Zpod Jadowa w pow. radzymińskim

Może się to czytelnikom „Zarania” naprzykrzy, że co tydzień czytają jakiś list ze skargami na księży, ale trudno. Nie chodzi tu o rzecz błahą, ale o wielką; chodzi o to, że księża (oczywiście, nie wszyscy) na dobre zabierają się do czupryn chłopskich, żeby ich głowy nagiąć do swoich kolan, do bezmyślnego posłuszeństwa. „Ty chłopie czapkę z głowy zdejm, w rękę pocałuj i słuchaj, a samodzielnie myśleć, a tymbardziej krytykować — broń Chryste Panie! nie waż się bo… łaska moja dla ciebie pryśnie i choćbyś z mowy swojej i czynności był świętym, popamiętasz gniew mój: ojców, dziadków, żonę, znajomych, sąsiadów, kobiety, dzieci przeciw tobie zbuntuję, aż mi się poddasz w całej owczej pokorze, jako się chłopu przynależy… Tak się miejscami dzieje.

Znane są wypadki, że naprzykład ksiądz straży ogniowej nie pozwolił założyć, „bo — powiada — jak się ma spalić to się spali.” W Lipsku w pow. iłżeckim owocem roboty księdza stało się, że tamtejsze Kółko rolnicze nic zgoła robić nie może, choć się do tego ludzie zapalili, i już nawet robotę zaczęli… Zaniechać musieli z bardzo poważnych obaw…

W Jadowie jest garść ludzi poczciwych, a w śród nich najwięcej zasługi ma p. Babczyńska, matka doktorowej Wiśniewskiej. Niewiasta już niemłoda latami, ale sercem i duchem a zapałem wielu dzisiejszych „wielkich działaczów” prześciga. Pomaga jej zięć, lekarz, pomaga p. Aptekarz i tak się oto robi wszystko, żeby prywatną szkołę we wsi Sitnem utrzymać i żeby w samym Jadowie prowadzić pogadanki i odczyty dla dorosłych a nawet zabawy szlachetne dla nich. A chodzi poczciwej p. Babczyńskiej i oto, żeby na tych zebraniach połączyć jakoś wszystkich: i lud, i panów dziedziców, i panów rządców, czy innych oficjalistów zamojszczyzny. Poczciwa niewiasta pragnęłaby duchowego, serdecznego zlania się dzieci jednej ziemi!..

Ale gdy ona tak zabiega, mozoli się i trudów wiele ponosi, żeby siać naukę do umysłów ciemnych i jednoczyć ludzi, to ksiądz proboszcz Skowroński ani weź pozwolić na to nie chce. Chodzą koło niego, jak koło jajka. Chcą grać teatrzyk, idą do niego, żeby sam wybrał odpowiednią sztuczkę. — A no, to to zagrajcie! — mówi, wybrawszy rzecz podług swej myśli Nauczono się owej sztuczki, urządzono teatr, zaproszono na niego ks. proboszcza — nie przyszedł i tak zawczasu już usposobił baranim zwyczajem chodzącą ciemnotę, że nikt z włościan na przedstawienie owo nie przyszedł.

Urządziła p. Babczyńska odczyt, zaprosiła prelegentów, żeby mówili o rolnictwie, o nawozach sztucznych, o sposobach poprawienia hodowli. Na odczyt jednakże z wyżej wymienionych względów przyszło… dwu słuchaczów.

I teraz pragnący dla ludu oświaty nie myślą już o tem, jak i kiedy oświatę krzewić, ale łamią sobie głowy nad tem, jakiby znaleźć sposób, żeby ksiądz Skowroński przestał odwodzić lud od tych, którzy mu naprawdę chcą dać tę naukę. No, i nie znaleźli sposobu. I lud siedzi w ciemnocie, bo zamiast postępować naprzód — cofa się za księdzem.

Rok temu założył tu ks. Skowroński Związek katolicki. Z ambony ogłosił, pozapisywał do niego ludzi, nagadał im, że się w onym Związku będzie robiło, to, owo — hoho! I oczywista nic się nie robi. Jeno się to jedynie bardzo gorliwie robi, żeby chłop nigdzie i od nikogo niczego się nie nauczył.

Władysław Symonowicz

Zaranie
1909, nr 23

 

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.