Zbrodnia w Klembowie

Przed kilku dniami niektóre z pism doniosły o strasznej zbrodni, jaka spełnioną została w nocy z dnia 18 na 19 lipca r. b. we wsi Klembów powiecie Radzymińskim. Okoliczności, w jakich rozegrał się zbrodniczy dramat, były tak szczególne, zorganizowanie zamachu i napad nocny na człowieka biednego, który oprócz nędznej lepianki wykopanej w ziemi i nędznego posłania w tej lepiance nie miał nic więcej, chociaż był w posiadaniu włóki ziemi, wydały nam się tak dziwne i osobliwe, że postaraliśmy się zebrać bliższe i o ile można, dokładne szczegóły tej sprawy, która w okolicy całej wywołała silne wrażenie, stanowiąc dziś przedmiot rozmów zarówno w salonach, jak i chatach wieśniaczych.

Samo obejrzenie sądowej miejscowości mogło łatwo naprowadzić na domysł, że zbrodnia dokonaną została przez kogoś, kto miał szczególny interes w pozbyciu się nędzarza. Miejscowość ta leży o 150 kroków od drogi publicznej i zabudowaną jest nędznie. Oprócz skleconej licho szopy jest jeszcze wspomniona wyżej lepianka, którą zamieszkiwał w chwili napadu dymisjonowany żołnierz Stanisław Zamłyński. W lepiance tej wykopanej w ziemi, sąd po przybyciu na miejsce spotkał się z wyobrażeniem nędzy prawdziwej. W jednym z rogów jamy cztery kołki wbite w ziemię, na kołkach kilka desek nawpół przegniłych, a na deskach garstka startego już barłogu. To stanowiło łóżko Zamłyńskiego i zarazem całe umeblowanie jego lepianki. Obok tego łóżka struga krwi zakrzepłej, a w kącie dwa worki kartofli, co znowu stanowiło cały zasób spiżarniany właściciela domostwa.

Do tej to lepianki w dniu 18 lipca o godzinie 12 w nocy weszło dwóch ludzi. Drzwi nie były zamknięte najpierw dlatego, że prawdopodobnie ich nie było, a powtóre, że „goły przecież rozboju się nie boi.” Gospodarz usłyszał wejście nieproszonych gości, lecz zanim zdążył zapytać się czego chcą o tak późnej porze, uczuł, że ręka jednego z przybyłych ściska go, jakby kleszczami za gardło.

— Trzymam go już i duszę, – dał się słyszeć głos jednego ze zbrodniarzy.

— Nie trzymaj, – odezwał się drugi, – tylko bij w łeb, bo to będzie najkrótsza sprawa.

Wówczas nieszczęśliwy Zamłyński uczuł silne uderzenie pałką, a dobywszy wszystkich sił, jakie miał, krzyknął „ratujcie, zabijają mnie!” Na krzyk ofiary wybiegł śpiący w szopie Aleksander Milewski szwagier Zamłyńskiego, lecz padł on zaraz na miejscu pod uderzeniami pałek przez rozstawionych widocznie na posterunku wspólników zbrodni. Zamłyński usłyszawszy w kilka chwil po swoim wykrzykniku śmiertelne charczenie jakieś, domyślił się co spotkało jego szwagra, a powodowany jakby instynktem zatrzymał oddech udając za bitego.

Zbrodniarze ujrzawszy trupa Milewskiego broczącego we krwi z roztrzaskaną głową i pogruchotanemi rękami, któremi się widocznie napadnięty zasłaniał, zbliżyli się we dwóch do leżącego w jednej pozycyi i bez śladu życia gospodarza lepianki. Jeden z zabójców, przyłożył rękę do piersi Zamłyńskiego, a nie uczuwszy uderzeń serca i nie słysząc oddechu zrzucił go z własnego posłania i wydobywszy z barłogu zwitek papierów oraz drugi z 5-oma rublami, które jak się okazało stanowiły cały majątek napadniętego, oddalił się wraz ze wspólnikami zbrodni. Papiery zabrane przez jednego z zabójców były to dokumenty dotyczące procesu jaki Zamłyński prowadził od lat dwóch ze starozakonnym Szają Ołdak, niegdyś właścicielem wsi Klembów obecnie zaś dziedzicem majątku Świdry Małe w powiecie warszawskim.

Dodać winniśmy, że celem napadu był Zamłyński. Szwagier zaś jego, stały mieszkaniec Warszawy, Milewski, przybył tylko na dni kilka celem niesienia pomocy w robotach polnych Zamłyńskiemu i stał się poprostu przypadkową ofiarą zbrodni.

Po opuszczeniu lepianki przez zabójców Zamłyński usłyszawszy w parę minut turkot oddalającego się wózka, wyczołgał się na podwórze. Zapłakał on gorzko nad zwłokami zamordowanego szwagra i dowlókł się do drzwi jednego z swych sąsiadów. Tutaj naturalnie opowiedział wszystko co zaszło i znalazłszy przytułek chwilowy, na drugi dzień, osłabiony mocno lecz przytomny zupełnie i zdrów na umyśle, robił zeznanie przed przybyłym natychmiast na miejsce zbrodni sędzią śledczym.

W zeznaniu swojem Zamłyński, opowiedziawszy wszystkie wyżej przytoczone szczegóły, oświadczył że w głosie jednego z zabójców, mianowicie tego który wołał na swego towarzysza: „nie trzymaj tylko bij w łeb” poznał znany sobie dobrze głos starozakonnego Issera Ołdaka syna Szai Ołdaka, dodając przy tem, że nikt inny prócz tego ostatniego nie mógł mieć powodu do czychania na jego życie i że tylko on mógł zorganizować cały ten napad zbrodniczy na nędzne schronienie ubogiego człowieka. Zamłyński zeznał nadto, że już w roku zeszłym był raz napadniętym na drodze przez tegoż Szaję Ołdaka, że wówczas szczęśliwie udało mu się wymknąć, i że z tego powodu toczyła się sprawa.

W tem miejscu wypada nam dać krótkie choćby wyjaśnienie stosunku osobistego, jaki istniał pomiędzy napadniętym Zamłyńskim, a Ołdakiem. Przed laty kilku Ołdak nabywszy wieś Klembów, ułożył się z właścicielem poprzednim, że należną summę spłacać mu będzie w miarę odbierania pieniędzy od włościan, którym sposobem kolonizacji nabytą wieś, zarobiwszy naturalnie dobrze na tej operacji, odprzedał. Między nabywcami sprzedawanych cząstek ziemi był także i Zamłyński, który do współki z jednym z swoich sąsiadów nabył od Ołdaka włókę dobrej ziemi oznaczoną Nr. 3. Po zawarciu umowy Zamłyński zapadł wkrótce w ciężką chorobę i poszedł do szpitala, a tymczasem Ołdak zawarł o tęż samą włókę ziemi umowę z kim innym, wyznaczając spólnikowi Zamłyńskiego inny kawałek gruntu w nierównie gorszym gatunku. Po wyjściu ze szpitala, Zamłyński wytoczył Ołdakowi proces cywilny, o prawo posiadania i właśnie przed tygodniem w zjeździe sędziów proces ten wygrał, wystąpiwszy równocześnie przeciw temuż Ołdakowi z drugim kryminalnym już procesem o oszustwo. Ów to właśnie od lat blizko dwóch ciągnący się proces cywilny, doprowadził Zamłyńskiego do tej nędzy, jaką po spełnieniu zbrodni znaleziono w jego lepiance. Wszystko, co mógł mieć z kawałka ziemi i cokolwiek zdołał zapracować, oddawał na opłacanie adwokata i koszta procesu. Mieszkając w norze i żywiąc się nędznie, bo kartoflami tylko, człowiek ten, toczył przez lat parę zaciętą walkę, ufny, że znajdzie… sprawiedliwość. Jakoż znalazł ją w końcu, lecz równocześnie stał się on i ofiarą napadu, którego celem obok zabójstwa — było pochwycenie dokumentów prawnych, jakie Zamłyński, nie mający żadnej bliższej rodziny, posiadał w swoim ręku.

Zeznanie Zamłyńskiego, dotyczące zbrodni, jakkolwiek było bardzo ważnem, nie dawało jednak poznać spólników napadu. Dzięki wszakże energicznemu wzięciu się do rzeczy sędziego śledczego, p. Wismonta, sprawa cała już niemal wyjaśniła się wkrótce. Jedna ze starozakonnych mieszkanek Radzymina wyszedłszy przed dom o godzinie 11 wieczorem tegoż samego dnia, w którym zbrodnia została dokonaną, usłyszała, jak Ołdak zmawiał się z Mateuszem Jasińskim, właścicielem dwóch domów w Radzyminie, o rychły wyjazd, zalecając mu pośpiech w zaprzęganiu koni. Ołdak dostrzegł że jego rozmowę z Jasińskim podsłuchała żydówka; zbliżył się więc natychmiast i wymógł na niej przyrzeczenie, iż z rozmowy jaką słyszała, nikt ani jednego nie dowie się słówka. Widocznie jednak los nie sprzyjał zabójcom. W tej samej bowiem chwili, w której Ołdak umawiał się z żydówką, stał z boku jakiś niemiec, który rozumiejąc dobrze żargon żydowski, całą rozmowę Ołdaka z żydówką przytoczył na zeznaniu sądowem.

Na skutek tych zeznań Mateusz Jasiński został przedstawiony do ocznej konfrontacji Zamłyńskiemu, który przy jego pierwszem odezwaniu się, poznał ten sam głos jaki słyszał w swojej lepiance, gdyż ten który chwycił go za gardło, zawołał do swojego wspólnika: „trzymam go już i duszę.” Ilu było spólników zbrodni śledztwo dotychczas nie wykryło. Musiało ich jednak być więcej niż dwóch, bo w chwili gdy ci dwaj pastwili się nad Zamłyńskim w lepiance, inni tymczasem zamordowali spieszącego mu na ratunek Milewskiego. Takie są ważniejsze szczegóły ochydnej tej zbrodni, która dzięki, powtórzymy raz jeszcze, energji sędziego pana Wismonta szybko nader została rozjaśnioną.

W chwili gdy to piszemy śledztwo jest ukończone, wszyscy świadkowie przesłuchani, a ślady krwi znalezione na ubraniu Ołdaka odesłane do analizy. Po uzyskaniu pierwszych zeznań sęezia śledczy wydał zaraz odpowiednie rozporządzenia, wskutek których Szaja Ołdak i syn jego Isser zostali przytrzymani w Warszawie, a Mateusz Jasiński w Radzyminie. Obecnie wszyscy trzej okuci w kajdany, siedzą w więzieniu tymczasowem w Nowo-Mińsku.

Ołdak jest intelligentnym i wykształconym, a o zamożności jego świadczy posiadanie majątku ziemskiego. Wypierając się dowiedzionej mu zresztą już zbrodni, pan Szaja dziwił się „jak można przez okucie w ka|dany ubliżać jego godności obywatelskiej.” Charakterystycznem też w całej tej smutnej sprawie jest głównie to, że człowiek bogaty i intelligentny organizuje napad z celem zamordowania nędzarza którego całą winą było to tylko, iż nie cofając się przed nierówną walką, chciał i musiał dochodzić swojej krzywdy na drodze prawa.

Kurjer Poranny
1882, no 213

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.