Akcja Burza
W końcu czerwca kolejarze, ale też wszyscy mieszkańcy miasteczka zobaczyli coś zupełnie nieoczekiwanego. Niestety nie pamiętam dokładnej daty. Od Małkinii w stronę Warszawy jechały dziesiątki pociągów. Nie jechały, a właściwie wlokły się, bo był to jeden wielki zator, a w nich tysiące niemieckich żołnierzy. Ponieważ pociągi prawie się nie poruszały, to żołnierze szli poboczem torów, bo to było szybciej. Niektórzy mieli jakąś broń, ale ogromna większość była bez broni, w rozchechłanych mundurach, wymęczona, zrezygnowana. Uciekała przed Armią Radziecką. Dla nas był to widok niesamowity, ale i piękny. Budujący! Nasi gnębiciele uciekają na Zachód, opuszczają nasz kraj. Ich klęska, a nasza radość. Spodziewaliśmy się, że za nimi nadciągają wojska radzieckie. Niestety nasza radość była przedwczesna.
Po dwóch dniach potok uciekinierów ustał, a miejscowa żandarmeria, niemieccy kolejarze i pocztowcy nadal pozostawali w Tłuszczu. Ale nie trwało to już długo. W pierwszych dniach lipca 1944 r. nagle okazało się, że wszyscy Niemcy zniknęli. Wydawało się nam wszystkim, że to nieprawdziwe, że to może sen. Niemcy niestety byli dobrze zorientowani w planach Armii Krajowej. Ktoś donosił im i to wiele. Wiedzieli o dacie mającego nastąpić ataku 32 Pułku Piechoty A.K. i w przeddzień nocą opuścili Tłuszcz. Kolejarze niemieccy w Wyszkowie czekali na to, jak rozwinie się sytuacja w Tłuszczu – liczyli, że wrócą kiedy wojska niemieckie pokonają polskie oddziały A.K.
Po południu tego samego dnia do miasteczka wkroczyły oddziały Armii Krajowej. Żołnierze w cywilnych marynarkach bez żadnych opasek biało–czerwonych, ale za to z karabinami i nabojami w kieszeniach. Niektórzy z ręcznymi niemieckimi granatami z długimi trzonkami. Kolejarze natychmiast wywiesili przygotowane już wcześniej polskie flagi. Jedną na peronie na stojącym tam maszcie, a drugą na wieży ciśnień, najwyższym budynku w miasteczku. Były to oddziały 32 Pułku Piechoty Armii Krajowej dowodzone przez majora Jerzego Iszkowskiego – „Cichociemnego” (o pseudonimie „Kord”). Zaczęła się i u nas akcja „Burza”, chociaż nie wiedzieliśmy, nic o tej nazwie. Dwie godziny później nagle na stację wjechał od strony Małkini niemiecki parowóz Ty 2. Wjechał tendrem do przodu. Kto żyw zaczął do niego strzelać. Kule trzaskały, że aż iskry pojawiły się na blachach kotła i tendra. Parowóz stanął i natychmiast ruszył skąd przyjechał. Widocznie jego załoga nie została trafiona. Uspokoiło się i wtedy zdaliśmy sobie dopiero sprawę z tego, że odzyskaliśmy wolność po strasznej nocy hitlerowskiej okupacji i terroru. Plac przed stacją zaroił się tłumem mieszkańców świętujących wolność.
Kobiety w A.K.
Żołnierze A.K. musieli coś jeść. Następnego dnia po ich wkroczeniu do miasteczka moja matka w porozumieniu z oficerem żywnościowym pułku, uruchomiła kuchnię żywiącą cały oddział. Chleb dostarczył oczywiście za darmo miejscowy piekarz, pan Niegowski mięso i wędliny, a właściwie kiełbasę – masarz pan Rozbicki. Inne produkty żywnościowe miejscowi sklepikarze, a nawet niektórzy mieszkańcy. Rolnicy przywieźli ziemniaki. Punkt ten wyżywił wszystkich kilkuset żołnierzy i działał przez cały czas pobytu wojska w Tłuszczu. Oficerem żywnościowym był porucznik A.K. właściciel majątku ziemskiego położonego na północny wschód od Chrzęsnego.
Za mało i za skąpo napisałem o roli mojej matki w konspiracji, a przecież kobiety robiły bardzo wiele. Na ich głowie było przygotowanie noclegów i wyżywienia przejeżdżających i zatrzymujących się w Tłuszczu kurierów, rezydentów przybywających z Komendy Okręgu A.K. w Warszawie, różnych wysłanników i oficerów. Musieli mieć zapewnione właściwe warunki pobytu, noclegu, wyżywienia. I to właśnie cicho, spokojnie i bez rozgłosu zapewniała tak moja matka, jak i inne żony kolejarzy z Tłuszcza. Wkład kobiet w konspirację był nie mniej istotny i ważny niż działalność konspiracyjna samych kolejarzy i innych żołnierzy Armii Krajowej. Zapewnienie wyżywienia oddziałowi liczącemu kilkuset żołnierzy to nie bagatela, a ważne i trudne przedsięwzięcie. A kobiety miasteczka Tłuszcz potrafiły to zorganizować. One też były bohaterkami ruchu oporu na równi z mężczyznami. I jestem dumny, że moja matka wykazała się inicjatywą i zajęła się samoistnie kierowaniem wyżywieniem całego oddziału 32 p. p. Armii Krajowej działającemu i walczącemu w Tłuszczu.
Wydaje mi się, że piszący o konspiracji antyniemieckiej nie tak wiele napisali o wkładzie kobiet w konspirację i zwyczajnie nie docenili ich roli, a faktycznie ich wielkiej roli. Podam może jeszcze jeden przykład. Moja teściowa Janina Chudzik żona żołnierza Legionów Piłsudskiego odznaczonego Orderem Virtuti Militari i Krzyżem Niepodległości była przed wojną działaczką Związku Rodzin Wojskowych. Jej mąż walczył w 1940 r. we Francji w 2 dywizji strzelców dowodzonej przez gen. Prugar – Ketlinga i wraz z tą dywizją po kompani francuskiej był internowany w Szwajcarii. Janina Chudzik wstąpiła do Armii Krajowej i była łączniczką Komendy Okręgu Warszawskiego z Komendą Obwodu w Mińsku Mazowieckim. W swoim domu na Mokotowie nocowała i ukrywała zdekonspirowanych oficerów A.K., a później i „Cichociemnych”. Przez kilka miesięcy ukrywała żołnierza rannego w potyczce pod Mińskiem Mazowieckim. Przez kilka miesięcy ukrywała oficera A.K. wraz z jego żoną – Żydówką.
Aresztowana 22 czerwca 1941 r. przez Gestapo w wielkiej wsypie A.K. na Mokotowie, kiedy aresztowano prawie 100 osób, została osadzona na Pawiaku. Po kilku miesiącach Komenda Okręgu A.K. wykupiła ją za duże pieniądze zapłacone oficerowi Gestapo. Dowództwo Okręgu A.K. uznało, że jej wkład w pracę konspiracyjną był tak wielki, że trzeba ją ratować. Po kilku miesiącach „uśpienia” wróciła do aktywnej pracy w konspiracji. To chyba błąd, że historycy konspiracyjni skupili się na wkładzie mężczyzn, a poskąpili uwagi wkładowi kobiet.
Ataki pociągu pancernego
Na trzeci dzień po wkroczeniu oddziału A.K. do Tłuszcza torami od strony Wyszkowa nadjechał niemiecki pociąg pancerny i ostrzelał miasteczko ze swoich armat. Stał na nasypie i lufy dział nie mogły być obniżone, aby ostrzelać stację. Ich pociski padały na daleki o 2 kilometry skraj miasteczka. Odnieśli jednak sukces. Ranny został odłamkiem w nogę dowódca oddziału major „Kord”. Pociąg zaś wycofał się do Wyszkowa.
Dowódca spodziewał się, że Niemcy nie zrezygnują z odbicia stacji i miasteczka. Chcąc to uniemożliwić obsadził placówkami z karabinami maszynowymi wjazdy kolejowe od Wyszkowa i od Małkini. Obsadził też obronnie parowozownię przy zbiegu obu tych linii kolejowych. W parowozowni umieszczono też część plutonu zwiadu, w tym trzech harcerzy: Downarowicza, Kąkiela, i mnie. Kolejarze chcąc uniemożliwić następny atak pociągu pancernego natychmiast wyjęli haki, którymi szyny były przytwierdzone do podkładów i wygięli końcówki szyn w ten sposób, aby wagony musiały spaść z szyn na torowisko. Wjazd od Wyszkowa był na łuku tak, że maszynista prowadzący pociąg nie mógł zobaczyć odkształcenia końcówek szyn.
Kolejarze uniemożliwiając wjazd na stację postąpili słusznie, gdyż już następnego dnia pociąg pancerny znów nadjechał strzelając z dział i karabinów maszynowych. Wykoleiły się dwa pierwsze wagony. Jeden to pusta platforma, której zadaniem było spowodowanie wybuchu miny, gdyby była założona na torze i druga platforma z czołgiem. Ten pociąg pancerny miał w środku składu parowóz opancerzony, z obu jego stron dwa wagony pancerne z załogą, dwa wagony uzbrojone w działa, dwa wagony z czterolufowymi działkami przeciwlotniczymi kalibru 2 cm, dwie platformy z czołgami i po obu końcach dwie puste platformy. Tor z Wyszkowa biegł po nasypie, więc działa nie mogły obniżyć luf i strzelać do bliskich celów. Strzelały więc raczej dla postrachu tylko, a pociski padały ponad kilometr od stacji i stanowisk polskich żołnierzy.
Po wykolejeniu się tych dwóch wagonów załoga pociągu wybiegła i założyła specjalne długie metalowe rynny pod koła, które pozwoliły wciągnąć wagony na szyny. Już kiedy pociąg zbliżał się do wjazdu na stację niemieccy żołnierze obsadzili czterolufowe działko przeciwlotnicze na przedniej platformie. Od nas z parowozowni widać ich było “jak na dłoni”. Pierwsze strzały do tych Niemców przy działku padły z karabinów z naszej placówki w parowozowni. Nawet ja wystrzeliłem dwa razy z mojego portugalskiego pistoletu, bo cel wydawał się bliski. Wszystko odbywało się właściwie spontanicznie. Oczywiście było za daleko, ale nie mogłem nie strzelać. Niemieccy żołnierze nakierowali swoje działo właśnie na parowozownię i ostrzelali naszą placówkę zmasowanym ogniem z tych czterech luf. Schowaliśmy się za grubymi murami parowozowni, gdzie byliśmy bezpieczni.
Po chwili do walki włączyły się nasze placówki umieszczone przy torze z Wyszkowa i ostrzelały z karabinów maszynowych i karabinów żołnierzy niemieckich przy dziale przeciwlotniczym i zakładających metalową rynnę pod koła wykolejonych wagonów. Padli zabici i ranni, których niemieccy żołnierze natychmiast wciągnęli do pancernych wagonów. Uciekła także załoga działa przeciwlotniczego. A tymczasem parowóz powoli wciągał obie wykolejone platformy na szyny. Ostrzeliwał jeszcze z dział miasteczko, a z karabinów maszynowych najbliższe otoczenie pociągu. Widząc jednakże nieskuteczność ostrzału i nie mając możliwości wjazdu na stację zaczął wycofywać się w stronę Wyszkowa. Jak mi później mówiono tego samego jeszcze dnia Niemcy pochowali w Wyszkowie 17 poległych członków załogi pociągu pancernego. Po naszej stronie nie było zabitych. Odniesiono sukces, bo pociąg pancerny więcej się nie pojawił.
Jakieś trzy godziny po wycofaniu się pociągu pancernego, dowódca plutonu zwiadu dał mi rower i polecił pojechać w stronę Wyszkowa, aby ustalić czy i gdzie jest ten pociąg – nasz prześladowca. Pojechałem przez Jarzębią Łąkę, Zabrodzie i Mostówkę. Pociągu nie było. Widocznie wycofał się do Wyszkowa. Za Mostówką na szosie Warszawa – Wyszków zobaczyłem samochody wojskowe. Zawróciłem więc i złożyłem meldunek dowódcy.
Uniemożliwienie ataku pociągu pancernego zawdzięczamy kolejarzom stacji. Oni spowodowali, że pociąg nie zdołał zdobyć stacji, a nawet wjechać na nią. Ich mądrość i przezorność zdecydowała o storpedowaniu zamiarów Niemców.
Atak transporterów pancernych
Jednakże Niemcy nie zrezygnowali z wyparcia polskich oddziałów z Tłuszcza. Dwa dni po walce z pociągiem pancernym, do Tłuszcza szosą od Wólki Kozłowskiej nadjechały cztery transportery opancerzone. Jadąc cały czas strzelały z karabinów maszynowych po obu stronach ich drogi. W centrum miasteczka nie było oddziałów polskiego zgrupowania, gdyż wszystkie zajmowały stanowiska przy torach w kierunku Wyszkowa i Małkini, więc transportery nie były ostrzeliwane. Jedyne strzały oddał plutonowy „Mścisław” z plutonu zwiadu. Będąc na I piętrze budynku koło stacji, strzelił z góry do ostatniego transportera z automatycznego karabinu serię pocisków. I trafił, bo transporter nie miał dachu. Usłyszeliśmy krzyki trafionych Niemców. Transportery oddaliły się do Wólki Kozłowskiej. Był to chyba zwiad, mający wyjaśnić co dzieje się w Tłuszczu.
Niestety w związku z tą akcją niemieckich transportów pancernych zdarzył się tragiczny wypadek. W bramie „Rolnika” znajdowało się kilku żołnierzy. Jeden z nich repetując pistolet niechcący nacisnął cyngiel pistoletu – co często zdarzało się słabo wyszkolonym żołnierzom – wystrzelił trafiając w brzuch dziewczynę stojącą po drugiej stronie przejścia. Dziewczyna – żołnierz 32 p. p. A.K. pochodzącą z Wołomina, niestety zmarła. Była to jedyna ofiara niemieckiego rajdu transporterów pancernych.
W walkach z pociągiem pancernym zostało zranionych poza majorem „Kordem” także kilku żołnierzy A.K. Umieszczono ich w szpitaliku zaimprowizowanym w budynku, a właściwie baraku Szkoły Rolniczej. Barak ten znajdował się około jednego kilometra od cmentarza, już na skraju kompleksu leśnego. Rannymi opiekował się miejscowy lekarz. Niestety nie przypomniałem sobie jego nazwiska. Zaczynało się chyba na literę ”N”.
Ewakuacja oddziału 32 p. p. A.K. z Tłuszcza zaczęła się od ewakuacji właśnie szpitalika. W grupie kilku żołnierzy i z udziałem wspomnianego wyżej lekarza załadowaliśmy rannych na wozy wyścielone słomą. Woźnice, – a było ich tylu, ilu rannych – zabrali ich, każdego w inne miejsce, ale wszystkich w kierunku Strachówki. Mieli być umieszczeni u różnych rodzin jako „chorzy” i tam doczekać „lepszych czasów” i wyzwolenia. O tym dokąd jadą wiedział tylko woźnica.
W 1950 roku byłem na letniej wycieczce w Tatrach. W dolinie „Roztoki” ukąsiła mnie osa i na nodze zrobił się duży ropień. Poszedłem w Zakopanem do lekarza i – zrządzenie losu – był nim dr „N”, pod którego kierunkiem likwidowaliśmy szpitalik w Tłuszczu i ładowaliśmy rannych na wozy. Ten sam! Porozmawialiśmy chwilę o dawnym spotkaniu. Mogę dodać, że wszyscy ranni nie tylko byli przytomni, ale nikt z nich nie był ciężko ranny.
Zwiad
Major „Kord” wysłał depeszę do Londynu z prośbą o zrzut „Piatów” – broni przeciwczołgowej. Obsadzono zrzutowisko. Kilka dni i nocy oczekiwano na przylot samolotów. Niestety nie nadleciały. Równocześnie rozesłano w okolicę zwiadowców, głównie harcerzy i młodych ludzi, aby zorientować się o położeniu i sile oddziałów niemieckich. Major „Kord” ogromnie interesował się, jak daleko do Tłuszcza mają oddziały Armii Czerwonej.
W spółdzielni „Rolnik”, gdzie mieściło się dowództwo oddziału byłem przypadkowym świadkiem rozmowy majora „Korda” z dwoma oficerami. Mówił, że koło Siedlec znajduje się siedziba sztabu radzieckiego I Frontu Białoruskiego. Znaczyło to też, że taką informację ma dowódca Okręgu Warszawskiego A.K. płk „Monter”, jak i Naczelne Dowództwo A.K.. Jak wiadomo sztab ten rzeczywiście stał wtedy pod Siedlcami w miejscowości Kąkolewnica. Byłem zdziwiony, że nasz major posiada informację z drugiej strony frontu. Dowodziło to znakomitej pracy wywiadu Armii Krajowej, jak również jego służby łączności. I to w czasie kiedy nie było telefonów komórkowych, kiedy dostęp do sieci telefonicznej był trudny i kiedy prawie cała łączność A.K. była oparta o kurierów.
Major „Kord” wysłał patrol w stronę Mińska Mazowieckiego, drugi w kierunku Siedlec a mnie polecił pójść na stację kolejową do Klembowa. Kolejarze poinformowali mnie, że na drodze z Tułu do Wołomina znajduje się oddział radzieckich czołgów i samochodów. Prawdopodobnie zwiad. Następnego dnia polecono mi pójść do Franciszkowa, do kowala, który ma kontakt telefoniczny z Urzędem Gminnym w Międzylesie. Zatelefonował i otrzymał informację, że nie ma w pobliżu żadnych wojsk radzieckich. Zameldowałem o tej odpowiedzi. My, żołnierze zwiadu byliśmy zdziwieni tak usilnym szukaniem przez dowódcę wiadomości jak daleko są i dokąd kierują się wojska Armii Czerwonej. Dla nas najważniejsza była walka z Niemcami. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że major „Kord” ma również zadanie polityczne: powitać w imieniu władz polskich Armie Radziecką w wyzwolonym od Niemców Tłuszczu, skrawku niepodległej Polski. Oddziały Armii Czerwonej kierowały się jednak nie w stronę Tłuszcza, ale na południe w kierunku Wołomina i Radzymina. Później spotkał ich tam kontratak IV Korpusu Pancernego SS, który pokonał i odrzucił wojska radzieckiej II Armii Pancernej z Wołomina i Radzymina na wschód pod Okuniew. I to przy dużych stratach w czołgach.
Prowadząc zwiad w okolicznych wsiach nasi żołnierze natrafili na oddziały węgierskie, które nie tylko z sympatią odnosiły się do Polaków, ale przekazały nam kilkaset ręcznych granatów. Innych niż nam znane, bo zawleczki miały nie metalowe ale ze skóry. Dwóch żołnierzy węgierskich przystąpiło do naszego oddziału A.K. Obaj byli z Budapesztu. Jeden z nich był Żydem i wziął się za gotowanie posiłków. Obaj służyli w kawalerii węgierskiej. Ten żyd węgierski rozmawiając ze mną po niemiecku, kiedyś żartując oświadczył: „za to, że jestem w oddziale Armii Krajowej, walczącej z Niemcami, nie będę występował o polskie odznaczenia”.
Atak ciężkich czołgów
Następnego dnia, a może kilka dni później – niestety nie pamiętam dokładnie, tą samą trasą uderzyły niemieckie czołgi. Były to oddziały należące do IV Korpusu Pancernego SS dowodzonego przez generała Herberta Gillego. Wszystko były to ciężkie czołgi – „Tygrysy”, „Pantery” i „Panzerkampfwagen IV”. Razem 27 czołgów. Przejechały w jednej kolumnie ulicami miasteczka, ale nie strzelały ani z dział, ani z karabinów maszynowych, gdyż nie odkryły żadnych celów. Jednakże ta przerażająca lawina czołgów, która pojawiła się i przejechała wolno przez całe miasteczko pokazała, że oddziały 32 p. p. A.K. nie mają szans walki z tak potężnym przeciwnikiem, jak i w ogóle utrzymania się w miasteczku.
Major „Kord” podjął decyzję wycofania się z Tłuszcza do lasów na północny-wschód od miasteczka. W rejon gdzie znajdowało się zrzutowisko z samolotów angielskich. Przez kilka dni, wojska 32 p. p. A.K. przebywały w rejonie tego kompleksu leśnego, ale częściami – jak zobaczyłem – zaczęły odchodzić gdzieś w kierunku Mińska Mazowieckiego a także Jadowa i Łochowa. Nie wiedziałem, co to oznacza, ale były to jakieś zmiany. Dowództwo, a przy nim pluton zwiadu kwaterowało w leśniczówce dość blisko Tłuszcza. Pluton prowadził intensywną penetrację okolicznych wsi, aby zorientować dowódcę, gdzie i jakie znajdują się oddziały niemieckie.
Wreszcie wezwał nas major „Kord” i powiedział: „Jesteśmy w samym środku zgrupowania IV Korpusu Pancernego SS. Oczekiwałem na zrzut Piatów, ale one nie wiele by nam pomogły w walce z ciężkimi czołgami. Nie mamy więc żadnych szans w walce z tak potężnym i przeważającym przeciwnikiem. Rozwiązuję więc oddział. Idźcie do domów inaczej zginęlibyście nadaremno. A chyba będziecie – wy młodzi ludzie – jeszcze potrzebni Ojczyźnie”.
Jak dziś patrzę na decyzję majora „Korda” – mam pełną świadomość jaką wielką okazał odwagę cywilną, biorąc na siebie tak trudną ale i odpowiedzialną decyzję rozwiązania zbrojnego oddziału Armii Krajowej. Ale był na tyle mądry, że zdawał sobie sprawę, że wobec straszliwej przewagi Korpusu Pancernego „SS” – nie ma ani możliwości zwycięstwa ani nawet utrzymania się oddziału AK. I oddział rozwiązał. Wróciliśmy do domów.
Ze smutkiem zobaczyłem, że nad kolejową wieżą ciśnień i na maszcie na stacji kolejowej w Tłuszczu nie ma już flag biało–czerwonych, które powiesili kolejarze. Zdjęli je saperzy niemieccy, których batalion właśnie wkroczył do Tłuszcza i zaczął wysadzać każdą szynę na trasie do Małkinii.
Henryk Trojanowski
Ciekawe wspomnienia. Czy jest to z jakiegoś wywiadu-rzeki ? Brakuje troche dat aby ułożyć chronologie wydarzeń. Z innych źródeł wiadomo że 5 Dywizja Pancerna SS Viking z IV Korpusu Pancernego SS zajęła pozycje w okolicy Tłuszcza w dniach 11-12.08.44 w ramach operacji zmiany rubieży obrony Bruckenschlag. 12.08. spadła na jej pozycje w Tłuszczu nawała ognia artyleryjskiego Sowietów.