nrUgLCKZ,^n!(óVaP^du w Drewnicy. (Str. lewa) Lekarz zakładu Dr. Białowiejski, • ycniinski, Dr. Bucelski, Dr. Rosental, Dr. Orłowski, mecenas Papieski (środek), i Dr. Wisłocki (strona prawa).

Drewnica

Niedziela — dzień prześliczny; biorę aparat i wyruszam z domu, w celu zrobienia jakiejś wycieczki „in’s Grüne“. Traf zrządził, że spotykam jednego z członków Towarzystwa opieki nad nerwowo i umysłowo chorymi, śpieszącego na dworzec kolei petersburskiej.

— Dokąd, doktorze?

— Do Drewnicy na posiedzenie zarządu.

— Można się przyłączyć?

— Ależ proszę bardzo: oprowadzę pana po naszym zakładzie, będzie pan mógł utrwalić wrażenia swoim aparatem…

Jedziemy więc razem i w kilkanaście minut stajemy na dworcu. Prawie wszystkich członków zarządu Towarzystwa zastajemy już w wagonie, a więc prezesa dr. Edwarda Korniłowicza, dyrektora Drewnicy, dr. Karola Rychlińskiego, sekretarza T-wa dr Wisłockiego, skarbnika p. Franciszka Karpińskiego, radcę prawnego mecenasa Leona Papieskiego, tudzież członków zarządu: drów Stan. Bucelskiego, Stan. Orłowskiego, Alberta Rosenthala i Kazimierza Wisłockiego.

Grupa członków zarządu w Drewnicy. (Str. lewa) Lekarz zakładu Dr. Białowiejski, Dr. Rychlinski, Dr. Bucelski, Dr. Rosental, Dr. Orłowski, mecenas Papieski (środek), i Dr. Wisłocki (strona prawa).
Grupa członków zarządu w Drewnicy. (Str. lewa) Lekarz zakładu Dr. Białowiejski, Dr. Rychlinski, Dr. Bucelski, Dr. Rosental, Dr. Orłowski, mecenas Papieski (środek), i Dr. Wisłocki (strona prawa).

Podczas kilkunastominutowej jazdy koleją dowiadują się następujących szczegółów o głośnem już w kraj schronisku dla chorych umysłowych od jednego z założycieli towarzystwa opieki nad nerwowo i umysłowo chorymi:

– Przed pięciu laty grono ludzi, którym na sercu leżał los setek biednych chorych umysłowych, nieprzyjętych do szpitali dla ustawicznego braku miejsca, zrzeszyło się w towarzystwo i licząc na poparcie ogółu, rozpoczęło swoją działalność po zatwierdzeniu ustawy. Kołataliśmy do serc i… kieszeni ludzi czułych na niedolę bliźnich i wkrótce posypały się datki tak obfite, że mogliśmy pomyśleć o stworzeniu specyalnego przytułku dla najnieszczęśliwszych chorych; wspierając przytem niewielkiemi datkami rodziny ubogie, obarczone krewnymi cierpiącymi na obłęd.

Już w październiku roku 1902 po wielkich staraniach nabyliśmy 14 morgów wydm piaszczystych od zarządu Mikołajewskiego schroniska dla dzieci żołnierskich w Drewnicy, wraz z opuszczonemi zabudowaniami za rb. 10,000, płatnemi ratami.

— I dużoście, panowie, spłacili z tej sumy?

— Nie tylko, żeśmy już spłacili całą należność,, ale w ciągu lat paru odrestaurowaliśmy budynki, otynkowali je, skanalizowali, ogrodzili, zasadzili przeszło 10,000 drzewek w urządzonym parku. Obecnie Drewnica nasza przedstawia sobą wartość około 40,000 rb. i na taką bez mała sumę oceniło ją towarzystwo ubezpieczeń przy asekuracyi budynków.

— Nie jedno towarzystwo pozazdrościć wam może takiej gospodarki. Musieliście znaleść chyba magnackich protektorów…

— Byli i tacy, jak np. hr. Krasińska, bar. Kronenberg, panie Julia Wiemanowa, Janowa Orszaghowa, Piotr Hoser; mamy zresztą i subsydya stałe, roczne, jak np. od banku handlowego i warsz. tow. ubezpieczeń od ognia (po 500 rb.), od tow. pożyczkowego i kasy przemysłowców (po 100 rb.). Ale potrzeby nasze, zwłaszcza przy obecnej drożyźnie, rosną z dnia na dzień, a środki kurczą się coraz bardziej; dość zaznaczyć, że ilość zwyczajnych członków towarzystwa w porównaniu do lat ubiegłych zmniejszyła się do połowy.

— Niestety, jest to objaw stagnacyi ogólnej…

— Zapewne, ale pomyśl pan, że bez ustawicznego poparcia ogółu możemy nie podołać zadaniu: utrzymanie 108 chorych i 32 osób personelu zakładowego kosztowało nas w roku zeszłym 17,400 rb., łącząc w to wydatki na remont i różne konieczne przeróbki. No, ale nie tracimy nadziei; jakoś los opiekuje się naszą instytucyą; ot, i teraz dostaliśmy z magistatu znaczny zasiłek (15,000 rb.) na budowę kaplicy i domu przedpogrzebowego; mamy nadzieję wkrótce zaokrąglić naszą posiadłość dodaniem na używalność 24 morgów gruntu…

Rozmowa się kończy, dojeżdżamy bowiem do przystanku „Drewnica”; jeszcze kilkanaście minut idziemy do zakładu pieszo.

Chore na przechadzce
Chore na przechadzce

Informuję się o szczegółach niedawnego strejku służby w zakładzie.

— Przeżywaliśmy bardzo przykre chwile — mówi z goryczą jeden z członków zarządu. — Dzięki sztucznej agitacyi paru osób z personelu służbowego, omal, że nie byliśmy zmuszeni zamknąć zakładu… Pomyśl pan, coby się stało z tylu nieszczęśliwymi chorymi, znajdującymi tu przytułek i opiekę, dzięki ofiarności publicznej.

— A jakie mianowicie były żądania strejkujących?

— Oczywiście żądania nie do przyjęcia, ile, że rok bieżący zwiększył przy ogólnej drożyźnie wydatki niepomiernie, a wpływy kurczą się coraz bardziej; rozumie pan, że w czasie obecnym ofiarność publiczna nie może płynąć szerokiem korytem.

— Należało, zdaniem mojem, przekonać służbę tym właśnie argumentem.

— Czyż sądzi pan, że takie argumenta mogłyby trafić do wystudzonych serc ludzi, robiących sobie rzemiosło z agitacyi wichrzycielskich?

— No, więc czemże zażegnaliście, panowie, widmo strejku?

— O, to było rzeczą nie tak trudną: po natychmiastowem wydaleniu paru osób z personelu miejscowego, które podżegały do strajku, spokój wrócił natychmiast; powiem panu więcej — przekonaliśmy się, że oprócz wydalonych agitatorów nikt nie myślał nawet o stawianiu jakichbądź żądań, pomimo to, że podanie o podwyższenie płacy podpisanem było przez cały personel. Oczywiście, większość podpisywała, nie wiedząc o treści…

Jedna z sal oddziału kobiecego
Jedna z sal oddziału kobiecego

Stajemy wreszcie przed zakładem; wchodzimy przez bramę, wszędzie znać kulturę, aleje utrzymane wzorowo, młody park zieleni się na dawnych wydmach, gdzie okiem rzucić — wszędy czystość nieposzlakowana. Chorzy, pod czujnem okiem dozorczyń i dozorców, chodzą swobodnie gromadkami i pojedynczo. Witają nas przyjaźnie, niektórzy proszą o papierosy. Jakaś „wesoła” nieszczęśliwa buja się na huśtawce, zanosząc się od śmiechu; inny chory przechodzi tuż obok, rzucając pogardliwą uwagę: „Głupia, cieszy się, nie wiadomo z czego!” Siedząca na ławce, przed oddziałem męskim grupa chorych zgodnie intonuje znaną pieśń chóralną.

Idziemy dalej: z okien oddziału kobiecego dolatują nas dźwięki fortepianu i prześlicznego głosu kontraltowego; to jedna z b. artystek śpiewa romans włoski — zaglądamy do wnętrza: inne chore słuchają śpiewu z wielkiem zajęciem; po skończeniu rozlegają się oklaski. Śpiewaczka dziękuje za owacyę i rozpoczyna pieśń drugą.

Kuchnia zakładowa (przy oknie gospodyni p. Kozłowska)
Kuchnia zakładowa (przy oknie gospodyni p. Kozłowska)

— Nic tak nie działa uspakajająco na chorych, jak śpiew i muzyka — rzuca uwagę jeden z lekarzy — to też zachęcamy chorych muzykalnych, a jest ich kilka osób, do częstego używania fortepianu.

Dozorczynie i paru chorych
Dozorczynie i paru chorych

— Jak widzę, chorzy używają tu zupełnej swobody.

— Nie inaczej: praktykujemy w zakładzie system „drzwi otwartych”, stosowany obecnie we wszystkich pierwszorzędnych zakładach psychiatrycznych. Chorzy, kontrolowani zdaleka przez dozorców, mają zupełną swobodę ruchów.

Nie należę do entuzyastów, ale opuszczając zakład, byłem wprost podniesiony na duchu, że są u nas ludzie, umiejący tak owocnie poświęcać czas i pracę dla dobra publicznego. Gdym wyraził tę myśl pp. członkom zarządu, oczy wszystkich zwróciły się ku dyrektorowi zakładu dr. Rychlińskiemu, a jeden z obecnych zauważył:

— Chcemy być sprawiedliwi i dla tego pańskie słowa uznania kierujemy pod właściwym adresem…

Doprawdy, zakład drewnicki godzien jest bardzo gorącego poparcia ogółu…

Fotograf

Świat
pismo tygodniowe
1906, nr 28

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.