Ogół mieszkańców okolicy, przez którą przebiega kolejka marecka, wdzięcznym jest i pozostanie za poruszenie tak ważnej sprawy, jak wypadki zbyt częste na tejże kolejce, a stale przemilczane przez organy prasy warszawskiej, nie chcącej widzieć tego, co przedewszystkiem w imię dobra ogółu spostrzedzby należało. Do uwag p. L. V. J. w tej sprawie wypowiedzianych, pragnę i ja dorzucić kilka słów, aby przekonać ogół, do jakiego stopnia arogancya żydowska drwi sobie z wszelkich przepisów, praw i obowiązków względem tych, którzy zmuszeni zostali korzystać z narzuconej nam kolejki.
Bilety jednorazowe, powrotne czy sezonowe płaci się na kolejce mareckiej o 100 prc. drożej, aniżeli w wygodnych tramwajach, w stosunku do przejechanej przestrzeni, a nadto kolejka ta omija wszelkie przepisy, dotyczące opłaty biletów sezonowych, zaś dwudniowy termin biletów powrotnych skraca do 24 godzin, mimo wyraźnego prawa. Wagony zawsze przepełnione, a dla ułatwienia oddychania otwierane są okna i drzwi w biegu pociągu, co naraża pasażerów na liczne i częste choroby. Podobnych nieporządków wyliczyć można cały szereg, ale ograniczę się obecnie na bardzo charakterystycznym.
W Radzyminie mieszka cadyk żydowski — „mądry rebe”, który, mając posiadłość w Warszawie, musi często jechać osobiście odbierać komorne lub eksmitować lokatorów. O zamiarze przejazdu „rebego” — jego asystenci zawiadamiają kolejkę na parę minut przed czasem odjazdu według rozkładu. Wówczas pociąg z pasażerami w Radzyminie czy na Pradze stoi nieruchomo i czeka przyjazdu mądrego rabina. Bywa i tak, że „rebe” dopiero wstaje, modli się, ubiera, je śniadanie lub obiad, a pasażerowie muszą czekać i czekać dopóki „rebe” nareszcie nie raczy przybyć ze swą świtą cuchnącą, wymyślającą ordynarnie pasażerkom, które nie chcą się dobrowolnie wynieść bodajby na platformę z wagonu, w którym zasiadł „rebe”. Zuchwalstwo tej świty równa się tylko jej wstrętnie brudnemu i nigdy nie zapiętemu ubraniu.
Niedawno jednak znalazł się ktoś dowcipny i uwolnił pasażerów od kary zamknięcia w wagonach kolejki mareckiej do chwili chęci jazdy „rebego”. „Rebe” przez telefon z Warszawy zawiadomił stacyę na Pradze, że pociąg ostatni wieczorem ma czekać na niego aż do jego przybycia. Czekaliśmy minut 10, 15, 20 — rebego nie widać. Drzemał sobie po obiedzie, a my czekaliśmy, niecierpliwiąc się z nudów. Nagle dano trzeci dzwonek i pociąg ruszył w drogę, bez „rebego”. Zachodziliśmy w głowę, co się stało? Oto figlarz jakiś, nie mogąc się doczekać odejścia pociągu, przez telefon miejski powiedział stacyi Praga: „Pan „rebe” będzie nocował w Warszawie, możesz pan kazać jechać w drogę”!… Pociąg więc poszedł z nami, ale w 10 minut później „rebe” z asystą przybył na stacyę. Trochę przekleństw, trochę wymyślań służbie, skarga do prezesa kolejki i — „rebe” powrócił do Warszawy na nocleg, mocno zirytowany. Ale pasażerowie przynajmniej tylko o 20 minut później do domów przybyli.
Czy też coś podobnego powtórzy się jeszcze?
Br. Szymański
Polak – Katolik : najtańsze pismo codzienne
R. 5, 1910, nr 88
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours