W 2007 roku, podczas jednej z wizyt na cmentarzu w Sulejowie koło Jadowa, gdzie leży pochowana moja Babcia Helena, moja mama w trakcie rozmowy ze swoją siostrą nagle zaczęła wspominać młodą Żydówkę, której babcia pomagała ukrywać się w czasie okupacji, przez co o mało nie straciła życia. Byłem całkowicie zaskoczony, gdyż nigdy wcześniej, przez tyle lat, nie słyszałem o tej historii. Babcia Helena nigdy nie rozmawiała ze swoimi wnukami o wydarzeniach z czasów wojny. Jak się dowiedziałem, opowiadała tę historię kilka razy swoim trzem córkom, kiedy były one jeszcze uczennicami. Wówczas opowieść ta w ogóle ich nie zainteresowała, a Babcia więcej nie wracała do tego wątku.
Zawsze było dla mnie rzeczą oczywistą, że Babcia była typem człowieka zdolnego do prawdziwego altruizmu. Nie wiedziałem, że los postawił ją przed dylematem, czy zaryzykować pomoc dla zupełnie obcej osoby, ryzykując życiem nie tylko własnym ale i całej swojej rodziny. Miałem świadomość, że w okolicznych miasteczkach przed wojną mieszkali Żydzi, ale nie przyszło mi na myśl, że los kogoś z ich społeczności mógł pojawić się w życiu mojej Babci, zwłaszcza w tak tragicznym okresie, jakim dla Żydów była okupacja. Z konieczności muszę polegać na fragmentach wspomnień Babci zapamiętanych przez Mamę i jej dwie siostry.
Przed wojną i w czasie wojny Babcia mieszkała we wsi Bale, położonej kilka kilometrów na wschód od miasteczka Jadów, do 1942 r. w większości zamieszkanego przez Żydów. Babcia często chodziła na zakupy do Jadowa. Przed wojną miała tam żydowską koleżankę, która była córką sklepikarza, handlującego żywnością. Babcia kupowała u nich jedzenie, często na kredyt, gdyż jej rodzina była biedna, co było typowe dla całej okolicy. Wspominała swoim córkom, że przedwojenny Jadów robił na niej wielkie wrażenie, a jadowscy Żydzi wydawali się jej bardzo eleganccy i zamożni, podczas gdy w rzeczywistości było to biedne i zaniedbane miasteczko. Daje to wiele do myślenia o poziomie życia w ówczesnych, okolicznych wsiach. Opowiadała im także o pysznych śledziach, jakie kupowała we wspomnianym sklepie, o ciastkach, jakie dostawała od córki sklepikarza przy okazji zakupów i o niebieskiej sukience, którą też dostała od niej w prezencie. Kiedy Babcia wracała do domu z zakupami, drogą przez wsie Wójty i Myszadła, córka sklepikarza odprowadzała ją do mostku na Osownicy — rzeczce przepływającej przez Jadów, będącej lewym dopływem Liwca. Córka sklepikarza była jedyną żydowską koleżanką Babci, wg jej opinii większość Żydów w Jadowie nie garnęła się do kontaktów z okolicznymi chłopami i nawet dawało się z ich strony odczuć nieco skrywane poczucie wyższości w stosunku do mieszkańców wsi.
Nie można już ustalić, kiedy Babcia ostatni raz widziała córkę sklepikarza i gdzie dopełnił się los jej koleżanki, ale jest bardzo prawdopodobne, że ta przyjaźń dodatkowo wpłynęła na postawę Babci w trakcie okupacji. Dom rodziców Babci znajdował się na wschodnim krańcu wsi Bale, jedynie mały strumyk oddzielał go od okolicznych łąk i lasu. Któregoś dnia, prawdopodobnie w lato 1942 r., do 21-letniej Heleny Bartosiewicz i jej trzech koleżanek – sióstr Pląsek, razem z którymi pasła krowy na pobliskich łąkach, podeszła młoda (ok. 16–18 lat), ciemnowłosa i bardzo ładna Żydówka, prosząc je o pomoc. Dziewczyna ukrywała się w stogu siana i w odpowiednim momencie podeszła do grupy dziewczyn, które zapewne czas jakiś obserwowała. Czwórka dziewczyn zgodziła się pomagać nieznajomej.
Babcia Helena nosiła jej do stogu siana jedzenie, dała jej jedną ze swoich sukienek oraz derkę do nakrywania się podczas snu, przynosiła igłę i nici do cerowania ubrania, a od czasu do czasu zapraszała wieczorem do domu, gdzie rodzina Babci częstowała dziewczynę obiadem i pozwalała się ogrzać. W deszczowe noce pozwalano jej nocować w sieni (w małym domu, w którym mieszkało 8 osób nie było wiele miejsca do spania). Trzymanie jej na stałe w domu, w bliskim sąsiedztwie innych gospodarstw, rodzina Babci uznała zapewne za zbyt niebezpieczne. Babcia bała się konsekwencji pomagania i wielokrotnie prosiła dziewczynę, by w razie jej ewentualnego złapania przez żandarmów nie powiedziała, kto dawał jej jedzenie.
Żydówka prawdopodobnie zapraszana była także do domu sióstr Pląsek, z których Lodzia była najbardziej zaprzyjaźniona z Babcią. Niewykluczone, że chodziła także po innych domach we wsi. Jak się później okazało, widziało ją wiele osób. Trwało to kilka miesięcy.
Któregoś dnia do domu Babci przyszedł młody i przystojny żołnierz niemiecki, w butach z cholewami i z karabinem. Łamaną polszczyzną, stanowczym głosem spytał Babcię, dlaczego pomaga Żydówce, skoro jest to zabronione. Babcia wypierała się wszystkiego, ale żołnierz powiedział jej, że właśnie wyciągnął ze stogu siana Żydówkę, która podczas doraźnego przesłuchania wszystko mu powiedziała. Wiedział o zapraszaniu dziewczyny do domu, o darowanej sukience, o pożyczonej igle z nitką. Dla Babci stało się jasne, że młoda, wystraszona dziewczyna walcząc o zachowanie życia, powiedziała Niemcowi o wszystkim, mimo to konsekwentnie zaprzeczała wszystkiemu do samego końca rozmowy. Niemiec powiedział jej, że on nie chce mieć jej krwi na swoich rękach i że on jej daruje, ale każdy z jego kolegów rozstrzelałby i ją, i całą jej rodzinę. „Już byś tu leżała pod płotem!” Powiedział jej także, że nie chce sobie plamić rąk krwią Żydówki i że ją także puścił bo i tak inni ją wykończą. Ostrzegł Babcię, by więcej tego nie ważyła się robić. Następnie poszedł do domu rodziny Pląsków i przeprowadził z nimi rozmowę ostrzegawczą. Powiedział nawet, który z sąsiadów doniósł na nich. „Wasz sąsiad już któryś raz do mnie przychodził ze skargą na was”. Okazało się, że żołnierzowi doniósł jeden z sąsiadów, z którym Pan Pląska był skonfliktowany. Prawdopodobnie wspomniany sąsiad chciał w ten sposób „rozwiązać” ów konflikt — skoro donosząc na ukrywającą się w stogu siana Żydówkę, wskazał także konkretnie rodzinę Pląsków jako osoby pomagające. Udział Babci prawdopodobnie wyszedł na jaw dopiero podczas przesłuchiwania ukrywającej się dziewczyny. Dla rozwiązania częstego na wsi konfliktu sąsiedzkiego, donosiciel godził się na poświęcenie życia co najmniej 15 Polaków (7 osób z rodziny Pląsków oraz 8 osób z rodziny Bartosiewiczów), jak i żydowskiej dziewczyny, której te dwie rodziny pomagały. Pan Pląska, po wizycie niemieckiego żołnierza, kilkukrotnie ciężko pobił donosiciela, który w końcu oznajmił, że jeśli jeszcze raz zostanie pobity, to znowu zamelduje o wszystkim Niemcom. Babcia widząc wspomnianego sąsiada powiedziała do niego: „Ty Judaszu”, na co ten odparł, że przez Żydówkę Niemcy mogliby spalić całą wieś, tym samym przyznając się kolejny raz do popełnionego czynu. Jednak fakt podania nazwisk osób pomagających Żydówce całkowicie przeczył deklarowanym przez niego intencjom jego czynu, dokonanego jakoby w celu ratowania innych mieszkańców wsi od konsekwencji pobytu Żydówki we wsi. Szczęśliwym trafem donosy trafiły do przyzwoitego, a zarazem bardzo odważnego człowieka, który nie tylko darował życie dwóm polskim rodzinom i ukrywającej się Żydówce, ale nawet ujawnił rodzinie Pląsków, kto na nich doniósł. Takie zachowanie z pewnością było bardzo niebezpieczne dla niego samego. Wypuszczoną dziewczynę mógł złapać ktoś inny (co po kilku tygodniach faktycznie się stało w pobliskich Myszadłach), zaś pobity donosiciel mógł pójść ze skargą do innych Niemców stacjonujących w okolicy wsi Bale. Wspomniany młody żołnierz mógł być z małej jednostki wojskowej obsługującej radiostację, w położonej tuż obok wsi Myszadła, co jest najbardziej prawdopodobne lub z obsługi lotniska wojskowego w pobliskim Zawiszynie. Mógł ewentualnie także być z oddziału Wehrmachtu stacjonującego we wsi Strachówka, choć to, z uwagi na odległość, mniej prawdopodobne. Z całą pewnością nie był żandarmem, gdyż znając zachowanie żandarmów z najbliższych posterunków w Tłuszczu i w Budziskach wobec Polaków, w przypadku naruszenia nawet mniej surowych norm okupacyjnych, należy przyjąć, że obie rodziny zostałyby natychmiast rozstrzelane, a ich domy spalone.
Przykład zamordowania rodziny z pobliskiej wsi pod Jadowem (rozstrzelanej w całości wraz z małym dzieckiem, przez żandarmów z Tłuszcza za [niezasadne] podejrzenie udzielenia pomocy w ucieczce członkom ich rodziny z aresztu policyjnego w Jadowie) jest więcej niż wymowny94 Dzięki przyzwoitości młodego Niemca Babcia przeżyła wojnę, mogła założyć rodzinę i żyć do 1990 roku. Jej serdeczna przyjaciółka Lodzia Pląskówna umarła w latach 80. we wsi Trawy, najstarsza z sióstr Pląsek zmarła w 2009 r. w Zagościńcu lub Dobczynie (o czym dowiedziałem się już po jej śmierci, tracąc okazję na rozmowę z nią o tej historii).
Babcia bardzo przeżyła wspomnianą historię. Nawet opowiadając ją swoim córkom po wojnie, trzęsła się z emocji. Młoda Żydówka ukrywająca się koło domu Babci prawie na pewno nie przeżyła wojny. Kilka dni po wizycie niemieckiego żołnierza przyszła ponownie do domu Babci prosząc o pomoc. Oznacza to, że Niemiec powiedział prawdę i dziewczynę puścił. Rodzice Babci nie wpuścili jej do domu i powiedzieli jej, by więcej do nich nie przychodziła. Po wizycie niemieckiego żołnierza i związanych z nią przeżyciach, mając świadomość do czego okazał się być zdolny jeden z ich sąsiadów, nie mieli ochoty więcej ryzykować. Niezależnie od tego Babcia miała bardzo nieprzyjemną rozmowę z rodzicami, którzy mieli jej za złe, że naraziła 8 osób z ich rodziny na ryzyko rozstrzelania.
Jakiś czas później któryś z mieszkańców wsi Bale powiedział Babci lub jej rodzinie, że był świadkiem prowadzenia w Myszadłach, prawdopodobnie przez Niemców „tej Żydówki, co przychodziła do Was do domu”. Dziewczyna szła zapłakana, ze związanymi rękami. Prawdopodobnie po opisywanym zdarzeniu przeniosła się w stronę wsi Myszadła, krążąc po okolicznych polach i domostwach, w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Mogła natknąć się na kwaterujących tam niemieckich żołnierzy, mógł także zauważyć ją któryś z nadgorliwych polskich mieszkańców i na nią donieść. O to także nie ma już kogo zapytać. Nigdy więcej nikt jej nie widział, prawdopodobnie została zamordowana przez żandarmów w ogrodach w Jadowie lub gdzieś po drodze.
Jej historia życia i śmierci skłoniła mnie do próby zbadania, kim była. Założyłem, że mogła pochodzić z pobliskiego Jadowa i dlatego zacząłem zbierać relacje dotyczące mieszkańców Jadowa i okolic. Potem dotarło do mnie, że równie dobrze mogła ona pochodzić z Łochowa, Stoczka, Węgrowa lub z innych miejscowości. Jednak mimo tego, że jej imię pozostało anonimowe (mama i ciocie nie są dziś pewne jak miała na imię, wydaje się im, że nazywała się Rebeka), warto by pamięć o niej pozostała wśród nas. Pamięć o młodej, pięknej dziewczynie, która była pełna życia i tak bardzo chciała to życie ocalić.95
Warto też pamiętać, że wśród niemieckich żołnierzy trafiali się prawdziwi ludzie, zachowujący się lepiej niż niektórzy Polacy. Jak ten młody żołnierz, który przyszedł do domu mojej Babci.
„Rocznik Wołomiński”
tom XII, 2016
- Warto wspomnieć, że w czasie wojny, mój małoletni wówczas teść, jego dwójka małoletniego rodzeństwa oraz ciotka, która ich wszystkich wychowywała po śmierci rodziców w majątku Arcelin pod Płońskiem, nie zostali rozstrzelani przez żandarmów z Płońska po tym jak ktoś z okolicznych mieszkańców doniósł, że ciotka przechowywała (niecały tydzień) kilkunastoletniego żydowskiego chłopca, który uciekł z getta w Płońsku i pasał u nich krowy. Miał kryjówkę w stodole. Żandarmi prawdopodobnie udali, że wierzą w zapewnienia ciotki (którą znali, bo przyjeżdżali do niej rekwirować drób), że nie wiedziała ona, że chłopiec jest Żydem, zabrali liczne gęsi i indyki ofiarowane im przez ciotką, przywiązali chłopca lejcami do dorożki i pędem odjechali, zmuszając chłopca do biegu za dorożką.
- W okolicach wsi Bale ukrywało się jeszcze dwóch Żydów. Jeden o nazwisku zaczynającym się na W. Niektórzy inni mieszkańcy Bali (niż wspomniane dwie rodziny) przez wiele miesięcy nosili mu jedzenie w pole oraz pozwalali zbierać plony z ich pól. Wydał go, cieszący się złą reputacją, mieszkaniec Bali, ze zwykłej bezinteresownej podłości. Moim zdaniem był to główny powód donoszenia zarówno na ukrywających się Żydów, jak i wbrew pozorom dość często, na polskich sąsiadów. Dopiero na dalszym miejscu była chciwość, zaś znaczenie antysemityzmu wydaje mi się przeceniane. Między Balami a wsią Kupce, w kępie krzaków ukrywał się inny Żyd, o imieniu Mosiek. Jedzenie nosiła mu kolejna mieszkanka Bali. Mosiek stale podkradał jedzenie, sprzęty domowe i ubrania ubogiemu chłopu ze wsi Kupce. W końcu rozsierdzony bezustannymi kradzieżami chłop, który ledwie wiązał koniec z końcem, złapał go i zaprowadził do Niemców. W momencie złapania Mosiek był już ponoć ledwie żywy z powodu wycieńczenia

Subskrybuj wiadomości z dawny powiat wołomiński
Otrzymuj informacje o nowych postach na swój email
Ciekawa historia.
Witam,
Nazywam się Klinikowski Kazimierz i prowadzę drzewo genealogiczne min Rodziny Bartosiewiczów.
Bardzo proszę o kontakt
mój adres mailowy
klinikowski-kazimierz@wp.pl