Od dawna jest mieszkanką Warszawy. Mówi, że myślą i sercem często powraca do Wołomina. Tu spędziła szczęśliwe dzieciństwo, wśród ukochanych najbliższych. Tu przeżyła następny rozdział życia – czas II wojny światowej, okres okupacji i tragedii rodzinnych – stratę najbliższych. Tu przeżyła lata szkolne i aktywną działalność w harcerstwie.
Panią Bognę poznałam podczas zbierania materiału dotyczącego tajnych kompletów u Krystyny Kwapiszewskiej. Wówczas dowiedziałam się, że: „Bogusia Haberko, wysoka, zgrabna dziewczynka, grała pięknie na fortepianie, a jej nauczycielką była Gala Lipińska”. Dziś tamten czas i swoją nauczycielkę muzyki wspomina Bogusława Wróblewska (ur. 1929 r.). Muzyk. Pedagog. Wieloletni nauczyciel warszawskich szkół muzycznych I i II stopnia. Juror konkursów dla młodych pianistów. Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi i Złotą Odznaką SPAM. Obecnie prowadzi klasę fortepianu w Prywatnej Szkole Muzycznej Missio Musica w Warszawie.
Ona mi pierwsza pokazała nutę i dźwięk, stawiała palce na klawiaturze, otworzyła uszy i serce na bezmiar piękna muzyki. Była młoda, śliczna, serdeczna, pełna pasji – moja Maestra.
Przed wojną przy ulicy 3 Maja, a później Poniatowskiego mieszkała rodzina rosyjskich emigrantów. Senior rodu był białogwardzistą, jego żona aktorką jednego z moskiewskich teatrów. Państwo Lipińscy mieli trzy córki, każda z nich była muśnięta skrzydłem muzy. Najstarsza Galina była pianistką, asystentką profesora Bukina w Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie. Młodsza siostra Galiny – Tamara obdarzona była pięknym lirycznym sopranem. Najmłodsza Nela pięknie malowała. Jeszcze był skrzypek, jedyny syn państwa Lipińskich, który osiadł w Stanach Zjednoczonych. Cała rodzina to ludzie wysokiej kultury, zawsze uśmiechnięci, radośni, serdeczni, lekko stąpający po ziemi, a nawet unoszący się nad nią. Dom nasycony był dźwiękami pianina, pięknym śpiewem Tamary i ozdobiony obrazami Neli. Właśnie ją pierwszą poznałam.
Była zima 1940 r. W sklepie piśmienniczym na rogu Wileńskiej i Długiej wybierałam farby, też malowałam. Nela stojąc obok powiedziała – Weź, te są najlepsze. Kupiłam. Do domu wracałyśmy już razem, byłyśmy bliskimi sąsiadkami.
Nela była starsza ode mnie. Po drodze zagadnęła – Czy to ty grasz na skrzypcach ? – Nie, to mój brat. – A to ty grasz na fortepianie ? – Nie, to mój brat – odpowiedziałam. – Szkoda, już się cieszyłam, że mam partnerkę do grania na cztery ręce. Z dalszej rozmowy dowiedziałam się, że siostra Neli udziela lekcji gry na fortepianie. Ja miałam rozpocząć naukę we wrześniu 1939 r., ale wybuch wojny zmienił nie tylko moje plany.
Nowa, przypadkiem zawarta znajomość sprawiła, że od wiosny 1940 r. rozpoczęłam naukę gry u pani Galiny. Był to dla mnie cudowny czas, jak na skrzydłach biegłam na te „misteria”. Niemcy zajęli szkołę nr 4 i przez kilka miesięcy nie było lekcji, więc dzieliłam czas między czytanie, malowanie i ćwiczenie, ćwiczenie, ćwiczenie. Brat mój nie miał dostępu do okupowanego przeze mnie instrumentu, co prawda dla niego był to czas nauki i konspiracji. W krótkim czasie zdobyłam wystarczające umiejętności do wykonywania niezbyt skomplikowanych utworów, w tym również na cztery ręce. W perspektywie był Johan Brahms i jego Tańce węgierskie i cały świat muzyki jaki pani Galina otwierała przede mną. Profesorka rozwijała w uczniach zamiłowanie do muzyki, chęć poznawania repertuaru, zgadzała się na opracowywanie utworu samodzielnie wybranego przez ucznia jeśli była pewna, że sprosta on zadaniu.
Co jakiś czas odbywały się spotkania, na których prezentowaliśmy i omawialiśmy swoje osiągnięcia. Spotkania miały charakter roboczy, profesorka przeprowadzała korekty, oceniała i porównywała. Byliśmy szczęśliwi, za oknami szalała przemoc i nienawiść, a my przebywaliśmy w świecie dźwięków. Odbywały się również popisy z wydrukowanym programem, z oklaskami, bisami, podziękowaniami i kwiatami dla pani profesor, która organizowała też koncerty utworów „zakazanych” – dzieł Fryderyka Chopina. Pamiętam taki koncert z czerwca 1943 r. Profesorka ryzykowała wiele! W tym czasie przeprowadziła się na ulicę Traugutta róg Kościuszki, miała więc samodzielne mieszkanie, większe, na parterze z oknami wychodzącymi wprost na chodnik. Była szczęśliwa, mieszkając sama mogła bez przeszkód wykorzystywać czas na prace z uczniami. Tego czerwcowego dnia od rana znosiliśmy wypożyczone od sąsiadów krzesła. Pokój, kuchnia i przedpokój wypełniły się słuchaczami.
W latach wojny zakazana przez okupanta muzyka Chopina w sposób szczególny budziła patriotyzm, uskrzydlała i niosła nadzieję. Program koncertu w całości poświęcony był jego muzyce. Do dziś go dokładnie pamiętam – rozpoczynałam polonezem As-dur dziecięcym, a następnie wysłuchaliśmy recitalu pani Galiny. Repertuar składał się z Poloneza A-dur, Impromptu, Nokturnu cis-moll, dwóch Mazurków, dwóch Walców i na zakończenie Poloneza As-dur. Między utworami nie było oklasków – panowała cisza.
Siedziałam z Aliną Malikówną zauroczona, z zaciśniętymi dłońmi w oczekiwaniu na poloneza As-dur, na ten szum „skrzydeł husarskich”. Nagle ktoś mocno zastukał w okno. Stało się to w momencie kiedy pianistka miała rozpocząć poloneza. Wstała spokojnie od instrumentu, przecisnęła się do okna, uchyliła lufcik, z zewnątrz usłyszeliśmy jedno słowo – Niemcy ! Powiało grozą. Pani Gala była blada, spokojnym, martwym głosem powiedziała – A teraz zmieniamy repertuar, Halinko, proszę zagraj Sonatę Facile W.A. Mozarta. Nasza starsza koleżanka musiała być przygotowana na taką sytuację, spokojnie usadowiła się przy instrumencie. Pierwsze dźwięki, klasyczne, cudowne brzmienia uspokoiły wszystkich. Jedynie kilka osób z kuchni i przedpokoju bezszelestnie wyszło. Na szczęście tym razem Niemcy zamroczeni alkoholem przeszli dalej.
Tu muszę nadmienić, że wśród dorosłej młodzieży pobierającej lekcje u profesorki byli chłopcy z organizacji NSZ. Wspomnę braci Gilskich, Ferfeckiego, Bąkowskiego, Suchockiego i jego przyszłą małżonkę – przykro mi, że wymieniam nazwiska bez imion, ale po 70. latach nie sposób pamiętać. To był ostatni koncert. Potem było już bardzo groźnie i coraz bardziej tragicznie. Blokada Wołomina, aresztowania. 3 grudnia 1943 r. rozstrzelanie 12 działaczy wołomińskiego Podziemia w zbiorowej egzekucji przy ul. Puławskiej w Warszawie. Między innymi zginął wspomniany Waldemar Gilski i mój brat Zdzisław Haberko.
Po śmierci brata rodzice przygarnęli dwie dziewczynki i w tej sytuacji mieli do wyboru przeznaczyć fundusze na tajne komplety, lekcje muzyki czy wyżywienie trójki dzieci – ostatnia potrzeba była pierwszoplanowa. Tak więc przestałam uczęszczać na komplety i straciłam kontakt z panią Galiną. Dużo ćwiczyłam, ale nie robiłam postępów. Zbliżał się front.
W sierpniu 1944 r. Niemcy wysiedlili mieszkańców Wołomina. Rodzice znaleźli kilkudniowe schronienie u znajomych, zamieszkałych przy ulicy prowadzącej od stacji do Górek Mironowskich. Po kilku dniach, wbrew zarządzeniu wróciliśmy do ograbionego i zdemolowanego przez Niemców domu. Warszawa już walczyła. Po kilkunastu dniach znowu nas wypędzono. Znaleźliśmy się w tłumie ludzi przerażonych, chorych, pozbawionych mienia, pędzonych w kierunku torów, skąd później wywożono mieszkańców do obozu w Pruszkowie. Ojciec powziął decyzję o ucieczce. Zapadła noc. Pomału zostawaliśmy w tyle, aż wreszcie udało nam się schować w gąszczu krzewów i drzew, jednak zauważeni przez wermachtowca cudem uniknęliśmy śmierci. W nocy dotarliśmy do domu. Wokół panowała śmiertelna cisza, mówiliśmy szeptem, nawet nasz pies Hasan nie reagował na kroki Niemców. Rano rodzice sprowadzili nas do piwnicy przystosowanej do przetrwania. W nocy ojciec wyprowadzał mnie z piwnicy, aby przez okno w pokoju na pierwszym piętrze pokazać łunę nad płonącą Warszawą i straszne, wiszące flary.
Pewnego dnia nie wytrzymałam – musiałam zobaczyć słońce. Po cichu wyszłam na klatkę schodową, usiadłam na najwyższym stopniu schodów skąd było widać perspektywę ulicy Traugutta i ku memu przerażeniu zobaczyłam pod oknem mojej Profesorki wyrzucone pianino, które stało przechylone, z otwartą górną klapą i otwartą klawiaturą. Zamarłam. Usłyszałam łomotanie własnego serca i ostatnie słowa norwidowego wiersza: „ideał sięgnął bruku”. Wiersz ten tak pięknie deklamował Aldzik Świętochowski na jednym ze spotkań harcerskich (w tym czasie już chyba nie żył). Rodzice nie mogli mnie uspokoić ale też nie szczędzili słów nagany. W mieście buszowali Niemcy, Ukraińcy i Węgrzy, zachowywali się bestialsko, ich „wizyty” za każdym razem mogły zakończyć się tragicznie dla całej rodziny.
Po pierwszym wejściu Rosjan do Wołomina, Niemcy w odwecie bombardowali miasto. Rosjanie ponownie zdobyli Wołomin. Przyszedł dla mnie czas tragiczny. NKWD aresztowało rodziców, zostałyśmy same, a dom zajęło dowództwo odcinka frontu. Nie miałam kontaktu z koleżankami, nie wiedziałam co dzieje się na zewnątrz. Pewnego dnia przyszła do mnie Nela Lipińska, powiedziała mi o śmierci matki i o jej pogrzebie w ogródku domu, w którym mieszkała moja Profesorka. Jednocześnie zaprosiła mnie na ślub pani Galiny.
Jak przez mgłę pamiętam ceremonię ślubu, która odbyła się przy ulicy Kanałowej. Pamiętam promieniejącą szczęściem Profesorkę stojącą pod białym baldachimem u boku narzeczonego, doktora Sokołowskiego. Wsłuchiwałam się w piękne cerkiewne śpiewy. Nie wręczyłam nawet jednego kwiatka mojej ukochanej Profesorce, gdyż zima była sroga, a kwiaciarni ani pieniędzy na kwiaty nie było. Stałam z boku i płakałam nie mogąc się powstrzymać, a pop w pięknej, złotej mitrze piorunował mnie wzrokiem z dezaprobatą.
Po zaślubinach pani Galina Lipińska wyjechała wraz z mężem do Wrocławia i kontakt się znowu urwał. Tamara Lipińska poślubiła oficera rosyjskiego i wyjechała do ZSRR. Wkrótce jednak powróciła do Polski wraz z grupą repatriantów, biedna, rozczarowana. Na krótko zamieszkała u moich rodziców, a następnie prawdopodobnie wyjechała do siostry do Wrocławia. Mężem najmłodszej z sióstr Neli został pan Jerzy Świrczak.
Dopiero po uruchomieniu kolei mogłam kontynuować naukę gry na fortepianie w szkole średniej w Warszawie. Od kolejnych profesorów słyszałam, że mam bardzo dobry warsztat, zaawansowany program, a w sumie były to tylko cztery lata nauki u Galiny Lipińskiej. Po ukończeniu szkoły średniej i studiach poszłam w ślady mojej ukochanej nauczycielki – zaczęłam uczyć.
W latach 60 – tych moja Profesorka odwiedziła mnie w Warszawie. Zwróciła się z prośbą o umożliwienie przesłuchania jej ucznia u dobrego profesora wokalisty, gdyż okazało się, że posiada piękny głos. Podczas spotkania, krótkiego ze względu na konieczność powrotu w tym samym dniu do Wrocławia, pani Galina opowiedziała mi scenę z więzienia w którym znalazła się schwytana w łapance ulicznej. – Pewnego dnia siedząc na pryczy usłyszała zgrzyt klucza, w drzwiach stał strażnik i mój brat w mundurze oficera niemieckiego. Zerwała się z pryczy i z okrzykiem „Zdzich!” rzuciła mu się na szyję – brat został zdekonspirowany. Na szczęście Niemiec był opłacony. Opowiadała to ze łzami w oczach.
To nie był jedyny sygnał jaki dostałam o działalności brata, który pracując w Organizacji i mając biegłą znajomość języka niemieckiego wyprowadzał uwięzionych na Pawiaku i Skaryszewskiej. Pani Galina przyrzekła, że całe zdarzenie opisze ze szczegółami, ale to nigdy nie nastąpiło. Dzwoniła potem dziękując za załatwienie sprawy i jeszcze raz obiecała przysłać list z opisem sceny, wspominała, że jest chora. To był ostatni kontakt.
Wspominam moją nauczycielkę muzyki bardzo serdecznie i z wdzięcznością. Pamiętam, jak ciekawie wprowadzała nas w tajniki gry, jak umiejętnie pracowała nad naszą techniką, rozbudzała miłość do muzyki, miłość do Chopina, miłość do Polski. Gorąco pragnę, by w panteonie zasłużonych mieszkańców Wołomina znalazło się nazwisko Galiny Lipińskiej, która w czasach pogardy, z poświęceniem i niejednokrotnie z narażeniem życia uczyła polskie dzieci muzyki.
Tygodnik Wieści Podwarszawskie
nr 11-12/2011

+ There are no comments
Add yours