtedy, w czasie wojny oceniano ówczesne zdarzenia, jak o nich mówiono i jak były komentowane. Wydawało mi się, że warto utrwalić to, jak walczyli kolejarze nawet w tak skromnym opracowaniu, jakie pozwoliłem sobie przedstawić.
Przedstawiam także kilka spraw i wydarzeń, które miały miejsce w Tłuszczu, chociaż nie wiązały się bezpośrednio z kolejarzami i węzłem kolejowym w Tłuszczu. Przybliżą chyba one ogólną atmosferę wojennych dni tego miasteczka i ówczesne dokonania jego mieszkańców i działania ruchu oporu. Kiedy zaproponowano mi pracę w wywiadzie Armii Krajowej miałem 14 lat, kiedy zostałem żołnierzem plutonu zwiadu 32 pułku piechoty A.K. miałem niecałe 16 lat. Ale podejmując decyzje nie pytałem o zgodę ani ojca, ani matki. Podejmowałem je sam, bo przejścia wojenne, nieustanne zagrożenie życia, życie okupacyjne powodowało, że stawaliśmy się dorosłymi i samodzielnie decydującymi już w wieku 13 – 14 lat. I już wtedy decydowaliśmy o swoim życiu, a właściwie o wszystkim – sami, samodzielnie. Wojna wymusiła na nas, aby rozwiązywać wszystko samemu i decydować natychmiast. A przy tym zahartowała nas młodych tak psychicznie, jak i fizycznie. Musieliśmy podołać wszystkim jej wyzwaniom i stawianym nam wyborom. I ukształtowała nasze charaktery właściwie „na zawsze”.
Mam nadzieję, że moje opracowanie przybliży udział kolejarzy w walce z okupantem. Tak innym kolejarzom, jak i mieszkańcom naszego miasteczka Tłuszcz, a może też zaciekawi innych czytelników.
Kolejarze
Zawód kolejarza cieszył się w przedwojennej Polsce dużym uznaniem społecznym. Wynikało to chyba z tego, że kolej była jedynym wtedy środkiem masowej komunikacji. W wielkich miastach jak Warszawa, Kraków, Łódź, Poznań, Katowice były jeszcze tramwaje. A komunikacja autokarowa nie istniała w ogóle. Polskie koleje były dobrze zorganizowane i najbardziej punktualne ze wszystkich w Europie. Punktualniejsze niż w Niemczech, Francji czy Anglii.
Kolejarze mieli dość dobre zarobki, a maszyniści nawet bardzo dobre. Pracownicy od dyżurnych ruchu wzwyż byli pracownikami mianowanymi co zapewniało dużą stabilność zawodową. Otrzymywali też w zasadzie dobre zabezpieczenia socjalne, podobnie jak kolejarze w całej Europie. Umundurowanie, jak płaszcz, mundur, czapkę zmieniane co kilka lat. Niektórzy specjaliści, jak zawiadowcy stacji i dyżurni ruchu zwrot czynszów za mieszkanie do określonej kwoty. A także – co miało wtedy ogromne znaczenie – coroczny przydział bezpłatnego węgla na zimę. Korzystali też z 80% zniżki na bilety kolejowe i otrzymywali bezpłatnie 12 biletów na dowolną trasę i 3 bilety dla swojej rodziny. A Związek Zawodowy Kolejarzy zapewniał chętnym nawet wczasy dwutygodniowe. Był to wielki ewenement w tym czasie. Niestety tylko dla kolejarzy. Ich rodziny nie mogły z tego korzystać.
Pochodzę z kolejarskiej rodziny. Kolejarzami byli właściwie wszyscy należący do niej. Ojciec mojego ojca pracował przed I wojną światową na kolei na stacji Strzemieszyce. Ojciec mojej matki w tym samym czasie był kierownikiem pociągu w Kielcach. Mąż siostry mojej matki był kasjerem kolejowym w Ćmielowie znanym z fabryki porcelany, a później w Kiwercach pod Łuckiem, a w końcu w Radomiu. Jego brat był naczelnikiem stacji w Radomiu. Moja siostra została dyżurnym ruchu na stacji Warszawa – Śródmieście, a później w Legionowie. Jej mąż pracował w wydziale drogowym Warszawskiej Dyrekcji Kolei. Mój wnuk Dominik urodzony i mieszkający w Szwajcarii pracuje w zarządzie kolei szwajcarskich w Bernie. A moją pierwszą pracą zawodową była w 1948 r. praca robotnika w Oddziale Drogowym PKP w Ciechanowie. Wydaje mi się, że w tej sytuacji wiem trochę o kolei, o pracy kolejarzy i rozumiem ich pracę i ich widzenie świata.
Przed wojną stacja kolejowa w Tłuszczu leżała na najważniejszym szlaku łączącym Zachodnią Europę ze Wschodem. Tędy jechał np. ekspres Moskwa – Warszawa – Berlin – Paryż z wagonami także do Ostendy nad Kanałem La Manche. Przejeżdżały także pociągi pośpieszne do Wilna, prowadzone przez trzy lokomotywy Pm 2, wtedy najnowocześniejsze w Europie. Po wojnie zdołano dwie z nich odszukać w Niemczech, rewindykować i po wojnie obsługiwały pociągi z Warszawy do Gdyni. Z tego węzła prowadziły linie kolejowe w trzech kierunkach: do Warszawy, do Białegostoku i do Ostrołęki. Od wiosny 1939 r. uruchomiono jeszcze dwie linie zbudowane kilka lat wcześniej tylko na potrzeby wojska. Pozwalały transportować wojsko ze wschodu na zachód. Trasa ta wiodła z Mińska Mazowieckiego przez Tłuszcz do Legionowa omijając zapchany węzeł warszawski. Mój ojciec Władysław Trojanowski został skierowany wiosną 1939 r. do nadzoru nad przewozami transportów wojskowych tą linią. Przetransportowano nią 9 Dywizję Piechoty w Bory Tucholskie, 20 Dywizję Piechoty do Mławy, Nowogródzką Brygadę Kawalerii do Działdowa, część 8 Dywizji Piechoty i Mazowieckiej Brygady Kawalerii do Ciechanowa. Przerzucanie tych wojsk zakończono w początkach sierpnia 1939 r. Linią z Białegostoku w rejon Piotrkowa Trybunalskiego przetransportowano przez Tłuszcz 19 i 29 Dywizję Piechoty oraz Wileńską Brygadę Kawalerii. A kolejarze w Tłuszczu pracując dzień i noc wychodzili ze skóry, aby zapewnić przejazdy transportom wojskowym.
W końcu sierpnia widzieliśmy jak na rampie kolejowej w Tłuszczu rozładowuje się przybyła z Wilna kompania tankietek należąca do 1 Dywizji Piechoty Legionowej. Z Tłuszcza przemieściła się przez Wyszków do rejonu lasów koło Długosiodła. Zaś żony kolejarzy uruchomiły punkt żywieniowy z napojami, aby i umilić i ułatwić żołnierzom przejazd. A także pokazać, że cywile są z nimi. Napoje i produkty żywnościowe ofiarowali sklepikarze z Tłuszcza, w tym liczni tam mieszkający kupcy żydowscy. Punkt ten serwował żołnierzom kanapki, ciasta, gulasze, kiełbasę na ciepło, jajka na kiełbasie, mleko, różnorakie napoje i słodycze. Ale żołnierzy interesowały najbardziej obsługujące ich dziewczyny – córki kolejarzy i ich żon kierujących punktem, a także pomagające dziewczętom ich równie interesujące koleżanki. Szczególnym zainteresowaniem cieszyła się piękna córka dyżurnego ruchu Warchoła. Punkt cieszył się wielką frekwencją i znakomicie spełnił swoje zadanie. Po 1 września pomagał także uciekinierom z Pomorza i Wielkopolski, którzy licznie uciekali na Wschód. Kierowała nim moja matka Maria Trojanowska.
Matka
Może kilka słów o mojej matce.
Była zawsze zaangażowana społecznie i nieustannie szukała jakiegoś społecznego zajęcia. Mieszkaliśmy kilka lat w Łącznej, podkieleckiej wsi Pasma Łysogórskiego. Właśnie koło Łącznej podróżujący koleją na trasie Kielce – Kraków mogli podziwiać przejazd przez przepiękny skalny wąwóz. W 1934 r. w tej wsi narodziła się myśl postawienia pomnika bohaterowi Powstania Styczniowego Janowi Rozłuckiemu, który został rozstrzelany w przysiółku Łącznej noszącym nazwę Gózd. Stała tam wciąż karczma, w której odbył się sąd nad Rozłuckim. A po drugiej stronie drogi piaskowy pagóreczek na którym go rozstrzelano i zakopano. Powołano Komitet Budowy Pomnika, a moja matka została jego sekretarzem. Zebrano fundusze, zbudowano pomnik, który postawiono na wspomnianym pagóreczku. Jak mi opowiadała matka tak wybrano miejsce, aby nie naruszyć szczątków rozstrzelanego Rozłuckiego. Na pomniku umieszczono napis:
Janowi Rozłuckiemu, bohaterowi „Ech leśnych” – Rodacy.
Ten podpis „Rodacy” wydaje mi się niezwykle celny, bo oddaje wiernie, kto to uczynił i z jakich głęboko patriotycznych pobudek.
Byłem dzieckiem, ale pamiętam uroczystości odsłonięcia pomnika. Był piękny słoneczny dzień. Na odsłonięcie przyszły tłumy. Nie tylko z Łącznej, ale i z innych pobliskich wsi, Ostojowa, Suchedniowa, Zagnańska a nawet i z Kielc. Skąd przyszli można było poznać, po strojach ludowych kobiet, gdyż każda wieś miała inne kolory wełnianych spódnic i zapasek na plecach. Każda wieś miała swój kolor, który „obowiązywał” całą wieś. Najbardziej zadziwili mnie wieśniacy, bo szli boso, a w rowie drogi koło pomnika wkładali buty. Identycznie było w niedzielę. Buty wkładali przed wejściem do kościoła. Tak oszczędzali buty. A bieda aż piszczała, bo najbogatszy gospodarz Wincenty Kłys miał 3 ha kamienistej ziemi. Inni jeszcze mniej. Ale pomnik postawili!
Kiedyś zrobiłem wycieczkę dla moich wnucząt na Kielecczyznę. Zwiedziły muzeum w Pałacu Biskupim w Kielcach, grób Bartosza Głowackiego, który ranny w bitwie pod Szczekocinami zmarł w Kielcach i został pochowany na dziedzińcu katedry. Zobaczyły dwór w Oblęgorku, gdzie mieszkał Henryk Sienkiewicz, gołoborza na Łysej Górze i Łysicy, klasztor na Świętym Krzyżu i kapliczkę u stóp Łysicy, na ścianie której znajduje się podpis młodego wtedy ucznia szkół kieleckich – Stefana Żeromskiego. A na koniec odwiedziły Gózd i pomnik Rozłuckiego składając hołd tak jemu, jak i swojej babci, która w tak istotny sposób przyczyniła się do powstania tego pomnika. Ilekroć jadę samochodem do Krakowa zawsze staję przed tym pomnikiem. A w naszej rodzinie lekturą obowiązkową są „Echa leśne” – Stefana Żeromskiego.
W 1938 r. kiedy mieszkaliśmy w Łochowie matka zainicjowała stworzenie przez kolejarzy teatrzyku. Teatrzyk powstał i wystawił kilka sztuk, w których grały żony kolejarzy i ich mężowie. A teatrzyk cieszył się powodzeniem. W Tłuszczu pracowała w Związku Rodzin Kolejowych i pracowała dla żołnierzy, jak to przedstawiłem już wyżej. A to co robiła w Armii Krajowej opowiem w ostatnim rozdziale.
Wojna
Warto chyba wspomnieć o jednym kolejarzu, zwrotniczym o nazwisku Jassa. W latach tuż przedwojennych był dobrze znany na stacji z uwagi na dobrze wykonywaną pracę, za koleżeństwo i dużą aktywność społeczną. Latem 1939 r. został powołany do wojska i trafił do 32 pułku piechoty. Miał stopień podoficerski. Wziął udział w walce o obronę Modlina. Po kapitulacji znalazł się w „Stalagu” na terenie Niemiec. W „Stalagach” internowano polskich żołnierzy i podoficerów wziętych do niewoli. Jassa ze „Stalagu” został skierowany podobnie jak wszyscy w nim internowani do pracy przymusowej. Niektórych wysłano do pracy „parobka” w gospodarstwach rolnych u tzw. „Bauerów”. Jassa przez całą wojnę utrzymywał korespondencyjny kontakt ze swoimi kolegami ze stacji Tłuszcza. Był ogromnie związany tak z nimi, jak i ze swoją stacją Tłuszcz.
Dni 1 i 2 września różniły się od dni sprzed wybuchu wojny tylko nasilonymi transportami z rejonu Wileńszczyzny i tym, że transporty miały osłonę przeciwlotniczą karabinów maszynowych, które były ustawione w pełnej gotowości ogniowej na platformach pociągów. Wszystko zmieniło się w niedzielę 3 września. Popołudniu o 17:00 wzdłuż toru od strony Warszawy nadleciał klucz trzech samolotów. Przed stacją na centralnym placu miasteczka, gdzie zawsze skupiało się życie jego mieszkańców, znajdowało się wtedy około 150 osób. Zaczęli machać rękami na powitanie samolotów w przeświadczeniu, że to nasze, polskie. Niestety były to niemieckie bombowce Ju 86, z których zaczęły wysypywać się bomby. W oka mgnieniu tłum się rozprysł uciekając jak najdalej od stacji. Już pierwsza bomba z prowadzącego klucz samolotu była celna i zburzyła budynek stacyjny. Na szczęście lotnicy niemieccy nie otworzyli ognia do zgromadzonych cywilów. Następne bomby spadały na tory i pociągi na nich stojące. Bomby z prawego samolotu klucza spadły wszystkie na łąkę przylegającą do torów, nie wyrządzając szkód. Samoloty zrobiły koło i w drugim nawrocie znów sypnęły bombami na tory stacyjne. Kolejarze pierwsi zorientowali się, że samoloty to niemieckie bombowce i uciekli lub pochowali się w wykopanych obok stacji okopach przeciwlotniczych. Drugie szczęście to, fakt, że nikt nie zginął, ani nie został ranny. Jeden tylko chłopak został uderzony w udo, tak małym odłamkiem, że wystąpiła zaledwie jedna kropla krwi. Panikę wywołał natomiast dym i kurz powstały po wybuchach bomb. Wzięto je za gaz, a psychoza wojny gazowej panowała wtedy w Polsce powszechnie i kto tylko mógł kupował maski przeciwgazowe. Kolejarze zaś mieli je w przydziale służbowym.
Natychmiast po odlocie samolotów kolejarze rzucili się do naprawy zbombardowanych torów, aby przywrócić ruch pociągów i transportów wojska. I pracowali do końca dnia i cała noc. Do tej pracy stawili się też natychmiast wszyscy kolejarze, którzy mieli wolne i nie byli na służbie. Szkody w zasadzie nie były wielkie, co wynikało z małej liczby bomb, jakie mogły udźwignąć – jak dziś wiem – przestarzałe „Junkersy 86”.
Następnego dnia i we wszystkie dalsze dni samoloty niemieckie, głównie bombowce „He 111” pojawiały się nad stacją wiele razy w ciągu dnia zrzucając bomby i ostrzeliwując transporty z karabinów maszynowych. Kolejarze natomiast natychmiast przystępowali do napraw. I tak każdego dnia. Najważniejsze, że wobec wielkości węzła kolejowego i licznych równoległych torów stacji przepustowość była cały czas zachowana. Transporty, szły sąsiednim torem obok zniszczonego wioząc wojsko przez Warszawę w kierunku Piotrkowa Trybunalskiego.
Przykry wypadek miał miejsce 5 września. Nad stacją w kierunku Warszawy leciał polski samolot łącznikowy Samodzielnej Grupy Operacyjnej „NAREW”. Jeden z żołnierzy w stopniu kaprala oddał strzał z karabinu i trafił w silnik. Dla niego, jak i dla wielu wtedy żołnierzy, każdy samolot to był niemiecki. Samolot kapotował 1,5 kilometra za stacją, tuż przy torach. Dwaj lotnicy, oficerowie zostali przy tym ranni. Odwieziono ich chłopskim wozem do szpitala w Radzyminie. Jeden z nich krzyczał do nadbiegających żołnierzy: „w tej teczce meldunek dla Naczelnego Wodza” i przekazał im teczkę.
Codzienne bombardowania stacji niszczyły torowiska i wagony znajdujące się na nich, ale na szczęście nie zginął, ani nie został nigdy ranny żaden kolejarz.
Nowe wydarzenie nastąpiło 7 września. Usłyszeliśmy daleki huk armat z kierunku Wyszkowa, a następnego dnia kanonada trwała cały dzień. Zrozumieliśmy, że wróg zbliża się, a nawet jest już blisko. Kanonada ta była wynikiem ostrzału przez nasz I Pułk Artylerii Lekkiej niemieckich wojsk podchodzących do Wyszkowa, a później forsujących Bug. Kolejarze z dniem wybuchu wojny zostali objęci militaryzacją i podlegali rozkazom podobnym jak żołnierze.
Ewakuacja
W dniu 8 września zawiadowca stacji Wardak, dyżurni ruchu Trojanowski, Warchoł, Ciecierski i kilku innych kolejarzy otrzymali rozkaz ewakuacji do Brześcia nad Bugiem. Kto chciał mógł zabrać rodzinę. Podstawiono wagon osobowy i parowóz wieczorem pociągnął go na wędrówkę. Daleko jednak nie ujechali, bo tylko pod Mińsk Mazowiecki, gdzie zerwany był wiadukt nad szosą z Warszawy do Siedlec. Dalej poszli pieszo na stację wykonując wydany im rozkaz stawienia się do służby w Brześciu. Rano wsiedli do pociągu, który ruszył w kierunku Siedlec i Brześcia. I ten nie dojechał daleko, bo tylko kilkanaście kilometrów, gdyż za stacją Sosnowe stał wielokilometrowy sznur pociągów unieruchomionych poprzedniego dnia przez niemieckie bombowce.
Około godziny 10:00 rano usłyszeliśmy warkot nadlatujących samolotów niemieckich i cała grupa kolejarzy z Tłuszcza wraz z rodzinami ukryła się w lesie przylegającym do torów. Bombowce zrzuciły bomby, ale nie trafiły w nasz pociąg. Ostrzelały natomiast i to bardzo intensywnie las, zdając sobie sprawę, że tam ukryli się podróżni. Naloty te trwały cały dzień. I cały dzień sypali kulami w lasek. Uspokoiło się dopiero późnym popołudniem. Kolejarze wyszli na biegnącą wzdłuż toru szosę, gdzie szły tłumy pieszych uciekających w kierunku Siedlec. Tam zdarzyło się coś, co zapamiętałem na całe życie. Obok szosy był świeży grób, a na nim polne kwiaty i tabliczka z napisem: „Żołnierz polski poległy za Ojczyznę – Dawid Koper”. Był to pierwszy grób polskiego żołnierza poległego we wrześniu 1939 r., jaki zobaczyłem tej wojny. Byłem wstrząśnięty. To był Żyd, żołnierz, który poległ za swoją Ojczyznę. Byłem młodym chłopcem, ale zdałem sobie sprawę, z tego, że poległ zapewne od bomby, albo kuli niemieckiego lotnika, i że poległ nie tylko za swoją Ojczyznę, ale także za moją. Za naszą wspólna Polskę. Ten grób określił mój stosunek do Żydów na całe życie. A później widok palącego się Getta w Warszawie i straszliwy odór palących się ciał ludzkich, co widziałem i czułem w Wielkanoc 1943 r., tylko utrwalił mój stosunek do Żydów.
Wieczorem grupa kolejarzy z Tłuszcza wróciła do pociągu, który ruszył w kierunku Siedlec. Niestety dojechał tylko za stację Broszków i znów stanął w korku. Kolejarze postanowili opuścić pociąg i dalej poszli pieszo docierając wczesnym rankiem do stacji kolejowej w Łukowie. Tam stał pociąg wagonów osobowych gotowy do odjazdu w kierunku Brześcia. Ale kolejarze pomni swoich kłopotów transportu koleją zrezygnowali z jazdy i poszli pieszo poboczem toru. Uszliśmy kilka kilometrów, kiedy minął nas ten pociąg, co stał na stacji w Łukowie. Chwilę później usłyszeliśmy ryk silników niemieckich bombowców, a później straszliwy, rozdzierający krzyk setek głosów ludzkich z bombardowanego pociągu. Po naradzie kolejarze postanowili, że rodziny pozostawią w najbliższej wsi, a sami pójdą do Brześcia.
Skręciliśmy na wschód od torowiska. A za lasem widać już było jakąś wieś. Były to Turze Rogi. Żony gospodarzy poruszone chyba naszym wyglądem nakarmiły całą grupę ogromnymi pierogami i innym jadłem. I zgodziły się przyjąć rodziny kolejarzy „na mieszkanie”. Zostaliśmy w Turzych Rogach. Kolejarze zaś poszli jeszcze tego samego dnia do Brześcia. Po kilku dniach pobytu w Turzych Rogach nowe wydarzenie. Na wschodzie na niebie przez trzy kolejne noce Niemcy wystrzeliwali co kilka minut bardzo jasne rakiety. I trwało to całą noc. Niepokojące, ostre światło rakiet wystrzeliwanych w trzech różnych miejscach. Nie wiedzieliśmy co to oznacza, po co oświetlają, ale było to intrygujące i nawet groźne.
A w końcu września od strony Kocka usłyszeliśmy kanonadę artyleryjską. Wyraźne odgłosy wielkiej bitwy. I znów niepokój, chociaż zdawaliśmy sobie sprawę, że to walka polskich wojsk. Nie wiedzieliśmy tylko, że to Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” dowodzona przez gen. Kleeberga przebija się w stronę Warszawy i Dęblina. Po trzech dniach cisza. Bitwa wygasła. A następnego dnia przez Turze Rogi przejeżdża dywizjon polskiej kawalerii. Jadą wolno właśnie w kierunku Kocka omijając Łuków już zajęty przez wojska radzieckie. Piękne konie z zupełnie nową błyszczącą uprzężą przyciągającą uwagę. A ułani w czapkach z bordowymi otokami. Serce rośnie od takiego pięknego widoku. Ale nie wiemy dokąd jadą, gdzie i jak będą walczyć. Chłopi ze wsi, patrzący na nich mówią, że to dywizjon Suwalskiej Brygady Kawalerii. Chyba wiedzą.
A jeszcze parę dni później nowa sensacja. Nad wsią pojawiły się samoloty z czerwoną gwiazdą. Były to pękate myśliwce „I 16” nazywane w czasie wojny w Hiszpanii „Rata”. A do Łukowa wkroczyły wojska radzieckie.
Pewnego dnia poruszenie w Łukowie i okolicy. Na stacji w wagonach znaleziono worki Banku Polskiego wypełnione banknotami o nominale 1 złoty. Ci co to odkryli usiłowali płacić tymi banknotami. Kupcy jednak ich nie przyjmowali, bo przecież nie zostały oficjalnie wprowadzone do obiegu. Widocznie bank przygotował je na czas wojny. W tej sytuacji banknotami bawiły się tylko dzieci. I tak sensacja z banknotami zeszła na ziemię.
W ostatnich dniach września do Turzych Rogów wróciła grupa kolejarzy z Tłuszcza. Powiedzieli mojej mamie, że mój ojciec zginął od bomby i że mówili im to naoczni świadkowie, którzy znali ojca. Nie było więc na co czekać i matka ze mną i moją siostrą dołączyła do grupy, która ruszyła na pieszą wędrówkę do Tłuszcza. Przeszliśmy przez Łuków, gdzie zobaczyliśmy żołnierzy radzieckich z długimi karabinami i woreczkami, a nie tornistrami na plecach. I poszliśmy dalej.
Zbliżając się do wsi Domanice trafiliśmy na grób czterech artylerzystów I Pułku Artylerii Lekkiej, a w następnej wsi – Kopcie na groby niemieckich żołnierzy. Jednego Oberleutenanta i 8 żołnierzy. Na grobach zaś potrzaskane głębokie hełmy niemieckie. A więc Niemcy zapłacili krwią za napad na naszą Polskę. Wędrowaliśmy kilka dni.
Kiedy szliśmy przy torze kolejowym koło Broszkowa, nagle na nasypie pojawił się patrol polskiej kawalerii. Trzech kawalerzystów penetrowało teren patrząc przez lornetkę na zachód i na południe. Czapki mieli z pomarańczowym otokiem. Po chwili odjechali na wschód. Było to już w październiku. Bitwa pod Kockiem wygasła ponad tydzień temu. Skąd więc polscy kawalerzyści w tym rejonie? Jak dziś wiemy musieli należeć do grupy majora Hubala przedzierającego się z Podlasia w stronę Gór Świętokrzyskich. Widok patrolu trzech kawalerzystów to właściwie drobiazg. Ale dla mnie to ważne wspomnienie i ważna chwila. Widziałem żołnierzy jednego z największych bohaterów wojny 1939 r. z Niemcami – majora Hubala.
Pod Kałuszynem zobaczyliśmy pierwszych żołnierzy niemieckich w tych swoich głębokich hełmach. W końcu dotarliśmy do wsi Flakowizna. Po drodze nocowaliśmy parokrotnie i zawsze gospodarze traktowali nas życzliwie i ze współczuciem. Po noclegu we Flakowiznie postanowiono, że rodziny zostaną tam na następny dzień, a kolejarze poszli do Tłuszcza zorientować się, jaka jest tam sytuacja. A popołudniu radość. Do wsi wjechały dwie furmanki, a na pierwszej mój ojciec. A więc nie zginął. Żyje! Ostatnie kilkanaście kilometrów przebyliśmy komfortowo, bo wozem konnym, a nie pieszo, dźwigając przy tym bagaże.
W Tłuszczu rozczarowanie. W nasze mieszkanie trafiła bomba i ocalał tylko jeden narożny pokój. Ojciec zajął już sąsiednie mieszkanie ocalałe w tym samym domu, które opuścił jego kolega przenosząc się do Warszawy.
Dzień 11 września – o ile dobrze zapamiętałem datę – był tragedią miasteczka Tłuszcz. Nadleciało 27 bombowców „He 111” niszcząc zupełnie węzeł kolejowy oraz wiele budynków w miasteczku, zwłaszcza te położone bliżej stacji. Zaraz potem wkroczyły wojska niemieckie, a na stacji w wagonach zakwaterował się batalion saperów, który rozpoczął odbudowę zbombardowanych torowisk i urządzeń stacyjnych (semafory, zwrotnice itd.). Prace te trwały długo, gdyż zniszczenia były ogromne. Jeden z saperów z dumą prezentował zdobycz wojenną – polską czapkę wojskową z białym otokiem żołnierza 11 Pułku Ułanów z Ciechanowa.
W październiku do miasteczka przybyła jeszcze jedna jednostka Wehrmachtu – kompania przeciwpancerna i ćwiczyła w różnych punktach na peryferiach miasteczka.
Stacja kolejowa wraca do działalności
W tym samym miesiącu na stacji zaszły zmiany. Do pracy przystąpili sprowadzeni z Rzeszy kolejarze niemieccy, którzy objęli wszystkie służby na stacji. Równocześnie do pracy wezwano polskich kolejarzy i powierzono im różne funkcje pomocnicze przy kolejarzach niemieckich. Mój ojciec był pomocnikiem zwrotniczego a później tłumaczem.
Zawiadowcą stacji został Paul Gluth z Wesel w Nadrenii. Był, co prawda – jak wszyscy funkcjonariusze niemieccy – członkiem NSDAP, ale w miarę nieźle odnosił się do Polaków. Wynikało to chyba z tego, że urodził się w Słupsku i do szkoły powszechnej przed I wojną światową chodził wraz z dużą grupą polskich dzieci, tam wtedy mieszkających. Dzieci te porozumiewały się ze sobą po polsku, a jego – Glutha – nazywały „zasrany glutek”. W 1940 r. po śmierci jego syna, lotnika zestrzelonego w swoim „Do 215” nad Anglią – stał się właściwie człowiekiem zupełnie ludzkim wobec swoich polskich podwładnych. W 1943 r. został przeniesiony z Tłuszcza na zawiadowcę stacji w Częstochowie. Jak wynikało z przechwyconej przez wywiad A.K. korespondencji, miejscowa NSDAP oceniała, że jest zbyt łagodny wobec kolejarzy w Tłuszczu i ma zbyt duże kontakty z polskimi kolejarzami. Na jego miejsce zawiadowcą stacji mianowano Mothesa pochodzącego z Badenii, który jednak zachowywał poprawne stosunki z Polakami, a nawet pomagał. Na przykład w lipcu 1944 r. wybronił jednego z kolejarzy, którego zatrzymali i chcieli rozstrzelać saperzy, którzy wkroczyli na stację już po wycofaniu się z Tłuszcza 32 p. p. Armii Krajowej. Zastępcą Glutha był zdeklarowany hitlerowiec o nazwisku Pontkees. Pochodził z Nadrenii spod granicy z Holandią.
Zimą i wiosną 1940 roku stopniowo odwoływano kolejarzy niemieckich. Najpierw zwrotniczych, którzy wrócili do swojej Bawarii, a później i dyżurnych ruchu. Polscy kolejarze wrócili do swoich funkcji dyżurnych ruchu, zwrotniczych, ustawiaczy itd..
W listopadzie miasteczkiem wstrząsnął fakt, który uświadomił nam po raz pierwszy rzeczywisty stosunek Niemców do Polaków. Wieczorem wartownik na stacji zastrzelił młodego mężczyznę przechodzącego przez tory. A przez tory przechodzili zawsze wszyscy, bo przejazd był daleko od stacji.
Wiosną 1940 r. w ramach akcji przeciwko polskiej inteligencji Gestapo aresztowało byłego zawiadowcę stacji Wardaka i dyżurnego ruchu Warchoła. Wywieziono ich do obozu w Auschwitz, skąd rychło rodziny otrzymały wiadomość o ich śmierci i z informacją, że mogą wystąpić o ich prochy. Obie rodziny zrezygnowały z tego „dobrodziejstwa”.
Niemcy już wtedy ujawnili swój stosunek do Polaków i swoje okrucieństwo, którego jeszcze nie byliśmy świadomi.
Kiedy Niemcy odbudowali torowiska i szlaki kolejowe uruchomili ruch pociągów. Początkowo transport towarowy, a później i osobowy. Jednak liczba połączeń osobowych była niewielka, co powodowało, że podróżowanie koleją było istnym koszmarem. Ludzie nie mieścili się w przedziałach, na korytarzach, a nawet ustępach i jechali na stopniach, a pociągi wyglądały jak kokony oblepione tłumem. Często nie było nawet miejsca na stopniach. A zimą podróż to była prawdziwa tragedia. Na dodatek w każdym pociągu jeden wagon był przeznaczony dla Niemców i miał tabliczki z napisem „Nur für Deutsche – tylko dla Niemców.” I był całkiem pusty.
Jakie były warunki jazdy unaoczni może jeden przykład z mojego życia. Była ostra zima, a takie były wszystkie zimy okresu wojny. Najzimniejsze w latach 1939, 1940 i 1941. W grudniu 1939 r. w Tłuszczu było minus 37˚C. I to przez trzy dni. Wracałem z Wołomina. Mróz, śnieg i północno – zachodni wiatr. Chciałem wsiąść do pociągu, ale zajęte były nawet wszystkie miejsca na stopniach od strony peronu. Przeszedłem pod zderzakami na drugą stronę pociągu i tam znalazłem miejsce na stopniu. Nie miałem żadnych pakunków i oboma rękami trzymałem się uchwytów. Zimno straszliwe, zimny, ostry wiatr i do tego zwielokrotniony pędem pociągu. Marznę straszliwie. Mijamy Zagościniec, Klembów i zbliżamy się do Tłuszcza. Jesteśmy już nie daleko od przejazdu do Wólki Kozłowskiej, a ja tak zmarzłem i zmęczyłem się (chyba tym mrozem), że nie jestem już w stanie trzymać się. Czuję, że za chwilę puszczę się i spadnę i to na szyny sąsiedniego toru. Z zimna zaczynam tracić przytomność. Widzi to sąsiad na stopniu i sam równie zziębnięty stara się otoczyć mnie ręką. Ten gest i dotyk budzi mnie i trochę przywraca do świadomości. Znów ściskam poręcz wagonu i czynię wysiłki, aby nie zemdleć. A do stacji już tylko 2 – 3 minuty. Udaje się. Pociąg hamuje, wiatr lżejszy. Dojeżdżamy i pociąg staje. Usiadłem na ławce na peronie i długo nie byłem w stanie podnieść się i pójść do bliskiego przecież domu.
A wagon „Nur für Deutsche” – pusty. Takie to właśnie były warunki podróżowania Polaków pod okupacją niemiecką.
Kolejarze od pierwszego dnia starali się szkodzić Niemcom. Na przykład nie kontrolowali czy pasażerowie mają bilety. Większość, zwłaszcza początkowo jeździła bez biletu. Szlak kolejowy Warszawa – Tłuszcz – Małkinia był oblężony przez warszawianki, które wyprawiały się do wsi mazowieckich, aby zdobyć jakąś żywność na przeżycie. Warto zwrócić uwagę też na fakt, że granica między strefą niemiecką, a radziecką przebiegającą tuż za Małkinią była łatwiejsza do przedostania się niż przez Bug dzielący dwie strefy bardziej na południe. Tu właśnie wielu Polaków przekraczało granicę między oboma strefami. A nawet zaczął się przemyt przez tę granicę, mimo, że była mocno strzeżona.
Po klęsce wrześniowej
Rozżalenie klęską wrześniową i upadkiem państwa polskiego było ogromne i powszechne. Na tym tle wśród niektórych inteligentów w Tłuszczu, w tym kolejarzy przypominano postawy i poglądy Niedziałkowskiego i innych przywódców lewicy. Ostro krytykowano też rządy sanacyjne za brak przygotowania wojska i państwa do wojny. Najostrzejszej krytyce poddawano marszałka Rydza – Śmigłego za to, że „porzucił walczące wojsko i ewakuował się do Rumunii. Jedyny w polskiej historii naczelny wódz, który uciekł z pola bitwy”. Taką jego ocenę mieli prawie wszyscy w Tłuszczu, którzy mówili o klęsce wrześniowej. Należy dodać, że w okresie międzywojennym kolejarze zawsze byli blisko lewicy i poglądów Polskiej Partii Socjalistycznej. Nie tylko w Tłuszczu, ale powszechnie, co było związane z bardzo silnym Związkiem Zawodowym Kolejarzy.
W „Nowym Kurierze Warszawskim” – jak go wtedy nazywano – w „szmatławcu”, ukazał się szereg listów od czytelników też rozliczających polski rząd, sanację i dowództwo wojskowe za bezprzykładną klęskę, a także rozżalonych na obu aliantów, zwłaszcza Francję za zdradę Polski i brak ofensywy na Zachodzie. Niemcy, chętnie dopuszczali taką dyskusję, która w pewnym stopniu osłabiała więź naszej wspólnoty narodowej. Wreszcie opublikowano list znanego przedwojennego adwokata Zygmunta Hofmokl–Ostrowskiego, który zaapelował, aby rozliczenia dokonać po zakończeniu toczącej się wojny. Ta publikacja odniosła skutek i przerwała dyskusję w prasie.
Należy dodać, że powszechnie panowało przekonanie, że siła militarna Francji jest ogromna i rychło – spodziewano się w Tłuszczu, że wiosną – armia francuska rozprawi się z Niemcami. Z tego też powodu najstraszniejszym dniem w ciągu całych 5 lat wojny, był dzień kapitulacji Francji po niemieckiej ofensywie na froncie zachodnim. Wiosną 1940 r. wiara we Francję okazała się być tylko mitem. Tak to odczuli kolejarze w Tłuszczu i nie tylko oni. Świat się zawalił. Polacy byli zdruzgotani, a przed ich oczami zapaliło się ognisko zwątpienia. Po raz pierwszy dopuszczono myśl, że Hitler może zwyciężyć, a wtedy los Polski i nas Polaków będzie nie tylko niepewny, ale tragiczny. Zwątpienie, smutek, a nawet rozpacz zajrzały wszystkim w oczy. Takie zwątpienie i marazm panował, aż do 22 czerwca 1941 r. Kolejarze oklapli i nawet coraz mniej ze sobą rozmawiali przygnieceni potęgą hitlerowskich Niemiec i brakiem nadziei.
W czerwcu 1941 r. w Tłuszczu pojawiły się ogromne oddziały wojska niemieckiego i liczne transporty dążące ku bliskiej granicy ze Związkiem Radzieckim. W budynku straży pożarnej odbyła się jakaś narada kilkunastu niemieckich generałów, którzy akurat w Tłuszczu obradowali otoczeni ścisłą ochroną swoich żołnierzy. Z niepokojem, ale i z podnieceniem oczekiwaliśmy jakichś zbliżających się wydarzeń. Wszystko wyjaśniło się w dniu 22 czerwca 1941 r. Niemcy zaatakowali Związek Radziecki. A w kolejarzy wstąpiła wiara, że Hitler nie docenił wielkości ZSRR, wielkości jego zasobów ludzkich i terenowych. Jednym słowem, że się przeliczył. Uwierzyliśmy, że nie wszystko stracone i losy wojny mogą się jednak odwrócić. Wiara ta wstąpiła też w kolejarzy. Inaczej zaczęli patrzeć na otaczający ich świat.
Początki ruchu oporu
Już w listopadzie 1939 r. kolejarze w Tłuszczu przystąpili do ruchu oporu i utworzyli pierwszą komórkę organizacyjną Polskiego Związku Powstańczego. Jak wiadomo organizacja ta później połączyła się z większym od siebie Związkiem Walki Zbrojnej tworząc Armię Krajową. Nie wszyscy kolejarze należeli do A.K. Niektórzy nie wstąpili formalnie do tej organizacji. Jeden zaś, zwrotniczy Ryszawa należał do Polskiej Partii Robotniczej do komórki, która powstała i działała w Tłuszczu. Przewodniczył jej nauczyciel miejscowej szkoły powszechnej o nazwisku Biłyk.
Dla Armii Krajowej stacja w Tłuszczu i organizacja A.K. tamtejszych kolejarzy miały poważną rolę praktyczną. Stała się punktem tranzytowym w komunikacji z rejonem Ostrołęki włączonym do Rzeszy. Kurierzy kursujący do tego rejonu lub z tego rejonu zatrzymywali się w Tłuszczu i korzystali z pomocy tutejszych kolejarzy. Nocowali ich w swoich domach i co najistotniejsze pomagali w przekraczaniu pociągami granicy między Wyszkowem a Ostrołęką. Bywało też tak, że niektórych z uwagi na ważne dokumenty – jakie wieźli – nawet eskortowali na tej trasie. Podobnie postępowali z wysokimi oficerami Armii Krajowej, którzy jechali tą trasą wykonując zadania powierzone im przez dowództwo A.K. Przejazd pociągiem pod opieką kolejarza był o wiele łatwiejszy i bezpieczniejszy.
Kurierzy, jak i podróżujący przez stację w Tłuszczu oficerowie A.K. przebywając i nocując u rodzin kolejarskich byli bardzo ostrożni i niezwykle powściągliwi. W rozmowach ograniczali się właściwie do trzech słów: „tak, nie, dziękuję”. Takie były wymogi konspiracji. Tego się trzymali i nikogo to nie dziwiło. Wyjątkiem był jeden kurier. Był urodzonym gawędziarzem i opowiadał. Mówił, że jest z Ostrołęki, że był starszym wachmistrzem kawalerii. Opowiadał o swojej służbie w Mazowieckiej Brygadzie Kawalerii, a także o walkach z Niemcami w Kampanii Wrześniowej 1939 r. Barwnie przedstawiał zwłaszcza walki z pułkiem „SS” osobistej ochrony Hitlera, tak zwanym „Leibstandarte Adolf Hitler”. Ale on był zupełnym wyjątkiem i nie mógł powstrzymać się, aby nie opowiadać i gawędzić o swoich przeżyciach.
Jednym z najaktywniejszych kolejarzy konspiratorów był Stanisław Dabiński. Warto podkreślić, że w Armii Krajowej działała cała jego rodzina. Żona, która była nauczycielką, a także córka. Zaś syn Janusz należał do harcerskiej drużyny konspiracyjnej. Mieszkał w dzielnicy miasteczka nazywanej wtedy „Borki”. Często nocowali u niego kurierzy, a także niekiedy podróżujący przez Tłuszcz prominentni działacze A.K. Niektórych eskortował w podróży z Tłuszcza do Ostrołęki i rejonów wcielonych do Prus Wschodnich. Przywoził także paczki z prasą konspiracyjną z Wołomina. Prasa była ukrywana w różnych miejscach na stacji kolejowej, a nigdy w prywatnych mieszkaniach. Nie narażano nikogo, a na stacji możliwości ukrycia były duże. Najliczniej kolportowano „Biuletyn Informacyjny”, ale później było coraz więcej różnych wydawnictw. Nawet zestaw polskiej poezji. Jeden taki zestaw mam do dziś.
Ciekawym pismem przeznaczonym dla kadry oficerskiej A.K. było czasopismo „Insurekcja”. W jednym z numerów opublikowano opracowanie omawiające Kampanię Wrześniową 1939 r. Było to pierwsze opracowanie jakie czytałem na ten temat. Rzetelnie przedstawiające walki wrześniowe. Po wojnie czytając książkę napisaną na ten temat przez generała Jerzego Kirchmajera stwierdziłem, że to tylko rozszerzona i uszczegółowiona wersja tego co opublikowano w „Insurekcji”. Wynikało z tego, że to ten sam autor.
Trzeba jednakże zauważyć, że kolejarze w Tłuszczu, niezależnie od poglądów politycznych i społecznych pracowali razem, wspólnie – tak aby wyrządzić Niemcom jak najwięcej szkód. Jednoczyła ich – niezależnie jak by to pompatycznie brzmiało – nienawiść do okupanta i miłość do Ojczyzny.
Kierownikiem komórki PZP, później A.K. kolejarzy na stacji w Tłuszczu został mój ojciec, który z wojska miał stopień oficerski i był dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Przyjął pseudonim „Jad”.
Henryk Trojanowski
+ There are no comments
Add yours