Z gminy Strachówka. Już temu dwa tygodnie dochodzi jak dowiedziałem się, że blizko nas została otwarta redakcya gazety „Siewba”; otóż ja, wiejski samouczek, zasyłam swoje „Panie Boże dopomóż” i serdeczne życzenia, aby tono we pismo pomogło ludziom wejść na drogę oświaty i bratniej miłości ku polepszeniu przyszłości całego narodu. Skreślam zarazem kilka słów. o naszym zakątku, to jest o gminie Strachówce. Zdaję mi się, że jeszcze żadne pismo nie opisywało naszego położenia i zapewne nikt me wie, jak my tu żyjem i jak nam się powodzi. Nasza gmina jest to długi kawał ziemi, ze trzy mile z górą rozciągnięta i przeplatana gminą Międzyleś i gminą Roguszyn, Węgrowskiego powiatu. Prawdę powiedzieć, to w naszej gminie oświata do tego czasu prawie wcale nie istnieje; zaledwo się znajdzie 6 gospodarzy, którzy utrzymują po jednym egzemplarzu „Gaz. Świątecznej”; innych pism pomiędzy wieśniakami wcale się nie spotyka. Ziemię uprawiają tak, jak było za dziada i pradziada; to też ta ziemia z roku na rok staje się bardziej wyjałowiona i licho rodzi. Nie wierzą tu w żadne narzędzia gospodarskie, skuteczne do uprawy roli, ani w sztuczne nawozy, bo to ma być niby daremny wydatek. Jeszcze kilka lat temu tutejszym włościanom wiodło się lepiej, bo wtenczas dany był każdemu za służebność las. Dobrze wtenczas było, była ściółka, był nawóz — to się lepiej rodziło; wszystkim było dobrze: mało robili, a mieli ser, pierogi, zakąski; a żyd szynkarz był nie taki: dawał wódki, brał pieniądze za chojaki. A dziś każden woła bieda, bieda! Chodź do kasy, chodź do żyda! Tam pożyczkę dostaniemy i tą biedę załatwimy; i tak schodzi lato, zima, a tej biedzie końca niema… Toteż i kasa gminna ma więcej jak 50,000 tysięcy rubli obrotu, a znalazło by się dużo więcej, gdyby prawo pozwalało.
Co do oświaty, to aż wstyd powiedzieć; większa połowa ludzi nie umie czytać i pisać, a naukę sobie lekceważą; a w szkoły gmina nasza nie jest uboga, bo mamy ich aż trzy w gminie. Ale jaka tu nauka? W Rozalinie już od trzech lat nauczyciela niema, w Pniewniku jako tako, chociaż zimą to go widzą. W Strachówce to samo, tylko zimą go widać i to nie zawsze. A trafiają nam się zawsze kawalerowie; Strachówka zaś jest to wieś, gdzie się więc pan profesor ma stołować? A u p. pisarza, bo najbliższy sąsiad; a tam jest i młodzież… Pójdzie tedy nauczyciel na herbatę, zejdzie mu, do obiadu; później weźmie fuzyjkę i na polowanie… A tam w szkole — Boże mój co się dzieje! Wrzawę daleko słychać; biją okna, łamią ławki, a jak wracają ze szkoły, to tylko „kokardy” powiewają u kapotów; to też rok rocznie kładziemy koszta na reperacye ławek, okien i t.d. A ile się tam uczeń nauczył? Za trzy lata, to już umie: osy, usy! Ale to za mało, bo do tych „lisów” to trzeba oczów, by pomagały rozumować do oświaty.
I tak schodzi rok za rokiem, ciemnota trzyma się swoim trybem… nikt się w tą sprawę nie wdaje. Rodzice chodzących do szkoły dzieci nie rozumieją tego. Pan wójt — obok mieszka, opiekun szkoły — boi się rozgniewać p. profesora — tak wzrasta w naszej gminie nauka.
We czwartek, 18 października, dane były nakazy na zebranie gminne na wybory ławnika. Mamy w gminie 524 glosy; stawiło się na ten rozkaz około 50 osób, a ponieważ było zamało, zebranie odłożone zostało na drugi czwartek, na 25 października, a p. wójt dał surowy nakaz mieszkańcom gminy, żeby się wszyscy stawili. Drugim razem stawiło się około 30 osób i to widocznie byli ci, co się spodziewali być obranymi, albo którzy przyszli popierać nowego ławnika, bo starego już nie chcą; zabardzo widać niektórym dokuczył. Aż tu tego dnia p. pisarz wyjął kartę z pod klucza i przeczytał imiona i nazwiska niektórych gminiaków, mówiąc, że tylko z tych 6 można wybierać ławników, bo oni są przez rząd gubernialny zatwierdzeni. Znalazł się taki na zebraniu, który zrozumiał że takie spisy nie powinny leżeć pod kluczem, lecz wisieć na otkrytem miejscu, żeby każden mógł sobie je przeczytać; z tego zaszedł spór i zebranie znów się rozniosło do domów, i tak pozo staje wszystko po staremu.
W niektórych większych wsiach naszej gminy, gdzie mieszkają żydzi, to aż wstyd powiedzieć… Gospodarze, a razem z nimi i wyrostki, zachodzą do żydowskich domów pełnych smrodu i tam poopierają się o ściany, o piec i przestępując z nogi na nogę, mordują się do późnej nocy. Później starzy idą spać, a młodzież idzie po wsi, hałasuje lub na złe broi, albo zbiera się w duże stada, leci na dziesiątą wieś i tam zasługuje na wszelkie „bodaje”; a czyż to nie hańba dla starych i młodych? Czyż nie le piej było by we wsi zebrać się do gospodarza, pomówić o czem dobrem, poczytać jakąś pożyteczną książkę lub gazetę, dowiedzieć się, jak się w świecie dzieje i czegoś dobrego się nauczyć, nie zbytki pełnić!
Mamy tu w gminie i dziedziców z większych posiadłości; znają oni ciemnotę naszą i chociażby mogli nam dopomódz, ale zapewno nie chcą wdawać się w tę sprawę. A bardzo by się to zdało! Bo przy dobrze ćwiczonem wojsku to i rycerz większej sławy nabywa… Ja, który to piszę, chociaż może bieduję jak i drugi bez rubla, ale radbym duszą i sercem, żeby w naszej gminie mógł ten lud przejrzeć i żebyśmy mogli stworzyć jakieś stowarzyszenie, które by poszło na pożytek nam i całemu ogółowi.
A. G.
Siewba – organ ludu polskiego
R.1, nr 4, 16 grudnia 1906
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours