7-1-2

Pamiętnik Boguwoli – 14 września 1939

Coraz to coś zakopujemy lub wynosimy z domu. Ręce opadają, bo myśli gdzie indziej, a tu zamęt nie do opisania. Rzeczy moc w paczkach na dworze, bo na razie pożary, to choć cośkolwiek ocalałoby, a że trzeba przez ten czas jeść, ubierać się, myć, żyć, jednym słowem, więc się ciągle czegoś szuka. Pożar na Tramwajowej na Sławku. Popłoch. Ucieka cały Sławek, jak kto stał, w szlafrokach, boso, bez okryć, toboły i toboły. Gnają na skos przez piachy koło nas. Oczywiście na Mińsk. Wszyscy na Mińsk. Ileż tam narodu musi być, chyba pół Polski!

Mnie oblegają domownicy, chcą uciekać, tłumaczą, że wczorajsze łuny to była zniszczona Zielonka, a teraz Kobyłka no i kolej na Sławek, na nas. Pozwalam, owszem, ale mówię, że sama zostaję, bo śmierć na pewno jest wszędzie, a Opatrzność także. Zostają. Modlimy się i uciekamy w razie nalotu, to do schronu, to gdzie pod krzaki, czy pod kapliczkę. Przeszła taka ulewa i burza, jakby już Bóg cierpliwość stracił i chciał wytracić ludzi. Dziwna rzecz, w normalnych czasach byłoby to straszne, teraz budziło otuchę i nadzieję, że może, może przestaną strzelać tam, w Warszawie. Naloty męczą, ale pocieszam  wszystkich i siebie tym. że jeśli tu gdzie bomba spadnie, to zawsze o jedną mniej na armię, na tych naszych bidaków.

Rano dziś był podjazd, czy jak – grupka ułanów, poili konie, jeden z nich mrugnął na mnie, żebym się odsunęła, wychylił się z konia i powiedział: – Dziś pewno wejdą Niemcy, są blisko. Pytałam, czy uciekać? Czy palą? Co robią? – Nie, nie uciekać. Może lepiej żywność schować. – Bóg zapłać.

Nie mamy zbytnio do chowania. Trochę cukru, mąki, kaszy, to nie gra roli dla armii. Z wieczora miałam dyżur z Augustyniakiem (lokator). Siedzieliśmy na werandzie, noc była ciemna, tylko łuny świeciły. Zimno, choć pogodnie, ale to tak ze zmęczenia coś troszkę jakbym zadrzemała. A tu wzdłuż toru zaczęły jechać motocykle w równych odstępach, zatrzymywały się. Czasem który na przejeździe kołysał latarką z lewa w prawo, w lewo, w prawo, łuk. Jakby oświetlał niebo. Jechały i jechały cicho, potem usłyszałam rozmowę – po niemiecku! Dziwne uczucie. Weszli. Okrążają Warszawę? Augustyniak uciekł do siebie. Poszłam do domu, obudziłam panny i Cieślakową. – Spokojnie, cicho ubierzcie się, bez światła, bo weszli Niemcy. Lepiej być ubranymi. Przerażenie, zamęt, szukanie ubrań, choć ciągle zapowiadałam, żeby były gotowe. Pozwoliłam spać, kto chciał, ale sama do rana nie spałam.

14 września 1939

Więcej tego autora:

+ Nie ma komentarzy

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.