Hitlerowska egzekucja 11 listopada 1939 roku

Dzisiejsza Zielonka jest miastem liczącym kilka tysięcy mieszkańców, ma kilka dużych zakładów pracy, nowe osiedla mieszkaniowe. Przed wojną była osadą o charakterze letniskowym, wygodną dla mieszkańców Warszawy ze względu na dobrą komunikację – 10 minut jazdy z Dworca Wileńskiego. Jak sama nazwa wskazuje tonęła w zieleni. Otoczona lasami stwarzała znakomite warunki wypoczynku. Z biegiem lat traciła jednak swój charakter. Przybywało coraz więcej osób na stały pobyt – szczególnie tych, którzy nie mogli udźwignąć kosztów za wynajęcie mieszkania w stolicy. Zamieszkało w niej więc sporo zubożałej inteligencji kolejarzy i przedstawicieli innych zawodów. Osiedliło się sporo wojskowych w związku z budową lotniska i rozwojem Centrali Badań Balistycznych.

W czasie wojny w 1939 roku stanowiła już bardzo żywy organizm i odgrywała ważną rolę w systemie obronnym kraju. Tu zgrupowano część oddziałów, które miały osłaniać stolicę, tu była jedna z baz Warszawskiej Brygady Pościgowej osłaniającej Warszawę przed wyprawami niemieckich bombowców. Liczna patriotyczna młodzież Zielonki brała udział w oddziałach samoobrony pełniących służbę patrolową przeciw aktom dywersji. Wojna dla Zielonki zaczęła się już rankiem 1 września 1939 r., kiedy poderwały się klucze myśliwców III dywizjonu udających się na spotkanie niemieckich bombowców. Nad Zielonką można było obserwować niejeden pojedynek powietrzny. Słynna była walka, o ile dobrze pamiętam nazwisko por. Paluszkiewicza z niemieckim bombowcem. Ranny pilot lecący w postrzelanym P-7 zdołał jeszcze zestrzelić bombowca, który płonąc spadł w okolicach wsi Maciołki.

Zielonka była pierwszym celem hitlerowskiego barbarzyństwa. Tu już w parę tygodni po zakończeniu wojny i na kilka tygodni przed tragedią wawerską miała miejsce pierwsza egzekucja. Było to 11 listopada. Historia tej egzekucji jest mało znana. Zaświadcza o niej niewielki pomnik w lesie przy szosie rembertowskiej wzniesiony przed 18 laty staraniem Koła ZBoWiD-u przy pomocy Centralnego Badawczego Poligonu Artylerii, społeczeństwa i zakładów pracy. Mieszkałem w Zielonce przez kilka przedwojennych lat Po przeniesieniu się z powrotem do Warszawy pojechałem 10 listopada 1939 roku załatwić sprawy wymeldowania i zatrzymałem się u znajomych na dwa dni. Idąc główną ulicą prowadzącą do stacji kolejowej zauważyłem na jednym ze słupów ogrodzeniowych przypięty pineskami plakat wykonany na arkuszu brystolu, który przypominał o święcie niepodległości. Ludzie czytali go bez specjalnego niepokoju, nieświadomi jeszcze tego, czego można spodziewać się po okupancie. Na drugi dzień gdzieś koło południa wybrałem się z powrotem do Warszawy. Zaniepokoił mnie przedziwny spokój. Idąc do stacji nie spotkałem na drodze ani jednego człowieka. Tuż przy stacji na rogu ulicy Literackiej była restauracja. Usłyszałem dochodzące z niej niemieckie wrzaski. Przeczuwając coś niedobrego szybko przemknąłem w stronę przejazdu kolejowego. Zbyt późno dostrzegłem, że stał tam przy samych torach kryty samochód policyjny i wóz pancerny. W samochodzie i koło samochodu stali młodzi ludzie pilnowani przez jednego żandarma. Poznałem wśród nich kolegów mego brata – harcerzy Józefa Wyrzykowskiego i Stanisława Gołcza.

Przemknąłem się nie zdradzając niepokoju na drugą stronę toru. Tam zasłonięty nasypem, klucząc między domkami uciekłem do lasu. Słyszałem z oddali śpiewy podpitych żandarmów opuszczających knajpę. Buszowali oni jeszcze przez jakiś czas po Zielonce aresztując ludzi. Ukryłem się w domu jednego z moich kolegów stojącym na skraju lasu. Późnym popołudniem słychać było z oddali strzały karabinowe. Na drugi dzień, a była to niedziela, dowiedziałem się, że żandarmi opuścili Zielonkę. Gdzieś koło 10 wybrałem się znów na stację. Spotkałem znajomych, od których poprzedniego dnia wyszedłem. Patrzyli na mnie jak na człowieka, który wrócił z tamtego świata. Dowiedziałem się że aresztowano ponad 20 osób, kilkanaście rozstrzelano, a około 10 zabrano jako zakładników. Udaliśmy się do zbudowanego krótko przed wojną kościółka, w którym odprawiona została msza święta za dusze zamordowanych Nie zważając na to, co się stało i na groźbę tego, co mogło się stać wszyscy obecni wznieśli potężny śpiew: „Boże coś Polskę…” Zbrodnia nie złamała ludzi, a jeszcze bardziej ich scementowała. Zielonka zapisała później piękne karty w polskim ruchu oporu. Napiszę o tym przy innej okazji.

Nieraz myślałem nad tym, co było przyczyną tej niemieckiej akcji – czyżby ten plakat? Wybrałem się niedawno do Zielonki i odwiedziłem bardzo aktywne Koło ZBoWiD-u w tym mieście. Jeden z aktywistów tego Koła – Jan Łukomski, emerytowany ekonomista, na zlecenie zarządu opracowuje historię ruchu oporu w Zielonce zebrał wiele ciekawych i cennych relacji i dokumentów. Oto, jak na podstawie jego opracowania przedstawia się historia pierwszej masowej egzekucji w Polsce.

W rocznicę odzyskania pierwszej niepodległości grupa harcerzy na płocie koło stacji nakleiła afisz z napisem: „Niech żyje Polska”, „Niech żyje Francja”, “Niech żyje Anglia” (ja pamiętam ze przed tymi hasłami było jeszcze zdanie „Rocznica Niepodległości”). O afiszu zawiadomiła żandarmerię i gestapo pracownica stacji kolejowej Weronika, której nazwiska nie udało się ustalić. Była to volksdeutschka, która przywędrowała do Zielonki z zachodnich terenów Polski. Według relacji Tadeusza Cieciery zapisanej w kronice 86 warszawskiej drużyny harcerskiej przebieg wypadków był taki:

„Dzień 11 listopada 1939 roku był wyjątkowo słoneczny i ciepły. Mieszkańcy Zielonki korzystając z pogody wyszli w większej niż zwykle liczbie na ulicę i do kościoła z dziećmi a nawet niemowlętami w wózkach. Około godziny 11 zajechały do Zielonki dwa wojskowe niemieckie samochody – jeden ciężarowy marki Ford, drugi pancerny. Na samochodzie było około 20 umundurowanych żandarmów niemieckich. Organizacje konspiracyjne wówczas jeszcze w Zielonce nie działały i nikt z mieszkańców nie czuł się winny w stosunku do Niemców… W poczuciu pełnego bezpieczeństwa, dzieci a nawet starsza młodzież i niektórzy dorośli zbliżyli się do przybyłych samochodów przez ciekawość. Do liczby ciekawych należałem ja i mój kolega, student Politechniki Warszawskiej Zbigniew Czaplicki… Obaj zostaliśmy zatrzymani jako pierwsi. Po pewnym czasie Niemcy przyprowadzili dalsze osoby – harcerzy: Stanisława Gołcza lat 17, Zbigniewa Dymka lat 16, Józefa Wyrzykowskiego lat 17, hufcowego studenta Rudzkiego lat 38, Józefa Kulczyckiego studenta SGH lat 25, Edwarda Szweryna właściciela restauracji „Dzik”, rzeźnika z Zielonki, którego nazwiska nie pamiętam (Arona Kaufmana) i dwie nieznane osoby. Dymek i rzeźnik zostali przyprowadzeni z łopatami. Fakt ten zaczął mnie i Czaplickiego niepokoić. Samochodem ciężarowym wywieziono nas na szosę w kierunku Rembertowa. Przypuszczalnie na drugim kilometrze od Zielonki kazano nam wysiąść. Zauważyłem już w samochodzie, że Czaplicki przygotowuje się do ucieczki, gdyż zrzucił pas i rozpiął kożuszek. Gdy prowadzono nas w głąb lasu Czaplicki rzucił się do ucieczki, przebiegł obok mnie i oficera niemieckiego, zrzucił kożuszek i zniknął w lesie. Strzały skierowane w jego stronę chybiły, a pościg wrócił z niczym. Po powrocie żandarmi wyładowali swą złość na skazańcach kopiąc ich, bijąc i złorzecząc. Najbardziej ucierpiał Rudzki.

Dalej prowadziło nas po dwóch żandarmów, każdego trzymano za kark. Przy niewielkiej polanie która mała być miejscem egzekucji otoczono nas kołem. Oficer pokazał nam arkusz papieru, na którym był jakiś napis i zapytał kto to zrobił obiecując że w razie przyznania się nic nam nie będzie. W międzyczasie podsłuchałem rozmowę Niemców, że nas rozstrzelają bez względu na to, czy przyznamy się, czy nie. Zdecydowałem się uciekać, lecz przedtem chcąc ratować pozostałych, a będąc pewnym że Zbyszek uciekł oświadczyłem żandarmom, ze afisz napisał ten, który uciekł. Nie odniosło to skutku, a oficer przez tłumacza oświadczył, że będziemy rozstrzelani. Zaczęła się tragedia i rozpacz. Harcerze Gołcz i Dymek płakali. Kulczycki zbladł i milczał, ale nikt nie prosił o litość ani łaskę. Scena powyższa obezwładniła mój umysł i czułem że słabnę, lecz trwało to chwilę. Uprzedziłem Gołcza i Kulczyckiego ze po spisaniu personaliów i ostatnich słów do rodziców będę uciekał. Niemcy kazali wykopać nam dół. Gdy ustawili się w szereg do wykonania egzekucji i kazali zdjąć czapki rzuciłem się w bok i klucząc między drzewami uciekałem. Rowem melioracyjnym dostałem się do Zielonki. Uciekałem cały czas pod obstrzałem żandarmów. Przenocowałem u państwa Dziedziców przy ul. Piotra Skargi, a w dniu następnym udałem się na tułaczkę”

Po ucieczce Cieciery Niemcy dokonali egzekucji na pozostałych aresztowanych. Kilku z rozstrzelanych, a m.in. Józef Wyrzykowski i Stanisław Gołcz zostali pochowani na wzgórzu w lasku przy skrzyżowaniu szosy prowadzącej do Strugi i drogi do Marek. W tym miejscu powstał dziś cmentarz w Zielonce. Warto tu jeszcze dodać, że Tadeusz Cieciera był znakomitym organizatorem sportu w Zielonce, opiekunem młodzieży, stworzył drużynę piłki nożnej. Był przez młodzież ceniony i kochany. Ukończył Politechnikę i po wojnie pracował w budownictwie w Warszawie. Zmarł przed kilkunastu laty i pochowany został na cmentarzu na Służewcu. Drugi uciekinier – Zbigniew Czaplicki brał udział w Powstaniu Warszawskim, był ciężko ranny, stracił rękę. Po wojnie został na Zachodzie. Może żyją jeszcze ludzie, którzy mogliby uzupełnić tę relację, może ocalał któryś z zakładników lub ktoś z ich rodzin, może ktoś zna nazwisko donosicielki Weroniki?

Michał Gawałkiewicz

Stolica – warszawski tygodnik ilustrowany
R. 33, 1978 nr 47 (19 XI)

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.