Ząbki

Z jednego krańca — szpital dla wariatów. Z drugiego — niedokończona budowa fabryki. Pośrodku Ząbki.

Dziwnie wyglądają te domy krojone na wyrost: na typowym podwarszawskim ugorze, gdzie nawet trawa nie jest bujna, ale zdeptana, sucha, karłowata — samotnie sterczą dwupiętrowe czynszówki według najlepszych wzorów z ulicy Twardej. Panuje tu architektura więzienna. Z trzech stron gołe ściany, okna tylko z jednej. „Wielkomiejskość” z okresu niekontrolowanego niczym (chyba tylko myślą o jak najszybszej amortyzacji kosztów) rozrostu kapitalistycznej Warszawy w harmonijny sposób łączy się z pozostałościami architektury folwarcznej. Tuż przy wysokich, samotnych kamienicach, które nie doczekały się doklejenia do nich następnych, płasko rozłożyły się przy ziemi czworaki. I wreszcie drobnomieszczańskie zabezpieczenia starości: domki dwu lub jednorodzinne w ogródkach bez kwiatów, liczących się w kategoriach hipoteki za place.

„Mydłem Majdego umyjesz każdego!” — pod tym hasłem wyblakłej. dominującej nad wszystkim przedwojennej reklamy otwiera się od dworca szara i zakurzona ulica. Jedynym barwnym elementem — szyldy. Odczytywanie szyldów przypomina odczytywanie tekstów nagrobkowych starego cmentarza: „Wyszynk win i wódek” — „Mydlarnia” — „Towary mieszane”. Od stacji do kościoła, na przestrzeni dwustu metrów, co drugi dom ozdobiony jest podobnym szyldem. Paradę sklepów wzdłuż ulicy zamyka kościół stojący na skrzyżowaniu ulic Biskupa Bandurskiego i Marszałka Piłsudskiego, o czym każdemu przechodniowi obwieszczają pięknie emaliowane tablice.

Na ulicy nikt się nie śpieszy. Dostojnie, przewalając z boku na bok grube cielsko, sunie samym środkiem czarna świnia. Bo i po co się spieszyć?

Okres „prosperity” Ząbek należy do przeszłości. Dziś właściciele domów w Ząbkach nie robią już złotych interesów na lokatorach. Ale też w Ząbkach nie buduje się nowych domów.

Tuż za czworakami — jeziorko. Tak nazywa się w nomenklaturze mieszkańców Ząbek płytkie bajoro, glinianka raczej. Nad brzegiem nieruchome posągi rybaków. Nie mają nawet charakterystycznych blaszanek na ryby. I tak nikt nigdy nic tu nie złowił. W płytkiej wodzie chlapią się gromadki małych dzieci, poszukiwaczy skarbów. Skarby to zatopione w wodzie stare garnki, resztki połamanego żelaznego łóżka, szczątki talerzy. Dzieci nie są bez opieki. Trzyletnie pozostają pod opieką czteroletnich.

Nastrój beznadziejności i szarzyzny nie wiadomo czy istniejącego, a w każdym razie stojącego jak woda w gliniance czasu zmienia się tylko dwa razy dziennie, rano i wieczór. Wtedy od strony stacji i w stronę stacji idą szybkim, zdecydowanym krokiem liczne postacie: robotnicy, młodzież szkolna, urzędnicy z teczkami, wymalowane dziewczęta — sekretarki i maszynistki.

Młoda dziewczyna idąca śpiesznie od stacji zatrzymuje się i patrzy ze zdziwieniem na nieznajomego, nietutejszego młodego człowieka, który zastąpił jej drogę.

— Przepraszam was bardzo… Chciałem się dowiedzieć (tu ręką wskazuję na znaczek ZMP na bluzce), gdzie tu się mieści Koło ZMP?

— Nie wiem. Chyba nie ma takiego.

— Ale wy, koleżanko, należycie przecież do ZMP. Ten znaczek…

— Tak, należę. Tylko, widzicie, w miejscu pracy (głos nabiera odcienia dumy), w moim Ministerstwie, w Warszawie.

Idziemy dalej razem.

— Brzydkie te Ząbki. Ja bym nie wytrzymał.

— A myślicie, że ja wytrzymuję? Zresztą, cóż mi Ząbki! Ja właściwie żyję w Warszawie. Cały dzień. I praca, i kino…

— I narzeczony?

— Ażebyście wiedzieli. Niedługo wychodzę za mąż. Mamy dostać mieszkanie na Muranowie. Sam dyrektor Departamentu mi obiecał.

— Rodzice wasi mieszkają w Ząbkach?

— Tak.

— I przeprowadzają się razem z wami?

— E, rodzice… zostają…

Przed Jednym z domów — awantura, przedstawienie — zbiegają się sąsiadki, stają wkoło z rękami splecionymi na brzuchach.

— Ty draniu! Ty draniu! — wznosi się regularnym skandowanym krzykiem piskliwy głos kobiecy. – Polityki ci się zachciało! Co? Zebrania i zebrania! W Warszawie polityka, a ja w Ząbkach z dzieciakami się męczę. Nogi mi od ogonków puchną! Masz tę swoją politykę!

Ząbki liczą niespełna 6 tys. mieszkańców. Z tej liczby większość stanowią robotnicy i urzędnicy pracujący w Warszawie. Reszta: właściciele domów i sklepów.

Jak powstawały Ząbki? Kto nie miał pieniędzy na wysokie odstępne osiedlał się właśnie tam. Domy rosły jak na drożdżach. Właściciele byli zadowoleni. Sute poczucie społecznego zrównania z kamienicznikiem warszawskim opłacali im robotniczy lokatorzy. Ci traktowali mieszkanie w Ząbkach jako coś tymczasowego. Wielka Warszawa nęciła. Póki byli młodzi, marzyli o przeniesieniu się do niej. Po kilku kolejnych redukcjach, po kilku okresach bezrobocia — rezygnowali. Zostawali w Ząbkach na zawsze. I podświadomie nawet zaczynali nienawidzić tego miejsca „przymusowego osiedlenia”. Wśród mieszkańców większości miast jest swoisty dzielnicowy patriotyzm. Ci z Ochoty uważają się za lepszych od tych z Czerniakowa. Wśród mieszkańców Ząbek nie ma lokalnego patriotyzmu i być go nie może. Ząbki spełniają w stosunku do Warszawy rolę kwarantanny. Ząbki — kwarantanna stworzona przez społeczny porządek kapitalizmu. W czasach dzisiejszych, w czasach MDM-u, osiedla robotniczego na Muranowie, Młynowie, Mokotowie — Ząbki można by oddać do muzeum, gdyby nie to, że Ząbki istnieją nadal i nadal mieszkają w nich ludzie na skrzyżowaniu ulic Biskupa Bandurskiego i Marszałka Piłsudskiego. Tak jak dawniej.

Jeśli weźmiemy pod uwagę t.zw. skład społeczny, należy Ząbki nazwać osiedlem robotniczym. Nie, Ząbki nie są jakimś rezerwatem chuliganów. Mieszkańcy Ząbek w większości uczciwie pracują, przejmują się swoją pracą, przejmują się wielkim budownictwem socjalistycznym. Sami w nim uczestniczą. Ale nie w Ząbkach. W Warszawie.

Młody przodownik pracy, murarz, bierze udział we współzawodnictwie przedzlotowym. Jest aktywny. Uczestniczy w zebraniach. Uczy się. Chodzi do teatru. Wypożycza książki z biblioteki. Ale nie w Ząbkach. W Warszawie.

I miejsce pracy, i jego organizacja ZMP-owska, i teatr, i biblioteka. To wszystko jest w Warszawie.

W Ząbkach nie ma nic.

Zakurzona ulica, bajorko, wałęsające się wszędzie brudne, zaniedbane psy, dzieciaki i kozy. Zetempowiec wraca po pracy do Ząbek. Zamyka się w swoim pokoju. Uczy się. czyta od rana, czeka, kiedy znów pójdzie do pracy do Warszawy, tam, gdzie każda ulica, każdy dom, cały nastrój pulsującej bez przerwy pracy pozwala niemal dotknąć nowego, wielkiego, wspaniałego socjalizmu.

Co nowego jest w Ząbkach? Instytucje kulturalne, społeczne — w Warszawie. Instytucje administracyjne, Rada Narodowa — w Zielonce.

W Ząbkach można tylko mieszkać — nic więcej.

Ząbki są zapomniane. Bo przecież w bliskiej już perspektywie rozwoju Ząbki zanikną zupełnie. W każdym razie takie Ząbki, jakie są dzisiaj, t.zn. Ząbki wczorajsze.

Dobrzy ludzie zamykają oczy. Nie chcą widzieć Ząbek, nawet jeśli w nich mieszkają.

Przez dwie godziny bez przerwy spacerowało ulicą Ząbek tam i na powrót, tam i na powrót, dwu młodych ludzi. Wysoko podnosili nogi obute w toporne zamszaki. Spod eleganckich, na kant zaprasowanych spodni wyglądały bajecznie kolorowe skarpetki. Dzieciaki bawiące się w kurzu drogi podnosiły za każdym przejściem głowy i długo odprowadzały spacerowiczów spojrzeniem. Psy okrążały ich szerokim łukiem, bojąc się niespodziewanego kopnięcia. Ci nie zamykają oczu na Ząbki. Kiedy nad wieczorem pociągi z Warszawy zaczynają wyrzucać tłum pasażerów powracających z pracy, zdążają w kierunku stacji. Pokazują się jak na rewii mód. Patrzcie: my tu jesteśmy! Jesteśmy dzień cały. Lenistwo wystawione na pokaz, chuligaństwo nie zwalczane może łatwo znaleźć naśladowców.

Po co ten opis małego podwarszawskiego osiedla? Przed kilku miesiącami odbył się w Warszawie proces grupy chuliganów z Ząbek, którzy — „ot, tak tylko, z nudów” — strącili z peronu pod pociąg człowieka. Człowiek ten stracił nogi. Proces chuliganów z Ząbek odbył się już dawno temu. Proces był pokazowy. Miał zaalarmować. Napiętnować. Poruszyć.

Czy od czasu procesu w Ząbkach coś się zmieniło? Nie, nadal przesiadują na stacji wiadomego pokroju młodzieńcy. Dalej zaczepiają pasażerów. Dalej czują się tu panami. Tu nie pomoże nawet mechaniczne zorganizowanie świetlicy czy biblioteki. Wydaje się, że po prostu chodzi o to, aby atmosfera Warszawy udzieliła się Ząbkom. Chodzi o to, aby robotnicy mieszkający w Ząbkach nie mieli życia podzielonego na dwa przeciwstawne elementy: czas przebywania w pracy w Warszawie i czas przebywania w domu w Ząbkach. Chodzi o to, aby w małych, szarych Ząbkach działy się tak jak i w Warszawie wielkie rzeczy, o mocnych barwach. Nie tylko w sensie budownictwa, ale przede wszystkim w sensie walki w kategoriach ideologicznych. Dobrzy ludzie nie powinni zamykać oczu. Ząbki, ten relikt kapitalizmu — to ważny problem społeczny.

Nie ma zagadnienia chuligaństwa samego w sobie. Jest tylko zagadnienie walki z chuligaństwem i walki z jego przyczynami.

Stefan Kozicki

Nowa Kultura
1952.08.03 nr 31

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.