Huta “Vitrum”

Leje deszcz. W tym pyle wodnym zasnute jest wszystko. Drzewa, dachy, kominy i stacja w Wołominie, na której wysiadam. Wołomin, to taka dosyć brudnawa mieścina, o której nie warto pisać. Znacznie już ciekawsza jest huta szklana “Vitrum”, znajdująca się o kilkanaście minut drogi od stacji, przy ulicy Wileńskiej. Do tej właśnie huty kieruję swoje kroki. W biurze zarządu huty nie czynią zbytnich trudności i otrzymuję kartkę, upoważniającą do zwiedzenia całego terenu wytwórni.

— Przepraszam uprzejmie, czem panowie oddychacie? — pytam kilku robotników, pracujących w niewielkiej salce. Wsypywali oni wielkiemi łopatami kredę, zmieszaną z czemś jeszcze, do blaszanych bębnów, a w powietrzu unosiły się tumany pyłu. Po chwili i ja jestem cały zasypany tym pyłem. Robotnicy nie odrazu odpowiadają na moje pytanie. Popatrzyli na mnie nieufnie, raz i drugi. Może myśleli, że kpię sobie z ich niedoli.

— Czem oddychamy — odzywa się wreszcie jeden z nich — a tym kitem co pan widzi. Jak się człowiek przyzwyczai, to mu nawet nietrudno. I tak i tak człowieka cholera weźmie, a lepiej na suchoty, niż “gangrynę”.

Robotnicy śmieją się z tego dowcipu, ale jest to śmiech suchy, niedobry…

Wyobraźcie sobie, że kazano wam pracować podczas największego upału. Zaprotestowalibyście, nieprawdaż? Jakże można pracować, gdy pot zalewa oczy, mięśnie wiotczeją, a znużony organizm pragnie jednego tylko: ochłodzenia, A jednak na drugiej skolei sali, dokąd wszedłem, temperatura jest niewątpliwie wyższa, niż podczas największych spiekot, gdy tymczasem w piekle tem wre gorączkowy pośpiech i praca. Nie dziwnego: fabrykant płaci na akord. Trzeba się śpieszyć, aby zarobić jeszcze na drugą połowę kilograma chleba.

Zboku stoi kilka murowanych pieców i z nich to właśnie bucha takie piekielne gorąco. Do pieca zbliża się co chwila robotnik lub robotnica i długą dmuchawkę macza w roztopionej masie szkła. Odchodzi szybko, przykłada otwór dmuchawki do ust i nadymając się z całej siły, dmucha. Oczy
wyłażą z orbit, płuca rzężą, a robotnik dmucha co sił. Potem musi ostrożnie włożyć wydmuchaną bańkę do formy i uważać, aby nie pękła, bo cały wysiłek płuc na nic. Po kilku minutach pobytu w tem piekle, poczułem, że zaczęły mi latać przed oczyma czarne i czerwone płatki, a pot kroplami ściekał z czoła.

— Co wy tu zarabiacie?— pytam jednego z robotników. Niechętnie spojrzał na mnie, bo nie ma przecież czasu na pogawędki. Machnął ręką i określił swoje zarobki słowem, który nie nadaje się do powtórzenia, a zaczyna się na g…

Nikt mnie, niestety, nie mógł pouczyć, jaki procent tych ludzi przedwcześnie umiera spowodu wyniszczenia płuc.

Obejrzałem jeszcze szlifiernię. Tu wprawdzie było zupełnie zimno, za to jednak oddychać trzeba było szklanym pyłem, który oczywiście osiada na płucach i oskrzelach robotników. Wierzcie mi, że zasnuty deszczem świat, wydał mi się o wiele piękniejszy po wyjściu z huty_

Zatarg, jaki wynikł w hucie “Vitrum”, której właścicielem jest niejaki p. Renglewski, ma ciekawe podłoże. W hucie istnieje oddział butelek tzw. “monopolowych”, Monopol przyjmuje tylko wyroby pierwszorzędnej jakości i to stało się punktem wyjścia dla fabrykanta do systematycznego oszukiwania robotników.

Robotnicy na oddziale monopolowym zarabiali tak, jak i gdzieindziej “na akord”. Fabrykant dzielił butelki przez nich wytworzone, na dwie kategorje, przyczem za pierwszą płacił normalną stawkę, za drugą zaś potrącał 10 proc. Od butelek mniejszej pojemności, t.zw. „setek”, potrącał przez cały czas po 30 proc., nie bawiąc się nawet w dzielenie ich na kategorje, jako że wszystkie, rzekomo, nie odpowiadały wymaganiom. Było rzeczą oczywistą, że jest to jedynie ukryta obniżka płac. Jednocześnie bowiem butelki te były oddawane monopolowi do użytku, jako pierwszy gatunek, Monopol nie popełniał tu błędu, ponieważ butelki istotnie były wszystkie w pierwszym gatunku. Robotnicy, dowiedziawszy się o tych machinacjach, postanowili położyć kres bezwstydnemu wyzyskowi. Przez Związek Robotników Chemicznych Z. Z. Z. zainicjowano konferencję w inspektoracie pracy, na którą jednak pan Renglewski nie raczył się stawić. ani też przysłać kogoś zaufanego. W związku jednak z akcją robotników, rozpoczęły się represje. Dyrekcja zdarła ogłoszenia robotnicze o zebraniu, wywieszone na terenie huty. Tych kilku robotników, którzy protestowali przeciwko takiemu bezprawiu, usunięto z miejsca. Robotnicy solidarnie zastrajkowali i wywalczyli, przy pomocy Zarz, Gł. Zw. Zaw. Rob. Przem. Chem. ZZZ, ponowne przyjęcie wydalonych.

Dyrekcja nie ustępuje tak łatwo. Solidarnej postawy trzystu przeszło robotników ulękła się wprawdzie, zemściła się jednak szybko, redukując czterdziestu pokrzywdzonych robociarzy z oddziału szkła monopolowego. Robotnicy skierowali zbiorową skargę do sądu pracy, wytaczając powództwo na kwotę około trzydziestu tysięcy złotych, jako odszkodowanie za oszukańcze potrącenia. Sprawa odbędzie się wkrótce.

Dyrekcja huty nie zasypia gruszek w popiele. Spewnością wiedziała kogo wybiera, powołując do obrony swych interesów przed sądem pracy popularnego adwokata cekawistycznego. p. Józefa Blocha. Powinno to otworzyć oczy robotnikom na wartość tych „obrońców”, pochodzących z ulicy Wareckiej.

Front Robotniczy
organ Z. Z. Z. w Polsce.
R. 4, 1934, nr 25

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.