Z Warszawy piszą nam: Wypadek w Markach, traktowany przez tutejszą prasę dość oględnie, przedstawia się w głównych zarysach tak, jak doniosły dzienniki. Zrozumieć go jednak można zupełnie wtedy dopiero, gdy się zna wydarzenia poprzednie, które tworzą tło i przygotowanie. Według wiarygodnych informacyj rzecz tak się miała: P. Briggs, Anglik rodem, lecz żonaty z Polką, założył przed pewnym czasem wielkie przedsiębiorstwo przędzalniane w Markach pod Łodzią. Towarzystwo, do którego należał, reprezentowało olbrzymie kapitały. Dość powiedzieć, że w Marki włożono około dziesięciu milionów rubli, a dzięki temu, z pustyni, jaką była niedawno jeszcze ta miejscowość, zrobiła się kwitnąca osada. Powstał szpital, czytelnia, sala zajęć, domy dla robotników, a ludność znalazła suty zarobek.
Gdy agitacya strajkowa objęła Łódź i okolicę, nie uchroniły się przed nią i Marki. Między podburzanymi robotnikami powstało wrzenie, zjawiały się deputacye jedna po drugiej i nakoniec zdarzył się fakt jeden z najznamienniejszych może wśród objawów chaosu, jaki przeżywa obecnie Królestwo Polskie
Oto pp. Briggsowie, pewnego ranka, znaleźli się – w oblężeniu. Mieszkanie ich otoczyli strajkujący pod przywództwem agitatorów i oświadczyli, że nie ruszą się z miejsca i nie wypuszczą nikogo, dopóki p. Briggs nie podpisze ustępstw. Mimo łatwo zrozumiałego wrażenia, jakie taka anarchia musiała wywrzeć na człowieku, który przybył z cywilizowanych krajów, p. Briggs postanowił nie posuwać się dalej poza poczynione już koncesye i oblężenie zaczęło się na dobre. Dom pp. Briggsów został otoczony, nikogo nic dopuszczano, nikogo nic wypuszczano. Agitatorzy postanowili wziąć twierdzę — głodem.
Ten stan oblężenia z ramienia socyalistów trwał przez dni jedenaście. Dom pp. Briggsów bronił się uparcie, mimo że zapasy żywności groziły wyczerpaniem. Zmniejszano racye — i patrzano, jak przed oknami zmieniają się warty nieprzyjacielskie, jak przywódcy naradzają się nad dalszą taktyką. Przez cały ten czas dom był odcięty od świata. Aż jedenastego dnia zapukano do drzwi. Były to dwie Siostry Miłosierdzia, które przybyły do pani domu, wspierającej hojnie wszystkie instytucye dobroczynne w okolicy. Siostry przybyły po zwykły datek. Któryś ze strażników na ich prośby wpuścił je do wnętrza, a potem dozwolono im wyjść.
Wiadomość o oblężeniu rozeszła się po okolicy i doszła do uszu władz, które zresztą i w tym przypadku zachowywały urzędową obojętność wobec nieurzędowych pogłosek. Nakoniec sprawa stała się głośną, tak głośną, że już nie można było patrzeć przez palce i pojawiło się wojsko, które dokonało odsieczy.
Bomba, którą rzucono teraz w Markach, była zemstą za uwolnienie się od wspomnianego oblężenia. Szczegóły już znane można uzupełnić chyba tem, iż dwóch agitatorów, którzy zjawili się przed domem pp. Briggsów, chciało wtargnąć do wnętrza, lecz p. Briggsowa zagrodziła im drogę. Wówczas zażądali, aby wydano im pana domu. Briggsowa nawet nie odpowiedziała na to zuchwałe żądanie. W rezultacie przybysze znaleźli się za bramą. Wówczas to jeden z nich rzucił bombę, która pokaleczyła — jak wiadomo — ogrodnika i kucharkę.
Warszawski Goniec podaje następujące szczegóły od wysłanego przez siebie na miejsce zamachu korespondenta. Na samym wjeździe do Marek uderza niezwykła w naszych wsiach czystość i systematyczność zabudowań. Z obu stron szosy ciągnie się kilkanaście budynków mieszkalnych z czerwonej cegły. Domy te budowane, jakby pod sznur jednostajnie, robią poniekąd wrażenie koszar. Na jednym z domów widnieje szyld objaśniający, że mieści się tu szkoła początkowa ogólna, nieco dalej mieszka doktór, wreszcie apteka, kilka sklepów spożywczych, kantor biura pocztowo-telegraficznego — wszystko to razem sprawia wrażenie miasteczka, nie osady fabrycznej. Przędzalnia pod firmą „B. Briggs br. i Spółka” zatrudnia około trzech tysięcy pracowników. Jak nas objaśniono na miejscu, główną inicyatorką czystości w Markach jest p. Janowa Briggsowa. O godz. 9 rano, kiedy robotnicy po spożyciu śniadania powracali do fabryki, uwagę ich zwróciło dziesięciu biegnących naprzełaj przez pole mężczyzn od strony lasu drewnickiego. Mężczyźni ci, dobiegłszy do wsi, zwolnili kroku i wmieszali się pomiędzy robotników. Wprost wejścia fabryki na ławce siedzieli trzej strażnicy ziemscy. Bazyli Iljinow, Iwan Plewa i Stefan Niestieruk. Nieznajomi przybysze na razie zachowywali się spokojnie, nagle kilku z nich już z rewolwerami systemu Brauninga w obu rękach zbliżyli się do siedzących na ławie strażników i zaczęli strzelać. Niestieruk ranny w pierś, dobył szablę i ranił jednego z napastników widocznie lekko i runął na ziemię, obok niego leżał już martwy, ranny kilkakrotnie, Plewa. Iljinow zauważył w porę napastników i zanim ci zaczęli strzelać, zwrócił się do wsi. Dwóch napastników, strzelając z rewolwerów, pobiegło za nim i niebawem Iljinow ranny w prawą łopatkę i tył głowy — upadł na ziemię.
Po dokonaniu zabójstwa, nieznajomi zwrócili się do stojących w oniemieniu z przerażenia robotnków i pogrozili im trzymanymi w rękach rewolwerami. Następnie napastnicy, przez nikogo nie zatrzymywani, skierowali się do fabryki. Poprzez podwórze i cały labirynt rozmaitych budynków przedostali się do położonego z tyłu fabryki parku, gdzie wznoszą się pałacyki pp. Briggsa i Whitheada. W przedsionku pałacu napastnicy spotkali panią Janową Briggs, która zapytała ich czego żądają. Nieznajomi zażądali wskazania, gdzie się znajduje mąż i pobiegli do pokojów. Pp. Briggs i Whithead byli w oddalonym pokoju i napastnicy nie zdołali ich znaleźć. Opuszczając pałac, jeden z napastników rzucił w stronę oranżeryi przyrząd wybuchowy. Przyrząd ten eksplodował, wynikiem czego było, że część konstrukcyi żelaznej została połamana, a większa część szyb powypadała z oprawy. Znajdujący się w oranżeryi ogrodnik Lipiński został ranny odłamkami bomby. L. ma na prawej stronie ciała około 20 drobnych, powierzchownych ran. Napastnicy pędem zbiegli w kierunku lasu drewnickiego.
Strwożeni robotnicy pomału zaczęli się schodzić, Przed fabryką leżały zwłoki strażników. Wszyscy sądzili, że Iljinow został zabity, kiedy się jednak do niego zbliżono, podniósł się i przebiegł kilka kroków, poczem znów runął na ziemię. Wezwano lekarza miejscowego, który stwierdził zgon Niestieruka i Plewy, skonstatowawszy zaś bardzo ciężki stan Iljina, polecił go przewieźć pierwszym pociągiem kolejki do Warszawy. Po przewiezieniu, Iljin zmarł na stacyi przed przybyciem lekarza Pogotowia. Na miejsce zajścia wysłano dwie seciny kozaków dońskich. Niebawem zjechały też władze policyjne i sądowe.
Czas
dziennik poświęcony polityce krajowej i zagranicznej oraz wiadomościom literackim, rolniczym i przemysłowym
R.58, nr 238 (18 października 1905)
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours