Trudno jest pisać o kimś “był” jeśli zawsze mówiło się “jest”. To małe słowo “był” mówi nam o przemijaniu o nieubłaganych zrządzeniach losu. Jacek był…
Ksiądz Józef Tischner kończąc swą “Historię Filozofii Po Góralsku” tak pisze: “A on był taki, ze mu się cały świat widzioł ino skróny tego jednego, ze świat jest. Kwolić Boga, ze jest! Jakby świata nie było, to by było skoda. A jesce więksa byłaby skoda, kieby na tym świecie nie było gór ani góroli. I tym se śpiewajóm: Kie pudziem z tela, to nos bedzie skoda / Po górach, dolinach płakać bedzie woda”.
Tak, płakać “będzie woda”.
Woda była zawsze żywiołem Jacka, żagle, woda, wiatr. Poznaliśmy się dawno temu, chyba w 1958 roku na koloniach z Zakładów Stolarki Budowlanej w Wołominie. Z tych kolonii zna się pół Wołomina. Mieszkaliśmy blisko siebie. Spotkaliśmy się w Technikum Przemysłu Szklarskiego w Wołominie tam też rozpoczęliśmy naszą działalność w harcerstwie. Później była 97 Międzyszkolna Drużyna Harcerska przy Spółdzielni Mieszkaniowej wtedy “Słoneczna”. Drużyna ta rozrosła się później do wielkości Szczepu oczywiście nazwanego “Słonecznym”. Jacek był twórcą, bo organizatorem to za mało, tej Drużyny i Szczepu. Posiadał wyjątkowe zdolności organizacyjne a co najważniejsze potrafił pociągnąć za sobą innych.
Jacek przywiózł do Wołomina prawdziwe harcerstwo z Krakowa. Po ukończeniu Technikum studiował w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie i tam zetknął się z innym harcerstwem, z harcerstwem opartym na dobrych wzorcach, kultywującym tradycje – jednym słowem z harcerstwem, które oparło się obróbce “realnego socjalizmu”. Nasze wołomińskie harcerstwo było wtedy inne. W 1973 roku 97 Drużyna Harcerska spędzała ferie zimowe w Międzybrodziu Bialskim, niedaleko stamtąd w Moszczanicy (czy Moszczenicy), Jacek był na zimowisku ze swoją krakowską drużyną. Odwiedziliśmy ich i tam zobaczyłem, czym różni się nasze wołomińskie harcerstwo od krakowskiego: zupełnie inaczej wyglądające mundury, inne lilijki, inne guziki to tak na zewnątrz, ale też poważne różnice w metodach pracy. Od tamtej pory zaczęliśmy pracować wg. “krakowskich” wzorców. Jacek, mimo że studiował w Krakowie interesował się losem swojej wołomińskiej drużyny. W krótkim czasie zaczęliśmy się wyróżniać na tle innych drużyn w Hufcu Wołomin i nie tylko. Trzeba pamiętać, że wtedy w Polsce panował realny socjalizm i “różne tam fanaberie skautowe” były zwyczajnie zwalczane. Polska młodzież miała wzorować się na Komsomole, a nie na…, a zresztą – nieważne.
Jacek po powrocie ze studiów w Krakowie w krótkim czasie stworzył Słoneczny Szczep, który to do dziś nie ma sobie równych. Ilu to dobrych i bardzo dobrych instruktorów wyszło z tego właśnie Szczepu, ilu powiedzmy wprost – Jacek zwyczajnie uratował życie, bo inaczej by się stoczyli. Słonecznego Szczepu już nie ma, ale są ludzie, którzy ten szczep tworzyli, są wspomnienia i tak naprawdę Szczep ten fizycznie nie istniejąc istnieje jednak chyba nie tylko w naszych wspomnieniach. Chociaż ludzie się zwyczajnie postarzeli, część rozproszyła się po świecie, to jednak istnieje jakaś więź, coś co łączy na zawsze.
Kiedyś słyszałem z ust jednego z filozofów, dziś nie pamiętam którego, takie zdanie “prawdziwe są te ścieżki, które się przejdzie bosą stopą” i myśmy chyba sporo tych ścieżek przeszli właśnie “bosą stopą” razem z Jackiem, a właściwie pod jego przywództwem.
Jak się rzekło, ukochanym żywiołem Jacka była woda, żagle i wiatr. Ilu z nas zasmakowało tych wspaniałych przeżyć żeglarskich dzięki Niemu? We wszystkim co Jacek robił, był jakiś duch, jakaś wyjątkowa specyfika, jakiś taki styl, który trudno nawet zdefiniować – możnaby to odnieść porównawczo do jedzenia w którym nie chodziło tylko o to by jeść i się najeść, lecz by była odpowiednia zastawa, czysty obrus, przyzwoicie ułożone sztućce i cała z tym związana oprawa – zapalone świece – jednym słowem elegancja, szyk i kultura. To było bardzo ważne, bo jeśli do wszystkiego, co było do zrobienia, stosowano te zasady, to efekty były widoczne. Kiedyś słyszałem takie określenie, że “Wąsik realizuje takie domowe harcerstwa” – ważne tu było słowo “domowe”, które określało, że Jacek buduje w harcerstwie coś na kształt domu, ciepłego domu z jego rodzinną atmosferą. I tu wtrącenie osobiste, zazdrościłem tego Jackowi, bo o mnie nikt tak ładnie nie powiedział, a to jest pochwała bardzo przedniego rodzaju – “domowe harcerstwo” często stanowiące azyl dla tych, którzy takiego prawdziwego i bezpiecznego domu nie mieli. I to jest rzecz wielka, którą trzeba powiedzieć głośno nawet ją wykrzyczeć by wszyscy usłyszeli.
Harcerstwo wołomińskie zawdzięcza Jackowi bardzo wiele: wspomniany już styl krakowski, który przetrwał w Krakowie i który został z powodzeniem przetransformowany do Wołomina. Tu trzeba przypomnieć, że był to Kraków Kardynała Wojtyły, księdza Tischnera i wielu wybitnych intelektualistów i z tego Krakowa przywieźliśmy zapomniane i zakazane gdzie indziej elementy umundurowania, książki, piosenki, wzorce zachowań i metody działania, w tym wszystkim Jacek był naszym przewodnikiem, bo w Krakowie odbył on studia dwojakiego rodzaju: jedne w AGH ukoronowane tytułem magistra inżyniera, drugie zaś przyzwoitego, tradycyjnego harcerstwa wywodzącego się z ducha skautingu generała Baden-Powella, harcerstwa księdza Małkowskiego i ducha harcerstwa II Rzeczypospolitej i te “studia” i odbyta praktyka, dały mi moralne prawo do tytułu “odnowiciela harcerstwa” na naszym terenie i zaskarbiły naszą wdzięczność.
Harcerze wołomińscy byli przykładem dla innych i w tym nie ma ani słowa przesady, Słoneczny Szczep podnosił zaś poprzeczkę dla innych w Wołominie i tak rodziła się zdrowa rywalizacja, w której nie była pokonanych lecz sami zwycięzcy. Powiedziałbym nieprawdę gdybym stwierdził, że to wszystko co da się opowiedzieć o Jacku. Coraz częściej żegnamy kogoś, po kim pozostaje miejsce nie do zapełnienia, rana niegojąca się. Nie jesteśmy wyspą, jesteśmy tym, kim możemy być dla innych i tyle nas jest ile nas jest i pozostaje w innych. Non omnis moriar – i myślę tak sobie: Jacku nie wszystek, nie wszystek umarłeś – jesteś w naszych harcerskich mundurach, jesteśmy w iskrach ognisk harcerskich, jesteś w łopocie żagli na wietrze, jesteś w zwyczajach jakie nam kiedyś przywiozłeś z Krakowa, a nade wszystko w naszych wspomnieniach i sercach naszych. “Kie pudziemy z tela…”
Żegluj spokojnie na Niebiańskim Oceanie.
Jerzy Kielak
Podharcmistrz
Wieści Podwarszawskie nr 28/2001
+ There are no comments
Add yours