Szczególny to był dwór, Wola Cygowska w Stanisławowskiem; szczególny nie ze swojego starego domu mieszkalnego i nowych budowli gospodarskich, ale z powodu swojego gospodarza i jego otoczenia. Jak ów Klucznik z epopei, pilnujący ruin zamczyska Horeszków, tak pan Prot zewsząd był otoczony pamiątkami po dziadach, ojcach i braciach, pilnował ich jak oka w głowie, rad opowiadał dzieje każdego drobiazgu, ożywiał je wspomnieniami całych szeregów ludzi zasłużonych, których z Lelewelami łączyło powinowactwo, przyjaźń lub wspólność sprawy.
Oto n.p. misternie wykładana drzewem różnobarwnem kolebka, a w niej olbrzymie tomisko map, tablic numizmatycznych, rysunków bóstw i gmachów, wykonanych na miedzi przez Joachima, a wczęści przez Jana Pawła Lelewelów. Niegdyś zadaniem jej było piastowiać nie księgi, ale potomstwo gospodarzy. Darowana przez Augusta III pierwszemu przybyłemu do Warszawy, wychowańcowi akademii wileńskiej, Henrykowi Lelewelowi, lekarzowi nadwornemu królewskiemu, kołysała najstarszego jego syna Karola, potem jego wnuków Joachima, Prota i Jana, a potem i prawnuków, wymienionych po imieniu na czele Dziejów Polski, które stryj Joachim synowcom swoim opowiedział.
Oto dalej pamiętniczek Karola, zapisany imionami profesorów i współsłuchaczów w Getyndze, ciekawy z tego względu, że słuchacze uniwersytetu niemieckiego, noszący nazwiska niemieckie, pochodzący nietylko z Prus, ale nawet z Brandeburgii, piszą tam oświadczenia przyjaźni i sentencye po polsku, objaśniając tem samem, zkąd się brali u nas Mrongowiusowie i Lindowie, a nieco dawniej Falki i Lengnichy.
Oto znów kilka niepozornych pudełeczek, ale w nich aż kilkanaście medalów złotych, srebrnych i bronzowych, bitych na cześć Joachima Lelewela, wczęści przez rodaków, w większej zaś części przez “Numizmatykę, wdzięczną swojemu mistrzowi.” Oto dalej, na milczącym fortepianie nieboszczki pani Protowej, ogromnie długi zeszyt szczegółowych planów zjazdu ku Wiśle i mostu przez Wisłę w Warszawie, które wypracował inżynier Jan Paweł Lelewel, a które podobno dały pierwsze motywa robotom Pancera i Kerbedzia.
Oto nareszcie malutka skrzyneczka, a w niej dwa krzyże złote i jeden medal bronzowy, oraz wypłowiałe wstążeczki, na których je niegdyś przypięto do piersi obdarowanego. To krzyż “Virtuti, militari” otrzymany przez Prota Lelewela z rąk Dąbrowskiego, podczas okropnej przeprawy przez Berezynę; to krzyż Legii honorowej, którą go ozdobił Napoleon po rozprawie pod Lipskiem; to medal Św. Heleny, ostatni poetyczny odbłysk zachodzącego słońca Napoleonidów.
W pośrodku tego wszystkiego mąż nieco przygarbiony laty, ale ogromny wzrostem, muskularny, umiejący jeszcze tak ścisnąć rękę na powitanie, że, jak niegdyś rękojeść szabli, zaskrzypi pod tem ściśnięciem, a przy tern patrzący w oczy tak słodko i serdecznie, iż zdałoby się, że już nie ma tkliwszego spojrzenia w niebiosach. I otoczenie odpowiadało temu wrażeniu w zupełności. Stary dom w Woli Cygowskiej obrastało kwiecie nieprzebranej rozmaitości kształtów i kolorów; w pokoju gospodarza przez całą zimę kwitły kolejno najrzadsze rośliny. Osiwiały wojownik, spoglądając na nie, powtarzał zcicha piosenkę, śpiewaną niegdyś w szeregach za czasów jego młodości: „Tam na błoniu błyszczy kwiecie —Stoi ułan na widecie” i t. d. Dawne to bardzo dla nas już czasy, kiedy śpiewano owę piosenkę, i żywot Prota Lelewela będzie kiedyś miłem ich przypomnieniem, zwłaszcza gdy obszerne jego pamiętniki, stosownie zredagowane do druku, ukażą się w obiegu.
Dziś mimowoli poprzestać wypada na encyklopedycznem zaznaczeniu tego pięknego żywota, rozpoczętego na schyłku zeszłego stulecia.
Prot Adam Joachim Lelewel urodził się dnia 11-go września 1790 roku w Warszawie, gdzie ojciec jego był naówczas sekretarzem komisyi edukacyjnej, pierwszego ministeryum oświecenia w Europie, a jako sekretarz, lub po dzisiejszemu dyrektor ministeryum, załatwiał wszystkie sprawy na cześć i chwałę innych, z wyjątkiem zasłużonego grona, układającego programy nauk i książki elementarne. Nauki szkolne Prot rozpoczął pospołu ze starszym bratem Joachimem i ukończył je po nim u pijarów przy ulicy Długiej. Następnie wszedł do ministeryum spraw wewnętrznych księstwa warszawskiego, kiedy powinowaty jego Jan Paweł Łuszczewski, dziad Deotymy, był ministrem. Trwało to jednak krótką chwilę, ponieważ odgłos surmy bojowej i zgrzyt oręża rozlegający się po całej Europie, w inną stronę odwracał oczy i serca.
Prot Lelewel w r. 1809 wstąpił do wojska i odtąd pod wodzą Dąbrowskiego odbywał wszystkie kampanie, niemal aż do wiekopomnej abdykacyi w Fontainebleau, której jednakże nie był już świadkiem, ponieważ podczas wielkiego odwrotu wpadł jako jeniec w ręce wojsk koalicyi. Po traktacie wiedeńskim, mając prawo wstąpienia do wojsk królestwa polskiego z rangą kapitana, prosił jak wielu innych o uwolnienie i otrzymał dymisyą. Odtąd poświęcał się gospodarstwu wiejskiemu, na wydzielonej sobie przez ojca Woli Cygowskiej, posłował na sejm królestwa polskiego, rozprawiał się z komisyą śledczą w rozgłośnej sprawie ówczesnej, był wójtem gminy, prezesem wyborów do Towarzystwa kredytowego ziemskiego, jednem słowem, „zamieniwszy oręż na lemiesz” spełniał obowiązki obywatelskie i zaprawiał ku nim dziatwę.
Raz tylko jeszcze Wola Cygowska była opustoszona, a gospodarz jej puścił się w świat szeroki, kiedy po zgonie Karola Lelewela w roku 1830, brat starszy Prota stał się był członkiem rządu w Warszawie, młodszy fortyfikatorem Pragi, a sam on referendarzem do spraw wojskowych. Ostatnia para koni, ocalała w Woli Cygowskiej i zaprzężona do prostego wozu chłopskiego, wywiozła pana Prota i kilku najbliższych ku granicy. Na radzie rodzinnej w Krakowie stanęło, iż pan Prot, jako mający już żonę i dzieci, kiedy dwaj inni bracia byli bezżenni, powróci do zagrody ojczystej. Prosił tedy i uzyskał amnestyą, zapowiedzianą ukazem cesarza Mikołaja, wywindykował z pod sekwestru bibliotekę Joachima, złożoną w skonfiskowanym domu przy ulicy Długiej, odkupił wystawioną na sprzedaż przez Towarzystwo kredytowe ziemskie dzielnicę wiejską Jana Pawła i poświęcił się wyłącznie rolnictwu, kwiaciarstwu, a przedewszystkiem kustoszostwu pamiątek po dziadach, rodzicach i braciach, których wszystkich losy mu przeżyć kazały.
Za dawnych czasów, w mundurze i przy szablicy, umiał pan Lelewel trzy dni i trzy noce przetańczyć bez wytchnienia, a co gorsza, bez urlopu, i rumienić się jak wiśnia przed uśmiechniętym pułkownikiem przy odczytywaniu na głos raportu „po służbie,” że był chory i dlatego tylko zaniedbał ćwiczeń. Odbłysk ten niezamąconej czystości duszy, niejednokrotnie przez nas widziany na obliczu starych żołnierzy napoleońskich, towarzyszył Lelewelowi aż do trumny. Ani uciążliwe troski gospodarskie, spowodowane przesileniem ekonomicznem, kiedy wiek sędziwy już nie pozwalał doświadczać dróg nowych, ani żarliwość nieustanna około ocalenia i przekazania prac kilku pokoleń Lelewelów, ani najdotkliwsze cierpienia fizyczne ostatnich lat kilku życia pana Prota, nie miały dosyć potęgi, by zetrzeć z jego twarzy owę nieśmiertelną pogodę. Widziano po nim ciężką pracę skupiania myśli, kiedy spisywał swe wielotomowe pamiętniki, lub gotował do druku pozostałości po bracie, widziano jeszcze cięższą, kiedy z młodzieńczeni zajęciem, a zupełnie prawie zagasłym wzrokiem, czytał przy pomocy lupy cokolwiek się rozgłośniejszego pojawiło w literaturze; widziano prawdziwe tortury, kiedy duch w całej pełni życia i zapału łamał się z ciałem, odmawiająceui doreszty posłuszeństwa. Ale to wszystko było tylko przemijającym obłokiem na wiekuistym lazurze tego szlachetnego oblicza, nawet na chwilę przed zgonem; takiem też pogodnem, szlachetnem, przyjacielskiem, serdecznem pozostanie to oblicze w pamięci wszystkich, którzy znali pana Prota, i takiem przejść powinno do potomności.
W. Korotyński
Tygodnik Illustrowany
Seria 4, t.3, nr 67 (12 kwietnia 1884)
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours