Wyznania wojenne
Był już koniec listopada 1942 r. gdy postanowiłem dokonać likwidacji agenta gestapo na terenie placówki Jadów. Miejscowi ludzie z AK do których otrzymałem kontakt, bali się wyjść na ulicę ze mną żeby pokazać agenta. Był on zatrudniony w miejscowej fabryce zbrojeniowej pilnowanej przez żołnierzy niemieckich. Skazany zginął o zmroku na ulicy przed bramą fabryki. W akcji uczestniczył ze mną tylko jeden żołnierz AK. Był nim Henryk Puchała „Twardy”. Nad ranem przygnębiony powróciłem do domu. To było straszne uczucie.
Najczarniejsza robota
Ciągle miałem w oczach postać zabitego człowieka. Ten obraz długo mnie nie opuszczał. W rozmowie z bratem „Odrowążem” powiedziałem, że mam dość takiej konspiracji i partyzantki, takiej czarnej roboty, że nie jestem zabójcą i nie będę strzelał do ludzi. A w tym okresie wojny, tę najczarniejszą robotę przydzielono właśnie nam, dowódcom plutonów dywersyjnych, podchorążym najmłodszego rocznika, którzy mieli już za sobą wojnę wrześniową 1939 r. Uważano, że my nadajemy się do takich zadań.
A teraz jeszcze coś najbardziej osobistego. Było już po wojnie, gdy darzyło się że klęknąłem w kościele na stopniach konfesjonału i wyznałem, że zabijałem ludzi na wojnie i w konspiracji. Otrzymałem odpowiedź, że w warunkach wojny nie jest to grzechem. Nie mogłem pogodzić się z tym poglądem spowiednika i do tej pory nie mogę.
Gwałciciele z komunistycznej partyzantki
W końcu grudnia 1942 r., otrzymałem z Komendy Obwodu następny pisemny rozkaz. Tym razem zadanie likwidacji grupy bandycko-rabunkowej działającej na terenie Ośrodka Radzymin. Wyznaczono mi dokładnie miejsce i czas działania. Rozkaz wykonałem. W starciu zginęło dwóch członków grupy rabunkowej. Później po wojnie, ponoć okazało się że byli to członkowie Polskiej Partii Robotniczej (PPR). Ja tych ludzi nie znałem. Jeśli tak było istotnie, że byli oni członkami PPR, to ci towarzysze prowadzili wówczas osobliwą walkę klasową. Napadali po wsiach bogatych chłopów i rabowali a tych, którzy usiłowali się bronić, zabijali i wrzucali do wcześniej podpalonej stodoły. Jeden z tej grupy miał również na sumieniu młodą Żydówkę, która wyskoczyła z transportu do Treblinki. Napotkaną w lesie zgwałcił a następnie doprowadził do dróżnika kolejowego, którego zmusił do telefonicznego zawiadomienia żandarmerii niemieckiej o obecności tej żydowskiej dziewczyny. To nie były czyjeś wymysły. To były fakty, które w 1955 roku, kiedy nas obu oskarżano o zabójstwo członków PPR, potwierdzali świadkowie tamtych wydarzeń.
Początek 1943 przyniósł rozwiązanie radzymińskiej dywersji a więc i rozwiązanie mojego plutonu dywersyjnego. Zadania bojowe jednak nadal bywały i do ich wykonania wyznaczono żołnierzy byłych plutonów dywersyjnych, jako ludzi już doświadczonych w akcjach bojowych.
Tajemnica anonimów
Lata 1943 i 1944 były okresem nasilających się działań dywersyjno-bojowych. Równocześnie okupant nasilał swoje przeciwdziałanie Po rozwiązaniu radzymińskiej dywersji otrzymałem zadanie prowadzenia wywiadu i kontrwywiadu na terenie Ośrodka Tłuszcz. W marcu lub w lutym 1943 r. pojawił się na naszym terenie niebezpieczny donosiciel. Pisał anonimowe listy do komendanta niemieckiej żandarmerii w Tłuszczu w których wymieniał nazwiska dziewięciu osób ze wsi Księżyki i informował, że są członkami tajnej organizacji i posiadają broń. Wymienienie w anonimach byli faktycznie członkami AK. Na mnie padł obowiązek wykrycia donosiciela. Urzędy pocztowe w Jadowie i w Tłuszczu mieliśmy obsadzane naszymi ludźmi i wszystkie listy kierowane do żandarmerii trafiały do naszych rąk. Również członkami AK byli komendanci posterunków policji granatowej w obu tych miasteczkach. Zagrożonych ludzi ostrzegliśmy natychmiast wyjaśniając skąd zagrożenie pochodzi.
Pismo anonimów było niezdarne i z licznymi błędami. Styl i błędy były typowe dla ludzi o wykształceniu czterech klas szkoły podstawowej. Na wsiach ludzie znali się wzajemnie, znali również mieszkańców sąsiednich wiosek. Przy udziale samych zagrożonych analizowałem możliwość donosu przez poszczególnych mieszkańców Księżyk i najbliższych miejscowości ale bez rezultatu. Nikt nie wydawał się podejrzanym.
Niebezpieczna gra
Czas upływał a donosiciel najwyraźniej niecierpliwił się brakiem skutków swojej działalności, gdyż anonimy ponawiał, wymieniał te same nazwiska i ciągle listy wrzucał do skrzynki pocztowej w Jadowie. Nakazałem obserwację tej skrzynki, ale bez rezultatu. Tam odbywały się targi raz w tygodniu i wtedy przewalała się po ulicach duża masa ludzi obcych. Donosiciel zmieniał tryb postępowania. Swoje donosy kierował do komendanta policji granatowej w Jadowie i jego zobowiązywał do przekazania ich żandarmom niemieckim. Sytuacja stawała się groźna. Wreszcie po długich namysłach, drogą różnych selekcji zostało wytypowanych czterech czy pięciu osób, które mogłyby być zdolne do tego okropnego czynu. Zorganizowałem tyle trzyosobowych patroli ile było podejrzanych. Każdemu patrolowi wręczyłem papier, pióro do pisania i wysłałem jednego wieczoru o jednej godzinie
do podejrzanych z poleceniem podyktowania im kilku identycznych bezsensownych zdań, ale takich, w których było dużo wyrazów wypisywanych w anonimach. Gdy otrzymałem te wszystkie niezdarnie napisane dyktanda wszystkie wydały mi się podobne do siebie i do anonimów donosiciela. Każde dyktando było podpisane własnoręcznie przez podejrzanego.
Wszystkie dyktanda i anonimy przekazałem do komendy Obwodu celem zbadania przez grafologów i zajęcia stanowiska. Wśród podejrzanych znajdowała się zwykła wiejska kobieta. Grafolodzy wskazali na nią, jako autorkę anonimów. Ta kobieta musiała zginąć. Napływ anonimów został przerwany, choć wojna trwała jeszcze blisko dwa lata.
Czy zdrajca był kimś innym?
Po wojnie, w roku 1947 dowiedziałem się z ust byłego, w czasie okupacji komendanta policji granatowej w Jadowie, Czarnaciego, który wówczas był również odbiorcą tych anonimów iż rzekomo pojawił się w 1944 r. jeszcze jeden anonim, treści podobnej jak poprzednie, adresowany do żandarmów niemieckich w Tłuszczu, ale wysłany z Niemiec. Nie wydało mi się to prawdopodobne. Czarnacki natomiast podejrzewał wówczas, już po wojnie, że autorem anonimów mógł być mieszkaniec sąsiedniej wioski, człowiek wówczas zamożny, na którego dom dokonywano w czasie okupacji licznych napadów rabunkowych. Podejrzenia tego człowieka o napady mogły być kierowane właśnie pod adresem osób wymienianych w anonimach, jeśli wiedział, że oni posiadają broń i są członkami tajnej organizacji. Czyżby więc jeszcze jedna tragiczna pomyłka z czasów okupacji? Czy grafolodzy mogli popełnić taki straszny w skutkach błąd? Czy było możliwe, aby ktoś pisał anonimowy list aż do centrum Niemiec i ten anonim dopiero stamtąd został skierowany do żandarmerii niemieckiej w Tłuszczu? Człowiek, na którego Czarnacki kierował ostatnie swoje podejrzenia jako na autora anonimów, był mi znany. Już dawno nie żyje. Nie żyje również sam były komendant Czarnacki.
Tytuł i śródtytuły – Marcin Ołdak
17 lipca 2017
goniec tłuszczański

+ There are no comments
Add yours