Nowa parafia i świątynia – dzieło ofiarnych rąk i energii potrzebuje jeszcze pomocy i pieniędzy
Wąska, błotnista, niebrukowana uliczka w Wołominie, zatłoczona kramami i przewijającą się gęsto publicznością, wśród której przeważają charakterystyczne dla wsi podwarszawskiej maciejówki i jaskrawe stroje mazowieckich dziewcząt. Gwar, śmiechy pisk trąbek i świstawek, a z pośród tej wrzawy wyrywa się często-gęsto okrzyk przekupnia, zachwalającego towar swego przenośnego kramiku. W Wołominie odpust. Pierwszy na wielką skalę od czasu posiadania własnej świątyni i własnej parafji.
Pod kierunkiem energicznego duszpasterza, akcja poszła raźno. Wykończono ostatecznie sklepienie, dobudowano i urządzono zakrystję, w prezbyterjum ustawiono prowizoryczny wielki ołtarz z obrazem M. B. Częstochowskiej, pod której wezwaniem kościół pozostaje; stanął jeden z ołtarzy bocznych sumptem pp. Matuszewskich, właścicieli fabryki trykotaży w Warszawie, sprawiono kilka chorągwi, na chórze zaś stanęła fisharmonja, zastępująca zbyt kosztowne organy.
Dzielnego proboszcza czeka jeszcze praca niemała: zebranie funduszów na wykończenie wielkiego ołtarza, budowanego już w warszawskich warsztatach pozłotniczych p. Kazimierza Szretera, ułożenie posadzki i pomalowanie ścian świątyni, nabycie ław kościelnych, a dalej wykończenie plebanji i zbudowanie wież, które nadadzą dopiero świątyni właściwy jej charakter i zamienia ją w piękną architektoniczną całość.
Na wszystko to potrzeba pieniędzy — dużo pieniędzy. Trudno je znaleźć w ubogich, aż nadto już wyeksploatowanych kieszeniach parafjan. Więc może stolica dopomoże dzielnemu kapłanowi w jego zbożnem dziele?
Kurjer Czerwony
R. 4, 1925, nr 201
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours