
Na przedpolach Berlina
– Czołówka Armii Czerwonej, która stoczyła wielką bitwę pancerną z Niemcami, nie przyszła po to, by wyzwalać Wołomin, Tłuszcz, czy Radzymin. Niemcy byli już w odwrocie, zatem walki nie były szczególnie uciążliwe i Rosjanie bez trudu doszli do wiaduktu za Ząbkami, niemal pod Bródno. Z powodzeniem mogli iść dalej, na przykład przez most Kierbedzia. Zostali jednak po tej stronie Wisły, czekając na rozpoczęcie powstania. Na wieść o tak bliskiej obecności Rosjan dowództwo AK postanawiają opanować wszystkie strategiczne punkty w stolicy, zostaje wydany rozkaz o akcji „Burza” i wybucha powstanie. Dymy snujące się nad walczącym miastem widać także w Wołominie.
6 września 1944 roku Wołomin został wyzwolony po raz drugi. Na „pożegnanie” Niemcy ostrzeliwali miasto z dział kolejowych znajdujących się w Ursusie, były to olbrzymie pociski, same odłamki miały długość kilkunastu centymetrów. Były to bez wątpienia najbardziej niebezpieczne chwile tej wojny, przez cztery dni ludność cywilna nieustannie narażona była na utratę życia. Na pamiątkę tamtych pełnych grozy chwil pozostał nam czołg, identyczny jak te, w które wyposażona była radziecka armia.
Prowadzony na rozstrzelanie
Niemal natychmiast po wyzwoleniu AK utworzyła własny posterunek policji, władzę cywilną. Chodziliśmy z opaskami, bronią i utrzymywaliśmy porządek w mieście. Rosjanie, a były to głównie wojska frontowe, zupełnie się nami nie interesowali. Jednak na początku października do Wołomina wkroczyło NKWD, a zaraz za nim władza ludowa. Mimo, że szybko zlikwidowaliśmy naszą cywilną policję, rozpoczęły się aresztowania żołnierzy NSZ, AK i BCh. W ciągu miesiąca na ul. Piaskowej powstał obóz, gdzie zwożono wszystkich aresztowanych na przesłuchania. Ja sam zostałem zatrzymany przez NKWD wkrótce po operacji mojego trzyletniego syna. Najpierw zaprowadzili mnie na ul. Polną, do domu gdzie mieścił się posterunek policji, a dopiero później na ul. Piaskową. Znowu przesłuchania, wyłącznie nocą i postawiony zarzut przynależności do AK. Wiedziałem, że komu tylko udowodniono taki zarzut, zaraz jechał na Syberię. Postanowiłem zatem udawać głupiego, mówiłem, że dla mnie AK to Akcja Kredytowa. Tłumaczyłem wielokrotnie, że pracowałem w Kasie Komunalnej, gdzie bylem kierownikiem Akcji Kredytowej, właśnie AK. Sprawdzili dokładnie, mój dyrektor potwierdził, to co mówiłem. Wtedy zostałem przeniesiony do obozu w Ostrówku koło Klembowa. Tam, zanim udało mi się uwolnić od zarzutu o przynależności do AK, byłem już prowadzony na rozstrzelanie. Ostatecznie zostałem przewieziony do Kołbieli, gdzie stacjonował 3 Pułk Zapasowy I Armii WP. Mój ówczesny wygląd był godny pożałowania – buty wojskowe podkute gwoździami, czapka cyklistówka, worek na plecach. Mimo to zostałem wcielony jako uzupełnienie do 8 Pułku Piechoty 3 Dywizji im. R. Traugutta. Wraz z kompanią fizylierów trafiłem pod Choszczówką na pierwszą linię. Dopiero tam przyznałem się do swojego stopnia, a byłem przecież podporucznikiem. Brałem udział w wyzwoleniu Warszawy, potem Bydgoszczy, przekraczałem starą polsko-niemiecką granicę, przełamywałem wraz z 8 Pułkiem Wał Pomorski, wyzwalałem Kołobrzeg. Koniec wojny, 8 maja 1945 roku spędziłem na przedpolach Berlina.
Powrót do „Huraganu”
A potem skierowano nas na wschód, kierunek – Bieszczady. W akcji „Wisła” nie brałem udziału, tak samo jak nie byłem przy wysiedlaniu. Ponieważ w sierpniu była rocznica mojego ślubu, a jednocześnie imieniny, poprosiłem o kilka dni urlopu. Dowódca wyraził zgodę, wsiadłem zatem do pociągu w Lublinie i już tam czułem, że nie jest ze mną dobrze. Gdy dojechałem do domu, żona natychmiast wezwała wspaniałego doktora Zachariasza Franka i okazało się, że mam tyfus i paratyfus. Powód choroby prozaiczny – w Bieszczadach Ukraińcy zatruwali źródła wody. Choroba się komplikowała, miałem wewnętrzny krwotok, wyszedłem z tego tylko dzięki silnemu organizmowi. A i tak poszczególne etapy choroby trwały do 1949 roku. Rzecz jasna zostałem zdemobilizowany, a niezadługo potem podjąłem pierwszą po wojnie pracę. W Państwowych Wydawnictwach Gospodarczych „Polgos” przy ul. Poznańskiej w Warszawie, gdzie byłem szefem działu zaopatrzenia.
Dwa lata wcześniej, w 1947 roku włączyłem się do pracy w „Huraganie”, byłem jednym z inicjatorów powstania Społecznego Komitetu Budowy Obiektów Sportowych „Huraganu” Wołomin.
A tak w ogóle, to wszystkim żyło się biednie. Zniszczony w czasie wojny Wołomin był odbudowywany, od podstaw powstawał handeli przemysł. Armia Krajowa cały czas była traktowana jako wróg państwa ludowego. Natomiast cały naród nienawidził Niemców, tak jakby nigdy nie było 17 września 1939 roku.
