Zorganizowane przez Ligę opieki nad Dzieckiem kolonje letnie mieściły się w Wołominie, w specjalnie na ten cel zakupionym namiocie. Trwały one od 9.VI do 28.IX. Wysłano na wieś 22 chłopców, przeważnie w wieku 13—14 lat, paru nieco starszych. Dzieci te były po większej części w ewidencji Sądów dla nieletnich. Trudny był to z początku materjał. Przyzwyczajeni do bezgranicznej swobody, gdyż przeważnie pozbawieni opieki, nie mogli początkowo wcisnąć się w ramy, jakie życie wspólnie na nie kładło. Kilkoro, w pierwszych dniach istnienia kolonji, z własnej woli ją opuściło. Sami przyznawali, że jest im tam dobrze, że nie braknie niczego prócz wolności, do której przywykli, oraz możności palenia papierosów, co przeszło już u nich w nałóg. Woleli wrócić do dusznego miasta, do ciasnych i często bardzo brudnych ścian domu, niż się nagiąć.
Pozostali chłopcy w ciągu pierwszych dni, a nawet tygodni wykazywali zbyt wybujałą dążność do swobody, skłonność do bijatyki i niedobrych żartów. Stopniowo jednak pod wpływem serdecznej opieki, zetknięcia z przyrodą, zaczęli zatracać swą siłę niszczącą i zamienili się w dzieci bynajmniej nie gorsze od innych. Krańcowy ich egoizm zaczął ustępować uczuciom społecznym, już się nie wykręcali, lecz często na ochotnika zgłaszali w wypadkach, gdy należało wykonać dla gromady jakąś żmudną, a często i przykrą pracę… Kierownik Kolonji, pragnąc rozbudzić w nich zdolność zastanawiania się nad swymi czynami oraz poczucie odpowiedzialności za nie, postanowił nie załatwiać tylko sam jeden spraw, związanych z rozmaitemi przekroczeniami dzieci, lecz oddawał je do rozważania i osądzania swym wychowankom, bacząc pilnie na wyniki. Okazywali się oni wtedy w swej gorliwości zbyt surowi tak, np. chcieli za bójkę ukarać winowajcę tygodniowym domowym aresztem, pozbawieniem go spaceru i kąpieli. Trzeba więc było łagodzić wyroki.
Ogólny tryb dnia był następujący: O 6 i ½ pobudka, przed śniadaniem pół godz. gimnastyki, po śniadaniu sprzątanie namiotu, wycieczka do lasu lub do kąpieli. Rozstawiony na szczerych piaskach namiot i dostateczna ilość łopat, pozwalała im godzinami całemi bawić się w piasku, szczególniej początkowo, zanim nabrali więcej ochoty do dalszych wycieczek. Z radością wykopali w piasku rodzaj podręcznej piwniczki do celów gospodarskich. Po obiedzie obowiązkowa godzinna cisza, potem nieco wolnego czasu, następnie podwieczorek. W razie potrzeby w godzinach poobiednich odbywały się sądy.
Po podwieczorku kąpiel, śpiew, wycieczki do lasu, pogadanki etyczne np. o obowiązkach chłopca na kolonjach, pogadanki przyrodnicze, społeczne, wdrożenie dzieci do systematyczności i karności było rzeczą trudną. Nie mogli oni np. przez czas dłuższy pogodzić się z, tern, że do jedzenia, tak samo jak i do innych czynności, winny być stałe godziny, rozkładem dnia przewidziane. „W domu nikt mi nie mówił, kiedy mam jeść, zawsze na stole był Chleb i mogłem brać, gdy chciałem, nikt mi nie wyznaczał”.
Stopniowo jednak brak karności począł ustępować posłuszeństwu, coraz rzadziej na wydawane polecenia dziecko odpowiadało: nie chcę, nie zrobię, nie pójdę. Aczkolwiek mieli oni do dyspozycji dość zasobną bibljotoczkę, książki, naogół wziąwszy, nie cieszyły się wielkiem powodzeniem, woleli się bawić. Z gier, jakie znali, początkowo najulubieńszsa była w złodziei i policjantów, dość szybko jednak poznali i polubili rozmaite gry i zabawy ruchowe i z zapałem im się oddawali. W dni pogodne po kolacji zbierali się niekiedy na gawędy przy ognisku, co stanowiło miłe urozmaicenie wieczoru.
Odżywianie, naogół smaczne, zdrowe i obfite składało się z 4 posiłków w ciągu dnia, koszt utrzymania wynosił 2 zł. Dla przykładu przytoczę menu jednego z dni.
I. śniadanie: kubek kakao i chleb. Obiad: zupa, potrawa, mięso (ryż, kluski) naleśniki, sałata. Podwieczorek : kubek mleka chleb iz marmeladą, rzodkiewka, Kolacja: potrawa z ryżu lub jarzyn herbata i chleb. Mięso dwa razy tygodniowo.
Wszyscy chłopcy wrócili pod względem fizycznym z ogólną poprawą, a niektórzy z bardzo znacznym przyrostem wagi.
Być może, większe jeszcze zmiany dodatnie zaszły w nich pod względem moralnym. Tracąc naleciałości zewnętrzne, jakie nawarstwiała na nich ulica, dzieci te, chowane najczęściej za pomocą szturchańca, kija i groźby, pod wpływem serdecznego stosunku, z jakim się ze strony kierownika spotkały, zmienili się w dzieci, z ufnością i serdecznością garnące się do niego, okazując mu swe przywiązanie. Najgłębszym tego wyrazem była ich prośba, by te wakacje nie były tylko luźną kartą ich życia, by nadal mogli oni pozostać w łączności.
M. Grzywo-Dąbrowska
Świat, Dom i Szkoła
tygodnik ilustrowany
R.1, 1929, № 16
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours