Prot Lelewel był synem Karola i Ewy z Szeluttów, dziedziców Woli Cygowskiej pod Wołominem. Jego ojciec (1748-1830) był prawnikiem i działaczem administracji oświatowej. Wywodził się z rodziny pochodzącej ze Szwecji lub z Austrii, która spolszczyła się w 1768 r. i uzyskała indygenat, tj. szlachectwo.
Karol służył w regimencie gwardii pieszej koronnej, w 1781 r. uzyskał stopień kapitana. Po kilku latach wrócił do pracy cywilnej, zajmował się też działalnością gospodarczą. W Woli Cygowskiej budował domy dla włościan, powierzył im zarząd gminy. W Księstwie Warszawskim był członkiem Dyrekcji Edukacji Narodowej, w Królestwie Polskim – członkiem Komisji Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Zasłużył się dla oświaty polskiej, był poliglotą władającym kilkoma językami, miał pasje naukowe, szczególnie w dziedzinie numizmatyki. Gospodarny i oszczędny, wiele uwagi zwracał na wykształcenie i wychowanie licznych dzieci. Miał synów Joachima, słynnego historyka i działacza niepodległościowego, Prota i Jana oraz córki Marcelinę i Mariannę.
Prot urodził się 11.IX.1790 r. w Warszawie. Dzieciństwo spędził w Woli Cygowskiej, ucząc się w domu pod kierunkiem rodziców. W 1801 r. został wysłany do szkoły pijarów w Warszawie. Po jej ukończeniu, w 1807 r. rozpoczął pracę w biurze swego kuzyna, ministra spraw wewnętrznych Księstwa Warszawskiego, Jana Łuszczewskiego. W 1809 r., w czasie wojny Napoleona i Księstwa Warszawskiego z Austrią, wstąpił na ochotnika do wojska i jako podporucznik służył w 3 pułku piechoty. W dwa lata później awansował na porucznika, w 1812 r. – na kapitana. W tej randze wziął udział w wyprawie Napoleona na Moskwę. Dostał przydział do brygady piechoty gen. Edwarda Żółtowskiego, został jego adiutantem.
Po zdobyciu Moskwy zaskoczona wczesną zimą armia napoleońska rozpoczęła tragiczny odwrót. Niedobitki jej doszły nad Berezynę, gdzie na obu brzegach czekały na nie duże siły rosyjskie. Tylko mistrzostwo sztuki wojennej Napoleona uratowało resztki Wielkiej Armii. Saperzy francuscy w lodowatej wodzie zbudowali most, po którym żołnierze cesarza przeszli rzekę. Za walkę nad Berezyną Prot Lelewel otrzymał złoty Krzyż Virtuti Militari. Od tego momentu spisał na starość pamiętnik, opublikowany w Bibliotece Warszawskiej t. I w 1878 r.
Po ostatniej stoczonej bitwie nad Berezyną ja, jako adiutant wolny od służby (bo brygada Żółtowskiego przestała faktycznie istnieć po ogromnych stratach – L.P.), po stracie ekwipunku, przy 30-stopniowym mrozie, przez Mołodeszcz, Smorgoń i Oszmianę dostałem się do Wilna. Tam gościnnie przyjęty w domu Góreckiego, ojca Antoniego, mego kolegi z 3 pp i przez córkę jego Wysogierdową. Nazajutrz nastręczył mi Górecki sposobność wygodniejszej podróży, a raczej, że pod eskortą moją bezpieczniej rządca wsi jego dostać się może pod Kowno traktem, którym szło wojsko francuskie do Królewca. Z Kowna zboczyłem do Fredy, gościnnie przez Godlewskiego, posła mariampolskiego (do Sejmu Księstwa Warszawskiego – L.P.), przyjęty.
Dalej stacjami wojskowymi na podwodach dostałem się do Warszawy. W domu rodziców zastałem braci, Joachima, który był wówczas czynny w biurze ministra spraw wewnętrznych, a młodszy 16-letni kadet Jan już był z powrotem (w domu) do korpusu VII gen. Regniera, przy którego sztabie był przekomenderowany.
Po krótkim pobycie w Warszawie, 2 stycznia 1813 r. z Żółtowskim udajemy się do Lublina. Mając trochę jazdy, utrzymujemy posterunki, wysyłamy ciągle podjazdy, obserwujemy ruchy nieprzyjaciela zza Bugu się pokazującego, stąd z nim częste utarczki. Zbieramy siłę wojskową jak tylko się daje (…) chłopów mocnych na koniu, ubranych w siwkę chłopską, z pistoletem, szablą i ładownicą, lancą; czapka kwadratowa z czarnym barankiem na wzór kozacki.
Niebawem Rosjanie przekroczyli Bug i weszli w granice Księstwa Warszawskiego. Pod ich naciskiem Prot Lelewel i jego żołnierze cofnęli się taborem ku Wile i przeszli ją po lodzie. 5 lutego 1813 r. Prot na krótko wpadł do Warszawy, by pożegnać rodzinę. Miał na to zaledwie 3 godziny. Zameldował się też u Naczelnego Wodza, ks. Józefa Poniatowskiego, rezyduj ącego w swoim Pałacu pod Blachą. Po otrzymaniu rozkazów wsiadł do bryczki i wyjechał do Radomia.
W ślad za nim pospieszył niebawem książę Józef. Armia rosyjska zaczęła zajmować ziemie Księstwa Warszawskiego, ocalałe z wyprawy na Moskwę resztki wojsk polskich wycofywały się wraz z Francuzami na zachód. 9 lutego Lelewel był w Piotrkowie Trybunalskim, 12 lutego – w Kaliszu. W czasie odwrotu wielokrotnie dochodziło do starć z przednimi strażami rosyjskimi.
4 marca uchodźcy znaleźli się w Lipsku, następnego dnia – w Dreznie. Wielka Armia Napoleona znajdowała się w rozkładzie. Niektóre oddziały saskie zaczęły już przechodzić na stronę Rosji, lada chwila mieli to również uczynić przymusowi sojusznicy cesarza, Prusacy i Austriacy. Tylko Polacy do końca byli wierni Napoleonowi, wierząc w jego szczęśliwą gwiazdę i odwrócenie losów wojny. Tuż za Protem przybył do Drezna gen. Jan Henryk Dąbrowski, ranny w niedawnych bojach, niezdolny o własnych siłach dosiadać konia. Wraz z nim przybył gen. Żółtowski, który szczęśliwie uchronił przed nieprzyjacielem swój oddział, pozostałość niedawnej brygady. Wkrótce jednak Francuzi pod naciskiem nieprzyjaciela musieli opuścić Drezno. Wraz z nimi wyjechali Polacy, w tym i Prot. Tymczasem Napoleon wrócił do Paryża, by zorganizować nową Wielką Armię i przeciwstawić się VI koalicji, złożonej z Rosji, Prus, Austrii, Szwecji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i kilku mniejszych państw.
Niebawem Francuzi i Polacy znaleźli się w Nadrenii. Tu organizowany był korpus gen. Dąbrowskiego, złożony z rekrutów i ocalałych z wyprawy na Moskwę starych wiarusów. Na jego potrzeby potrzeba było pieniędzy. Prot został wysłany do Moguncji, gdzie zarekwirował złote i srebrne monety austriackie i niemieckie. Podobne środki finansowe znaleźli inni oficerowie. Nie ulotnili się z nimi do swoich domów, jakby to uczynili dzisiaj zachłanni na dobra materialne Polacy (a przynajmniej duża ich część), lecz wszystko rzetelnie przywieli na utrzymanie wojska i żołd dla żołnierzy.
Tymczasem Napoleon pojawił się w Niemczech z nową Wielką Armią. 2 maja 1813 r. pod Lützen, a 20-21 maja pod Bautzen (Budziszynem) zmusił do odwrotu Prusaków i Rosjan. W Polaków wstąpił nowy duch, przywrócona została nadzieja na wyparcie wroga z utraconych ziem Księstwa Warszawskiego.
W tym czasie korpus gen. Dąbrowskiego był już gotowy do działania. Prot Lelewel został adiutantem sławnego w naszej historii generała. Kiedy z Wetzlar wyruszamy, przywołał mnie generał i rzecze: Proszę cię mój Lelewelu kochany, oddaj ten worek gospodarzowi, jest to za mieszkanie nasze. Na uwagę moją, że miasto jest obowiązane dawać nam (darmo) kwatery, odrzekł: Niech cię to nie dziwi, to jest prosta sprawiedliwość. Otóż generał wycofując się przed Rosjanami zabrał ze sobą żonę, która towarzyszyła mu w dalszej kampanii. Był na tyle uczciwy, że zapłacił gospodarzowi za jej pobyt na kwaterze, sam bowiem mógł skorzystać z prawa do bezpłatnego mieszkania.
W ogarniętych patriotycznym entuzjazmem Niemczech dochodziło do starć z powstańcami, walczącymi o wyzwolenie kraju spod okupacji francuskiej. Mieszkańcy Lipska z entuzjazmem powitali wojska pruskie i rosyjskie, wkraczające do opuszczonego przez Francuzów miasta. Ale po zwycięstwie pod Lutzen armia Napoleona znowu zajęła miasto. Prot razem z żołnierzami Dąbrowskiego także przybył do Lipska. Niebawem przyjechał tu cesarz na przegląd wojska. Ciekaw jego widoku tłum mieszkańców wyległ na ulice i tak zatarasował drogę, że Napoleon z trudem musiał się przeciskać między ludźmi. Ponieważ lipszczanie zachowali się spokojnie i nikt nie dybał na jego życie, cesarz zniósł w mieście stan wojenny. Mieszkańcy mogli wrócić do codziennych zajęć. Swobodniej zasiadają w koło stoliczków w Golis (dzielnicy licznych piwiarni – L.P.) i wychylają kufelki piwa. Po bitwach pod Bautzen i Lützen wojujące strony zawarły rozejm obowiązujący do 15 sierpnia.
Korpus Dąbrowskiego składał się z trzech pułków piechoty, dwóch pułków ułanów i 6-działowej baterii artylerii konnej. Prot stale był blisko Dąbrowskiego i Żółtowskiego, który dowodził piechotą korpusu. Jeździł z Żółtowskim bryczką, w której miał i swoją walizkę z ubraniem oraz czapeczką z wizerunkiem w. Andrzeja Boboli. Dała ją do użycia w razie bólu głowy babka moja Antonina z Cieciszkowskich Szelucina (tj. matka mamy Prota – L.P.), cześnikowa rzeczycka. Czapeczka ze świętym jednak nie pomogła. Późniejsze chłody i słoty jesienne nadwyrężyły zdrowie Prota, mocno się zaziębił i cierpiał bóle głowy.
Do prowadzenia koni moich (służył) Jan, chłopisko niedźwiedziowate, brzydkie ale poczciwe, w stroju narodowym lubelskim, postawą swoją zwykle zwracał uwagę przechodniów. Był drugi Szymański Józef, rodem ze wsi naszej (Woli Cygowskiej – L.P.). Odbył on ze mną poprzednią kampanią 1812 r. i z niej manowcami przedostał się do Warszawy. W chwili wymarszu naszego z Wetzlar obłożnie był chory. Opiekowali się nim troskliwie gospodarze niemieccy.
Prot zostawił im pieniądze na leki, lekarza i wyżywienie chorego, ten jednak zmarł po kilku tygodniach. Uczciwi Niemcy przez znajomego oficera polskiego przysłali Protowi rachunki za opłatę lekarza i leków oraz koszty pogrzebu, resztę pieniędzy zwrócili.
Korpus Dąbrowskiego znajdował się pod bezpośrednią komendą Napoleona. Cesarz rozkazał Dąbrowskiemu oszczędzać żołnierzy, bo reprezentowali przecież sprawę polską na arenie międzynarodowej.
Podczas postoju korpusu w Koswitz oficerowie otrzymali kwatery na zamku książęcym. Tutaj zaprosiły ich na wystawny obiad trzy leciwe księżny, strojne, wytworne, lśniące drogą biżuterią ze złota i diamentów. Towarzystwo zasiadło przy długim stole, prowadziło konwersację po francusku. Oficerowie, pochłonięci myślami o czekających ich rychło zadaniach bojowych, byli mało wymowni. Natomiast Niemki gadały jedna przez drugą. Rozeszliśmy się bardzo zadowoleni, że farsa się skończyła i poszliśmy na odpoczynek, aby jutro z rana wyruszyć – napisał Lelewel.
15 sierpnia przypadały imieniny cesarza, obchodzone jako święto wojskowe. Po uroczystym nabożeństwie nastąpił wystawny obiad, a po nim tańce. Żołnierze nie mogli jednak znaleźć partnerek do tańca, bo Niemki nie kwapiły się do zabawy. Zapewne pod wpływem euforii patriotycznej traktowały Francuzów i Polaków nie jako przyjaciół, ale okupantów.
Tymczasem skończył się rozejm, znowu zaczęły się utarczki z nieprzyjacielem. Nad Wielką Armią zaczęły gromadzić się groźne chmury.
Wieści Podwarszawskie
nr 40/2000
+ There are no comments
Add yours