I znów ubył nam człowiek, którego z żalem żegna polskie łowiectwo. W dniu 4 lipca r. b. zmarł w Jadowie w wieku lat 65 ś. p. Józef Hercik, Dyrektor lasów dóbr Łochowskich i Jadowskich. Ubył nam stuprocentowy leśnik, ubył świetny myśliwy – hodowca.
Urodzony na Morawach, mimo obco brzmiącego nazwiska, był szczerym polakiem-patriotą. Polskę
ukochał ponad wszystko i dał tego liczne dowody.
Uzyskawszy w 24-ym roku życia dyplom leśnika, przez lat 41 pracował w swoim zawodzie. Początkowo przez lat 11 na Morawach, następnie przez lat 16 w Antoninach na Podolu u Józefa hr. Potockiego, wreszcie przez lat 10 w Kongresówce, w Łochowie u Eryka hr. Kurnatowskiego.
Wychował prawdziwie po polsku 7 córek i syna, również leśnika, oficera rezerwy W. P.
Podczas wojny światowej wywieziony, jako poddany austrjacki, z Antonin na Syberję, przesyłany etapem z więzienia do więzienia, wraca niebawem do Antonin, by jako jedyny przedstawiciel administracji wielkich dóbr, które cała administracja opuściła, przetrwać na swym posterunku całą inwazję bolszewicką. On jeden nie uciekł przed wszystko niszczącą i mordującą hordą, on jeden uważał, że posterunku opuszczać niewolno. I on też, gdy władze polskie wytyczały na wschodzie swe granice, z całej duszy współpracował z komisjami granicznemi, wiedziony jedną myślą przewodnią, by do Polski wrócił jaknajwiększy szmat ongiś polskiej ziemi.
Przeszedłszy do dóbr Łochowskich, zaprowadził żelazną dyscyplinę wśród służby leśnej, zastępując
zdemoralizowanych gajowych wysłużonymi podoficerami, a leśniczych — oficerami rezerwy i robiąc z nich prawdziwych leśników i myśliwych – hodowców. Puste niegdyś i wymarłe tereny łowieckie ożywił przez podniesienie zwierzostanu, a koroną jego dzieła były dwie bażantarnie w Zawiszynie i na Białym Ługu, gdzie rozkład półtoradniowego polowania w 8 strzelb wynosił około 3.000 sztuk.
Kto polował w lasach łochowskich, a wszak polowało nas wielu, wie doskonale, że tak świetnie zorganizowanych polowań, takiego ładu, takiej dyscypliny nie widywaliśmy nigdzie. Pozornie ostry i surowy, w istocie gołębiego serca, był nadewszystko sprawiedliwy; kochano Go więc powszechnie. Słowo Jego było dla podwładnych ostatecznym wyrokiem, a obietnica dla kontrahentów —najpewniejszym wekslem. Nie dziw więc, że w tych warunkach wzorowy ład i porządek polowań łochowskich stał się główną atrakcją dla większości myśliwych. A po polowaniu tradycyjny rozkład, meldunek i otrąbienie zwierza. Świetnie zgrany zespół gajowych potrafił otrąbić kolejno każdy rodzaj ubitej zwierzyny. Wreszcie finał: „Koniec polowania“. Przyznajmy szczerze, czy wiele mamy łowisk, w których służba leśna umie otrąbić zwierza? A ileż zachowanie tej pięknej tradycji dodaje uroku pięknemu sportowi łowieckiemu. Jakie myśli przechodzą przez mózg myśliwego, oddającego z odkrytą głową hołd zwierzynie?
Tak, ś. p. Józef Hercik kochał las, kochał zwierzynę, kochał tradycje łowieckie.
Czując, że zmożony chorobą z łoża już się nie podźwignie, wielokrotnie nakazywał, by na pogrzebie
jego zagrano mu na trąbkach „Koniec polowania“. I gdy wykonując Jego ustny testament, w dniu 7 lipca, w momencie opuszczania trumny do grobu, szereg gajowych zagrał na trąbkach myśliwskich „Koniec polowania“, z najsuchszych nawet ócz męskich popłynęły łzy… Licznie zgromadzeni przyjaciele, starzy myśliwi zrozumieli, że istotnie złośliwy los upolował grubego zwierza.
Z pośród licznych mówców, przyjaciół Zmarłego, warto zacytować ustępy pięknego przemówienia właściciela dóbr Łochowskich p. Eryka hr. Kurnatowskiego:
„Chowamy tu człowieka, który był leśnikiem w najpełniejszem znaczeniu tego słowa. Na takie miano zasługują nie wszyscy, którzy leśnictwo za zawód swój obrali. Bo ś. p. Józef Hercik był człowiekiem lasu i tylko lasu. Życie jego całe upłynęło w lesie, nic leśnego nie było mu obce i obojętne. Kochał las całem sercem. Sosny rębne były Mu niejako rówieśnicami, dla młodego lasu miał uczucie starego przyjaciela, a na małe sadzonki patrzył, jakby na swoje wnuki. Kochał przytym ten las rozumnie, rozumiał bowiem, że młodość ma swoje prawa, a starość musi jej miejsca ustąpić. I dlatego bez roztkliwiania się umiał po męsku gospodarować w lesie, dając mu podstawy normalnego rozwoju i racjonalnej gospodarki…
I miłowanie lasu przez ś. p. Józefa Hercika nie kończyło się na tern. Wszystko, co żyło w lesie, było i w jego sercu. I tu jest wytłomaczenie tego, że był doskonałym myśliwym, nie w tern znaczeniu, że strzelał celnie, ale w tern najgłębszem znaczeniu łowiectwa, polegającem na ukochaniu zwierzyny, na jej ochronie, żywieniu, rozmnażaniu i dawaniu jej warunków życia, które niegdyś dawała sama przyroda, a dziś musi dawać człowiek. Postawienie łowiectwa w tutejszych kniejach i polach na bardzo wysokim poziomie, a przedewszystkiem stworzenie bażantarń i doprowadzenie ich do stanu, jaki rzadko gdzie w Polsce się widzi — oto słowa, które z wdzięcznością pomnę i zapisać należy przy nazwisku Józefa Hercika w księdze dziejów lasów łochowskich.
Dziś żegnają ś. p. Józefa Hercika ludzie tak tłumnie tutaj zgromadzeni, bo był człowiekiem zacnym, dobrym i pozyskującym serca bliźnich. Ale żegna Go również i las, i okrywa się żałobą, bo ubył mu prawdziwy jego opiekun i szczery przyjaciel. Niech w imieniu tego lasu trąbki myśliwskie zagrają Mu na pożegnanie po raz ostatni tu właśnie, gdzie przerwał swą codzienną wędrówkę. Tu, w Jadowie, na pół drogi między Białym Ługiem a Zawiszynem, pomiędzy dwoma dziełami Jego pracy, pomysłu i wytrwałości.
Niech w poczuciu spełnionego obowiązku ś. p. Józef Hercik śpi w tej mogile w spokoju i niech Mu ta
ziemia lekką będzie”.
W sercach jednak Swych licznych przyjaciół, ś. p. Józef Hercik żyć będzie nadal, jako świetlana postać.
Cześć jego pamięci!
Łowiec Polski
organ Polskiego Związku Łowieckiego
1938, nr 21
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours