W niniejszym opracowaniu chciałem przypomnieć Czytelnikom postać Józefa Walentego Marcinkowskiego, pseudonim „Wybój”, „Sęp”, „Łysy”, „Stary”, „Brzeziński”, człowieka, którego praktycznie całe dorosłe życie pochłonęła walka z różnymi wrogami, najczęściej z tymi zza wschodniej naszej granicy i ich polskojęzycznymi poplecznikami, zakończona tragiczną śmiercią w katowni więzienia mokotowskiego. Dramatyczne zdarzenia z biografii tej postaci miały miejsce w Wołominie.
„Wybój” nie posiada nawet własnego grobu. Jego symboliczna mogiła znajduje się prawdopodobnie na powązkowskiej „Łączce”. Czy był bohaterem, jak byśmy tego chcieli dzisiaj? Czy był bandytą i mordercą, jak chciały tego polskojęzyczne władze powojennej Polski? W dalszym ciągu, nawet w dzisiejszych, wolnych już czasach, osoba ta budzi kontrowersje dla obecnego wymiaru sprawiedliwości. Ocenę pozostawiam Czytelnikom.
Wojskowe losy
Józef Walenty Marcinkowski urodził się 14 lutego 1900 roku w Mokówku koło Dobrzynia nad Wisłą w gminie Chalin w powiecie Lipno. Był synem Jakuba i Teofili z Mynców. Przed pierwszą wojną światową ukończył szkołę powszechną i uzyskał niepełne wykształcenie średnie. W latach 1916-1918 należał do Polskiej Organizacji Wojskowej. W roku 1918 czynnie uczestniczył w rozbrajaniu Niemców, a od listopada 1918 roku wstąpił ochotniczo do formującej się armii polskiej. W latach 1919-1920 służył w Wojsku Polskim i brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. W 1920 roku został ranny. W latach 1921-1929 pełnił służbę zawodową w wojsku, jako podoficer zawodowy w Szkole Podchorążych Artylerii w Toruniu. Tam los zetknął go z młodym wówczas, świeżo promowanym porucznikiem w tej szkole, Edwardem Nowakiem. Pewnego razu obaj skłócili się dość poważnie w jakiejś sprawie i podobno wtedy Marcinkowski miał znieważyć wyższego rangą Nowaka, a ten obiecał, że zniewagi nie daruje do końca życia. Sprawa ta, poprzez nagłośnienie w jednostce, była prawdopodobnie powodem odejścia z wojska starszego sierżanta Józefa Marcinkowskiego. Losy obu skłóconych artylerzystów ponownie zetkną się raz jeszcze, podczas trwania II wojny światowej, a dramatyczne apogeum przedwojennej awantury rozegra się na naszym terenie, w Wołominie. Ale nie uprzedzajmy wypadków.
Wrzesień i późniejsze zdarzenia
Po opuszczeniu szeregów armii w latach 1929-1939 i uzupełnieniu wykształcenia średniego, rozpoczął pracę w Urzędzie Powiatowym w Sierpcu w Wydziale Hipotecznym Sądu Grodzkiego. Zmobilizowany w sierpniu 1939 roku, brał udział w Kampanii Wrześniowej, jako podoficer w stopniu starszego sierżanta-ogniomistrza w składzie 8 pułku artylerii lekkiej stacjonującego w Płocku. Przeszedł szlak bojowy od Mławy aż do Kowla. Pod koniec września 1939 roku dostał się na Wołyniu do niewoli sowieckiej, z której po dwóch tygodniach zbiegł. Dotarł do Warszawy i w listopadzie 1939 roku, nawiązał kontakt z dawnym znajomym z Polskiej Organizacji Wojskowej, Mieczysławem Chojnackim, „Żarskim”, dzięki któremu udało mu się zmienić nazwisko na Stanisław Synakowski. Tego samego miesiąca został, wraz z rodziną, zasiedlony, jako wysiedlony z terenów III Rzeszy, w niewielkim, opuszczonym gospodarstwie rolnym po kolonistach niemieckich, we wsi Czubajowizna koło Wołomina, w gminie Ręczaje, w powiecie Radzymin. Jeszcze w 1939 roku wstąpił do niepodległościowej organizacji Korpus Obrońców Polski, a od 1941 roku został żołnierzem Związku Walki Zbrojnej i od wiosny 1942 roku wszedł w skład Armii Krajowej. Przybrał pseudonim „Wybój”. Występował też pod pseudonimem „Sęp”. Od początku działalności konspiracyjnej, przystępił do gromadzenia broni, amunicji, mundurów polskich i niemieckich, tak wojskowych jak też i policyjnych oraz wszelkiego sprzętu i wyposażenia wojskowego. Nawiązał kontakty, przede wszystkim z ludźmi wysiedlonymi w te strony z okolic północnego Mazowsza i Pomorza, a więc z obszarów włączonych w granice III Rzeszy. Doskonale znał język niemiecki. Werbuje ochotników, zaprzysięga ich do konspiracji, szkoli, tworząc zalążek dobrze zorganizowanego oddziału partyzanckiego. Zostaje ich dowódcą. Wraz z podkomendnymi buduje z bali drzewnych solidne i dobrze zamaskowane schrony na broń i potrzebne rzemiosłu wojennemu sprzęty w okolicznych lasach, na piaszczystych wzgórkach leśnych.
Struktura Armii Krajowej
Od 14 lutego 1942 roku rozpoczęła działalność Armia Krajowa, której początek dały wcześniej działające organizacje konspiracyjne – Służba Zwycięstwu Polski i Związek Walki Zbrojnej. Nowo powstała organizacja przejęła dorobek i kadry poprzednich organizacji konspiracyjnych. Powstały nowe struktury. Armia Krajowa została podzielona na okręgi, obwody, ośrodki i placówki. Obszar, na którym przyszło działać Józefowi Marcinkowskiemu, „Wybojowi”, należał do Okręgu Warszawa o kryptonimach „Wydra”, „Drapacz”, „Prom”, do Podokręgu Wschód o kryptonimach „Struga”, „Kuźnica”, „Gorzelnia”, „Białowieża”, Obwodu Radzymin o kryptonimach „Raróg”, „Rajski Ptak”, „Burak”, Ośrodka numer jeden, Wołomin. Oddział Marcinkowskiego wchodził w skład Pierwszego Plutonu Dywersyjnego Wołomin-Radzymin. Drugi Pluton Dywersyjny działał w Trzecim Ośrodku Wyszków. Oba te plutony podlegały Kierownictwu Dywersji przy Dowództwie Obwodu. Pierwszy pluton tworzyły grupy-drużyny. Pierwsza grupa-drużyna, to grupa starszego sierżanta Józefa Walentego Marcinkowskiego, „Wyboja”, najaktywniejsza, najbardziej bojowa. Druga grupa-drużyna, to grupa z Zagościńca pod dowództwem plutonowego podchorążego Romana Stanisława Kosieradzkiego, „Roma”. Trzecią stanowiła grupa-drużyna z Wołomina pod dowództwem podporucznika Jana Witkowskiego „Kuby”. Dowódcą Pierwszego Plutonu Dywersyjnego w Ośrodku Pierwszym Radzymin-Wołomin, był podporucznik Roman Gębicki, pseudonim „Leszek”, biorący udział w wielu akcjach bojowych w szeregach swego Plutonu, przeciw Niemcom. Podporucznik „Leszek” podlegał bezpośrednio kierownikowi Referatu Bojowo-Dywersyjno-Sabotażowego, którym był porucznik Stanisław Gajowniczek, pseudonim „Radomski”, a od 19 kwietnia 1944 roku porucznik Tadeusz Suszycki, pseudonim „Janusz”. Kierownik Referatu Bojowo-DywersyjnoSabotażowego w Obwodzie podlegał służbowo Komendantowi Obwodu.
Przestrzeń działania
W tym miejscu trzeba koniecznie wspomnieć o warunkach panujących w terenie, w którym przyszło działać oddziałowi „Wyboja”, nastawieniu patriotycznym ludności, bez oparcia której nie mógłby działać praktycznie żaden oddział partyzancki. I tu trzeba zdecydowanie podkreślić, że zachowanie ludności wobec oddziału ocenić można na pięć w sześciopunktowej skali. Bazą kwaterunkową i organizacyjną była gmina Ręczaje. Ogólnie wiadomym jest, że z zachodniej i północnej części przedwojennej Polski, brutalnie wysiedlano ludność Polską do części centralnej i południowej, tworząc Generalne Gubernatorstwo. Ludność tą przymusowo osiedlano w gospodarstwach po kolonistach niemieckich. Na miejsce wysiedlonych Polaków przybywali z kolei wysiedleni z Generalnego Gubernatorstwa obywatele narodowości niemieckiej. Okres wysiedleń i przesiedleń można by z powodzeniem nazwać wędrówką narodów. W Generalnym Gubernatorstwie w urzędach wciąż pracowali Polacy, którzy starali się szybko i życzliwie załatwić sprawy wysiedlonych. We wsi Czubajowizna zamieszkała więc rodzina Marcinkowskich i Zielińskich. Mały młyn na rzece Rządzy zajęła rodzina Borowskich z okolic Sierpca. W niedużej odległości od młyna zamieszkała rodzina Pileckich z Bdzewa, a blisko, na pagórku, rodzina Solarków z Pomorza, u których znalazła schronienie młoda Żydówka, którą przedstawiano jako daleką krewną rodziny. Przetrwała całą okupację, aż do nadejścia Armii Czerwonej w lecie 1944 roku. We wsi Stare Grabie osiadły rodziny Tyburskich, Kaliszów, Brześkiewiczów z powiatu płońskiego, a obok znany malarz sierpecki Władysław Lizinkiewicz. W Nadbieli znaleźli swój dom wysiedleńcy z Pomorza, rodziny Zająców i Salwinów. Miejscowi mieszkańcy byli przychylni przybyszom, życzliwi i patriotyczni. Tu należy wymienić rodzinę Kominków ze wsi Poświętne, która prowadziła tam gospodę. Ich dom był oparciem dla żołnierzy z oddziału starszego sierżanta „Wyboja”. Podobnym miejscem było gospodarstwo rodziny Wytrykusów we wsi Cygów. Franciszek, pseudonim „Struga”, Mieczysław, pseudonim „Maciek”- syn i żona „Strugi”, to pewni ludzie konspiracji. Zabudowania rodziny Chmiela, także uważano za pewny punkt konspiracyjny. Trzeba wymienić też inne osoby i rodziny z gminy Ręczaje, należące i pomagające żołnierzom konspiracji, których nazwiska zatarła pamięć i czas, tak że w tej chwili pozostają nieznane, a było ich wiele. Jak już wspomniano bazą dla oddziału była gmina Ręczaje, która w strukturach Armii Krajowej, w Ośrodku numer jeden, stanowiła Placówkę numer jeden. Komendantem tej Placówki był podporucznik Jan Badaczewski pseudonim „Twardy”, który wywodził się z powiatu rypińskiego, pełnił funkcję kierownika szkoły w Ręczajach. Podporucznik „Twardy”, będąc niejako gospodarzem podległego mu terenu, miał prawo, w pewnych przypadkach związanych z działalnością drużynygrupy ręczajskiej z Plutonu Specjalnego Kierownictwa Dywersji, być powiadamiany o zamierzonych przez nich akcjach bojowych, dywersyjnych i innych. Tak oto pokrótce chciałem przedstawić klimat tamtych lat, w których przyszło działać grupie partyzanckiej starszego ogniomistrza „Wyboja”. Teraz przejdźmy do omówienia jej składu osobowego i przedstawienia niektórych akcji tego oddziału.
Żołnierze „Wyboja”
W tym miejscu chciałem zaznaczyć, że była to grupa najbardziej bojowa i najbardziej niezdyscyplinowana w całym Obwodzie. Ocenę taką zawdzięcza tylko i wyłącznie swemu dowódcy starszemu ogniomistrzowi lub jak kto woli starszemu sierżantowi Józefowi Walentemu Marcinkowskiemu, „Wybojowi”, który reklamował się dewizą, że Niemców należy bić zawsze, wszędzie, wszelką dostępną bronią, a gdyby takowej zabrakło, to nawet gołymi rękami. Był przy tym szalenie odważny, rozważny i za to właśnie uwielbiany przez podkomendnych.
- „Wiatr” – Kazimierz Zieliński, kapral, zastępca dowódcy Grupy Ręczajskiej, instruktor kursu podoficerskiego, syn Stanisława i Marii z domu Kostro, urodził się 30 października 1913 roku w Józefowie, gmina Jabłonna, powiat Nowy Dwór Mazowiecki. Zmarł 19 listopada 1980 roku w Wołominie, pochowany na cmentarzu w Poświętnem, powiat Wołomin.
- „Zbigniew” – Lucjan Stanisław Gumiński, kapral podchorąży, zastępca dowódcy Grupy Ręczajskiej, syn Lucjana i Stanisławy z domu Kratkowskiej, urodzony 6 września 1921 roku w Sierpcu. Zmarł 26 czerwca 1999 roku w Londynie i tam został pochowany.
- „Fiołkowski” – Władysław Brzozowski, kapral, instruktor kursu podoficerskiego, syn Jana i Katarzyny z domu Kosteckiej, urodzony 26 czerwca 1915 roku w miejscowości Rożyszcze, powiat Łuck, województwo wołyńskie. Zmarł 16 września 1978 roku w Sztumie, pochowany w Ryjewie.
- „Olgierd” – Henryk Gutowski, kapral podchorąży, syn Teodora i Marianny z domu Śniegockiej, urodzony 5 października 1922 roku w Sierpcu, odznaczony Krzyżem Walecznych, rozkazem 8/42 Komendy Związku Walki Zbrojnej Okręgu Mazowsze. Zmarł 1 lipca 2003 roku, pochowany na cmentarzu wyznaniowym w Sierpcu.
- „Ząbkowski” – Eugeniusz Zając, kapral, syn Ludwika i Franciszki z domu Zielińskiej, urodzony 11 października 1924 roku w Józefowie, gmina Jabłonna, powiat Nowy Dwór Mazowiecki, w Armii Krajowej od 4 czerwca 1942 roku do
8 sierpnia 1944 roku. Zmarł 7 kwietnia 1995 roku w Sztumie, pochowany w Ryjewie. - „Koło” – Augustyn Zając, szeregowy, syn Ludwika i Franciszki z domu Zielińskiej, urodzony 28 sierpnia 1922 roku w Węgierskiej Górce, gmina Jabłonna, powiat Nowy Dwór Mazowiecki, w Armii Krajowej od 4 czerwca 1942 roku do 8 sierpnia 1944 roku.
- „Krawczyk” – Mieczysław Salwin, szeregowy, syn Aleksandra i Bogusławy z domu Gugała, urodzony 14 czerwca 1925 roku w miejscowości Mierzyn, gmina Łąkorz, powiat Nowe Miasto Lubawskie, w Armii Krajowej od 4 czerwca 1942 roku, do 8 sierpnia 1944 roku. Zmarł 1 lutego 1998 roku w Elblągu.
- „Szary” – Jan Milewski, szeregowy, syn Bolesława i Franciszki z domu Ławnik, urodzony 24 czerwca 1918 w Ręczajach Nowych, gmina Ręczaje, powiat Radzymin. Od stycznia 1940 roku w Służbie Zwycięstwu Polski, od marca 1940 roku w Związku Walki Zbrojnej, a od wiosny 1942 roku do sierpnia 1944 roku w Armii Krajowej. Zmarł 12 października 1998 roku, pochowany na cmentarzu nowym w Kobyłce przy ulicy Radzymińskiej.
- „Żydek” – Mieczysław Malawski, szeregowy, urodzony około 1914 roku, gdzieś w okolicach Łodzi. Na wiosnę 1940 roku zaprzysiężony do Związku Walki Zbrojnej, od wiosny 1942 roku w Armii Krajowej, do chwili swojej śmierci w dniu 28/29 lipca 1944 roku. Tej nocy poległ od sowieckich bomb lotniczych w Jarzębiej Łące, wioząc prowiant dla Grupy Ręczajskiej. Początkowo pochowany w parku majątku Dębinki, gmina Zabrodzie. W niedługi czas po śmierci ciało szeregowego „Żydka” zostało zabrane przez jego rodzinę z okolic Łodzi.
- „Franek” – Franciszek Reszke, szeregowy, urodzony około 1920 roku prawdopodobnie w powiecie Kościerzyna na Pomorzu. Na wiosnę 1940 roku zaprzysiężony do Związku Walki Zbrojnej, od wiosny 1942 roku w Armii Krajowej, do chwili swojej śmierci w dniu 28/29 lipca 1944 roku. Tej nocy poległ od sowieckich bomb lotniczych w Jarzębiej Łące, wioząc prowiant dla Grupy Ręczajskiej. Pochowany w parku majątku Dębinki, gmina Zabrodzie. Jego ciało do dziś pozostaje w wojennym grobie w Dębinkach.
- „Anka” – Eugenia Zielińska, łączniczka, córka Stanisława i Marii z domu Kostro, urodzona 25 grudnia 1920 roku w Józefowie, gmina Jabłonna, powiat Nowy Dwór Mazowiecki. Od wiosny 1942 roku w Armii Krajowej, do sierpnia 1944 roku. Ukończyła kurs przysposobienia wojskowego. Po wyjściu za mąż, Kunikowska.
- „Zośka” – Janina Zając, łączniczka, córka Ludwika i Franciszki z domu Zielińskiej, urodzona 2 stycznia 1921 roku, w Józefowie, gmina Jabłonna, powiat Nowy Dwór Mazowiecki. Dnia 2 kwietnia 1942 roku zaprzysiężona do Armii Krajowej, do sierpnia 1944 roku. Ukończyła kurs przysposobienia wojskowego. Po wyjściu za mąż, Arkuszewska.
- „Dzidek” – Zdzisław Ptaszyński, kapral podchorąży, syn Walerego i Kornelii z domu Zaborowskiej, urodzony 5 listopada 1920 roku w Sierpcu Włóki. Na przełomie 1940-1941 roku wstąpił do Związku Walki Zbrojnej. Od wiosny 1942 roku w Armii Krajowej, do sierpnia 1944 roku. W okresie 1943-1944 ukończył kurs podchorążych rezerwy piechoty w Kobyłce, powiat Radzymin. Zmarł 5 listopada 1983 roku, pochowany na cmentarzu wyznaniowym w Sierpcu.
- „Cezary” – Zbigniew, Bogumił, Józef, Sikorski-Buczkowski, kapral podchorąży, syn Franciszka i Zofii z domu Ścibor, urodzony 3 kwietnia 1923 roku w miejscowości Otręba, powiat Nowe Miasto Lubawskie. W grudniu 1940 roku wstąpił do Polskiej Organizacji Zbrojnej „Racławice” w Sierpcu. W kwietniu 1942 roku zagrożony aresztowaniem przedostał się do Warszawy. Od maja 1942 w Armii Krajowej, do 8 sierpnia 1944 roku. Od jesieni 1942 roku do jesieni 1943 roku ukończył kurs podchorążych rezerwy piechoty w Warszawie. Zmarł 3 kwietnia 1998 roku w Gliwicach, pochowany w Kurzętniku, powiat Nowe Miasto Lubawskie.
- „Młodzik” – Mieczysław Wojciech Chojnacki, kapral podchorąży, syn Mieczysława i Natalii z domu Stopińskiej, urodzony 26 marca 1924 roku w Sierpcu. Dnia 1 kwietnia 1940 roku, zaprzysiężony do Korpusu Obrońców Polski w Radzyminie. Od wiosny 1941 roku w Związku Walki Zbrojnej, następnie w Armii Krajowej do 8 sierpnia 1944 roku. Na dwa tygodnie przed „Burzą” przydzielony do Grupy Ręczajskiej.
- „Fredek” – Zbigniew Kominek, szeregowy, syn Mariana i Wiktorii z domu Lach, urodzony 24 lipca 1925 roku w Poświętnem, gmina Ręczaje, powiat Radzymin. Zaprzysiężony do Armii Krajowej 5 maja 1943 roku, do 10 sierpnia 1944 roku. Zmarł 14 maja 1994 roku. Pochowany na cmentarzu w Poświętnem.
- „Kowalski”, „Wartki” – Leopold, Augustyn Wardak, kapral podchorąży, syn Władysława i Julii z domu Piątkowskiej, urodzony 28 sierpnia 1920 roku w Radzyminie. Od czerwca 1940 roku w Związku Walki Zbrojnej, następnie w Armii Krajowej od lutego 1942 roku do września 1944 roku. W końcu 1942 roku przydzielony do Grupy Ręczajskiej. Od grudnia 1943 roku, służbowo przeniesiony do tworzonego Specjalnego Oddziału Dywersyjnego w Radzyminie, pod dowództwem kaprala podchorążego Tadeusza Abramskiego, pseudonim „Szaruga”, „Danowski”. Zmarł 19 sierpnia 1996 roku, pochowany na starym cmentarzu w Radzyminie.
- „Krótki” – Polikarp Dziążak, starszy szeregowy, syn Józefa i Heleny z domu Marcinkiewicz, urodzony 24 maja 1921 roku w Trojanach, gmina Dąbrówka, powiat Radzymin. W Armii Krajowej od 5 marca 1942 roku, do 8 sierpnia 1944 roku. W Grupie Ręczajskiej podczas obrony Tłuszcza. „Sobieski” – Heronim, Marian Krzyżanowski, szeregowy, syn Juliana i Aleksandry z domu Kokosza, urodzony 8 lutego 1918 roku w Trojanach, gmina Dąbrówka, powiat Radzymin. Od wiosny 1941 roku w Związku Walki Zbrojnej, następnie od wiosny 1942 roku do sierpnia 1944 roku w Armii Krajowej. W Grupie Ręczajskiej podczas obrony Tłuszcza.
- „Radek” – Jan Marcinkiewicz, szeregowy, syn Feliksa i Magdaleny z domu Berlińskiej, urodzony 17 grudnia 1920 roku w Trojanach, gmina Dąbrówka, powiat Radzymin. Od wiosny 1942 roku do sierpnia 1944 roku w Armii Krajowej.
Przydzielony do Grupy Ręczajskiej podczas, gdy ochronę sztabu Podokręgu Wschód pełnił ten oddział w majątku Dębinki, gmina Zabrodzie. Zmarł 27 października 1992 roku, pochowany na cmentarzu w Dąbrówce.
W tym miejscu należy także przypomnieć żołnierzy tego oddziału, którzy w mniejszym, lub w większym stopniu byli z nim związani, lecz pozostali nieznani z imienia i nazwiska, ani skąd pochodzili i jakie były ich dalsze losy po wojnie.
- „Stach” – Stanisław Wojnarowski, podchorąży, prawdopodobnie wysiedlony z Pomorza.
- „Piorun” – Tadeusz Brześkiewicz, szeregowy, kucharz Grupy Ręczajskiej, prawdopodobnie pochodził z rodziny wysiedlonej z powiatu płońskiego.
- „Miesiek” – imię i nazwisko nieznane, szeregowy, szesnastoletni, dzielny żołnierz, pełnił funkcję gońca bojowego dowódcy oddziału.
- „Beton” – Władysław Łampiś, szeregowy, bliższych danych brak.
- „Wojtek” – Wojciech Lewandowski, kapral podchorąży, pochodził z powiatu płońskiego. Żołnierz Dywersji w oddziałach warszawskich, utrzymywał stałą łączność z Grupą Ręczajską.
- „Bączek” – Henryk Jastrzębski, szeregowy, wysiedlony z Pomorza.
- „Zyg” – imię i nazwisko nieznane, dezerter z armii niemieckiej, być może pochodził ze Śląska, celowniczy erkaemu. Był dzielnym żołnierzem.
- „Tygrys’’ – imię i nazwisko nieznane, dezerter z organizacji Todta, amunicyjny przy obsłudze erkaemu. Odważny i dzielny żołnierz.
- „Czarny” – imię i nazwisko nieznane, dezerter z organizacji Todta, amunicyjny przy obsłudze drugiego erkaemu.
- Trzech nieznanych z imienia i nazwiska oraz z pseudonimów, dziewiętnastoletnich podoficerów z Warszawy. Jeden poległ (Rudy) w dniu 10 sierpnia 1944 roku w pobliżu przejazdu kolejowego we wsi Dobczyn, gmina Klembów.
Sześciu nieznanych żołnierzy z gminy Tłuszcz lub z gminy Jadów, którzy dołączyli do Grupy Ręczajskiej podczas obrony Tłuszcza w lipcu 1944 roku. Podczas wymiany ogniowej z pociągiem pancernym w dniu 1 sierpnia 1944 roku poległ jeden z nich, ich dowódca, „Grab”, Józef Grabowski lat 23, pochowany został na cmentarzu w Tłuszczu. - W działalności Oddziału Specjalnego starszego ogniomistrza „Wyboja”, aktywnie uczestniczyła matka kaprala „Wiatra”, Maria Zielińska z domu Kostro, która zaprzysiężona została do konspiracji przez „Wyboja” i przyjęła pseudonim „Pułkownik”. Była dobrym duchem oddziału.
Dramatyczne wydarzenia
Jak wspomniano już wcześniej Józef Walenty Marcinkowski, „Wybój” w 1942 roku organizuje Oddział Specjalny, stanowiący część Pierwszego Plutonu Dywersyjnego w Ośrodku Pierwszym Obwodu Radzymin-Wołomin. Od wiosny 1943 roku pełni funkcję zastępcy dowódcy tego plutonu, a od 1 grudnia 1943 roku zostaje jego dowódcą. W okresie działalności w strukturach ZWZ-AK pluton ten przeprowadził szereg spektakularnych, wręcz brawurowych akcji bojowych przeciw niemieckim siłom policyjno-wojskowym oraz okupacyjnej administracji, a także akcji, które miały zapewnić społeczeństwu ochronę przed przestępczością pospolitą.
Lato 1941 roku. Do zabudowań rodziny Marcinkowskich w Czubajowiźnie przybywają dwaj mężczyźni narodowości żydowskiej, prosząc o przechowanie. Znali tę rodzinę jeszcze przed wojną. Wszyscy mieszkali w Sierpcu. Marcinkowscy, ze względu na sytuację, w której się znaleźli, a także ze względu na skąpe warunki mieszkaniowe, odmawiają. Głowa rodziny, Józef Marcinkowski, „Wybój”, przeczuwa prowokację. Jest niemal pewien, że przybyli, zostali nasłani przez Gestapo, które poszukiwało Marcinkowskiego ze względu na zawodową przeszłość wojskową, a dotychczas nie udało im się ustalić jego nowego miejsca pobytu. Wiedzieli jedynie, że został wysiedlony do Generalnego Gubernatorstwa. W Czubajowiźnie występował pod zmienionym nazwiskiem, jako Stanisław Synakowski. Gestapo bardzo często stosowało takie metody, wykorzystując do tego celu przedstawicieli społeczności żydowskiej, w zamian za życie lub raczej czasowe oddalenie śmierci. Ludzie ci mogli swobodnie krążyć po kraju, pomimo nakazu przebywania wyłącznie w getcie, wyposażeni w odpowiednie pełnomocnictwa na wypadek zatrzymania.
„Wybój” domyśla się, że został zdemaskowany, że odkryto jego kryjówkę, że zagrożona jest także jego rodzina. Spodziewa się, że do Czubajowizny zawita Gestapo. Dochodzi do przekonania, że ludzie ci muszą bezwzględnie zginąć. Pod pretekstem odprowadzenia dawnych znajomych, wychodzi z nimi przed dom. Tuż za swoimi zabudowaniami, padają dwa strzały odbierające życie. Ciała własnoręcznie zakopuje w przydomowym ogródku. Wydarzenie to miało miejsce jeszcze przed utworzeniem Oddziału Specjalnego, ale będzie miało kluczowe znaczenie w procesie sądowym po wojnie.
Najważniejsze akcje w Wołominie
28 marca 1943 roku – opanowanie Urzędu Pracy w Wołominie i zniszczenie urzędowych dokumentów dotyczących między innymi przymusowej wywózki Polaków na roboty do III Rzeszy.
3 kwietnia 1943 rok – zabicie Otto Schusslera, urodzonego 26 kwietnia 1886 roku w Radomiu, kierownika Urzędu Pracy na powiat warszawski. Była to bardzo spektakularna i precyzyjnie wykonana akcja, która odbiła się szerokim echem w Wołominie i okolicach po wojnie, gdyż podczas okupacji trzymana była w bardzo ścisłej tajemnicy z wiadomych powodów. Była to chyba najlepsza akcja zbrojna w całym Obwodzie. Powielano też, na zasadzie plotki, różne warianty jej wykonania. Warto więc przytoczyć w całości prawidłowy jej przebieg. Trzeciego kwietnia 1943 roku, była to sobota, zaginął kierownik Arbeitsamtu z Wołomina na powiat warszawski, Otto Schussler, zwany „Ogórkiem”. Nazywany tak przez okoliczną ludność ze względu na to, że był niski, gruby i łysy. Ważył ponad sto kilogramów. Posiadał stopień obersturmfuhrera SA i pełnił funkcję Krausleitera Arbeitsamtu na prawy brzeg Wisły w Generalnej Guberni. Był, w opinii mieszkańców, wyjątkową kanalią, łajdakiem i zbrodniarzem wojennym, słynącym z sadyzmu wobec Polaków. Powszechnie znienawidzony, był postrachem młodzieży z całego powiatu. Wyprawił dziesiątki młodych ludzi, dziewcząt i chłopców z tego terenu do obozów pracy przymusowej na terenie Niemiec, z których większość nie wróciła. Przygotowywał też listy mieszkańców Wołomina i okolic na wywózkę do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Gdy się pojawiał, wołomińska młodzież natychmiast znikała z jego pola widzenia. Potrafił chwycić niczego niespodziewającego się człowieka i grożąc pistoletem odprowadzał do Schupo, które z kolei dawało bezpłatny transport na przymusowe roboty do Reichu.
Przeważnie pracował w Warszawie, dokąd dojeżdżał pociągiem, paradując dwa razy dziennie po Wołominie, rano, gdy szedł do stacji do pociągu i z powrotem, gdy wracał z pracy, wieczorem. Zawsze był uzbrojony. Miał zwyczaj noszenia pistoletu w prawej kieszeni płaszcza, a prawą rękę zawsze trzymał na spuście. Schussler był volksdeutschem i mówił po polsku. Podobno przed wojną mieszkał w Łodzi. W połowie marca 1943 roku, Polak pracujący w Arbeitsamcie, usłyszał wypowiedź Schusslera: „Jeżeli w maju spotkam na ulicy w Wołominie młodego Polaka lub młodą Polkę, to zdejmę przed nimi kapelusz”. Oczywiście tą wiadomością słuchacz podzielił się z ludźmi związanymi z konspiracją. Słowa te zapowiadały bliskie organizowanie łapanek w powiecie. Zapadła decyzja o likwidacji „Ogórka”.
W szczegółach wywiad ustalił tryb jego życia. Najprościej byłoby zastrzelić go na ulicy, ale wtedy takie działanie pociągnęłoby niebywałe konsekwencje wobec mieszkańców Wołomina, a może także i okolicy. Należało użyć innego sposobu. W ostatnich dniach marca opracowany został plan przez dowództwo Plutonu Specjalnego Ośrodka Wołomin-Radzymin. Za wykonanie akcji odpowiedzialny był podporucznik Alfons Małkowski, „Amon”, dowódca Ośrodka numer jeden Wołomin, Obwodu „Rajski Ptak” Armii Krajowej, wysiedleniec z bydgoskiego. Dowódcą całej akcji mianowano podporucznika Romana Gębickiego, „Leszka”, dowódcę Plutonu Specjalnego Wołomin-Radzymin. „Ogórek” mieszkał na rogu ulic Poniatowskiego i Traugutta w Wołominie, na piętrze willi Haberków. Niedaleko tego miejsca w szkole podstawowej, kwaterował oddział Niemców i Własowców, a po drugiej stronie był posterunek Schutzpolizei. Plan przewidywał, że zostanie porwany, gdy rano będzie szedł do stacji w Wołominie.
O świcie 3 kwietnia 1943 roku, bojowcy wytypowani do przeprowadzenia akcji, zajęli swoje pozycje. Miejsce dowódcy akcji „Amona”, Alfonsa Małkowskiego, to skrzyżowanie ulic Ręczajskiej i Traugutta razem z obserwatorem willi Haberków, Kazimierzem Sokołowskim, „Sokołem”. Z Czubajowizny furmanką przyjechali starszy sierżant Józef Marcinkowski, „Wybój” i kapral Kazimierz Zieliński, „Wiatr”, którzy ustawili się owym pojazdem na rogu ulicy Długiej (obecnie Legionów) i Traugutta. Dowódca akcji robił im wymówki, że koń jest łaciaty i za bardzo rzuca się w oczy. Od strony posterunku Schupo akcję ubezpieczali „Lotnik”, Bohdan Studziński i „Wacek”, „Kowal”, Wacław Pieszko. Obserwatorem – sprawozdawcą całej akcji był „Felek”, Miron Maruszewski. Tego dnia, około szóstej rano, na ulicy Traugutta i przyległych było pusto. Gdy Kazimierz Sokołowski, „Sokół” dał znak, przez zdjęcie kapelusza, że „Ogórek” wyszedł, furmanka ruszyła ulicą Traugutta, naprzeciw „Ogórka”. Z bocznej ulicy wyruszył Józef Kowalski, „Śmieciucha”, w mundurze policjanta, prowadząc przed sobą dwóch „aresztowanych”, Jana Witkowskiego „Kubę” i Jana Burzyńskiego „Lwa”. Wszyscy w pewnym momencie spotkali się. Mijając „Ogórka” „policjant” zasalutował, ten się odkłonił. Minąwszy „Ogórka” zamachowcy natychmiast odwrócili się, zarzucili mu pętlę na szyję i zadali ogłuszające uderzenie w głowę kolbą pistoletu. Ogłuszony „Ogórek” padł na ulicy. Z nadjeżdżającej furmanki zeskoczył „Wiatr”, chwycił „Ogórka” za nogi, reszta pomogła mu i volksdeutsch błyskawicznie znalazł się na deskach furmanki. „Wiatr” przykrył go kocem i usiadł na nim, a „Wybój” ruszył ulicą Traugutta, a potem Lipińską. Pozostali uczestnicy akcji szybko oddalili się z tego miejsca. Ulica znów była pusta. Nikt nie zauważył zamachu. Chociaż nie do końca. Okazało się, że w tym czasie, był w swoim ogrodzie jeden z mieszkańców i widział całe zajście, poznał swojego znajomego, Kazimierza Sokołowskiego „Sokoła”. Wkrótce obaj „opili” akcję i tajemnica została zachowana. Przy ostatnich domach ulicy Traugutta „Ogórek” odzyskał przytomność, zaczął się wyrywać, krzyczeć i grozić: „Panowie, co wy robicie, Wołomin będzie odpowiadał!” Kolejny cios kolbą pistoletu w głowę znowu go uspokoił. Po wyjeździe na teren niezabudowany znowu odzyskał przytomność i znowu zaczął głośno krzyczeć. Chcąc go znowu uspokoić „Wiatr” ponownie uderzył „Ogórka” pistoletem w głowę. Odbezpieczony pistolet wypalił i kula niegroźnie, drasnęła „Wyboja” w głowę. Zaczęła płynąć mu krew. Uczestnicy akcji uznali, że, trzeba zastrzelić „Ogórka”, chociaż mieli rozkaz dostarczyć go żywego. To Józef Marcinkowski, „Wybój”, strzałem w głowę, pozbawił życia „Ogórka” – Otto Schusslera. W tym momencie koń ruszył galopem w stronę wsi Mostówka, do zabudowań „Kanarka”, podporucznika Leona Domagalskiego. Pochodził z miejscowości Babiec koło Sierpca i został przymusowo przesiedlony do Mostówki. Między innymi był instruktorem na kursach podchorążych w Placówce Ręczaje. Tam całą furmankę ze zwłokami „Ogórka” okryto słomą w stodole, a nazajutrz zwłoki volksdeutscha zakopano na polu obok wsi Majdan. Dla zatarcia wszelkich śladów całe pole zaorano i zabronowano. Dokumenty osobiste „Ogórka”, w tym odznakę i legitymację członka NSDAP, przekazano podporucznikowi Stanisławowi Jankowskiemu, „Grzegorzowi”, który przekazał, wyższej komórce. W pokoju „Ogórka” znaleziono listę siedemdziesięciu dwóch mężczyzn z Wołomina i okolic, przeznaczonych do aresztowania i wywozu do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Uznano, że likwidacja, niewątpliwie uratowała im życie. Gdy Niemcy zorientowali się, że Otto Schussler zniknął, zaczęli wypytywać o niego w okolicznych domach, a potem przetrząsać okolicę. Niestety bez rezultatu.
Dla dezorientacji przeciwnika, zaczęto rozpuszczać nieprawdziwe wieści, że Schussler rano szedł do stacji, wsiadł do pociągu i odjechał w stronę Warszawy. Te informacje potwierdzili wtajemniczeni w sprawę polscy kolejarze, zatrudnieni na stacji w Wołominie. Wkrótce na mieście pojawiły się ogłoszenia, w których Niemcy oferowali pięć tysięcy złotych nagrody za wiadomość o Otto Schusslerze. Wtedy na plakatach pojawiły się dopiski: „Ogórki zdrożały”. Podczas poszukiwań do Wołomina przyjechała z Berlina żona Otto Schusslera, Irmina. W „Biuletynie Informacyjnym”, piśmie konspiracyjnym Armii Krajowej z dnia 15 kwietnia 1943 roku, numer 15/170, ukazał się komunikat: „Zaginął łajdak, kierownik Arbeittsamtu w Wołominie, Otto Schussler”. W latach powojennych, Otto Schussler, doczekał się, stosownego do swojej wojennej działalności, „grobowca” w postaci ogromnej góry śmieci, zwanej zwałką w pobliżu wsi Majdan i cmentarza w Wołominie.
Kolejne zdarzenia
- Kwiecień 1943 roku. Opanowanie pociągu towarowego na odcinku Dobczyn-Pasek i zarekwirowanie ładunku butów, koców i bielizny wojskowej przeznaczonych dla frontu wschodniego.
- 3 maja 1943 roku. Opanowanie Urzędu Gminy w Klembowie, zniszczenie akt gminnych i zdemolowanie pomieszczeń biurowych.
- 6 maja 1943 roku. Opanowanie Urzędu Gminy w Ręczajach, powiat Radzymin, zniszczenie akt gminnych i zdemolowanie pomieszczeń biurowych.
- 25 maja 1943 roku. Opanowanie Urzędu Gminy w Międzylesiu, zniszczenie akt gminnych i zdemolowanie pomieszczeń biurowych.
- 29/30 maja 1943 roku. Opanowanie rzeźni miejskiej w Wołominie, zajęcie dużej ilości mięsa na potrzeby Podziemia, zniszczenie spisów bydła, zarekwirowanie pieczęci i kolczyków.
- 30 maja 1943 roku. Opanowanie Urzędu Gminy w Ręczajach, zniszczenie akt gminnych i zdemolowanie pomieszczeń biurowych.
- 1 czerwca 1943 rok. Opanowanie Urzędu Gminy w Klembowie, zniszczenie akt gminnych i zdemolowanie pomieszczeń biurowych.
- Czerwiec 1943 roku. Przepędzenie z Woli Rasztowskiej bojówki komunistycznej, która nałożyła na wieś kontrybucję.
- 21/22 czerwca 1943 roku. Opanowanie w Poświętnem Nowym mleczarni, zniszczenie spisów i dokumentacji, zdemolowanie pomieszczeń biurowych.
- 25/26 czerwca 1943 roku. Opanowanie w Ręczajach, Czubajowiźnie, Poświętnem Nowym, Zagościńcu mleczarni. Zniszczenie urządzeń i dokumentacji, zdemolowanie pomieszczeń biurowych.
- Czerwiec 1943 roku. Na terenie miejscowości Okuniew, w zabudowaniach, starszy sierżant „Wybój”, zastrzelił dwóch mężczyzn narodowości żydowskiej. Decyzja miała być reakcją na przebywanie w pobliżu gospodarstw i domaganie
się od mieszkańców utrzymania. - Lato 1943 roku. Na terenie wsi Laskowizna, „Wybój” razem z „Olgierdem” zastrzelili dwie osoby narodowości żydowskiej o nieustalonych personaliach, kobietę i mężczyznę, którzy ukrywali się na polach w pobliżu wsi.
- Lato 1943 roku. Na terenie wsi Cygów Nowy, gmina Ręczaje, „Wybój” wydał rozkaz „Zbigniewowi”, aby ten zastrzelił mężczyznę narodowości żydowskiej, który miał wielokrotnie nachodzić w celach rabunkowych mieszkańców wsi Cygów.
- Lato 1943 roku. Zorganizowanie zasadzki w zalesionej okolicy Jadowa na agronoma powiatu radzymińskiego. Niemiec ten, bardzo często w rozmowach z polskimi rolnikami zwykł używać pejcza. Chcąc przypomnieć, że jest w Polsce,
a nie w Niemczech, zamierzano dać mu 50 razów jego własnym pejczem. Niestety zasadzka się nie udała. Poinformowany o tym, co go czeka, zdecydowanie zmienił postępowanie wobec polskich rolników. - 2 lipca 1943 roku. Przejęcie teczki z pieniędzmi od kasjera Urzędu Skarbowego w Radzyminie.
- 7 lipca 1943 roku. Przejęcie teczki z pieniędzmi od poborcy podatkowego z Urzędu Skarbowego w Radzyminie. Dodatkowo osobnik ten otrzymał porcję batów za nadgorliwość i działania antypolskie.
- Sierpień 1943 roku. Na terenie wsi Grabie Nowe, gmina Ręczaje, starszy sierżant „Wybój” osobiście zastrzelił pięć osób narodowości żydowskiej, trzy kobiety i dwóch mężczyzn o nieustalonych nazwiskach, przebywających na polach w pobliżu zabudowań mieszkańca wsi. Powiadomił „Wyboja” o przebywających tam Żydach inny mieszkaniec. Początkowo „Wybój” próbował nakłonić te osoby do opuszczenia okolicy. Jednak miały zdecydowanie odmówić.
- Sierpień 1943 roku. Na terenie wsi Duczki, gmina Ręczaje, oddział „Wyboja” pozbawił życia mężczyznę narodowości żydowskiej, który twierdził, że jest poszukiwany przez Gestapo. W tym miejscu należy stwierdzić, że w opinii członków Oddziału, ukrywające się wówczas osoby narodowości żydowskiej, w pobliżu zabudowań polskich wsi, na polach, w rowach melioracyjnych i lasach, stanowiły zagrożenie dla mieszkańców. Według władz niemieckich, jeżeli Żydzi przez jakiś czas przebywali w pobliżu danej wsi, to niewątpliwie wieś ta musiała udzielać im wydatnej pomocy w celu ich przetrwania i taką wieś skazywano na bezwzględną pacyfikację. Mieszkańcy, chcąc ratować swoje mienie i przede wszystkim życie, zwracali się do osób, działających w Podziemiu. Najczęściej przedstawiciele Oddziału przepędzali przedstawicieli społeczności żydowskiej w inne miejsce. A gdy to nie skutkowało, dochodziło do egzekucji. Pojawiały się informacje, że osoby narodowości żydowskiej dopuszczały się wymuszeń, kradzieży i rabunków na mieszkańcach wsi, znajdując się w patowej dla nich sytuacji lub po prostu z głodu.
- 9 września 1943 roku. Przejęcie zrzutu broni i wyposażenia wojskowego na zrzutowisku, na polach i łąkach w pobliżu wsi Majdan-Mostówka.
- Wrzesień 1943 roku. Egzekucja konfidenta Gestapo w Wołominie.
- Listopad 1943 roku. Egzekucja komendanta z posterunku policji granatowej w Klembowie.
- 11 stycznia 1944 roku. Egzekucja konfidentów Gestapo, zamieszkałych w Ostrówku, gmina Klembów. Oboje, po przedstawieniu winy uprowadzono i zastrzelono w okolicach wsi Nadbiel. Ciała obojga zakopano na polnej drodze prowadzącej do wsi.
- 18 stycznia 1944 roku. Egzekucja sekretarza policji kryminalnej w Radzyminie.
- 22 lutego 1944 roku. Udział w zasadzce na niemieckich funkcjonariuszy Urzędu Pracy z Ostrowi Mazowieckiej na szosie Wyszków – Ostrów Mazowiecka. W potyczce zginęło trzech funkcjonariuszy niemieckich. Oddział polski wycofał
się bez strat. - 13 kwietnia 1944 roku. Opanowanie Urzędu Gminy w Ręczajach, zniszczenie akt i zdemolowanie pomieszczeń biurowych.
- 11 czerwca 1944 roku. Opanowanie mleczarni w Ręczajach, zniszczenie urządzeń, akt, spisów i zdemolowanie pomieszczeń biurowych.
- 14/15 lipca 1944 roku. Ubezpieczanie Oddziału Specjalnego Batalionów Chłopskich dowodzonego przez „Antka Szczura”, Mariana Gotowca, który zlikwidował w Ostrówku koło Klembowa niemiecki oddział wartowniczy „Własowców”, (nie można obecnie ustalić przynależności oddziału, z całą pewnością byli to żołnierze w służbie niemieckiej mówiący po rosyjsku lub po ukraińsku) w sile 22 ludzi w tym jeden oficer i trzech podoficerów niemieckich. Niemców i jednego „Własowca” zastrzelono na miejscu, natomiast pozostałych jeńców uprowadził oddział „Wyboja”. Na miejscu akcji, „Wybój” pozostawił, własnoręcznie napisaną kopiowym ołówkiem kartkę, którą przypiął do munduru zabitego oficera niemieckiego następującej treści: „My, żołnierze sowieccy, byliśmy w służbie traktowani źle przez oficera i podoficerów niemieckich, źle żywieni, bici i oszukiwani, dlatego też dokonaliśmy aktu zemsty na nich, a sami uszliśmy na wschód, na spotkanie z Armią Czerwoną. Jeśli chcecie nas szukać i spotkać, to jest to możliwe w lasach na wschodzie, gdzie obecnie jest front”. Uprowadzeni jeńcy pochodzenia rosyjskiego lub ukraińskiego, zostali zakwaterowani w stodole w gospodarstwie Franciszka Wytrykusa. Na osobisty rozkaz „Wyboja”, zostali następnego dnia nad ranem, podczas snu zastrzeleni. Ciała 17 „Własowców” zakopano w nasypie nieczynnej wówczas linii kolejowej Tłuszcz – Mińsk Mazowiecki. Taką podjętą przez Komendę Obwodu decyzję, „Wybój” tłumaczył tym, że byli to ludzie wyjątkowo zdegenerowani, znani powszechnie z wyjątkowego sadyzmu wobec ludności polskiej i podczas swojego marszu na wschód, z pewnością staliby się bandą rabusiów i morderców, zagrażającą ludności. Zresztą taki sam los, jako zdrajców, spotkałby ich na pewno, po drugiej stronie frontu. Powracających żołnierzy rosyjskich z formacji niemieckich rozstrzeliwano na miejscu bez jakiejkolwiek możliwości wytłumaczenia swojego wcześniejszego postępowania.
- 20 lipca 1944 roku. Likwidacja ujętej w gospodarstwie w Poświętnem kobiety, rozpoznanej jako konfidentka Gestapo.
- 23 lipca 1944 rok. Zorganizowanie zasadzki na oddział „Własowców” w liczbie 16 żołnierzy, dezerterów z armii niemieckiej, którzy udawali się na wschód (nie można obecnie ustalić przynależności oddziału, z całą pewnością byli to żołnierze w służbie niemieckiej mówiący po rosyjsku lub po ukraińsku), w lesie nad rzeką Rządzą, koło wsi Cygów. W walce zginęło trzech „Własowców”. Reszta uciekła. Zasadzkę zorganizowano na rozkaz Komendy Obwodu.
- 26/30 lipca 1944 roku. W ramach akcji „Burza” ubezpieczanie Sztabu Grupy Operacyjnej Armii Krajowej Warszawa – Wschód w majątku Dębinki koło Tłuszcza.
- 27 lipca 1944 roku. Podczas ubezpieczania Sztabu Grupy Operacyjnej w Dębinkach, zastrzelenie niemieckiego żołnierza, który przypadkowo znalazł się w jednej z chałup wiejskich.
- 30 lipca – 2 sierpnia 1944 roku. Obrona węzła kolejowego i miejscowości Tłuszcz przed Niemcami, oraz osłona dowództwa 32 pułku piechoty Armii Krajowej.
- 8 sierpnia 1944 rok. Rozwiązanie czasowe Oddziału Specjalnego.
- 1 listopada 1943 roku. Dowódcą Obwodu zostaje kapitan Edward Jan Nowak, pseudonim „Kawon”, „Jasiński”, „Mireński”, „Jog”, dobry znajomy sierżanta Marcinkowskiego sprzed wojny. Przybył do Armii Krajowej z Komendy Obrońców Polski, gdzie był szefem propagandy w Komendzie Głównej tej Organizacji. Początkowo nie wiedział, że na podległym mu terenie działa Marcinkowski, ponieważ sierżant występował pod zmienionym nazwiskiem Stanisław Synakowski, a pseudonim „Wybój” na razie niczego nie mówił. Niebawem jednak się dowiedział. Dotykała go sprawa sprzed wojny, chciał odwetu, tym bardziej, że teraz Marcinkowski był jego podwładnym, może nie bezpośrednim, ale zawsze. I tak losy obu byłych artylerzystów znowu się spotkały.
Porachunki sprzed wojny
„Jog” rozpoczął od zbierania meldunków i raportów, które miałyby obciążać „Wyboja” i jego oddział, a więc wszelkich dowodów, które miałyby świadczyć przeciwko niemu. Wielokrotnie też, przez przełożonych „Wyboja”, usiłował przywołać go do porządku. Mało skutecznie. Na początku 1944 roku kapitan „Jog”, doprowadził do sytuacji, w której Oddział Specjalny starszego ogniomistrza „Wyboja”, podporządkowano bezpośrednio dowódcy Obwodu. Było to dość dziwne posunięcie, nie stosowane nigdzie dotychczas. Co było przyczyną, że nagle dowództwo Armii Krajowej zaczęło wnikliwie interesować się działaniami tego akurat Plutonu? Otóż to, że apodyktyczny „Jog” pisał obszerne raporty, w których podkreślał, że dowódca i podlegli mu żołnierze prowadzą walkę z Niemcami na swój sposób. Starszy sierżant Marcinkowski miał się rozprawiać z wrogiem bez pardonu, a przy tym, zdaniem Nowaka, w kontrowersyjny sposób „czyścił zaplecze” z różnego rodzaju „szumowin” na podległym mu terenie, które były wówczas plagą w całym Generalnym Gubernatorstwie. Mówiło się, że metody jakie stosował „Wybój” odbiegały od cywilizowanych. „Jog” twierdził, co było poniekąd prawdą, że „Wybój” sam sobie wydawał rozkazy i sam je wykonywał, nie czekając na opinie dowództwa. Doszedł do tego nieprawdziwy, wyssany z palca raport, mówiący o tym, że jakoby oddział „Wyboja” przywłaszczył sobie sporą ilość pieniędzy pochodzącą z rabunku. Niestety, takie działanie zdecydowanie nie odpowiadało dowództwu. Oliwy do ognia dolano poprzez pewien incydent. Otóż na drugi dzień po likwidacji w Klembowie komendanta posterunku policji granatowej, żandarmi z Radzymina aresztowali właściciela sklepiku wiejskiego, na zapleczu którego przebywali żołnierze „Wyboja”. Widocznie ktoś „usłużny” doniósł. Po złożeniu wyjaśnień zwolnili sklepikarza. Aby odsunąć choćby cień podejrzeń co do współpracy z Oddziałem, postanowiono pomóc sympatyzującemu z Podziemiem właścicielowi sklepu. Całą sprawę rozegrano dość przebiegle. Mianowicie umówiono się z nim, że w wyznaczonym dniu uda się on na przystanek Klembów i kupi bilet do określonej stacji, a w tym czasie żołnierze „Wyboja” zamarkują na niego zamach.
Sklepikarz przystał na taki plan i pewnego, umówionego dnia kupił bilet, wyszedł z budynku stacyjnego, oczekując na pociąg. Wtedy podszedł do niego jeden z żołnierzy „Wyboja”, żądając dokumentów. Zatrzymany rzucił się do ucieczki w najbliższy las, rosnący tuż przy stacji. Partyzanci tylko na to czekali. Zaczęli za nim strzelać, ale tak, aby nie trafić zbiega. Cały „zamach” rozegrał się w chwili, gdy na stację w Klembowie wjeżdżał pociąg pasażerski jadący w kierunku Warszawy. Ażeby było efektowniej i głośniej, jeden z żołnierzy rzucił granat zaczepny w pobliżu przystanku, krzycząc: „Na ziemię!’’, „Padnij!”. Maszynista widząc co się dzieje na peronie, słysząc huk granatu, zamiast zwolnić, dodał pary i odjechał jak najprędzej, zostawiając leżących pasażerów na przystanku. Zupełnym zbiegiem okoliczności był fakt, że wśród pasażerów oczekujących na warszawski pociąg, znalazł się także, niczego nie spodziewający się dowódca Obwodu „Rajski Ptak”, kapitan „Jog”, który jak pozostali niedoszli pasażerowie, wykonał przepisowe „padnij”. Sytuacja, w której się znalazł, była potem powodem wesołości i złośliwych docinków między żołnierzami ogniomistrza „Wyboja” na temat „padnij” w wykonaniu oficera sztabowego. Incydent ten doszczętnie rozsierdził „Joga”. Postanowił definitywnie rozprawić się z niesubordynowanym podkomendnym. Wszczął postępowanie dyscyplinarne przeciwko „Wybojowi”. Zebrane dowody „przestępstw” Marcinkowskiego, podobno były niepodważalne. Świadkowie w postępowaniu sądowym zeznawali różnie. Żołnierze „Wyboja” byli gotowi dać się pokroić za dowódcę, a świadkowie oskarżenia gotowi byli pokroić Marcinkowskiego.
W wyniku postępowania dowodowego, pod koniec marca 1944 roku, Sąd Wojskowy Armii Krajowej wydał wyrok skazujący starszego ogniomistrza Józefa Walentego Marcinkowskiego, Stanisława Synakowskiego, „Wyboja” na karę śmierci! „Jog” dopiął swego. Dla wszystkich był to oczywisty szok! Większość żołnierzy próbowała wpłynąć na dowództwo, aby zrewidować zasądzony wyrok, wobec znanego w całym Obwodzie, żołnierza. Niestety bez skutku. „Jog” był nieprzejednany. Do wykonania wyroku deleguje dowódcę Oddziału Specjalnego, przy nowo powstałej kompanii pod dowództwem podporucznika Kajetana Fijałkowskiego, „Rafała” w Radzyminie, plutonowego podchorążego Tadeusza Abramskiego, pseudonim „Szaruga”, „Danowski”, „Szumilas”. Było to zadanie karkołomne. „Jog” zdawał sobie sprawę z tego, że w Wołominie nikt ręki nie podniesie na uwielbianego dowódcę, a front nieubłaganie zbliżał się do granic Polski. Czas więc naglił. W tym momencie oddajmy głos temu, który miał wykonać wyrok na legendarnym dowódcy z Wołomina, plutonowemu podchorążemu „Szarudze”, oto jego wspomnienia z tamtych dni.
Trudne wspomnienia
„Tuż po „kolejówce” w Urlach zostałem pilnie wezwany do kapitana „Joga”. (chodzi tutaj o największą akcję zbrojną Obwodu, dotyczącą wykolejenia i ostrzelania expresu urlopowego, zwanego Urlaubzug, wiozącego oficerów frontu wschodniego na urlopy do Rzeszy.) Dowódca, nie bawiąc się w kurtuazję, rozkazał mi wykonanie wyroku na „Wyboju”! Zaniemówiłem z wrażenia, zdumiony tym, co usłyszałem! „Wybój”, legendarny dowódca z Wołomina, uwielbiany przez podwładnych, bohater wielu akcji przeciwko okupantowi….. O co w tym wszystkim chodzi? Czemu ja? Widząc moje zakłopotanie, „Jog” raz jeszcze powtórzył rozkaz, dając miesiąc na wykonanie. – Panie podchorąży, dobrze się pan spisał w akcji pod Wyszkowem i podczas „kolejówki” w Urlach! Sądzę, że jest pan godnym zaufania żołnierzem, który poradzi sobie z tą misją! „Jog” wyraźnie badał mój stosunek do całej sprawy. -Tak jest – bąknąłem pod nosem i nadal zastanawiałem się nad sensem takiej akcji. W kolejności leżało kilka wyroków śmierci do wykonania na zdrajcach, sprzedawczykach i funkcjonariuszach gestapo! Skąd nagle ten pośpiech? Wojna zbliżała się do końca…. Przecież można było zawiesić wyrok do lepszych czasów. Tak się praktykowało, gdy proces dotyczył zasłużonego żołnierza lub dowódcy z bogatą kartą w walce z okupantem! Nie było rady! Musiałem wykonać rozkaz, bo znając wybuchowy charakter „Joga”… Do pomocy miałem dostać podporucznika „Ranczera”, Longina Bartoszewicza, wysiedleńca, pracownika gminy Klembów, znającego doskonale język niemiecki. Ciekawe, jak on się zachowa w obliczu kontrowersyjnego zadania? Po powrocie do kwatery w Rejentówce o całej sprawie opowiedziałem dowódcy, porucznikowi Kajetanowi Fijałkowskiemu, „Rafałowi”. Był równie zdumiony tym co usłyszał. Po chwili zadumy, analizując w myślach to, co mu powiedziałem, skwitował stwierdzeniem: „Znowu „Jog” wyjmuje z ognia kartofle cudzymi rękami”. – Wiesz, czemu to ty masz wykonać ten rozkaz? – „Rafał” wyrwał mnie z zadumy…. Spojrzałem na niego pytająco. – Bo jesteś tu nowy, przybyłeś z innego terenu, i musisz uwierzyć, że nikt w Wołominie i okolicach nie podniósłby ręki na „Wyboja”! „Rafał” jak zwykle miał rację. Widząc moje zakłopotanie, powiedział: – Zrobisz jak będziesz uważał, ale pamiętaj, że „rozkaz nie gazeta”! Trzeba go wykonać i o trudnościach nie meldować – dowódca odklepał oficerski banał i uśmiechając się, patrzył na mnie. W tym momencie miałem ochotę go zabić. – A co ty byś zrobił na moim miejscu? – zadałem po chwili pytanie „Rafałowi, oczekując pomocy. Przyjaciel i dowódca nic nie mówiąc, wyszedł z pokoju, pozostawiając mnie sam na sam z problemem.
Nie pozostało nic innego, jak podjąć przygotowania do wykonania wyroku. Kilka dni później wspólnie z „Ranczerem” pojechaliśmy do Wołomina, gdzie przebywał Marcinkowski. Po przyjeździe do miasta przez jednego z żołnierzy „Wyboja” przekazałem mu informację, że czekamy na niego przed kościołem. Pretekstem było to, że mieliśmy dokument, który miał odebrać od nas osobiście! A na nim figurował podpis „Joga”. Do rąk własnych przekazywano pilne rozkazy lub informacje specjalnego znaczenia. Nie sądziłem, że w grę może wchodzić przekazanie wyroku śmierci! Jednak takie przypadki zdarzały się w praktyce. Wzywano skazańca, przekazywano mu niby rozkaz – wyrok śmierci z podpisem dowództwa. Zanim tamten doczytał do końca, był już martwy. Metoda była skuteczna, ale bardzo kontrowersyjna! Skazaniec nie miał szans na obronę i przedstawienie okoliczności łagodzących dla orzeczonej kary. Żołnierzy wykonujących egzekucję traktowano, jak bezmyślne automaty, zaprogramowane na zabijanie! Czekaliśmy na „Wyboja” z nadzieją, że stawi się po odbiór rozkazu. Choć wolałem, aby ten się nie zjawił. Ciekawe czy przyjdzie? Mijały minuty, a Marcinkowski się nie pojawiał. Zaczęliśmy już tracić nadzieję na spotkanie. Po trzydziestu minutach od odejścia tamtego doszedł do nas drugi z żołnierzy „Wyboja”. Przywitaliśmy się z nim, zamieniliśmy kilka zdawkowych zdań i nadal czekaliśmy. Kolega z Wołomina nie odchodził. Coś tu nie grało. Dałem znak „Ranczerowi”, aby trzymał broń w pogotowiu! Zaczynało się robić niebezpiecznie. Wszystko to wyglądało na próbę sił lub nerwów. Wreszcie stojący obok nas żołnierz krzyknął na nas! – Słuchajcie! Zabierajcie się stąd, „Wybój” nie przyjdzie! – wołominiak postanowił zagrać z nami w otwarte karty, upewniwszy się, że prawdopodobnie kilku innych żołnierzy „Wyboja” zajęło właśnie niewidoczne dla nas pozycje wokół miejsca, w którym staliśmy. Nie tego się spodziewałem, ale nie byłem takim obrotem sprawy zbyt zmartwiony. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, tamten kontynuował: – Marcinkowski wie, że ciąży na nim wyrok śmierci! Postanowił sam wyjaśnić sprawę z „Jogiem”. Jest wiele niejasności. A wy wracajcie do siebie, bo za chwilę możemy zamienić się rolami! – wyglądało to na groźbę, ale realną.
Przypuszczałem, że łatwo nie będzie, ale taka determinacja? Zresztą czego można było się spodziewać? Tego, że skazaniec sam włoży głowę w pętlę? Rozumiałem też postawę jego żołnierzy. „Wybój” był legendarnym, kochanym przez swoich żołnierzy dowódcą. Postanowiłem zrezygnować z wykonania rozkazu, ale musiałem bronić swojego i kolegi honoru. – Słuchaj człowieku, czy ty myślisz, że jesteśmy tu sami? Pomyśl trochę…- próbowałem blefować. Tamten nie bardzo zwątpił. Wiedział dokładnie, że to blef. Ale wyglądało na to, że dał się przekonać. Wołominiak pożegnał się z nami i oddalił się w kierunku centrum miasta. Byłem pewien, że za kilka minut Marcinkowski będzie znał
przebieg rozegranych przed chwilą wydarzeń. Uznaliśmy, że nasza akcja nie przyniesie już dzisiaj efektu i postanowiliśmy wrócić do domu. Pożegnałem się z „Ranczerem” i udałem się w kierunku Radzymina, zapewne odprowadzany wzrokiem ludzi z przypuszczalnej zasadzki. W plecy mi chyba nie strzelą? Jednak całą powrotną drogę przebyłem z duszą na ramieniu! Nigdy więcej takich akcji!Zaistniała sytuacja świadczyła o tym, jak dowództwo zatraciło realizm. Wysłano nas z przeświadczeniem, że będziemy mieli kłopoty. Trudno było zakładać, że podkomendni „Wyboja” pozostawią go samemu sobie. Byłem jednak zadowolony, że akcja była nieudana. Zameldowałem „Rafałowi” o przebiegu akcji w Wołominie. Nie był zmartwiony naszą nieskutecznością. Wziął na siebie usprawiedliwienie mnie przed „Jogiem”. Za kilka tygodni dotarła do mnie wiadomość, że poszlaki na których oparto wydanie wyroku śmierci na „Wyboju” były wątpliwe. Wyrok anulowano. A my? No cóż. Mogliśmy zabić niewinnego człowieka…. Prawa wojny są nieubłagane”.
Koniec wojny
Anulowanie wyroku zbiegło się zapewne z wydaniem rozkazu Komendanta Głównego Armii Krajowej generała Tadeusza Komorowskiego, „Bora”, oraz dowódcy Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej pułkownika Antoniego Chruściela, „Montera”, który mówił między innymi o bezwzględnym „czyszczeniu zaplecza” z wszelkich przejawów bandytyzmu, bimbrownictwa, kolaborantów, szpicli, agentów itp. i likwidowaniu ich bez sądów na miejscu w obliczu zbliżającego się frontu w celu podniesienia stanu bezpieczeństwa publicznego w terenie i zapewnienia ochrony ludności tam zamieszkującej. Wyszło na to, że to „Wybój” miał jednak rację, wyprzedzając o ponad dwa lata wydany dopiero teraz rozkaz Komendanta Głównego Armii Krajowej.
„W lipcu 1944 roku spotkałem się oko w oko z legendarnym „Wybojem” w Radzyminie. Było to dziwne spotkanie…. Marcinkowski uścisnął moją wyciągniętą rękę i zadał jedno pytanie: – Tadek, wykonałbyś? – Uśmiechnąłem się i odszedłem w swoją stronę. Co miałem odpowiedzieć człowiekowi? Skoro sam nie wiedziałem, jak bym się wtedy zachował… Jednak w duchu cieszyłem się, że wtedy w Wołominie, przed kościołem Matki Boskiej Częstochowskiej, broń nie wystrzeliła. Nie wiadomo, jaki byłby skutek bratobójczego boju”.
W dniu 8 sierpnia 1944 roku zgodnie z rozkazem dowódcy majora EdwardaNowaka „Joga”, Marcinkowski rozformował czasowo podległy mu Oddział Specjalny, nakazując podległym żołnierzom rozproszenie się w terenie na czas przejścia frontu. Zmagazynowaną broń zakonserwowano i zakopano we wsi Szczepanek gmina Międzyleś, koło Tłuszcza, powiat Radzymin w zabudowaniach gospodarczych Władysława Stępnia. Wykorzystując akcję przesiedleń ludności z terenów przyfrontowych dokonywanych przez Niemców, próbował przedostać się do Sierpca. W czasie jednej z łapanek został zatrzymany przez patrol żandarmerii polowej i wraz z innymi doprowadzony do Zegrza, skąd udało mu się uciec. Od tego momentu ukrywał się na terenie powiatów płońskiego i sierpeckiego aż do wyzwolenia. Późną jesienią powrócił do Sierpca i zamieszkiwał tam wraz z rodziną, która powróciła z Czubajowizny. Początkowo nie podejmował żadnej działalności.
Z chwilą ruszenia ofensywy na zachód zorganizowanej przez Armię Czerwoną w styczniu 1945 roku, podejmuje pracę, przerwaną w 1939 roku, w Wydziale Hipotecznym Sądu Grodzkiego w Sierpcu. W maju 1945 roku, nawiązał luźne kontakty z byłymi żołnierzami Armii Krajowej. W wyniku grożącego aresztowania ze strony Urzędu Bezpieczeństwa zaczął ukrywać się na terenie gminy Kozie Brody, wstępując do organizacji o nazwie Ruch Oporu Armii Krajowej. Utworzył tam Obwód „Mewa”, przybierając pseudonimy, „Łysy”, „Stary”. Pełnił tam rolę komendanta powiatu sierpeckiego z ramienia tej organizacji. Według niepełnych danych Obwód „Mewa” liczył około 150 żołnierzy.
Wraz z podległym mu oddziałem dokonał kilkunastu napadów na posterunki Milicji Obywatelskiej, cukrownię, gorzelnię i spółdzielnię, oraz kilku zamachów na funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej. Oprócz tego w terenie stworzył doskonale działającą sieć wywiadu, która sporządzała dokładne spisy i rysopisy funkcjonariuszy i tajnych agentów Urzędu Bezpieczeństwa. Na wiosnę 1947 roku postanowił się ujawnić. W myśl ustawy z lutego 1947 roku skorzystał z dobrodziejstwa amnestii i 25 kwietnia 1947 roku w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie, przed Komisją Amnestyjną, ujawnił swoją dotychczasową działalność. Nie wspomniał ani słowem o ukrytej broni swojego oddziału w sierpniu 1944 roku, we wsi Szczepanek w powiecie Radzymin w gospodarstwie Władysława Stępnia. Wkrótce Marcinkowski przekonał się, jakie były prawdziwe cele amnestii. Już w sierpniu 1947 roku funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa z Sierpca próbowali go aresztować w Mokowie w jego rodzinnej wsi, gdzie zamieszkał po ujawnieniu. Niestety znowu musiał się ukrywać. Zmienił nazwisko na Jan Romański i próbował odnaleźć się w nowych realiach życia. Niestety próby te nie powiodły się. W połowie 1949 roku wspólnie z legendą Kierownictwa Walki Podziemnej w Warszawie, dowódcą Grupy Bojowej „Roman”, podporucznikiem Stanisławem Sękowskim „Michałem”, założył nową organizację konspiracyjną pod nazwą „Samoobrona Ziemi Mazowieckiej”. Wspólnie opracowali statut tej organizacji, której zasadniczym celem była walka zbrojna z każdą formą ucisku i eksterminacji wymierzonej w interesy narodu polskiego przez Rosję sowiecką i jej polskich popleczników. Była to organizacja o ściśle konspiracyjnym charakterze, oparta na tradycji Wojska Polskiego i Organizacji Niepodległościowych, która miała służyć wszystkim Polakom bez względu na przekonania polityczne. Organizacja gromadziła broń w celu podjęcia działań zbrojnych oraz prowadziła zakrojoną na szeroką skalę działalność propagandową.
Komendantem nowej Organizacji został Józef Walenty Marcinkowski, który przyjął pseudonim „Brzeziński”. Wiosną 1948 roku Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego z udziałem NKWD wdrożyło diabelski plan, tworząc atrapę pod nazwą „V Zarząd WiN-u”. Aby uwiarygodnić prawdziwość tego „Zarządu”, wykorzystano Stefana Sieńkę pseudonim „Wiktor”, który poprzednio wchodził w ścisły skład kierownictwa zlikwidowanego przez Bezpiekę „IV Zarządu WiN-u”. Stefan Sieńko w wyniku bardzo brutalnego śledztwa i tortur, zgodził się przewodniczyć spreparowanemu „V Zarządowi”, kontrolowanego przez UB i NKWD. O tych działaniach, rzecz jasna, nic nie wiedzieli założyciele „Samoobrony Ziemi Mazowieckiej”, „Brzeziński” i „Michał”. Oczywiście nawiązali kontakt, który okazał się dla nich zgubą. 7 listopada 1950 roku Józef Walenty Marcinkowski, „Brzeziński”, razem z Janem Milewskim, „Szarym”, zostali zatrzymani we Włocławku, podczas próby nawiązania kontaktu właśnie z przedstawicielem „V Zarządu WiN-u”. Jeszcze tego samego dnia obu konspiratorów przewieziono do Warszawy i osadzono w dawnym pałacu Mostowskich w siedzibie Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. W tej katowni poddano Józefa Marcinkowskiego brutalnemu śledztwu, trwającemu 15 miesięcy. Rodzina utrzymywała z nim kontakt poprzez „grypsy” zaszywane mankietach koszul przekazywanych w paczkach dla aresztowanych. W „grypsach” tych donosił, że komuniści bardzo się nad nim znęcali, on nikogo nie wydał i poprosił o przysłanie mu trucizny. Na rozprawie sądowej wyglądał biednie, był wychudzony i bardzo pilnowany. Opracowany przez funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego podporucznika Tadeusza Gałeckiego, akt oskarżenia dotyczył działań konspiracji powojennej, szkodzącej, według niego, w dobre interesy Ludowego Państwa Polskiego. Główny jednak zarzut dotyczył działalności Marcinkowskiego w okresie okupacji, a mianowicie chodziło o likwidację kilkunastu osób, obywateli polskich narodowości żydowskiej i oddziału dezerterów z armii niemieckiej narodowości rosyjskiej lub ukraińskiej. Postawione w ten sposób zarzuty stawiały znak równości kolaboracji z okupantem niemieckim. I o to chodziło.
Władze nowo utworzonego marionetkowego państwa polskiego za wszelką cenę chciały udowodnić rzekomą kolaborację z okupantem i skompromitować Armię Krajową. Na każdym kroku i w każdych możliwych publikacjach przedstawiano tych ludzi jako niedouczoną, źle zorganizowaną zbieraninę, która do czego by się nie dotknęła wszystko partaczyła, narażając przy tym śmiertelnie społeczeństwo. Wobec wroga postępowali biernie, dbając jedynie o własne interesy. W opinii oskarżycieli, tylko Gwardia i Armia Ludowa potrafiły rozsądnie działać, koordynować swoje działania, pozostając w ścisłym kontakcie ze sztabem za linią frontu. Prawda była zupełnie odwrotna. To Armia Krajowa od września 1939 roku przejęła cały ciężar i konsekwencje walki z okupantem w kraju. Była największą armią podziemną ze wszystkich okupowanych przez hitlerowskie Niemcy państw. Świetnie zorganizowana, wzorowo dowodzona i dość dobrze wyszkolona, nieźle radziła sobie w terenie z perfekcyjnie zorganizowanym niemieckim aparatem terroru. Sami Niemcy stawiali tę Organizację za wzór konspiracji i pod koniec wojny na jej wzorcach postanowili stworzyć własną, podobną siłę oporu wobec Armii Czerwonej. Nie byli w stanie jej dorównać. Była kością w gardle nowo powstającego, odmiennie myślącego państwa. Koniecznie więc musiała ulec zagładzie. Oskarżyciel usiłował udowodnić, że Oddział Specjalny „Wyboja” nic innego nie robił podczas okupacji, oprócz uganiania się za obywatelami narodowości żydowskiej, czy wręcz polował na tych ludzi. „Charakterystycznym dla tych ludzi jest perfidia i cynizm z jakim ci pseudo-patrioci uganiali się za obywatelami polskimi pochodzenia żydowskiego, mordując ich bezlitośnie i nie zważając na tragiczną sytuację życiową w jakiej znaleźli się ci ludzie” (…) „wyrazili się szczególnym okrucieństwem, mordując osoby narodowości żydowskiej z racji ich przynależności rasowej”. „Będąc żołnierzami Armii Krajowej dopuścili się szeregu mordów na osobach narodowości żydowskiej, co w sposób oczywisty uwydatniało ultra nacjonalistyczne oblicze polityczne Armii Krajowej, mające swe źródło i bazę na ideologii przedwojennej kliki sanacyjnej” – czytamy w oskarżeniu.
Zaskakującym staje się fakt, że Józef Marcinkowski przyznał się do większości zarzucanych mu czynów, tłumacząc motywy postępowania w realiach tamtych czasów. Rozprawa sądowa zakończyła się 30 stycznia 1952 roku. Wyrok wydał Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie w składzie: Piotr Adamowski – przewodniczący składu sędziowskiego, Stanisław Kozłowski – sędzia, Stefan Michnik – sędzia, Mieczysław Mett – oskarżyciel. Józef Walenty Marcinkowski pseudonim „Wybój”, „Sęp”, „Łysy”, „Stary”, „Brzeziński”, został skazany na karę śmierci z utratą praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze oraz przepadek całego mienia, głównie za likwidację obywateli polskich żydowskiego pochodzenia w okresie okupacji. Jedynie mgliście wspomniano o działalności oskarżonego w okresie powojennym, kiedy działał na „szkodę” powojennego państwa polskiego. Po rozprawie sądowej przez krótki czas przebywał na „Pawiaku”, a następnie w więzieniu mokotowskim. Obrońca Józefa Marcinkowskiego w dniu 5 lutego 1952 roku wniósł skargę do Najwyższego Sądu Wojskowego, a 6 lutego 1952 roku, napisał do prezydenta Bolesława Bieruta prośbę o ułaskawienie. Najwyższy Sąd Wojskowy podtrzymał wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego, a prezydent Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok wykonano 2 kwietnia 1952 roku w Warszawie, w więzieniu numer „jeden” Mokotów o godzinie 20.10.
Inne spojrzenie na działalność Józefa Marcinkowskiego było możliwe dopiero po zmianie ustroju w 1989 roku. O przywrócenie dobrego imienia dla swego dziadka i pełną jego rehabilitację, zwrócił się do Sądu Okręgowego w Warszawie wnuk Józefa Marcinkowskiego, Paweł Marcinkowski. Sąd w części uchylił wyrok Sądu Wojskowego z 30 stycznia 1952 roku, jednak nie odniósł się do wydarzeń sprzed połowy 1943 roku, a jest to okres, w którym doszło do egzekucji wobec osób narodowości żydowskiej. Sąd orzekł, że nowa ustawa, jej podstawa prawna, nie obejmuje tamtego okresu. Czyli tego, co się działo przed wydaniem instrukcji generała „Bora”. Jest wielce prawdopodobnym, że dowództwo Armii Krajowej dużo wiedziało o samowoli „Wyboja” i do pewnego momentu tolerowało te poczynania. W pewnym momencie uznano te działania za szkodliwe, stąd śledztwo i wyrok, który wkrótce anulowano. Dowództwo Armii Krajowej działało wtedy w niezmiernie skomplikowanej sytuacji, ciągle stając wobec konieczności wyboru mniejszego zła. Być może to wtedy „Wybojowi” darowano samowolę, ale został zdyscyplinowany przez dowództwo. Od tego momentu nie można już zauważyć kontrowersyjnych poczynań „Wyboja” i jego Oddziału Specjalnego. Wszystkie działania wykonywane są na wyraźny rozkaz przełożonych.
Z takim postanowieniem Sądu powojennej Polski i obecnego wymiaru sprawiedliwości, wyraźnie nie zgadza się pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej. Po zapoznaniu się z obszernymi aktami tej sprawy i przeanalizowaniu dokumentów określających realia tamtych czasów wydano oświadczenie stwierdzające, że Józef Walenty Marcinkowski, „Wybój”, działał wówczas zgodnie z prawami wojny, wybierając niekiedy mniejsze zło w celu ochrony mieszkańców polskich wsi. Spór nadal trwa.
1 marca każdego roku obchodzimy święto tych, co nie złożyli broni pomimo zakończenia działań wojennych, którzy podjęli walkę z nowym okupantem, tym razem przybyłym ze wschodu i jego polskojęzycznymi poplecznikami o Niepodległą Polskę. Nazywamy ich Żołnierzami Wyklętymi. Musimy jednak pamiętać o tym, że Józef Walenty Marcinkowski, „Wybój”, jest „wyklęty inaczej”. Jest wyklęty w taki sposób, który ogranicza szanse na przywrócenie dobrej pamięci o nim. Na razie. Zobaczymy czy to się zmieni.
Bibliografia:
- Mieczysław Chojnacki, Losy Oddziału Specjalnego ogniomistrza „Wyboja”, Sierpc, 2014 rok.
- Paweł Abramski, W imieniu Polskiego Państwa Podziemnego, Ostrołęckie Towarzystwo Naukowe (bez roku wydania).
- Wiadomości własne autora.
Marek Kozłowski
Rocznik Wołomiński tom XIII, 2017
+ There are no comments
Add yours