W niedzielę 7-go maja odbywał się odpust we wsi Kobełce o dwie mile od Warszawy. Po nabożeństwie wszyscy lepsi ludzie porozchodzili się spokojnie do domów lub w odwiedziny do znajomych. Niemało jednak było i takich, co zawadzili o karczmę. Bo i jakże do niej nie zajrzeć, kiedy stoji tuż przy kościele, jakby dzwonnica, a zapach wódki z niej dolatuje.
Kto wszedł do karczmy, to i siadł na długo, aż się upił. Pełna szynkownia była takich. Z początku gwarzyli, ale u pijanych gawędka łatwo w krzyk się zamienia, z krzyku zwada powstaje, a od zwady i do bójki przychodzi. Tak się właśnie stało w Kobełce. Podchmieleni miejscowi włościanie poswarzyli się, a następnie się i pobili z gośćmi z innych wiosek. Powstała w karczmie okropna wrzawa i nieporządek. Nogi i ręce wszystkich były w robocie, wszyscy bili się, deptali i ranili nawzajem bez opamiętania. Kilku włościan wyszło z tej bójki tak potłuczonych, że ledwo mogli dowlec się do domu. Najwięcej ucierpiał pewien młody, ale również jak inni, pijany, chłopiec, i to od własnego ojca. Uderzył on niechcący ojca. Ten także nietrzeźwy i rozwścieczony rzucił się jakby zwierz dziki na syna i przewróciwszy go na ziemię, zaczął się nad nim pastwić. Byłby może i żywego nie puścił, gdyby aż ksiądz nie był wszedł do karczmy i nie powstrzymał starego.
Na wiadomość o bójce przybyło na miejsce kilku strażników policyjnych i ci z wielką trudnością zdołali przywrócić porządek.
Największą może szkodę poniósł szynkarz, któremu wszystkie naczynia potłukli, a sprzęty połamali. On też sam omal co nie dostał guzów, tylko się ucieczką uratował.
Gazeta Świąteczna
R.2, nr 72 (21 maja 1882)
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours