We wsi Cygowie pod Wołominem, w gubernji warszawskiej, zachorowała dnia 4-go marca krowa wdowie Marjannie Ludwiniakowej. Gospodyni poprosiła kilku sąsiadów na radę, jak krowę leczyć. Ale jakoś nie była zadowolona z ich porady, bo posłała do sąsiedniej wioski po znachora. Ten przybył, popatrzył na krowę i mówi, że ją „wąsiel złapał”. Kazał wziąć krowę na liny, podnieść w górę i uwiązać u pułapu tak, żeby cała wisiała w powietrzu. Potem pomiędzy biodrami na plecach zrobił jej ranę dwa cale głęboką i półtora długą, i wokoło niej położył mokrą szmatę. Następnie oblał ranę spirytusem i zapalił. Potem palący się ogień wciąż spirytusem podlewał. Był by tak długo jeszcze przypiekał biedną krowę, gdybym wreszcie ja, piszący te słowa, zjęty litością nad męczonem tak okrutnie bydlęciem, nie odebrał mu spirytusu i nie kazał krowy odwiązać. Ale znachor jeszcze miał trochę spirytusu w innem naczyniu i tę resztę wylał na palący się ogień. Buchnął większy płomień i ogarnął cały grzbiet krowy. Szczęście, że była pomoc, bo inaczej całe zabudowanie poszłoby z dymem. Zamiast uleczyć, zadał jeszcze większy ból biednemu zwierzęciu, bo opalone miejsce nie chce się teraz gojić. Tak to leczą znachorzy.
Cygowiak
Gazeta Świąteczna
R.34, nr 1730 (29 marca 1914)
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours