Jak już wspomniałem 11 sierpnia wieczorem stanęła dywizja w Jabłonnie. Artylerję dywizyjną skierowano na pozycję wzdłuż rzeki Bugo-Narwi, na jej lewym brzegu. Ogniowo łączyła ona Zegrze z Modlinem. Przy dywizji zostały tylko dwie baterje. Sztab dywizji rozlokował się w jednym z baraków w Jabłonnie. Pułki 28-y i 29-y wraz ze sztabem XIX brygady stanęły również w Jabłonnie, 30-y zaś pułk i dowództwo XX brygady w pobliskiej wsi Chotomowie. 31-y pułk — jak mówiłem — z rozkazu dowództwa frontu litewsko-białoruskiego walczył w składzie 4-ej armji i dopiero pod koniec bitwy radzymińskiej został dywizji oddany.
Był to pierwszy odpoczynek po przejściu około 700 kilometrów od 4 lipca. Dywizja była bardzo zmęczona i obdarta, wielu szeregowych było bez butów a stany liczebne miała niskie, duch jednak panował doskonały.
Brygadami dowodzili: XIX pułkownik Małachowski, wyznaczony już uprzednio na dowódcę grupy w Zegrzu, XX pułkownik Sikorski Franciszek. Dowódcą 28-go pułku był pułkownik Thomme, którego później zastąpił major Sobieszczak, 29-ym major Walter, 30-ym podpułkownik Jacynik. Szefem sztabu dywizji był podpułkownik T. Grabowski.
Rozpoczęto natychmiast pracę nad przyprowadzeniem do porządku uzbrojenia, umundurowania i obuwia. Intendentura warszawska z energją i pośpiechem dostarczyła ekwipunku. Wogóle władze centralne pracowały bardzo sprężyście i dywizja w niczem nie odczuwała braków.
Stan bojowy dywizji przedstawiał się następująco:
28 pułk 44 oficerów 1735 szeregowych
29 pułk 25 oficerów 1432 szeregowych
30 pułk 35 oficerów 768 szeregowych
Artylerja: 14 oficerów, 350 szeregowych.
Razem więc stan bojowy dywizji wynosił w Jabłonnej 118 oficerów i 4.285 szeregowych.
12-go na froncie panowała cisza. Wieczorem udałem się do Warszawy. Byłem ciekawy jak wygląda miasto, w tak ważnej dla niego chwili. Warszawa wydała mi się bardzo poważna. Panowało jakgdyby uroczyste skupienie. W pobliżu sztabu generalnego spotkałem oddział starszych cywilnych panów, maszerujących dziarsko pod komendą jednego z nich. Z przyjemnością patrzyłem na tych ludzi.
Wiedzieliśmy o tem, że dużo osób z pośród mieszkańców stolicy wyniosło się za granicę, by w spokoju i bezpieczeństwie przetrwać najcięższe czasy, wiedzieliśmy jednak również, że tysiące ochotników wszelakich warstw garnęło się pod broń, a dzielne kobiety, patrjotyczne Polki gorąco agitują w Warszawie, głosząc wszędzie hasło: „Na front“ i przemawiając mężczyznom do ambicji, nawet w kawiarniach i restauracjach.
Dodatnie, krzepiące wrażenie wywierały na wojsku wieści dochodzące z Warszawy o energji i sprężystości Rządu, pod kierownictwem Naczelnika Państwa Marszałka Piłsudskiego. Radością i otuchą napełniła serca wiadomość, że generał Sosnkowski sprzeciwił się ewakuacji Ministerstwa Wojny. Zrozumiano, że stolica broniona będzie za wszelką cenę.
Przykrym zgrzytem wydawały się ówczesne ataki części prasy na Naczelnego Wodza, w najpoważniejszej chwili, gdy Jego autorytet tak niezbędny był do zwycięstwa. Prasa ta — niewątpliwie bez złej woli — działała bardziej na korzyść nieprzyjaciela, niż naszą.
Na Pradze słychać było dalekie odgłosy artylerji od wschodu. Powróciłem do Jabłonny.
13-go, od świtu już, rozlegała się silna kanonada w okolicach Radzymina. Do dywizji przybył bataljon marszowy. Odbywszy jego przegląd, przeznaczyłem go do 29-go pułku piechoty, a następnie zarządziłem dlań ćwiczenia taktyczne na pobliskich wzgórkach. Oficerowie i szeregowi tego bataljonu wyglądali dobrze i zdawali się w pełni doceniać powagę sytuacji. Było tam jednak dużo szeregowych, którzy ani razu w życiu nie strzelali.
13-go wieczorem stało się wiadome to, czego, mojem zdaniem, należało się spodziewać. Po ciężkich walkach 46-y pułk piechoty z 11-ej dywizji został odrzucony z pierwszej linji; nieprzyjaciel zajął Radzymin.
Myślałem wtedy bardzo wiele o psychologji odwrotu. Ciążyła ona bezprzecznie nad całą armją. Sześciotygodniowe cofanie się wytworzyło jakgdyby chorobliwe uczucie konieczności odwrotu. Zasypiając i budząc się żołnierz myślał o tem, że ma się cofać. Stało się to do pewnego stopnia chorobą i weszło niejako w krew. W ciągu tych długich tygodni, zarówno po porażce jak i po zwycięstwie, następował odwrót. Nie było to tchórzostwo, brak męstwa lub niewiara we własne siły, ale groźne przyzwyczajenie, które zdezorjentowało zmysły. Tej psychozy obawiałem się najbardziej. Gdzie i kiedy, w jakich warunkach zostanie ona przełamana?
Utarło się niemal zdanie, że w armjach frontu północnego panował upadek ducha, że były one chore moralnie. Pogląd ten nie odpowiadał rzeczywistości. Odwrót stał się czemś automatycznem, przyzwyczajeniem, ale stan moralny oficerów i żołnierzy był dobry.
Widziałem moralne załamanie się w bitwie mukdeńskiej. Widziałem załamanie się armji austrjackiej w wojnie światowej. Było to coś zupełnie innego, niż u nas. Psychika naszego żołnierza i oficera była zdrowa, a ten wielki odwrót nie potrafił ich ani zdemoralizować, ani zniechęcić. Oczywiście, były poszczególne wypadki paniki, zwłaszcza na tyłach, to jest tam gdzie ona zwykle się szerzy. Nie było tego w linji. Nasz żołnierz, jak zawsze, żartował z wszystkiego, znosił wszelkie braki, miał wielkie zaufanie do oficerów, był posłuszny i łatwo orjentował się w sytuacji. Miał jedną wadę: strzelał źle. Nigdy nie było czasu, aby go tego wyuczyć. Nie miał zaufania do karabinu i nie widział w nim swego przyjaciela. Karabin wydawał mu się raczej ciężarem, który trzeba dźwigać. Wada ta ciążyła na każdej operacji, a już szczególnie w walce z jazdą dawała się we znaki.
Teoretycznie biorąc rzecz, najwięcej zmęczone powinne były być 8-a i 10-a dywizje, gdyż zrobiły najdłuższy odwrót, od Hermanowicz do Warszawy około 700 kilometrów i to odchodząc w kierunku największego nacisku nieprzyjaciela. Jednakże, mimo to, jeden dzień odpoczynku, w ciągu którego ludzie mogli się wyspać, wrócił dobry humor, zdrowie i nadzieję na zwycięstwo.
13-go udało się naszemu sztabowi w Warszawie odszyfrować depeszę radjową rosyjskiego dowództwa.
Był to rozkaz dowódcy 16-ej armji. Podano go natychmiast do wiadomości zainteresowanych dowódców. Rozkaz ten brzmiał:
„Ze sztabu 16-ej armji do sztabów podległych dywizyj. 13-go. VIII. 1920. Rozkaz operacyjny do wojsk 16-ej armji.
Armje zachodniego frontu, po walkach, zajęły Mławę, Ciechanów, – Pułtusk – Wyszków.
21-ej dywizji rozkazano dnia 13-go. VIII uderzyć na nieprzyjaciela działającego naprzeciw prawego skrzydła naszej armji, z linji Zegrze – Załubice, w kierunku na Pragę.
Rozkazuję dywizjom kontynuować ofensywę i wieczorem dnia 14. VIII. 1920 zawładnąć następującemi rejonami:
27-ma dywizja – Łajsk – Stacja Jabłonna – Nieporęt
2-ga dywizja – Radzymin – Stanisławów – Pustelnik, (wyłącznie) – Helenów.
17-ta dywizja – Pustelnik – Marki – Turów – Wołomin.
10-ta 2 – Mokrołok – Wawer – Jarosław – Okuniew.
8-ma – Karczew – Osieck – Kołbiel.
2) Wywiady dywizyjne do tego czasu powinny dotrzeć aż do linji rzeki Wisły, w granicach dywizyjnych odcinków wyznaczonych w punkcie pierwszym mojej dyrektywy Nr. 505.
3) Dowódca 27 dywizji ma współdziałać z 21 dywizją przy jej uderzeniu skierowanem na Pragę.
4) Dowódca 10-ej dywizji ma mieć na widoku, że zależnie od okoliczności jego dywizja może mieć główny kierunek na Pragę, w celu forsowania rzeki Wisły w granicach Warszawy, co wymaga skoncentrowania jednej brygady w rejonie Okuniewa.
5) O otrzymaniu niniejszego natychmiast zameldować.
Dowódca 16-ej armji Sologub
Członek Rady Rew., Piatakow
Kom. szt. arm. Batorskij.“
Jak z tego rozkazu wynika na odcinek zajęty przez 11-ą dywizję piechoty kierowały się 27-a, 2-a i część 17-ej dywizji piechoty. Oprócz tego była tu oczekiwana 21-a dywizja piechoty z 3-ej armji. Oznaczało to, że w tym kierunku dowódca 16-ej armji kierował decydujące uderzenie.
14-go o świcie rozpoczęła się znowu silna kanonada pod Radzyminem. Dywizja była w ostrem pogotowiu. Oficerowie, jak zwykle, znajdowali się wśród żołnierzy, a ich stosunek do podwładnych był moralną siłą dywizji.
W południe, bój, sądząc z odgłosów, doszedł do najwyższego napięcia, a huk wystrzałów słychać było od strony Wólki Radzymińskiej. Teraz już nie ulegało dla mnie wątpliwości, że tu dywizja będzie użyta.
Około godziny 14-ej przyjechali bezpośrednio z pola bitwy dwaj oficerowie francuscy, informując mnie bardzo dokładnie o niepomyślnym przebiegu walk pod Radzyminem. Obaj byli podnieceni i bardzo pesymistycznie oceniali naszą sytuacje.
Dowiedziałem się od nich, że dywizja litewsko-bialoruska zdobyła Radzymin w godzinach porannych, lecz atakowana ze skrzydeł i mając zagrożone tyły, musiała się cofnąć, ponosząc dotkliwe straty. Jednocześnie nieprzyjaciel przełamał drugą linję obronną w Wólce Radzymińskiej i posunął się w kierunku na Izabelin i Aleksandrów. Odwodów 1-a armja już nie posiadała. Druga linja obronna nie była obsadzona. Użycie odwodu frontu stawało się nieuniknione.
Sytuacja taktyczna była zupełnie jasna. Należało za wszelką cenę zatrzymać cofanie się 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej na drugiej linji i uderzyć 10-ą dywizją, odbierając drugą linję w Wólce. Faktem najbardziej niepokojącym był odwrót lewego skrzydła dywizji litewsko-białoruskiej, gdyż to rozszerzało lukę i utrudniało manewr 10-ej dywizji z Jabłonny.
Zadecydowałem wówczas wysłać natychmiast jeden bataljon w stronę Wólki, aby wesprzeć cofające się lewe skrzydło 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej. W najgorszym wypadku bataljon ten byłby osłoną prawoskrzydłową 10-ej dywizji, atakującej od Nieporętów. Poleciłem pułkownikowi Thomme wyznaczyć bataljon i przysłać do mnie jego dowódcę.
Za chwilę wszedł pułkownik Thomme z porucznikiem. Pogonowskim, dowódcą 1-go bataljonu 28-go pułku. Dzielny ten oficer, zwykle wesoły i pełen wiary w siebie, był blady i patrzył w ziemię. Dałem mu rozkaz, aby maszerował na rozwidlenie dróg wiodących do Wólki Radzymińskiej i Pustelnika, gdzie ma stanąć i nawiązać kontakt z oddziałami 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej.
Po odejściu Pogonowskiego zapytałem pułkownika Thomme, co oznacza przygnębienie tego oficera. Pułkownik Thomme odpowiedział, że widocznie Pogonowskiemu jest przykro, iż jego bataljon działać ma — nie łącznie z całym pułkiem, lecz osobno. Co do mnie to sądzę, że było to przeczucie rychłej śmierci. Takie objawy kilkakrotnie obserwowałem w ciągu wojny.
Około godziny 15-ej do Jabłonny przybyli jednocześnie dowódca frontu, generał Haller i dowódca armji, generał Latinik. Sytuacja, którą już znałem, w niczem się nie zmieniła. Od generała Hallera otrzymałem rozkaz objęcia dowództwa i nad 11-ą i 1-ą litewsko-białoruską dywizjami, z zadaniem przeprowadzenia kontrataku. Powiedziałem o moim zamiarze atakowania ze strony Nieporętów, zamiast frontalnego ataku z Jabłonny. Generał zgodził się z tem zupełnie i oddał do dyspozycji dywizji dziewięć autobusów, które przybyły do Jabłonny. Cała rozmowa odbyła się na dziedzińcu domu, w którym mieścił się sztab dywizji. Trwała bardzo krótko. Generał Latinik – o ile pamiętam – nie zabierał głosu.
Po odjeździe generałów rozkazałem pułkownikowi Thommeʼmu objąć dowództwo nad 28-ym i 29-ym pułkami, przetransportować je autobusami do Nieporętów i atakować Wólkę. 30-y pułk miał stać w Jabłonnie w odwodzie. Spodziewałem się, że atak da się wykonać przed zmrokiem. Najbardziej mnie niepokoiło: 1) objęcie dowództwa nad 11-ą i 1-ą litewsko-białoruską dywizjami, oraz zagadnienie w jakim stanie się one znajdują, 2) nadchodząca noc, która przeszkodzi rozpoczętej operacji, 3) brak moich dowódców brygad. Jeden z nich, pułkownik Małachowski, został – jak mówiłem – odkomenderowany na dowódcę grupy Zegrze, drugi zaś, pułkownik Sikorski, zachorował i musiał na krótki przeciąg czasu udać się do Warszawy, celem poddania się operacji.
Znalazłem się w ciężkiej sytuacji. Musiałem, nie mając w dodatku swoich dowódców brygad, dowodzić, oprócz swojej, jeszcze dwiema dywizjami, które biły się już dwa dni i świeżo odniosły niepowodzenia. Przytem bardzo trudne były warunki łączności, gdyż obie te dywizje operowały po osi Wyszków – Warszawa, połączonej z Jabłonną jedynie drogą wiodącą przez Pustelnik, która już wtedy była zagrożona. Inne połączenie działać mogło tylko przez sztab armji, to jest przez Warszawę.
Nie przedstawiałem dowódcy frontu tych trudności, gdyż z jednej strony musiały mu być znane, z drugiej dowództwo musiało mieć poważne przyczyny, by sformować z większej części armji grupę, w tak wyjątkowo ciężkich warunkach. Wielką odpowiedzialność, jaka zaciążyła na mnie, równoważył zaszczyt tego dowodzenia.
W toku odprawy z dowódcami przybył z bataljonu Pogonowskiego porucznik Boski i zameldował, mi, że dowódca armji, przejeżdżając pół godziny temu przez Kąty Węgierskie, rozkazał, ażeby bataljon maszerował do Pustelnika i stanął w odwodzie dowódcy 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej. Dowódca bataljonu zapytywał jak ma postąpić.
Rozkaz dowódcy armji krzyżował moje plany i nie mogłem się nań zgodzić. Bataljon łącznie z lewem skrzydłem 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej musiał stworzyć punkt nieruchomy do chwili rozpoczęcia natarcia pułkownika Thommego z Nieporętów. Powiedziałem porucznikowi Boskiemu, że dowódca armji, wydając ten rozkaz miał na myśli nie odwód, lecz lewe skrzydło 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej. Do tego skrzydła należy się więc podsunąć jeszcze bliżej, ale pod żadnym warunkiem nie przechodzić na południową stronę szosy. Incydent ten wskazywał jednak, że dowódca armji, skierowując bataljon z tak ważnego stanowiska i bez porozumienia się ze mną, był widocznie bardzo zaniepokojony o losy 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej, a powtóre, że inaczej oceniał naszą sytuację taktyczną i plan przyszłych działań.
O godzinie 16-ej udałem się do 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej. W widłach szosy Wólka – Pustelnik znalazłem bataljon Pogonowskiego. Łączność z 1-ą dywizją litewsko-białoruską już była nawiązana. Bataljon stał wzdłuż szosy do Wólki, w wzorowym porządku. Ludzi zdołano już przebrać w nowe mundury. Na twarzach żołnierzy nie było widać śladów zmęczenia. W tym decydującym momencie silnie odczułem, jak wielką siłę moralną stanowią oficerowie, wówczas gdy są bliscy żołnierzowi, gdy kierują jego życiem duchowem i są jego przyjaciółmi. Taką właśnie siłą byli oficerowie 10-ej dywizji piechoty. Odczuwało się to w każdym ruchu, w każdym uśmiechu, w każdem spojrzeniu żołnierza. Obchodząc szeregi bataljonu nie przypuszczałem, że za kilka godzin wypadnie właśnie temu bataljonowi i jego dowódcy, odegrać tak ważną rolę w obronie Warszawy.
Odjechałem, zapowiedziawszy bataljonowi Pogonowskiego, że wykonywać ma tylko moje rozkazy. Spiesząc do Pustelnika myślałem o bojowych wartościach obu dywizyj, które obejmowałem w tej krytycznej chwili. Mniej ufałem 11-ej dywizji piechoty. Losy jej były ciężkie w czasie wojny. Często zmiana dowództw oraz wielkie straty, poniesione w czasie odwrotu, nie sprzyjały wyrobieniu dobrego ducha w tej dywizji.
Ostatnia walka w pierwszej linji, prowadzona na wielkiej przestrzeni i bez odwodów, mogła zdemoralizować i silniejszą jednostkę. Prócz tego dywizja ta została uzupełniona w większości żołnierzem młodym, w boju niedoświadczonym. Natomiast bardzo liczyłem na 1-ą dywizję litewsko-białoruską. Dzielna ta bojowa jednostka, składająca się przeważnie z ochotników z Kresów wschodnich, dowodzona przez doświadczonego, wytrawnego żołnierza, generała Rządkowskiego, była jedną z najwięcej solidnych i doświadczonych dywizyj. Stanowiska dowódców zajmowali w niej Kresowcy, ludzie wytrwali i silni duchem, oraz bojowo doświadczeni. Szczególnie wybitną jednostką był dowódca brygady podpułkownik Rybicki, znany ze swego męstwa i talentu wojennego. Większość tych ludzi znałem osobiście i wiedziałem o ich wielkiej wartości bojowej.
Dowódcę 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej znalazłem na szosie obok drutów drugiej linji obronnej, w pobliżu stacji Struga. Generał Rządkowski znajdował się tam wraz z swym sztabem.
Walka dogorywała. Pułki dywizji cofały się z pod Radzymina.
Stwierdziłem, że lewe skrzydło 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej, znajdujące się naprzeciw wsi Słupno, wisi w powietrzu, że trzyma się tam pułk grodzieński i że druga linja obronna prawie nie jest obsadzona. Nieprzyjaciel rozwijał swe powodzenie w kierunku na Izabelin, Aleksandrów, Kąty Węgierskie.
Wielkie siły rosyjskie koncentrowały się w okolicy Radzymina i wzdłuż szosy Radzymin – Wyszków. Przy zabitym oficerze rosyjskim znaleziono rozkazy, z których okazało się, że armja rosyjska kieruje się na Pragę oraz tyły Zegrza i Modlin, co było nam już wiadome. 11-a dywizja piechoty była zupełnie niezdolna do walki, prócz 48-go pułku w Benjaminowie. 1-a dywzja litewsko-białoruska wyczerpana silnie bojami, walcząca bez jednego dnia odpoczynku, posiadała bardzo słabe stany bojowe, gdyż nie otrzymała jeszcze żadnych uzupełnień.
Generała Rządkowskiego zaznajomiłem z mojemi planami, które – jak już mówiłem – polegały na odzyskaniu i obsadzeniu przedewszystkiem drugiej linji obronnej. Natarcie w tym celu wykonać miała 10-a dywizja, podczas gdy zadaniem 1-ej dywizji litewskobiałoruskiej było: utrzymać za wszelką cenę swe lewe skrzydło na wysokości wsi Słupna i wcielić nocą przybyłe uzupełnienia.
Jako drugi etap bitwy, kiedy już będziemy przygotowani do obrony, oznaczyłem akcję na wieś Mokre, na tyłach Radzymina. Ten ważny klucz taktyczny miała zdobyć i utrzymać 10-a dywizja. W czasie tej operacji 1-a litewsko-białoruska dywizja będzie atakować Radzymin, unikając jednak wszelkiej koncentracji w rejonie tego miasteczka. Inicjatywa bitwy ma należeć do 10-ej dywizji, zaś 1-a litewsko-białoruska, wraz z resztą 11-ej dywizji, ma współdziałać z 10-ą. Powiadomiłem również generała Rządkowskiego, że za jego lewem skrzydłem stoi bataljon Pogonowskiego.
W dywizji litewsko-białoruskiej panował nastrój poważny. Niepowodzenie pod Radzyminem w niczem nie zachwiało wiary w nasze zwycięstwo.
Plan mój ujmował później wydany rozkaz, który w punkcie 5-ym p. t. „Wykonanie“ mówił:
,,10-ta dywizja z rejonu Jabłonna przeszła w rejon Nieporęty z zadaniem przeprowadzenia ataku:
48 p. p. na Ruda, 19 bryg. p. na Mokre, 20 bryg. p. łącznie z lewem skrzydłem 19-ej dyw. p. (1 lit.-biał.) i mając jeden pułk w rezerwie dywizji – na Radzymin.
W czasie tej akcji, która zacznie się o godzinie nakazainej późniejszym rozkazem, grupa gen. Rządkowskiego, będzie atakować Radzymin od południa.“
Pułkiem wyznaczonym tym rozkazem do odwodu był 31-y pułk piechoty, który w dniu tym powrócił do dywizji.
Wracając o zmroku nie spotkałem już bataljonu Pogonowskiego na dawnem miejscu, gdyż podsunął się on bliżej lewego skrzydła 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej, w kierunku Słupna. Gdy przejeżdżałem przez Kąty Węgierskie, po panicznem zachowaniu się ludności można było poznać, że w północnej części wsi pojawiły się już patrole nieprzyjacielskie.
Po powrocie do Jabłonny stwierdziłem, że autobusów nie udało się wykorzystać, gdyż każdy poszczególny mógł zabrać najwyżej 30 szeregowych a kurs tam i zpowrotem trwał przeszło godzinę, co opóźniało transport całej brygady. Wobec tego, po wysłaniu paru eszelonów, widząc, że czas nieprodukcyjnie upływa, pułkownik Thomme zarządził pieszy przemarsz do Nieporętów. W ten sposób użycie autobusów w tak małej liczbie, spowodowało stratę czasu i to stało się przyczyną, że XIX brygada dopiero o zmroku dotarła do Nieporętów, wchodząc natychmiast w kontakt z nieprzyjacielem.
Skraj lasu naprzeciw Nieporętów obsadzony był – jak już dziś wiadomo — (Putna – „K’Wiśle i obratno”, str. 131) przez 241-y pułk piechoty rosyjskiej, który od szofera jednego z autobusów, wziętego do niewoli w okolicy Małołęki, dowiedział się o ruchu 10-ej dywizji na Nieporęty i dlatego z własnej inicjatywy obsadził skraj lasu.
W Nieporętach pułkownik Thomme znalazł oddziały różnych formacyj, które broniły się dzielnie, mimo że nie było ogólnego dowództwa, a walczący tam szwadron kawalerji nie miał nabojów. W Benjaminowie znajdował się 48-y pułk piechoty.
Rosjanie obsadzili skraj lasu, zaledwie w odległości kilkuset metrów od Nieporętów, a główne ich siły poszły na Izabelin, Susin i Kąty Węgierskie. Stąd, aż do Warszawy, nie mieliśmy już żadnych umocnień a odległość w linji powietrznej od miasta wynosiła niespełna 14-cie kilometrów.
Pozostawała do rozstrzygnięcia kwestja godziny rozpoczęcia ataku. Po głębszym namyśle zdecydowałem się natrzeć o świcie i w tym kierunku zostały wydane rozkazy. Pozostały one w mocy, aczkolwiek dowództwo frontu niepotrzebnie skomplikowało sytuację przez wydanie własnego rozkazu operacyjnego, w którym żądało natarcia jeszcze przed świtem i wskazywało koncentryczny kierunek dla wszystkich trzech wielkich jednostek na Radzymin. Było to, zdaniem mojem, ujęcie błędne, nad całym terenem walki taktycznie dominował bowiem nie Radzymin, lecz wieś Mokre, położona o dwa kilometry od Radzymina. Wzgórza, porośnięte lasem około tej wsi, panują i nad doliną rzeczki Rządzy, naprzeciw wsi Zawady i nad szosą Wyszków — Radzymin. Z tych pagórków odkryte są wszystkie tyły Radzymina, aż do wsi Kraszewa. Kto włada pozycją Mokre, ten panuje nad całem polem walki Radzymina i nad lewym brzegiem Bugu, skąd, prowadzą niebezpieczne dla nas kierunki od wsi Ruda i ściana.
W rzeczywistości stało się tak, że wtedy kiedy sztab frontu rozkazywał koncentryczny atak na Radzymin, w tych samych godzinach 21-a dywizja sowiecka otrzymała rozkaz dowódcy swojej trzeciej armji, by się skoncentrować w rejonie Mokre – Łoś – Zawady i uderzyć na Wieliszewo i tyły Zegrza. Zdobywając Mokre osiągaliśmy dwie korzyści:
1) Opanowywaliśmy teren walk w okolicach Radzy. mina, mając pod ogniem szosę Wyszków-Radzymin.
2) Zabezpieczaliśmy tyły Zegrza i Modlina, którym zagrażała 21-a dywizja sowiecka.
Rozkaz koncentrycznego atakowania Radzymina dobitnie wskazuje na zły sposób rozkazodawstwa, zastosowany tu przez dowództwo frontu. Dowódca nietylko nakazuje co trzeba robić, ale jeszcze mówi dokładnie jak trzeba robić, przez co pozbawia podległe dowództwo inicjatywy. Koncepcja bojowa dowódcy frontu brzmiała: „Jak najprędzej, nawet nocą, koncentrycznie uderzyć na Radzymin“. Moja koncepcja: „Po odzyskaniu i obsadzeniu drugiej linji o świcie uderzyć na Mokre“.
Gdy dowódca frontu powierzał mi dowództwo świeżo utworzonej grupy w Jabłonnie, nie omawialiśmy szczegółów mającej nastąpić kontrakcji. Czułem się swobodny w wyborze decyzji i powziąłem ją po porozumieniu z dowódcą dywizji litewsko-białoruskiej. Tem większą niespodzianką był dla mnie rozkaz frontu, którego wykonać nie mogłem.
Bój 10-ej dywizji rozpoczął się jednak przed świtem, atakiem bataljonu porucznika Pogonowskiego. O godzinie 1-ej w nocy zaatakował on Wólkę Radzymińską. Wólka Radzymińska znajdowała się wówczas na tyłach tych pułków 27-ej dywizji sowieckiej, które szły na Izabelin w kierunku Jabłonny. Pułki rosyjskie, słysząc silną strzelaninę na swoich tyłach zatrzymały się i poczęły się cofać.
Natarciu porucznika Pogonowskiego przypisuję doniosłe znaczenie. Istniało, jak widzieliśmy, bardzo duże napięcie sił materjalnych a szczególnie moralnych obu armij. Rosjanie widzieli przed sobą swój cel prawie osiągnięty. Z pozycji ich było widać ognie i światła Warszawy. My broniliśmy naszej stolicy już z rozpaczą. Walczyły nietylko armaty, karabiny i bagnety, ale serca i psyche obu armij. Oni byli zwycięzcami, my zwyciężonymi. Droga do Warszawy – stała otworem. Zdawało się, że bez przeszkody wejść do niej może nieprzyjaciel.
W tej to chwili, słaby bataljon nie czekając godziny ogólnego natarcia, o 1-ej w nocy atakuje punkt, który – jak się później okazało – stanowi najczulsze miejsce armji rosyjskiej, centr głównej arterji nieprzyjacielskiego ruchu naprzód.
Straciliśmy wielu oficerów, którzy zginęli bohaterską śmiercią, jednakże śmierć Pogonowskiego, który w tem natarciu padł ranny śmiertelnie – jest momentem historycznym. Wedle mego przekonania, w tem miejscu odwróciła się karta wojny, nastąpił przełom psychiczny u nas i u Rosjan. Od chwili tego natarcia rozpoczęły odwrót trzy, zwycięsko i niepowstrzymanie dotąd idące brygady, a także 21-a dywizja z Słupna, odwrotem tym stwarzając chaos i zamieszanie. Pogonowski, wiedziony nadzwyczajnym instynktem, rozpoczął zwycięstwo i 10-ej dywizji i 1-ej armji na przyczółku warszawskim. Na tem polega wielkie znaczenie jego czynu i w tem chwała jego żołnierskiej śmierci.1
Świtało, gdy oddziały pułkownika Thomme rozpoczęły natarcie z Nieporętów. Równocześnie pułki 87-ej sowieckiej brygady, cofające się z Józefowa uderzyły na prawe skrzydło 28-go pułku, w okolicy folwarku Susin. Wywiązały się gwałtowne walki, w których zginął dowódca kompanji, porucznik Pęczkowski. Oddział skrzydłowy zatrzymał się, a nawet się cofnął, na skutek wywołanego zamieszania, spowodowanego śmiercią dowódcy. W rezultacie dalszych walk na bliskim dystansie 28-y pułk zdobył Wólkę Radzymińską, a 29-y Dąbkowiznę. O godzinie 5 cała niemiecka linja obronna była już odzyskana.
Jeszcze przed świtem wyruszył 30-y pułk na Izabelin i Aleksandrów. Około godziny 5 przybył z Modlina 31-y pułk i stanął na szosie między Zegrzem a Nieporętami. Odbyłem przegląd pułku, poczem rozkazałem jego dowódcy, kapitanowi Boltuciowi, wysłać natychmiast oficerów, celem zrekongnoskowania niemieckiej linji obronej od lewego skrzydła 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej do fortu. Benjaminów, poczem zająć tę linję i przygotować się do odparcia kontrataków. Następnie udałem się do Wólki Radzymińskiej, gdzie poleciłem pułkownikowi Thomme XIX brygadą zaatakować Mokre.
W porozumiewaniu się z walczącemi oddziałami wielkie usługi oddała mi szosa Pustelnik – Kąty – Jabłonna – Zegrze – Nieporęty – Wólka, po której mogłem się swobodnie poruszać samochodem. Dzięki tej szosie nie potrzebowałem zupełnie używać telefonu.
Byłem gorącym zwolennikiem zrezygnowania z bezwartościowej pierwszej linji obronnej, która omal nie przyczyniła się do katastrofy 1-ej armji, lecz powodzenie pod Wólką i Dąbkowizną, podniecenie bojowe, obecność na właściwych kierunkach wypróbowanych z męstwa pułków, pod dowództwem najwybitniejszych oficerów, a co najważniejsze mocna obsada głównej linji, wszystko to wskazywało na konieczność dalszego natarcia w kierunku na Mokre.
Nasze powodzenie musiałoby zupełnie zmienić sytuację na przyczółku Warszawy, a być może odbić się dodatnio i na innych frontach. Nie wiedziałem wtedy, że w rejonie Mokrego koncentruje się 21-a dywizja sowiecka, aby stąd uderzyć na Wieliszewo i tyły Zegrza. Wykonując koncentryczny atak na Radzymin całą tę dywizję mielibyśmy na tyłach. W razie powodzenia pod wsią Mokre odzyskiwaliśmy pierwszą linję przyczółka i Radzymin, co taktycznie nie miało zapewne większego znaczenia, ale natomiast posiadało wielkie znaczenie moralne, gdyż łamało upartą wolę przeciwnika i wskrzeszało ducha zwycięstwa we własnych szeregach.
O godzinie 15 Mokre zostało zdobyte.
Teraz już bardzo celowe stawało się natarcie 1-ej dywizji litewsko-białoruskiej na Radzymin, gdyż trzymało ono w napięciu dywizje sowieckie 27-ą i 2-a, podczas gdy pułki nasze 28-y i 29-y krwawiły się o Mokre, stanowiące klucz taktyczny całego pola bitwy. Klucz ten 21-a dywizja sowiecka nieustannie usiłuje wyrwać im z rąk.
Przypisywałem zajęciu Mokrego wielkie znaczenie. Przypuszczałem, że po Wólce Radzymińskiej, Mokre stanie się drugim takim bolesnym nerwem dla Rosjan i że za wszelką cenę będą oni chcieli je odebrać. Byłem pewny, że XIX brygada nie odda go łatwo. Tak się też stało i chociaż major Walter padł, ranny śmiertelnie, to jednak pułki 28-y i 29-y uparcie walczyły o Mokre przechodzące z rąk do rąk, długie i zacięte boje prowadząc na tym odcinku. Pisze o tej chwili Putna w cytowanej już swej książce: „K‘Wiśle i obratno“:
„Nastąpił moment, kiedy nietylko pojedyńcze jednostki lecz cała masa traci wiarę w skuteczność walki z nieprzyjacielem. Nadeszła reakcja psychologiczna. Masa przestała być zdolna do ataku. Struna, którą naciągaliśmy od Bugu, pękła“.
Prawe nasze skrzydło zabezpiecza w tym czasie 30-y pułk od strony Radzymina, który traci zupełnie swoją taktyczną wartość.
Jeszcze raz wywołuje zamieszanie jakiś ruch nieprzyjaciela od strony Ciemnego, a przy tej okazji powstała strzelanina rozpędza zebranych na szosie dygnitarzy cywilnych naszych i zagranicznych. Wobec chwilowej paniki nie mogą uwierzyć wyjaśnieniom, że już pagórki Mokrego za Radzyminem są w naszych rekach. Nakazuję 30-mu pułkowi zająć Radzymin, co też on wykonuje, wchodząc wraz z częściami dywizji litewsko – białoruskiej do miasta o godzinie 19-ej.
Tak zakończył się dzień 15 sierpnia.
Równocześnie trwały walki na odcinku 8-ej dywizji piechoty, gdzie walczył mężnie bataljon ochotniczy i bohaterską śmiercią poległ ksiądz Skorupka.
W dniu 16 trwają zaciekłe walki o Mokre. 21-a dywizja sowiecka usiłuje wykonać swoje zadanie i zagrozić tyłom Zegrza. Wysiłki jej nie osiągają jednak rezultatów.
Artylerja nasza, uzyskawszy w Radzyminie doskonały punkt obserwacyjny na wieży, wysunęła się naprzód, skutecznie ostrzeliwując przeciwnika. Dało się odczuć odprężenie nerwów, wszystko otrząsało się z ponurej przeszłości.
Tego dnia, po raz pierwszy od wielu tygodni, usłyszałem piosenkę żołnierską, śpiewaną przez maszerujący oddział ułanów.
Wieczorem zaznaczyło się już uderzenie z nad Wieprza jednakże na tem skrzydle nieprzyjaciel trzymał się jeszcze mocno, odpierając nasze natarcia. Tegoż dnia, 31-y pułk z odwodu zluzował pułki 28-y i 29-y.
- Porucznik Pogonowski Stefan, po śmierci mianowany kapitanem, należał do najstarszych oficerów dywizji. Urodził się w r. 1895, w ziemi łęczyckiej. Ukończył gimnazjum w Łodzi, poczem szkołę junkierską w Wilnie. Wojnę światową przebył w armji rosyjskiej, a następnie znalazł się w Legji Rycerskiej Korpusu Wschodniego, skąd wszedł w skład mojej dywizji.
Wojna w roku 1920 – (wspomnienia i rozważania)
Instytut Badania Najnowszej Historii Polski
Warszawa 1930
Lucjan Żeligowski (ur. 17 października 1865 w Oszmianie, zm. 9 lipca 1947 w Londynie) – pułkownik piechoty Armii Imperium Rosyjskiego oraz generał broni Wojska Polskiego, znany z tzw. buntu Żeligowskiego, podczas którego zajął Wilno i jego okolice, proklamując powstanie tzw. Litwy Środkowej, kawaler Orderu Virtuti Militari.
+ There are no comments
Add yours