Aleksander Nowicki jest jednym z dwóch ostatnich żyjących uczestników słynnego strajku w hucie szkła “Vitrum”
Aleksander Nowicki ma 86 lat, pełną jasność umysłu i świetną pamięć. Gdy wspomina czas strajku, głos łamie mu się ze wzruszenia.
Urodził się w Wołominie. W wieku czternastu lat, w 1926 r. poszedł pracować do jednej z dwóch wołomińskich hut szkła, huty “Praca”.
– Poszedłem do “Pracy”, bo w “Vitrum” były gorsze warunki pracy i mniej płacili.
Zaczynał jako pomocnik przy warsztacie. Gdy były przerwy w pracy sam uczył się dmuchać w bańki i po trzech miesiącach został pełnoprawnym hutnikiem formującym szkło. W 1929 r. w hucie doszło do redukcji pracowników i chłopca zwolniono. Aleksander Nowicki dowiedział się o możliwości pracy w hucie szkła w Białymstoku, tam został zatrudniony, aż do kolejnej w jego życiu redukcji pracowników. Powrót do Wołomina i rozpaczliwe poszukiwanie pracy w Warszawie i okolicach. Wreszcie w 1932 r. pojawia się szansa, możliwość pracy w hucie szkła w Krakowie, gdzie udał się razem z kolegą. Tu pracował do marca 1937 r., ale z tęsknoty za bliskimi i Wołominem wymówił pracę. Powrócił do rodzinnego miasta. Młody mężczyzna znalazł zatrudnienie tym razem w hucie “Vitrum”.
Nad hutą czerwone sztandary
Właściciele “Vitrum” w sposób dość bezwzględny wykorzystywali zatrudnionych robotników. Oferowali nędzne stawki, a za produkcję pierwszego gatunku butelek płacili jak za drugi. Ponadto za znaczny procent wyprodukowanych butelek w ogóle nie płacili, zakładając z góry, że jest to towar wybrakowany. I chyba właśnie to ostatnie najbardziej wzburzało hutników.
– 12 maja 1937 roku wybuchł strajk. Byłem wówczas na popołudniowej zmianie. Był to strajk okupacyjny, trzeci tego typu w Polsce. Podczas pierwszego strajku okupacyjnego w Krakowie było aż siedem trupów.
W hucie działał jeden związek zawodowy, przemysłu chemicznego, szklarskiego i ceramicznego, a najwięcej robotnik ów należało do Polskiej Partii Socjalistycznej. Komitet strajkowy składał się więc przed wszystkim z przedstawicieli związku oraz PPS. 12 maja nad hutą załopotały dwa czerwone sztandary. Po tygodniu hutę opuściła część załogi, łamistrajki rekrutowali się z lepiej zarabiających i bardziej uprzywilejowanych pracowników huty. Do końca strajku pozostało z 370 załogi 137 osób, mężczyzn i kobiet, którzy przez siedem tygodni okupowali hutę. Postulaty strajkujących w wołomińskiej hucie były ponadlokalne, występowali bowiem w imieniu wszystkich hutników szkła w Polsce.
– Gdzie spaliśmy? W szopach na gotowe wyroby nazywanych przez nas buchtami. Tam znajdowało się siano, na którym można było się ułożyć. Kobiety, które stanowiły jedną trzecią część załogi bywały zwalniane na noc o godzinie 19, a o 7 rano musiały stawić się w hucie. Strajkujący mężczyźni również bywali zwalniani do domu, na przykład raz w tygodniu, żeby się umyć, przebrać, wziąć świeżą bieliznę. Aleksander Nowicki przez siedem strajkowych tygodni był w domu tylko jeden raz.
– Z początku z jedzeniem była bieda. Potem już urządziliśmy własną kuchnię. Na śniadanie i kolację mieliśmy czarną kawę i taki dobry chleb, nałęczowiański. Na obiad bywała zupa, jak to się mówi z mięsną wkładką i do tego chleb. Ze strajkującymi żywiły się również ich rodziny, zwłaszcza gdy hutnik był jedynym żywicielem w domu. Skąd była żywność? Od wołomińskich piekarzy mieliśmy chleb, rolnicy przywozili nam ziemniaki. Ponadto spływały na nasze konto pieniądze z całej Polski. Na przykład marynarze z Gdańska przesłali nam sto złotych. Wówczas była jedność, nie tak jak dzisiaj, że związki zawodowe kłócą się między sobą.
Fragment artykułu z gazety “Robotnik Piotrkowski” opublikowanym po 35 dniu strajku.
“Apelujemy do całego społeczeństwa o pomoc moralną i materialną dla strajkujących w obronie dotychczasowych płac. Zaznaczamy, iż Komitet Strajkowy wydaje strajkującym i ich rodzinom około 500 porcji żywności dwa razy dziennie. Nie pozwólcie załamać się strajkującym. Zebrane składki należy przesyłać na adres: Franciszek Bałdyga, Wołomin, Wileńska 42.”
Poparcie i potępienie
Strajk w hucie miał duże poparcie. Z solidarności dla hutników odbył się jednodniowy strajk protestacyjny zakładów powiatu radzymińskiego. W 21 dniu strajku półtora tysiąca robotników Wołomina zorganizowało spontaniczną manifestację pod hutą. Poza moralnym poparciem hutnicy zostali zaopatrzeni w żywność i papierosy. Zdarzały się jednak głosy krytyki i potępienia, zwłaszcza były one obecne w prawicowej prasie. Również wołomiński proboszcz potępił strajkujących robotników, głosząc z ambony, że w hucie pracują komuniści, co to im się robić nie chce.
Dzień powszedni w strajkującej hucie przedstawiał się w sposób następujący. O szóstej rano była pobudka i zbiórka, następnie przemarsz wojskowym krokiem wokół huty, później śniadanie. Po posiłku każdy robił co chciał. Jedni grali w karty, inni śpiewali.
– Pieśni robotnicze, wojskowe, więzienne – wspomina Aleksander Nowicki – cała okolica nas słyszała. Nauczyłem się wówczas wielu piosenek. Stworzyliśmy również kabaret, który odgrywał różne skecze.
Porządku w hucie pilnowały robotnicze warty, cztery, pięć trójek krążyło wokół zakładu pilnując ładu, majątku i chroniąc przed prowokatorami.
– Majątku huty strzegliśmy jak oka w głowie, bo to był nasz chleb. Podczas strajku ujawnił się jeden prowokator, który chciał wszcząć bójkę. Gdy hutnicy zorientowali się w jego intencjach przy wtórze bębnienia w metalowe blachy wypędzili go z zakładu. Po wojnie ów osobnik był przez pewien czas jednym z dyrektorów huty.
Tymczasem Komitet Strajkowy prowadził negocjację z adwokatem, przedstawicielem właścicieli. Początkowo nie było mowy o żadnych ustępstwach. Robotnicy przewidywali nawet zaostrzenie formy strajku, z okupacyjnego na głodowy, jednak komitet nie wyraził zgody na tak drastyczne posunięcie. Wreszcie, po siedmiu tygodniach okupacji huty przedstawiciele komitetu wrócili z negocjacji w stolicy i obwieścili wygraną.
– To było wielkie zwycięstwo, tak dla nas, jak i dla wszystkich hutników szkła w Polsce. Ustawiliśmy się wszyscy w szeregu i ze śpiewem na ustach szliśmy w szpalerze mieszkańców Wołomina, którzy entuzjastycznie bili nam brawo. Wołali do nas “to idą nasi bohaterowie”. Udaliśmy się najpierw do siedziby PPS przy ul. Wileńskiej, gdzie nas przyjęto i oficjalnie podziękowano.
Nikt nie palił opon
– Tamten strajk był z prawdziwego zdarzenia. I takie były ówczesne manifestacje robotnicze. Nikt nie palił opon, nie oblewał budynków farbą, nie obrzucał jajami. Żadnych haseł antyrządowych. Porządku pilnowała straż robotnicza, która nie dopuszczała do jakichkolwiek prowokacji.
Huta podjęła produkcję dopiero we wrześniu. Przyjęto do pracy prawie wszystkich robotników, poza dwoma aktywistami strajku, jeden należał do PPS, drugi do KPP.
– Zaprotestowaliśmy przeciw tym szykanom i musiano ich przyjąć do pracy.
Do wybuchu wojny huta pracowała normalnie, a redukcje załogi były niewielkie. W czasie wojny huta przeszła pod zarząd niemiecki. Wraz z odejściem okupantów nastąpiła przerwa w funkcjonowaniu zakładu. W 1945 r. ponownie wznowiono produkcję.
Aleksander Nowicki, po różnych wojennych kolejach losu, aresztowany przez Niemców oraz Rosjan, jesienią 1946 r. powrócił do huty. Najpierw został pomocnikiem majstra, później już samym majstrem. Przez pięć kolejnych kadencji, czyli przez dziesięć lat był przewodniczącym rady zakładowej. W 1975 r. odszedł na emeryturę.
– W 1957 r. po raz pierwszy obchodziliśmy rocznicę strajku. Nietypowo, bo dwudziestolecie, ale chodziło o to, aby się pospieszyć póki jeszcze żyją uczestnicy tamtych wydarzeń. W Technikum Szklarskim odbyła się uroczysta akademia, a uczestnicy strajku zostali odznaczeni. Następne rocznice strajku obchodzono już co pięć lat.
W 1997 r. w sześćdziesięciolecie wybuchu strajku pod pamiątkowym, kamiennym obeliskiem znajdującym się na ul. Wileńskiej, przed jednym z budynków huty, złożono wiązankę kwiatów z szarfą. Rocznicę czciły jedynie dwie osoby, Maria Borkowska i Aleksander Nowicki, ostatni żyjący uczestnicy tamtych wydarzeń.
– Nie było komu uczcić, to my we dwoje to zrobiliśmy. Położyliśmy kwiaty, zapaliliśmy znicz. Nikt z huty do nas nie wyszedł.
– Huta Szkła w Wołominie zatrudniająca tysiąc osób prawdopodobnie ogłosi upadłość. Dlaczego, Pana zdaniem, nikt nie protestuje?
– Boję się zwolnienia z pracy, a może jeszcze na coś liczą.
– W pewnym sensie całe życie poświęcił Pan tej hucie.
– I wszystko poszło na marne.
Wieści Podwarszawskie nr 16/1999
+ There are no comments
Add yours