Jan Mierzejewski, mieszkaniec Wołomina, urodził się w 1929 r. Gdy wybuchła II wojna światowa miał 10 lat i kończył czwartą klasę Publicznej Szkoły Powszechnej Nr 1, na Wileńskiej. Do klasy piątej, szóstej i siódmej szkoły nr 1, chodził na Warszawską, gdzie wcześniej znajdowała się szkoła żydowska. W latach 1943-1945 pierwszą i drugą klasę gimnazjum ukończył na tajnych kompletach. U p. Bolesława Pławskiego, na I piętrze, w murowanym budynku róg Kościuszki i Lipińskiej uczył się fizyki i matematyki, na język niemiecki i polski biegał na ulicę Poniatowskiego, do „Prefinka”, nauczyciela wysiedlonego z ziem zachodnich. U Ireny Tubielewiczówny na Warszawskiej 29 m.3 poszerzał wiadomości z historii, historii starożytnej i łaciny.
Po Wielkanocy 1945 roku, trafił na lekcje do „panny Krysi”(tak uczniowie nazywali nauczycielkę niewiele od nich starszą). Miał zaległości w nauce na skutek choroby trwającej około dwa miesiące (zapalenie płuc po kąpieli w przerębli). Wówczas ojciec spotkał panią Natalię Kwapiszewską, mówił o problemie, a ta poradziła, by zgłosił się z synem do jej córki, Krystyny.
Pierwsze wrażenie szkoły na poddaszu, młodego chłopaka zaskoczyło: zobaczył pełną mobilizację, atmosferę nauki i dyscypliny wśród uczniów, i o dziwo, dyscypliny, której nie trzeba było „trzymać”. Dla tych, którzy mieli zaległości panna Krysia prowadziła dodatkowe lekcje. Janek korzystał z indywidualnej nauki języka niemieckiego, zawsze po niedzielnej mszy. Pamięta spotkania na podwórku, pod drzewem, lipą czy kasztanowcem, tam godzinami czytano półgłosem m.in. dzieła Mickiewicza, Sienkiewicza, Prusa i Żeromskiego, odbywały się dyskusje. Panna Krysia starała się odpowiedzieć na wszystkie pytania, ale gdy nie potrafiła, mówiła: „Nie wiem, odpowiem jutro, zapytam ojca”. Jej stosunek do uczniów był koleżeński, wręcz serdeczny, tym ich ujmowała. Pamięta, jak na imieniny, w czerwcu, podarowała mu różę wyciętą z ogródka i tym u obserwatorów spowodowała „burzę mózgów”.
Jego kolegą był Stasiek Kielak, to z nim chętnie grał w szachy. Jeszcze po latach, gdy Staś wpadał do niego, z wojska, z podchorążówki, rozgrywali partyjkę. Byli serdecznymi kolegami i poznali dwie przyjaciółki: Tereskę Dzwonkównę i Tereskę Dzikowską. Zakochali się, podział był prosty, każdy wybrał za żonę Tereskę, Staś – Dzikowską , Jan – Dzwonkównę, która jest jego żoną do dziś. Pamięta, jak u Marysi Borowskiej wieczorami odbywały się potańcówki, na których jej mama, oraz Hela Repinówna i Tereska Zamojska grały na pianinie. To był cudowny czas.
Wiktorii Szadkowskiej podarował własnoręcznie zrobiony, srebrny pierścionek z orzełkiem. Po latach, gdy ją spotkał, mówiła, że przechowuje tę pamiątkę. Robił też sygnety, a wzór orzełka brał z guzika kolejarskiego. Jeden egzemplarz wycinał „iglaczkiem” 5-6 godzin, każde piórko musiało być widoczne.
Pamięta ucznia bardzo mądrego, zdolnego, Leonarda Urbanka. Leon na swoje nieszczęście pokazał kolegom oceny ze szkoły w Poznańskiem, a tam same jedynki. Chłopcy się śmiali, Leon niepotrzebnie płakał, bo tam jedynka, to u nas piątka, później było im wstyd, że dokuczali koledze.
Na kompletach nauka szła w parze z wychowaniem. Pamięta, jak w 1945 roku panna Krysia zaprowadziła ich na pierwszy, dorosły bal karnawałowy w Stronnictwie Demokratycznym. Oprócz Janka był Stasiek Kielak i inni chłopcy, a dziewczyny to: Hela Repin, z którą najczęściej tańczył, Winia Szadkowska, Marysia Borowska, Tereska Zamojska i inne. Panna Krysia na wszystko miała oko, sama nie chciała tańczyć, ale im udzielała instruktażu, mówiąc: „Zobacz, Basia jeszcze nie tańczyła, Dziunia stoi pod ścianą, zatańcz też z Tereską”, a oni – młodzi, rozbawieni, chętnie wykonywali te polecenia. To na tym balu, usłyszał orkiestrę grającą „Czerwone maki” i zobaczył salutujących wojskowych. Wtedy przestali tańczyć, do dziś gdy słyszy tę melodię odruchowo staje wyprostowany i ten obrazek z przed wielu lat przemyka mu przed oczami. Po balu, nad ranem biegał, od parcelacji do parcelacji z panną Krysią i Staśkiem Kielakiem, odprowadzając tancerki do domów.
Na koniec naszej rozmowy pan Jan Mierzejewski – dziś emerytowany kierownik zaplecza technicznego w Centralnym Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Stolarki Budowlanej w Wołominie, wyjął mały pamiętnik z lat 1942-1945. Pamiętnik, w którym zawarty jest wielki świat marzeń, miłości, umiłowania ojczyzny, mądrości przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Na przykład, w czerwcu 1945 roku, Hela Repin wpisała:
„Szczęśliwa młodość!…
nawet smutki
zaprawne ma rozkoszą.
Dzień szczęścia długi…,
żalu krótki,
łzy ulgę jej przynoszą.
Szczęśliwa młodość!…,
swe boleści,
w słowiczym odda śpiewie.
I echem własnych
skarg się pieści,
i o swym szczęściu nie wie!”.
W czerwcu 1942 r. „Do wieńca wspomnień” wpisała się Danuta Fogiel:
„Przyjaciela szczerego
poznasz tylko w biedzie,
Bo fałszywy Cię zdradzi,
skoro los zawiedzie.”
A Teresa Kopeć, w styczniu 1944 r. dodała:
„Gdy chmura smutku
zasępi twe czoło,
Struna Ci tony odpowie
smutnymi,
O przejrzyj wtedy
koleżanek Koło,
I powiedz:
Żal mi za Wami.”
Tygodnik Wieści Podwarszawskie
nr 24/2011
+ There are no comments
Add yours