Na budowie nowej strażnicy. Od lewej: kpt. S. Trzciński — powiatowy komendant O.S.P. w Wołominie, Stanisław Siemiński — przewodniczący MRN Zielonka, E. Piorunkiewicz.

Upadki i wzloty (rozmaite)…

— Jak to było, druhu prezesie — przepraszam — obywatelu kapitanie?

Edmund Piorunkiewicz czuje się zakłopotany.

— Może spójrzmy na ten epizod z punktu widzenia nieprzyjaciela — proponuje mój rozmówca — mam tu wycinek z gazety “Baeslauer Neueste Nachrichten” z 9 lutego 1940 roku. Oto relacja gefreitra Sandmanna: „Wojna w Polsce była już skończona, świętowano zwycięstwo. Kompania nasza znajdowała się w tym czasie we wsi Firlej, pomiędzy Bugiem i Wisłą. Dozorowaliśmy tam przejście przez rzeczkę. Na kwaterę zajęliśmy szkołę, jedyny budynek we wsi, który nie miał słomianego dachu. Ze stanowisk słychać było raz po raz meldunki o drobnych potyczkach z nieprzyjacielskim i zwiadowcami, poza tym jednak żyliśmy w najgłębszym spokoju. Pewnego dnia, było to 3 października 1939 r., usłyszeliśmy znowu brzęczenie samolotu, małego „obserwatora”. Mógł to być tylko samolot niemiecki, ponieważ podczas całej kampanii nie widzieliśmy nigdy samolotu polskiego, a wojna na Wschodzie była przecież zakończona. Posterunki obok szkoły spoglądały w górę, pragnąc pomachać pilotowi rękami (leciał wszak tylko 75 metrów nad ziemią), jednakże, gdy znalazł się wprost nad szkołą, dostrzegliśmy nagle polskie znaki rozpoznawcze: biało-czerw oną szachownicę. Teraz więc: karabiny szybko z ramion, odbezpieczone, przygotowane do strzału, jednak samolot byt już daleko  i nie było potrzeby otwierać ognia.

Na wezwanie „Alarm lotniczy” wszyscy żołnierze, znajdujący się w budynku szkolnym, wypadli na zewnątrz, ale większość nic nie widziała, samolot zniknął za wierzchołkami drzew. Jeden powiedział krótko: „Ach, pozwólcie biednemu Polakowi polatać trochę, teraz mu­si — tak czy tak — lądować w Niemczech”. Czekaliśmy chwilę, a następnie powróciliśmy spokojnie wszyscy do szkoły. Zanim jednak ostatni z nas wszedł do budynku, zabrzmiał znowu „Alarm lotniczy”. Wszyscy wybiegli na powrót i strzelali do samolotu. Kiedy ten znalazł się nad szkołą, pilot wyrzucił granat ręczny, który wybuchł pomiędzy naszym i samochodami, nie wyrządzając jednak szkody. Ten wypadek i fakt, że przed naszymi stanowiskami krążyło jeszcze kilka tysięcy polskich żołnierzy, zameldowano wyższym dowódcom. W krótce potem rozłożyły się naprzeciwko nas dwie dywizje polskie i do w alki z nimi m usiano ściągać nasze nowe jednostki.

To było nasze ostatnie przeżycie wojenne”.

Przeżycia tego dostarczył Niemcom kpt. pilot-mechanik Edmund Stanisław Piorunkiewicz, który 3 października wykonał ostatni polski atak lotniczy kampanii 1939 roku.

— Co było przedtem?

— Do 21 września latałem w składzie eskadry Dowódcy Lotnictwa. Od tego dnia właściwie nie mieliśmy już na czym latać, zaczęliśmy więc „działania naziemne”. Jako dowódca spieszonej eskadry kierowałem zajęciem Włodawy, skąd wyparliśmy kilka niemieckich czołgów i przygotowaliśmy most na Bugu. Dowiedziałem się w tedy, że w rejonie Adampola znajduje się samolot pozostawiony przez polskich lotników na skutek wyczerpania się paliwa. Był to „PWS”. Okazało się, że ma częściowo zerwane górne pokrycie steru wysokości i w wielu miejscach podziurawiony kadłub. Uzupełniliśmy paliwo. Spróbowałem, silnik grał jak złoto. Wystartowałem — było dużo kłopotów ze sterowaniem, ale wykonałem przepisowy lot rozpoznawczy i pomyślnie wylądowałem. Dla mojej eskadry było to prawdziwe święto, znowu mogliśmy latać! Hołubili nasi mechanicy poczciwego “pewuesa” jako swoje jedyne dziecię. „Dziecię” było pozbawione uzbrojenia, dlatego zabieraliśmy na każdy lot ręczny karabin maszynowy i parę granatów… Maszyna nie zawiodła nas, a przecież lataliśmy w tedy bez spadochronów i niemal w każdym locie byliśmy ostrzeliwani.

W krótce weszliśmy w skład Samodzielnej Grupy Operacyjnej “Polesie”, dowodzonej przez generała Franciszka Kleeberga. Po bitwie pod Kockiem, w dniu 6 października zostałem wzięty do niewoli. Dzięki pomocy współtowarzyszy z eskadry udało mi się zbiec. Powtórnie zostałem zabrany
z Warszawy w nocy z 6 na 7 listopada 1939 r. i odtransportowany do obozu w Hoyerswerda. Jako jeniec wojenny spędziłem niewolę w Oflagu XIB w Braunschweigu, a następnie w Oflagu II C w Woldenbergu (dzisiejszy Dobiegniew).

Dzisiaj Edmund Piorunkiewicz jest wiceprzewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej w Zielonce k. Warszawy (pow. Wołomin), a także prezesem tamtejszej OSP. Oddajmy teraz głos przewodniczącemu MRN — Stanisławowi Siemińskiemu.

— Przed dziesięciu, dwunastu laty mieliśmy taką straż, że ludzie mawiali ze zgrozą: “przed strażą i ogniem — uchowaj nas, Panie!”. Smutne, ale prawdziwe. Było tak, że przez kilka lat jednostka nie była w stanie wyjechać do pożaru… Pijaństwa, dewastacja sprzętu, bezczynność, aż przykro mówić.

— Jak do tego mogło dojść?

— Sądzę, że pierwszym krokiem ku upadkowi dawnego zarządu OSP była utrata autorytetu. Ludzie wartościowi, mający już wyrobioną opinię w środowisku, unikali straży, tym bardziej, że podobne uniki robiła także ówczesna MRN. Przełom zaczął się w 1966 roku. Rozliczyliśmy dawny zarząd, powiedzieliśmy społeczeństwu Zielonki całą gorzką prawdę, a straż zreorganizowaliśmy. Nowym prezesem został Edmund Piorunkiewicz. Wzięto się energicznie za szkolenie, przyjęto do OSP wielu nowych, młodych ludzi. Obecnie drużyna młodzieżowa liczy 20 członków, a dorosłych, czynnych strażaków jest 43. Jedną z najpilniejszych potrzeb było pomieszczenie. W roku ubiegłym rozpoczęto budowę strażnicy; do fundamentów włącznie zrobiono wszystko w czynie społecznym (niwelacja terenu, zwózka materiałów, wykopy itd.). Tu warto dodać, że “dzięki” biurokratycznym perypetiom musieliśmy prawie rok czekać na zmianę lokalizacji strażnicy — plan przewidywał pierwotnie miejsce daleko na peryferiach miasta— kończy przewodniczący.

Zielonka leży w pobliżu Warszawy, ma dogodną komunikację, wielu (jeśli nie większość) mieszkańców pracuje w stolicy, a jednak nie traktują swego miasta tylko jako “hotelu”. W Zielonce działo 15 społecznych komitetów budów, a ogólna wartość tegorocznych czynów społecznych wynosi około 6 milionów złotych, w tym tylko 1,2 m in złotych stanowią dotacje państwowe. Pogratulować mieszkańcom i ojcom miasta!

Cieszymy się, że jednym z owych społeczników jest Edmund Stanisław Piorunkiewicz — prezes OSP Zielonka, kpt. pilot-mechanik, były dowódca 13 eskadry obserwacyjnej Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”.

Rozmawiał K. R.

Strażak – pismo Związku Ochotniczych Straży Pożarnych
R.31, 1969 nr 22=306

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.