Drapieżne ptaki

Mówią o nich „krawcy” albo „kieszeniarze”. Złodzieje kieszonkowi, to elita prze­stępcza Wołomina i okolic. Kursują najczęściej w pocią­gach na szlaku Warszawa Wi­leńska – Małkinia.

Docent Kazimierz Godorowski, biegły psycholog sądowy, który współpracu­je z Rejonowym Urzędem Spraw Wewnętrznych w Wołominie po­nad 30 lat dodaje, że w pow­szechnej opinii ludzi, którzy za­wodowo stykają się z przestęp­czością, kryminalista czy lump z tych stron to psychopata lub alkoholik, a często jedno i dru­gie. Także w ocenie komisji wojskowych najwięcej kłopotu sprawiają poborowi z podwar­szawskich okolic.

Por. Gabriela Czarnecka, któ­ra jest inspektorem do spraw nieletnich, powie mi, że z tych samych powodów pogotowia o­piekuńcze i domy dziecka nie­chętnie przyjmują jej podopiecz­nych. Już same na za wy: Woło­min, Marki, Ząbki, Zielonka wywołu ją złe skojarzenia.

Rozmawiam z matką 13-letniej córki, która ratunek dla niej widzi w życzliwej pomocy pani inspektor. Ale dziewczyna już kilkakrotnie uciekała z pogoto­wia opiekuńczego, a niedawno pobiła wychowawczynię. Wagaruje, kradnie, włóczy się po me­linach. Ostatnio zaczęła wciągać w swoje sprawki młodszego bra­ta. Matka żyje z kolejnym konkubinem i na pewno nie jest to dom niczyich marzeń. Bieda, by­le iakość, brak perspektyw.

Dlaczego i od kiedy datu je się zła sława Woło­mina i okolic? Conajmniej od początku tego stulecia osied­lano tutaj podejrzany i niewy­godny „element” z Warszawy. A dziś czterdziestotysięczne miasto jest przede wszystkim jedną: z „sypialni” stolicy, bo większość jego mieszkańców dojeżdża do pracy. Od lat napływali liczni złodzieje, różne niebieskie pta­ki.

– Ludzi można tu z grubsza podzielić na trzy kategorie – mówi kpt Jerzy Kamiński, na­czelnik Wydziału Kryminalnego RUSW: – pniaki, a więc zasie­działych od kilku pokoleń, krza­ki, – to ci nieco już zakorze­nieni i ptaki – nowi przybysze. Tych ostatnich jest najwięcej.

Zanika więc poczucie lokalnego patriotyzmu, nie ma szans na budowanie autentycznych sąsie­dzkich więzi. Anonimowość, roz­topienie się w społeczności, wre­szcie brak autorytetów sprzyja­ją złu. Nikt nie powie młodemu czy podstarzałemu chuliga­nowi – Jasiu, co ty robisz! Ja­sio i tak by nie posłuchał. Chce zaimponować w nowym miejscu kolesiom podobnym do niego: bezczelnością, siłą mięśni, cwa­niactwem.

Przestępczość w całym kraju przybiera coraz groźniejsze roz­miary. Rośnie także w środowi­skach tradycyjnie z niej zna­nych. Chorąży Ryszard Sumiń­ski, kierownik referatu dzielnicowych w Wołominie; twierdzi, że w ciągu blisko 40 lat swojej pracy zawodowej w tym rejo­nie nie pamięta tak dużego na­silenia przestępczości.

Szef RUSW mjr Stanisław Piwowarczyk przytacza dane: w 1988 r. wszczęto 1466 postępo­wań dochodzeniowych, a w ub. roku już 2062. I jeszcze dla po­równania: w styczniu i lutym ub.r. – 266, a w tym samym okresie br. – 596. Są to głównie kradzieże z włamaniem do skle­pów (zdarzają się nawet do warzywnych czy rybnych), do kio­sków „Ruchu”, samochodów, na­pady rabunkowe, na mieszkania na przechodniów, zwłaszcza pod­pitych. Sporo jest wypadków drogowych spowodowanych w stanie nietrzeźwym, gwałtów stosunkowo mało, bo to jeszcze nie sezon.

Co gorsza – towarzyszy tym przestępstwom z jednej strony bardziej brutalne i agresywne zachowanie- sprawców, a z dru­giej ich swoista nonszalancja, po­czucie bezkarności. Włamania zdarzają się już nie tylko w no­cy, a napastnik, który wyrywa kobiecie torebkę, unieszkodliwia ją potężnym ciosem i… oddala się niespiesznie. Lump, który uderzył w twarz sprzedawczynię, bo coś mu się nie spodobało, do­prowadzony na komendę – za­chowuje się arogancko.

Sprawcą przestępstwa może być i 14-, i 20- i 40-iatek, nie­koniecznie ze światka zdecydo­wanie kryminalnego. Można po­wiedzieć, że „uaktywniają się” różne środowiska i różne grupy wieku, choć – rzecz jasna – prym wiodą „zawodowcy” i zde­klarowane lumpy.

Niedawna amnestia, to tylko jedna i chyba nie najgłówniejsza przyczyna wzrostu przestępczości w ostat­nich miesiącach. Ani też fakt, że stopniowo przybywa bezrobotnych. W Markach np. jest co najmniej kilkanaście rodzin, w których nikt nie pracuje, ale niemal w co drugim, trzecim domu jest pijacko-złodziejska melina. W takich zresztą miej­scach rozgrywają się ponure tra­gedie – morderstwa w wyniku bójek, ciemnych porachunków. Ich sprawcami i ofiarami są najczęściej tzw. dynksiarze, czy­li pijący denaturat, nazywany też likierem na kościach albo esesmańskim. Ten margines de­generatów istniał zawsze i aku­rat trudno mówić, żeby się po­większał.

Największym problemem są przestępstwa pospolite, których wykrywalność spadła w rejonie Wołomina do 25 proc. (jeszcze w ub. roku wynosiła prawie 80 proc.). Nie może być jednak ina­czej, skoro w ciągu ostatnich kilku miesięcy z RUSW ode­szło 20 doświadczonych funkcjo­nariuszy.

Chorąży Krzysztof Kalisz i st. sierż. Zenon Panasik są dzielni­cowymi na obszarze, który po­winien być obsługiwany jeszcze przez dwóch. Specyfika takiej pracy, to przede wszystkim pre­wencja, a więc stałe kontrolo­wanie dzielnic, znajomość ludzi tam mieszkających, ich proble­mów. Tymczasem… siedzą za biurkiem, bo każdy z nich pro­wadzi na bieżąco 20-30 spraw dochodzeniowych (w normalnych czasach i warunkach miał ich 5-6), co wymaga żmudnego gro­madzenia dokumentów, spisywa­nia protokołów, zeznań itd.

W całym rejonie powinno być 16 dzielnicowych, a jest zaled­wie 8. Zdarza się, że na nocne patrole funkcjonariusze wyrusza­ją już nawet społecznie, poza regulaminowymi godzinami pra­cy. Nawet ci z wysokimi szar­żami.

Świat przestępczy wie, że milicjantów jest za mało, że trwa reorganizacja re­sortu i związany z tym zamęt. Wreszcie, że od paru miesięcy funkcjonariusze znajdują się pod ostrzałem środków masowego przekazu, często dla nich nie­przychylnych. To rozzuchwala. Wiedzą również, że od niedaw­na zatrzymanemu przysługuje prawo odwołania się w ciągu kilku godzin do sądu, który na podstawie materiału dowodowego musi potwierdzić zasadność zatrzymania. Dzieje się to w ra­mach tzw. sądowej kontroli za­trzymań.

Gdy jeszcze dodać do tego nie­liczne i nie zawsze sprawne ra­diowozy, fatalną łączność telefo­niczną (np. do komendy w Ko­byłce czy posterunku w Mar­kach można się dodzwonić z RUSW tylko za pośrednictwem poczty) rysuje się skala trudno­ści w wykonywaniu zwykłych, rutynowych działań milicji. I tak bezradność rodzi bezkar­ność.

Wyjeżdżam z Wołomina przed zmierzchem. Pod Megasamem niedaleko dworca kwitnie pół­legalny handel. Część sprzeda­wanych tu rzeczy pochodzi prawdopodobnie z kradzieży. Pod­pite typki z fioletowymi nosa­mi ubijają różne interesy. Gę­sto padają dosadne epitety. Dzielnicowi ślęczą jeszcze nad swoimi dochodzeniówkami.

Magdalena Boratyńska
“Zielony Sztandar”
25 marca 1990

 

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.