Stefan Ryszkowski pamięta wiele. Choć całe prawie życie poświęcił harcerstwu, to los sprawił, że w czasie wojny często bywał na terenie wołomińskiego getta. Obserwował odbywające się tam egzekucje i jest przekonany, że w ziemi pod stadionem spoczywają szczątki pomordowanych w tym miejscu Żydów.
Babcia mi opowiadała scenę z likwidacji getta na Sosnówce. Było to już pod koniec, kiedy wyprzedawano pożydowskie mienie, różne sprzęty wszelki dobytek. I babcia ze znajomą poszły akurat coś kupić, a w tym czasie Niemcy wywlekli skądś rabina. Widać ukrywał się do tego czasu, ale znaleźli go, wrzucili do dołu i tak siedział w kucki, a w ręku miał talmud. Babcia stała nad samym rowem i wszystko widziała. Niemiec zaczął strzelać z automatu, na talmud lała się krew. Wreszcie Niemiec nie wytrzymał, odszedł na bok zwymiotować. Wtedy Polacy wyciągnęli rabina z dołu. Ale nie po to, żeby ratować. Rabin miał złote obydwie szczęki i oni szpadlem wyłupali mu te zęby. A oniemiała babcia przyglądała się, jak miażdżą szpadlem drgające jeszcze ciało, jak wyrywają zęby. Ten, co je zabrał, już nie żyje. Po wojnie był zacnym, szanowanym obywatelem.
Najpierw zastrzelić ojca i matkę
A rodzina Goldwaserów to sama zgłosiła się do Niemców. W lepszych czasach Goldwaserowie mieli hurtownię mąki i tym podobnych artykułów w centrum Wołomina. W czasie okupacji nie mieli się gdzie ukryć, to poszli do getta i powiedzieli: zabijajcie. Córki poprosiły, żeby najpierw zastrzelić ojca i matkę, żeby nie patrzyli na śmierć swoich dzieci. Mordowali ich na terenie obecnego stadionu, od strony zachodniej bliżej Sosnówki. Stefan Ryszkowski widział to na własne oczy. Kogo Niemcy zabili na miejscu, to zabili, resztę zaś poprowadzili w stronę Radzymina. Co się z nimi stało nie wiadomo.
W wołomińskim getcie było około dwóch tysięcy siedmiuset Żydów.
Tylko peruka została
– Często, z racji obowiązków, chodziłem do gminy żydowskiej, do domu z czerwonej cegły tuż przy stadionie, obok torów kolejowych. Raz zaszedłem tam w jakieś święto, Żydzi akurat modlili się w największym pokoju. Poprowadzono mnie za budynek, patrzę, a tam na długich ławach rzędem siedzą Żydzi. – Nie mieszczą się w środku, to modlą się tutaj – mówię i słyszę od sekretarza gminy: – Oni się nie modlą. Czytał pan w “Pustyni i w puszczy”? Oni są zaszczepieni śpiączką. Co jakiś czas jeden z nich zrywa się, biegnie i topi w pieciosążniówce.
Wtedy, w 1942 r. dowiedziałem się, że Niemcy zamiast duru brzusznego zaszczepili wołomińskim Żydom śpiączkę.
Był taki Krausman, jego żona handlowała mlekiem. I on mi raz mówi: “Dwa dni temu Kraussmanka jak się wyrwała nad staw, jak skoczyła, to tylko peruka na wodzie została.”
A mnie dwa dni temu śnił się bieg Krausmanki do pięciosążniówki.
Wspomniana pięciosażniówka to nic innego jak staw na terenie ówczesnej cegielni, potem getta, wreszcie stadionu. Jedyny, istniejący dotąd staw.
– Dużo Żydów utopiło się w tym stawie.
– Ale chyba wyławiano te ciała, usunięto ze stawu?
– Wszystko tam zostało.
Syn żołnierza
Jestem wołominiakiem stycznia 1918 r. Pamiętam Wołomin bez bruku i z zaledwie kilkoma murowanymi domami, z cuchnącym rynkiem ze strażą pożarną, która nadawała ton życiu kulturalnemu.
Imiona Stefan Stanisław pan Ryszkowski otrzymał po rodzicach. Wychowywała go matka, ojciec Stanisław, żołnierz POW został rozstrzelany na Cytadeli na początku 1918r., tuż przed urodzeniem się syna.
– Gdy miałem dwa i pół roku, pod Wołomin podeszli bolszewicy. Miasto było prawie opustoszałe, jednak moja rodzina została przy ulicy Chopina 1. Tam odwiedzili nas kawalerzyści z Głównej Kwatery WP stacjonującej przy ul. Warszawskiej, róg Piaskowej.
W 1932 r. Stefan Ryszkowski ukończył szkołę powszechną przy ul. Wileńskiej. Dwa lata wcześniej wstąpił do utworzonej przez Zenona Wiśniewskiego Drugiej Drużyny Harcerskiej im. S. Batorego, do zastępu “Wilczków” . Następnie przeniósł się do 9 MDH im. W. Łokietka, gdzie został drużynowym. W 1935 r. uczestniczył już jako intendent hufca w międzynarodowym zlocie ZHP w Spale. Zaś w 1939 r. dowodził grupą HOPL (Harcerska Obrona Przeciwlotnicza), z którą walczył u boku armii “Polesie”, podążającej na odsiecz Warszawy.
Pseudonim Rogacz
– Po powrocie do Wołomina hm. Mieczysław Cichecki polecił mi zebranie harcerzy funkcyjnych, co uczyniłem, a w grudniu 1940 r. zostaliśmy zaprzysiężeni Szarym Szeregom. Przyjąłem pseudonim “Rogacz”. Jedna z wcześniejszych akcji to zorganizowanie razem z Cicheckim szpitala zakaźnego w Górkach Mironowskich, przy ul. Poznańskiej.
W czasie okupacji Ryszkowski pracował w komisarycznym zarządzie nieruchomości pożydowskich. Była tozwykła administracja, zbieranie komornego.
Po likwidacji getta wyjechał do Grójca, tam szef kontrwywiadu AK zlecił mu konfrontację konfidentów niemieckich. I tak po całym powiecie wędrował z posterunku na posterunek, likwidując przy pomocy BCh groźnych konfidentów.
17 stycznia 1945 r. Stefan Ryszkowski został zatrzymany przez MO. Po czterdziestu dniach został zwolniony z grójeckiego UB, cudem uniknął podróży na Syberię.
Mazurski leśnik
Ale i tak musiał przed UB uciekać z Wołomina i w ten sposób znalazł się na Mazurach. Tam Stefan Ryszkowski pracował najpierw jako sekretarz w gminie Milki w pow. łuczańskim, a następnie w sekretariacie nadleśnictwa Borki, gdzie z czasem awansował na leśniczego Puszczy Boreńskiej. W 1952 r. wrócił do Wołomina. W cztery lata później wspólnie z Cicheckim i St. Lange reaktywował hufiec wołomiński, na czele którego stanęła Hela Paplińska. Podczas jednegoz harcerskich rajdów, a było to w Jerzyskach, płk Strzałkowski zaproponował Stefanowi Ryszkowskiemu przystąpienie do środowiska Jerzyków. Efektem wspólnej działalności było wybudowanie kwater harcerzy poległych pod Majdanem i w Jerzyskach.
Druga rodzina
Obecnie Stefan Ryszkowski jest na emeryturze. Mieszka w Wołominie z żoną Zofią, ma dwie córki, Elżbietę i Urszulę. Należy do Związku Kombatantów RPi-BWP, Światowego Związku Żołnierzy AK, jest związany ze środowiskiem Jerzyków. Za działalność w czasie okupacji został odznaczony m.in. Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Partyzanckim.
Całe życie, od dziecka, związany z harcerstwem. Aktualnie Stefan Ryszkowski działa w środowiskowym kręgu instruktorów przy Hufcu w Wołominie.
– Przed wojną w harcerstwie działał system zastępowy. Dziesięcioosobowa drużyna i zastępowy tworzyli rodzinę, do której nikt nie śmiał wsadzić nosa. Mieliśmy swoje tajemnice, swój sposób prowadzenia zbiórek. W zuchach, właśnie w “Wilczkach” było takie prawo, że wilczek słuchał starszego wilka, ale zarazem był nieustępliwy wobec starszego. To wyjaśnia, dlaczego harcerstwo tak nas pociągało. Poza tym wtedy była straszna bieda, nie mieliśmy sprzętu, nic. Jak jakiś zastęp miał linkę czy saperkę, to swoją własną. Dopiero w 1935 r. przed międzynarodowym obozem dostaliśmy trzy namioty.
– Co takiego było w tym harcerstwie, że przez całe życie, czy to w Wołominie, czy na Mazurach, nie może się pan od niego uwolnić?
– Uczyło właściwego wychowania młodzieży, umiłowania ojczyzny, życia bez alkoholu. Uczyło punktualności, prawdomówności i dyscypliny. I po prostu, było drugą rodziną.
Wieści Podwarszawskie, 33/1999
W tym miesiącu moja siostra z rodziną podczas pobytu w Paryżu, spacerując
po cmentarzu Pere-Lachaise w poszukiwaniu grobów Polaków, natrafili na
niezwykły obiekt – duży grobowiec poświęcony pamięci wołomińskich Żydów
wraz z urną zawierającą ziemię z getta na Sosnówce. Grobowiec powstał
z inicjatywy ocalałych z Holocaustu a osiadłych w Paryżu żydowskich mieszkańców naszego miasta już w 1964 roku. Jestem niezwykle zasmucona faktem, że do dnia dzisiejszego nie udało się upamiętnić ofiar getta
wołomińskiego nawet najskromniejszą tabliczką!