Z kinem objazdowym po Polsce

Do Jadowa przyjechaliśmy z kinem objazdowym Nr 5 w dzień potargowy. Zaśmiecony, opustoszały rynek i otaczające go domy już na pierwszy rzut oka robią smutne wrażenie opuszczenia i martwoty. Dopiero ze szkoły na sygnał trąbki samochodowej wysypuje się gromada dzieciaków w waciakach i chustkach. Witają nas głośnym okrzykami radości, śmielsi chłopcy obstąpili nas gromadą i nie możemy się opędzić przed ich natarczywymi pytaniami.

“A gdzie będzie te kino wyświetlane, o której godzinie, i jaki film?“ — Trzeba odpowiadać po sto razy każdemu z osobna. Ale kierownik kina, tow. Ciepliński, ma cierpliwość dla swoich ulubieńców. Na ścianie samochodu szybko wypisuje afisze. Dzieciaki biją się o nie wprost, każde chciałoby dostąpić zaszczytu paradowania przez wieś z kolorowym arkuszem. Każdy chciałby pierwszy zawiadomić swoją wieś o przyjeździe kina.

Nie wszyscy są gościnni

Teraz można już spokojnie zająć się sprawami technicznymi. Dzieci rozkrzyczą po całej okolicy, że kino przyjechało. Pierwsza sprawa, to wynalezienie sali. Nie wszędzie jest to łatwe zadanie. Często miejscowy dygnitarz czy kierownik szkoły długo każe się prosić o wypożyczenie sali. Czasem wprost odmawia. Gdyby np. w Jadowie sala należała do wójta, to sądząc po nieprzyjemnym milczeniu, jakim przyjął nasze za proszenie do kina, musielibyśmy sobie szukać gdzie indziej gościny, a mieszkańcy Jadowa nie oglądaliby filmu. Pan wójt nie lubi zdaje się, gdy do jego cichego zakątka przybywają przybysze z szerokiego świata.

Na szczęście wielka sala szkolna może pomieścić kilkaset osób, a kierownik szkoły sam lubi kino. Prędko więc dobijamy targu. Że w sali brak okien, a przez dziury w suficie wpadają gromadki wróbli, to nie ma żadnego znaczenia. Na pewno napcha się tyle ludzi, że nikomu nie będzie zimno. Gdyby były zasłony do okien, dalibyśmy dla dzieci seans o 3 po południu, bo ci z dalszych wiosek nie będą mogli czekać do wieczora — skarży się kierownik ekipy. Cóż, kiedy w centrali nie mają pojęcia o tutejszych warunkach i nie chcą nam zakupić zasłon do zaciemniania okien.

Kilka godzin, które nas dzielą od rozpoczęcia seansu, poświęcamy na zwiedzanie osady. Niestety, nie ma tu nic ciekawego do zobaczenia. Na próżno szukamy jakiejś księgarni lub kiosku z gazetami. Dziewięćdziesiąt procent przedsiębiorstw w Jadowie to sklepy rzeźnicze, w których oprócz mięsa i wędlin można się uraczyć bimbrem miejscowego wyrobu.

Najwdzięczniejsi widzowie

Na miejscowym posterunku M.O. oglądamy podziurawioną tablicę z Orłem Białym. To ślad ostatniej wizyty bandy. I symbol celu ich wizyty.

Na długo przed seansem oczekuje już przed szkołą zniecierpliwiona gromada dzieci i młodzieży. Ale jakoś nie trzeba, tak jak w Warszawie przed „Polonią“, ustawiać milicjanta przy wejściu. Sala nie posiada ławek, więc dzieciaki porozsiadały się na ziemi, najbliżej ekranu. Starsi popod ścianami według wzrostu, żeby innym nie zasłaniać. Kierownik Ciepliński wygłasza krótką pogadankę o treści filmu.

Wreszcie kino-mechanik daje sygnał — gotowe. I od tej chwili na widowni „jak makiem zasiał“. Tylko przy wejściu jakiś spóźniony chłop dziwi się półgłosem, „o la Boga, co tak po ciemku”. I po chwili „a czy te ludzie na ścianie nas widzą, tak jak my ich?“

Kiedy „Film Polski” realizuje obietnice

Pomimo że według instrukcji w Jadowie ma się odbyć tylko jeden seans, przed kinem tworzy się jeszcze taka wielka kolejka zapóźnionych widzów, że trzeba zapomnieć o zmęczeniu i grać jeszcze raz. Ale ekipa kina nr 5 nie pracuje przecież na godziny. Ludzie chcą zobaczyć kino — nie ma o czym gadać, pracują, choć wiedzą, że pójdą spać o godz. 12 w nocy. W ciągu swojej przeszło rocznej pracy przywykli już do cygańskiego życia, do spania byle gdzie na sfatygowanych podróżą materacach. Szczęście, że tymczasem jeszcze nie ma mrozu, ale gdy przyjdą zawieje śnieżne, nie będzie im lekko spędzać całych dni na dworze, w ich wiatrem podszytych płaszczach.

A przecież i nocleg nie zawsze udaje się znaleźć w ciepłej chacie. Gdy w osadzie nie ma M.O. lub wojska, trzeba spać w wozie dla ochrony aparatury. Nic więc, dziwnego, że w ciągu tego pierwszego roku pracy kilku ludzi z ekipy kin objazdowych zapadło poważnie na zdrowiu. „Film Polski“ obiecuje już od kilku miesięcy przydzielenie kożuchów i butów, a do tej pory są to tylko obiecanki. A przecież dość jest przejechać się w teren z kinem objazdowym, pomówić z tutejszymi ludźmi, z tego „deskami zabitego świata“, żeby ocenić olbrzymią potrzebę pracy kulturalnej na tych terenach.

Propaganda WiN

— Gdyby kino przyjeżdżało do nas przynajmniej dwa razy w miesiącu, to ludzie jakoś po trochu zaczęliby myśleć, interesować się tym, co się dzieje w świecie — mówi stary gospodarz — Sobiak, u którego nocujemy. Gazety tu do nas nie przychodzą, tyle się człowiek tylko dowie, co naplotkują na jarmarku. A mądrego nic nie gadają. Ja i drugi, rozumiemy dlaczego tak jest, ale większość nie rozumie. Tu naokoło gdzie się nie obejrzysz, to tylko dwory i folwarki. Reforma rolna wypędziła z tych dworów dziedziców, ale pozostała w okolicy cała zgraja dawnych rządców, oficjalistów i tych wszystkich, którzy żyli przy pańskim stole, żerując na nędzy parobków i służby. Ci tutaj wodzą teraz rej. Rozpowiadają, że niedługo wszystko się zmieni, że po wyborach przyjdzie nowy rząd. Że jak przyjdzie Anders, to powywiesza tych wszystkich, którzy wzięli dworska ziemię. Powinniście przyjeżdżać tu jak najczęściej i przywozić ze sobą gazety.

Kiedy nazajutrz idziemy do komendy wojskowej, żeby odebrać, nasz wóz, który stał tutaj pod ochroną żołnierzy, cały oddział wojska stoi w pełnym rynsztunku gotowy do drogi. Okazuje się, że w pobliskiej wiosce pobili się po pijanemu dwaj członkowie bandy terrorystycznej i w złości wykrzyczeli sobie swoje grzechy. Ktoś dał znać do wojska.

Kraina odłogiem leżąca

Jedziemy przez Łochów w stronę Węgrowa. We mgle nie widać okolicy. Wioski leżą tu z dala od szosy. Chłopskie furmanki zaprzężone w maleńkie podlaskie koniki, wiozą drzewo na budulec. Dwór w Łochowie stoi pustką, kilka kilometrów dalej znów jakiś opuszczony folwark. Chłop z Jadowa miał rację. Jedyna osada, gdzie się coś dzieje, to położony o parę kilometrów od Łochowa Ostrówek. Istniejąca tu fabryka narzędzi została odbudowana i dziś idzie pełną parą. Szkoda, że nie uwzględniono Ostrówka przy układaniu trasy kina. Robotnikom przydałaby się rozrywka.

W Starej Wsi, dawnej rezydencji Krasińskich, stoi opuszczany przepiękny starożytny pałac. Wielkie sale zachowały się w stosunkowo dobrym stanie, w niektórych są nawet całe okna. Podobno kiedyś ma tu być pomieszczona szkoła rolnicza. Niestety, pałac na razie niszczeje. Nie można powiedzieć, żeby ten widok opuszczenia i zaniedbania budził w chłopach entuzjazm twórczy i nie trzeba się dziwić, że w Starej Wsi do kina przyszły tylko dzieci i trochę młodzieży. Tu trzeba długiej pracy. Trzeba, żeby chłopi codziennie otrzymywały gazety, żeby wiedzieli o tym, w jakim tempie odbudowuje się życie po tej strome Wisły, inaczej ci co przyjdą na te tereny z propagandą przedwyborczą, będą mieli tutaj ciężką pracę.

Jedziemy teraz przez typowe wsie podlaskie. Chaty tu obszerne, zabudowania gospodarskie porządne. Śladów wojny nigdzie nie znać. Na próżno jednak szukamy jakichś śladów życia społecznego, napisów, że istnieje tutaj świetlica, organizacja młodzieżowa, czy Liga Kobiet. Ludzie zdani są tu tylko na siebie samych, nikt się nimi nie zajmuje, zostawiono ich na łasce bezmyślnej plotki i podziemnej propagandy.

Zofia Goździejewska

Głos Ludu – pismo codzienne Polskiej Partii Robotniczej
1946.12.19 nr 347

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.