Krwawy jarmark w Jadowie
Od specjalnego wysłannika Kurjera Czerwonego
Jadów! Dużo i głośno mówi się o tej mieścinie od wczoraj. Smutna koleiną wypadków trafiła na szpalty dzienników.
Jedziemy. Przez biedna Pragę, na której niby pałac królewski, sterczy wielki kompleks wspaniałych budynków dyrekcji kolejowej. Przez Targówek, upstrzony fabryczkami smarów i cysternami benzyny czy nafty. Po obydwu stronach szosy, a właściwie jej smutnego wspomnienia, stercza budowle, które jeśli jeszcze gdzie można spotkać, to chyba w — Rumunji i Bałkanach…
Marki, Pustelnik — dziwne nazwy i dziwny widok. Cegły, cegły, cegły. Leża szare, niby długie kolumny żołnierzy. Widzisz je wszędzie, szarzyzna swą zabijają wszystkie inne barwy. Za Pustelnikiem szosa zaczyna być czemś potwornie fantastycznem. Tu dopiero staje się jasnem, dlaczego do Polski sprowadza się samochody t. zw. ,,kolonialnego” typu, przeznaczone na najstraszliwsze drogi.
Struga, z rozłożonym na górce cygańskim obozem, dostojny wjazd do Radzymina, a potem już tylko małe wioski. Dojeżdżamy do Jadowa. Wszystko okryte jest już brunatnym kloszem mroku.
Szosa jest zarazem ,,pryncypialną” ulicą tej bardzo nędznej mieściny. W smugach reflektorów samochodowych widać grupki ,,tubylców”, przeważnie mojżeszowego wyznania. Rozprawiają zawzięcie. Niskie, pokulone pokracznie domostwa, sklepiki w których niepewnie tlą się naftowe lampki i największa duma jadowskiej gminy — latarnie elektryczne, rozstawione co kilkadziesiąt metrów i zawieszone, gdzieś pod wygwieżdzonem niebem.
— Co tam elektryczne latarnie – mówi smętnie stary, brodaty Żyd, — bieda jest, oj jaka wielka bieda. My tu wszyscy to tylko handlujemy, ale tylko w lecie…
— Dlaczego w lecie?
— Wtedy są letnicy, to coś można zarobić. Kupuje się od chłopów, a im się sprzedaje. Ale w tym roku to i letników niema, to z czego my mamy żyć? Skąd mają brać pieniądze chłopi…
Chłopi, zresztą naogół dość biedni, zjeżdżając się sześć razy do roku na jarmarki, lub co tydzień na targi, muszą płacić 50 gr. wjazdowego od konia i 2.50 placowego. Jeśli przybyli na jarmark z sąsiednich powiatów, “placowe” urasta do 7.50…
— To ile, proszę łaski pana. — skarży się jakiś chłopina, — ja mam sprzedać jajków, żeby tyle pieniędzy zapłacić?
— A czy te opłaty wprowadzono dopiero teraz?
— Nie, to jeszcze i za ruska byli, i jak Polska przyszła, też byli ale wtenczas więcej na letniaki przyjeżdżali, to żydy więcej kupowali. A teraz, to za kuraka dajom 50 gr., a za jajko 4 grosze.
W tych warunkach opłaty pobierane przez magistrackich dzierżawców ciążą niby twarda, bezlitosna obroża.
— Nie jest to jednak tak całkowicie beznadziejne, bo przecież w zamian za to gmina robi poważne inwestycje, — wyjaśnia nam ktoś z miejscowej inteligencji, — jednakże wytwarza pewne rozgoryczenie, a na to czekają tylko różnego typu podżegacze partyjni. Bo trzeba panu wiedzieć, że o pozyskanie miejscowego chłopstwa walczą zaciekle między sobą: Obóz Wielkiej Polski i Stronnictwo Ludowe, a u chłopa ten będzie lepszy, który więcej obieca i który ostrzej postawi się przed władzą. Największy rej wodza tu t. zw. “młodzi” z O.W.P, element mało odpowiedzialny, mający na celu li tylko wywołanie burdy, chociażby kosztem ludzkiej krwi, a nawet życia, czego byliśmy, niestety, świadkami wczoraj.
Krwawy to był dzień, a rozpoczął się już rano, gdy chłopi, zjeżdżając się na jarmark, poczęli odmawiać płacenia wjazdowego i placowego, agitatorzy bowiem wmówili w nich. że policja nie chce się do tych spraw zupełnie mieszać. I teraz rozumie pan to rozgoryczenie i nienawiść do policji, z chwilą, gdy ta, pełniąc swe obowiązki, musiała wystąpić przeciw tym, którzy nie chcieli uiścić prawnie ustalonych opłat. Na targu było około 8 tysięcy ludzi, a cały jadowski posterunek liczy zaledwie — 6 policjantów.
O tem agitatorzy wiedzieli i to postanowili wyzyskać. Od złowrogich okrzyków, rozagitowany tłum przeszedł do czynnych wystąpień. Komendant miejscowego posterunku, przodownik Juchniewicz, począł wzywać telefonicznie pomocy z okolicznych posterunków i z komendy powiatowej w Radzyminie. Stamtąd też przyjechał podkomisarz Perkowski z kilkunastu policjantami. Około godziny 3-ej pp. zgromadziło sie w Jadowie 26 policjantów. Podburzany nieustannie przez kilku agitatorów tłum występował coraz bezwzględniej. Posterunkowemu Adamskiemu w straszliwy sposób rozpłatano głowę kosą…
Ci policjanci, którzy znaleźli się w środku podnieconego rojowiska, poczęli powoli wycofywać się, tworząc t. zw. “kolumnę ochronną”, to znaczy czworobok, w którym znalazł się starosta radzymiński. Tłum, rozzuchwalony tem, że policja mimo spadających na nią ciosów, nie robiła użytku z broni, parł naprzód. To była straszna chwila, proszę pana. Kto widział twarze tych ludzi, zwykle spokojnych, dobrotliwych, którzy w mgnieniu oka pod wpływem rozwydrzonej agitacji przemienili się w — potworne bestje, ten tego prędko nie zapomni. Zdawało się. że jeszcze chwila, a ta olbrzymia falanga zaleje wszystko, zetrze na proch, zmasakruje każdego, kto stanie na jej drodze. I wtedy już nie było innego wyjścia. Nie można było łudzić się. Komendant powiatowy podkom. Perkowski padł ranny kłonicą w głowę, przod. Juchniewicz miał poprzecinane żyły dłoni, przodownik Cichiewicz z Radzymina olbrzymią ranę czoła, niemal wszyscy policjanci broczyli krwią.
Tłum nietylko sypał kamieniami, nietylko bił kołami, orczykami, kłonicami, z tłumu — strzelano! I dopiero wtedy po ostrzegawczej salwie w powietrze, która, niestety, nie doprowadziła do opamiętania tłumu, padła salwa…
— Każdy z nas zdaje sobie sprawę z tego, jak straszliwa jest ta ostateczność, ale, zapewniam pana, że tu już nie było innego wyjścia, — kończy swe ponure opowiadanie człowiek, który był bezpośrednim świadkiem bratobójczej walki.
Na posterunku policyjnym spotykamy nadkom. inspekcyjnego policji wojewódzkiej Chełmickiego. Wskazuje nam w kącie pokoju olbrzymi stos zebranych na placu jarmarcznych kołów, orczyków,
kłonic i kamieni. Makabryczna jest wymowa tych “rekwizytów” podburzonego chłopstwa.
Nieomal wszyscy policjanci mają na sobie bandaże. Ciężej rannych przewieziono do szpitala w Radzyminie, lżej ranni pozostali na posterunku. Z pośród ludności cywilnej jest około dwudziestu rannych. Jeden, Tocicki został zabity na miejscu, trzech zmarło w szpitalu. Głównych prowodyrów policja aresztowała. Są to dwaj bracia Bieńkowie. Józef, sezonowy kasjer na stacji w Tłuszczu i Kazimierz, 17-letni (!) uczeń. Dwa filary “młodych” Obozu Wielkiej Polski. Trzeci to Czesław Radzki. Oprócz nich aresztowano Ignacego Knopa, Stanisława Żelazowskiego, Leonarda Tryźna, Piotra Gąsiorka i Sykstusa Beredę.
Że akcja agitatorów była planowa, świadczy o tem najlepiej znaleziona w ich mieszkaniach przez policję korespondencja i instrukcje z Warszawy…
Ciemno jest w mieścinie I cicho. Jakgdyby się jakiś wielki smutek rozłożył. Przed domami ludzie, upałem wygnani z niskich, dusznych mieszkań, mówią prawie szeptem. Mówią o grozie dnia bratobójczej walki. Stary, wyschły żyd – karczmarz, powtarza tylko wkółko: — Oj nieszczęście, oj nieszczęście… Jak oni tak szli i tak krzyczeli, i tak bili panów policjantów, to ja już myślałem, że to bolszewiki…
W przyległej, biednie umeblowanej izdebce, leży między betami blada dziewczyna.
— To moja córka, jak oni tak szli, to się strasznie bała i teraz jest chora, z nią musi być niedobrze…
W drodze powrotnej wstępujemy do szpitala w Radzyminie. Nocna godzina, do rannych policjantów nie można się dostać.
Wracamy do Warszawy, wlecze się za nami smutna wizja krwawego dnia jadowskiego, sprowokowanego obłędnem poduszczeniem niepoczytalnych agitatorów partyjnych!
Kurjer Czerwony
R. 11, 1932, nr 158
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours