Spotkanie łączniczek

Po ustaniu walk w 1939 roku i rozpoczęciu okupacji niemieckiej, moi Rodzice z grupą przyjaciół i znajomych, poszukiwali kontaktu z powstającymi zaczątkami Ruchu Oporu przeciwko okupantom. Znaleźli organizację, która odpowiadała im ideologicznie. Jakiś czas później organizacja ta weszła w skład Związku Walki Zbrojnej, który to Związek w 1942 roku przekształcił się w grupującą mniejsze organizacje – Armię Krajową.

W początkowej fazie pracy konspiracyjnej moich Rodziców byłam sporadycznie proszona o drobną pomoc, a miałam wtedy 11-12 lat. “Zanieś to pod taki ataki adres, ale nie rozmawiaj z nikim, co robisz i gdzie idziesz”. To były pierwsze lekcje konspiracji, które mimo młodego wieku dobrze rozumiałam, bo wychowanie w szkole i w domu przygotowało mnie do takiej pracy.

W 1942 roku, kiedy obowiązków miałam już sporo, postanowiono, że jestem na tyle dorosła, że można mnie zaprzysiąc, nadać pseudonim, włączyć do patrolu i szkolić w sprawowaniu funkcji łączniczki. Dzień zaprzysiężenia był dla mnie wielkim przeżyciem, byłam jakby nobilitowana i traktowana jak dorosła.

W latach 1942 i 1943 utrzymywałam stałą łączność między Zielonką a Ząbkami, sąsiednią osadą, oddaloną od Zielonki o jakieś 4 km. Dzielił te miejscowości gęsty las, a obok toru kolejowego biegła ścieżka. Mniej więcej w połowie tej ścieżki spotykałam łączniczkę z Ząbek i wymieniałyśmy konspiracyjną korespondencję w postaci małych zwitków gęsto zapisanej ołówkiem bibułki.

Zasady konspiracji i przepisy mówiły, że przy każdym spotkaniu należało wymienić hasło i odzew. Ja powinnam mieć czerwoną książkę, a dochodząca do mnie łączniczka powinna zapytać: „Co pani czyta?” Mój odzew brzmiał: „Słówka Boya” i już było wiadomo, że spotkały się właściwe osoby. Jeździłyśmy na te spotkania na rowerach, a jak był duży śnieg, to ja biegłam na nartach. Od dłuższego czasu z Ząbek przyjeżdżała ta sama łączniczka, a i ja nie miałam zmienniczki, znałyśmy się więc doskonale. Po wymianie korespondencji siadałyśmy na skraju lasu, żeby porozmawiać i odpocząć przed powrotną drogą. Nie była nam potrzebna żadna czerwona książeczka ani wymiana haseł.

Pewnego dnia jechałam jak zwykle na rowerze i ze zdumieniem zobaczyłam, że z drugiej strony jedzie inna dziewczyna. Znałam ją z widzenia, ale nigdy nie miałyśmy ze sobą kontaktu, konieczna więc była wymiana haseł, a ja nie miałam ze sobą czerwonej książki. Rzuciłam tylko jedno słowo „poczekaj” i zawróciłam do Zielonki. Blisko miejsca, gdzie wjeżdżałam na swoją codzienną trasę był w Zielonce sklep papierniczy. Wpadłam tam zdyszana, kupiłam zeszyt i kawałek czerwonego papieru, w który owinęłam zeszyt. Szybko wskoczyłam na rower i znów pędem na trasę. Z daleka widziałam siedzącą pod lasem łączniczkę. Podjechałam śmiejąc się, ona podeszła do mnie i krztusząc się ze śmiechu wyjąkała, „Co pani czyta?”. Odparłam: „Słówka Boya” i konspiracji stało się zadość. Wymieniłyśmy pocztę i obie zaśmiewając się siedziałyśmy jeszcze chwilę, żeby odpocząć i pogadać. Rozjechałyśmy się w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Od tego zdarzenia zawsze na bagażniku roweru albo w kieszeni kurtki miałam ten zeszyt owinięty w czerwony papier.

Minęło wiele lat od tego zdarzenia, ale do dziś, jeżeli czytam coś, a ktoś mnie zapyta: „Co pani czyta?” mam ochotę odpowiedzieć: „Słówka Boya”.

Biała apaszka
wspomnienia Janiny Kowalskiej “Mirka”,
najmłodszej łączniczki AK II Rejonu “Celków

Towarzystwo Przyjaciół Zielonki
Zielonkowskie Zeszyty Historyczne Nr 3/2016


Subskrybuj wiadomości z dawny powiat wołomiński

Otrzymuj informacje o nowych postach na swój email

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.