6-2

Pamiętnik Boguwoli – 26 kwietnia 1940

Dziś istny szał, strzelanina w lasku, jakieś jeneralne manewry, po pojedynczych tygodniowych strzałach do centra strzelali, aż się rozlegało i dzieciaki z całych Lipin poleciały oglądać. Wracali ze śpiewem. Oczywiście po swojemu z przerwami w pół takt lub półtora prześpiewają, a potem pauzę 3-4 kroki, muszą się wysapać i znów 2 takty śpiewu.

Oficerowie gnali biedne koniska. Teraz już tu nie widać tych ciężkich koni, na jakich wjechali. Wszystkie ładne, zgrabne. Szczególnie jeden konik tak mi się podoba, że bym go porwała! Trzy nóżki ma w białych pończoszkach, nie wiem, jak się nazywa taka maść, bodaj skaro-gniady taki ciemno gniady. Pasjami lubię konie. Chciałabym kiedy w życiu mieć jaką ofiarę choćby.

Zauważyłam rzecz dziwną. Wobec wojny wszystko jest tymczasem. To, że na ludzkie sprawy mają mniejszą wagę, np. mniej przejmujemy się ubraniem, życiem, tj. jedzeniem itd. to zrozumiałe, ale i chorują ludzie mniej. Nawet podobno mniej umierają? Może dlatego, że nie myślą o sobie, swoim reumatyzmie, czy płucach. Wszystko to mogę sobie jeszcze jakoś umotywować. Ale np. taka rzecz: dawniej ciągle pękały szkiełka u lampki i tłukły się szklanki. Teraz nie. Czemu? Nie wiem. Widocznie i przedmioty martwe czują, że czas jest anormalny i własne „pęknięcie” odkładają do lepszych czasów.

Dziś znów wiadomość o zajęciu Oslo i … Westerplatte. Uf! Miały być wojska kolorowe w Ręczajach, może być i to.

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.