W szóstą rocznicę zbiorowej egzekucji
Przed 6-ciu laty w małej osadzie podwarszawskiej, Zielonce, oddalonej o 11 km od stolicy, rozegrała się pierwsza w czasie okupacji tragedia, która zapoczątkowała straszną martyrologię narodu polskiego, trwającą przez długie lata tyranii hitlerowskiej. W chmurny ranek 11 listopada nieliczni przechodnie zauważyli na słupach i płotach osady ręcznie wypisane plakaty, rozklejone w związku z rocznicą święta niepodległości. W kilka godzin później miejscowość zaroiła się od niemieckiej żandarmerii, a na stację zajechały auta pancerne.
W pierwszej chwili ludność nie wiedziała, co to ma znaczyć. Wyczuwało się jednak, że ta „wizyta” nie wróży nic dobrego. Patrole, uzbrojone w karabiny i pistolety maszynowe, rozeszły się po cichych uliczkach, przetrząsając domy z niemiecką systematycznością. Aresztowano ponad 30-tu młodych mężczyzn. W większości byli to chłopcy od 14-tu do 18-tu lat, dzieci jeszcze. Uprowadzeni z mieszkań, uśmiechali się do zrozpaczonych matek, zapewniając je, że niedługo powrócą. Nie wiedzieli, że znajdują się w rękach katów.
Około południa przystąpiono do segregowania zatrzymanych. Wybierano co trzeciego. Grupę większą (20 osób) wywieziono jako zakładników, grupę zaś pozostałych 10-ciu, do której specjalnie wybierano młodzież, przewieziono do pobliskiego lasu przy szosie rembertowskiej. Tam kazano wykopać im dół. Wówczas nie było już złudzeń, że sprowadzono ich na śmierć. W czasie odczytywania wyroków zaszła jednak rzecz, której oprawcy zupełnie nie spodziewali się. Dwaj skazańcy zrobili nagły zwrot i zaczęli uciekać. Żandarmi w pierwszej chwili zupełnie zgłupieli, potem rozpoczęli pościg, gęsto strzelając. Uciekinierom udało się jednak, klucząc między drzewami, zbiec. Ukrywszy się, przetrwali straszną okupację. Byli to dwaj młodzi studenci. Jeden z nich przebywa obecnie w Warszawie.
W chwilę potem o zmroku szarego jesiennego dnia salwa karabinu maszynowego, która zwielokrotnionym echem rozlegała się przez 6 ponurych lat w Wawrze, Pawiaku, Palmirach i setkach innych zbiorowych miejsc straceń, położyła kres 8-miu młodym życiom. Po kilku dniach rodziny pomordowanych przeniosły ciała na mały pusty jeszcze wówczas cmentarzyk, na którym zostali pochowani jako pierwsi. Przez lata okupacji czyjeś ręce w zieleń mogiły wplatały biało-czerwoną wstążkę, symbol tej, co nie zginęła.
Ciekawe i bardzo aktualne w obecnej chwili, gdy przeprowadza się procesy rehabilitacyjne volksdeutschów, są kulisy tej zbrodni i rola jaką odegrali w niej miejscowi Niemcy. W Zielonce, jak w wielu innych miejscowościach Polski, zamieszkiwała grupa Niemców. Niemcy ci, którzy przed wojną 1939 r. zajmowali wysokie stanowiska tj. dobrze płatne posady jeszcze w czasie zmagań wrześniowych jako 5-ta kolumna przez sianie paniki, dawanie znaków nieprzyjacielskim lotnikom i udzielanie informacji oddziałom wojskowym, osłabiali silę obronną Polski, a po zajęciu kraju przystąpili do najpodlejszej roboty, wydawania katom z Gestapo najenergiczniejszych i na wartościowszych ludzi. Siedząc przez wiele lat w jednej miejscowości, znali dobrze ludzi i panujące stosunki. Na pewno nie było przypadkiem, że większość spośród aresztowanych i rozstrzelanych w Zielonce była członkami milicji, zorganizowanej w czasie wojny do ochrony obiektów wojskowych i kolejowych przed sabotażem! I na pewno nie było także przypadkiem, że między żandarmami przez cały prawie czas akcji znajdował się miejscowy volksdeutsch (Grams), który później gościł żandarmów w domu, odbywając z nimi dłuższą konferencję. Przed oswobodzeniem Pragi czmychnął z grubymi tysiącami dolarów do Austrii, zarobionymi w dobrze nam znany sposób. Teraz na pewno udając Polaka, urabia wśród Amerykanów odpowiednią opinię o stosunkach panujących w Polsce.
Jednak nie wszyscy uciekli, i w stosunku do tych, którzy zostali, bądźmy ostrożni i nie wydawajmy zbyt pochopnie uniewinniających wyroków w procesach rehabilitacyjnych. Dziś twierdzą oni, że przepisywali się na listę volksdeutschów z musu, jednak fakty, których jest tysiące z okresu 6-letniej okupacji twierdzą, że było inaczej.
m. g.
Życie Warszawy
pismo codzienne. R. 2, 1945 nr 312=381 (11 XI)
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours