Kiedy klasa robotnicza prowadziła twardą walkę z okupantem — oni żyli za pan brat z wiejskim żandarmem, oni penetrowali na wpół żywe getta, oni płaszczyli się przed pijanym feldfeblem, aby za cenę największych poniżeń, za butelkę bimbru, postawioną przed faszystowskim zbirem, za denuncjację — zdobywać sobie prawo grabienia własnego narodu. Ci sami. Poznajemy ich od razu. Znamy ich twarze, nalane karki, niespokojne zawsze oczy. Widzieliśmy je kilka lat temu w załadowanych pociągach do Wrocławia i Szczecina, skąd wracali objuczeni powykręcanymi gdzieś klamkami, elektrycznymi licznikami, wyrwanymi ze ścian domów, poszwami, z których pierze zaścielało całe wsie na zachodnich i północnych krańcach naszego kraju. Zostać na Ziem ach Odzyskanych pracować jak miliony — nie chcieli.
Nie ma żadnych wątpliwości, że mamy do czynienia właśnie z nimi, ludźmi, których życiową dewizą jest żerować na czyimś trudzie. Jeszcze parę lat temu, kiedy trwała ciężka, pamiętna walka o chleb, kiedy naród radziecki spieszył nam z tak potrzebną pomocą w ziarnie — oni tysiące kwintali zboża zamieniali w cuchnący bimber. To ci sami, których jeszcze tak niedawno widzieliśmy w ogonkach po perkal, w kolejkach po flanelę. Ci sami, którzy trupim odorem szeptów o bliskiej wojnie, stekiem plotek zapożyczonych od swych imperialistycznych mocodawców, starali się zatruć atmosferę twórczej pracy całego narodu, namawiać do uboju macior, krów dojnych, niszczenia końskiego pogłowia!
Jakże dobrze ich znamy. Wypierani przez klasę robotniczą, przez pracujące chłopstwo, rugowani z życia — potrafili zapadać się na kilka miesięcy, ginąć na jakiś czas, aby znów jak stado nigdy nie sytych szakali zjawić się na nowym żerowisku zwiastując i powodując nowe trudności.
Dziś spekulują mięsem. Zaroiło się od nich na wsi. Chyłkiem przemykają po wiejskich targowiskach. Ci sami. Ale znają ich wszyscy zbyt dobrze, zbyt długi jest rachunek krzywd, jaki wystawia im cały naród, aby mogli działać bezkarnie. Weźmy jedną tylko gminę — gmina Radzymin w woj. warszawskim. I tu próbowali i próbują jeszcze ryć, ale odprawa jaką dostają staje się dla nich dobrą nauczką. Skóra Zofia, Zych Karol, Bartczak Tadeusz, Sasin Marian, Jankowska Leokadia, Mata Wacław, Motyczyńska Władysława, Kuchta Stefania — oto niepełna zresztą lista spekulantów, zdemaskowanych w ciągu jednego tygodnia przez społeczeństwo gminy Radzymin, przez organa władzy ludowej.
Mata Wacław — notoryczny spekulant, kiedyś drobny sklepikarz, mały wiejski lichwiarz. Takich jak on dobrze pamięta przedwojenna wieś; z jej nędzy bowiem ciągnęli nielada zysk. Matę Wacława zna gromada Słupia, zna go gromada Sieraków. Czujność tej gromady pozwoliła uchwycić tego szczwanego lisa, który zawsze korzystał z pracy innych. Znaleziono u niego kompletnie urządzoną, debrze zamelinowaną pracownię masarską (kiedyś prawdopodobnie była by to bimbrownia), gdzie w warunkach urągających najprymitywniejszym nakazom higieny, fabrykował często z chorych a nawet i zdechłych świń — drogie wędliny. Znaleziono u niego dużą ilość tych najwątpliwszej wartości wędlin, sporządzonych z chorych na czerwonkę tuczników.
Albo Jankowska Leokadia, zamieszkała w Warszawie przy ul. Siennej. Dwa razy już karana za spekulację, jak się okazało w trzech miejscach meldowana, nigdzie natomiast nieuchwytna. A jednak zdemaskowana została w Radzyminie przez chłopa z gromady Rżyska, od którego starała się kupić cielaka. Pracuje? Nie. Pracowała? Nie. Co robiła więc przez przeszło 6 lat niepodległości w okresie, kiedy cały naród budował swoją ojczyznę? To, co wszyscy ludzie jej pokroju. Zawsze tam, gdzie najgorsze szumowiny, zawsze pasożytując na organizmie całego społeczeństwa, nigdy natomiast przy codziennej, systematycznej pracy.
Skóra Zofia, Zych Karol, Bartczak Tadeusz — oto niedoszli właściciele trzech bekonów wyłudzonych od chłopa, który przyjechał z nimi na tygodniowy spęd żywca do Radzymina. Długo go namawiali, wykorzystali jego nieświadomość. Sprzedał. Ale w swym rachunku spekulanci jednego nie uwzględnili. Nie uwzględnili, że w społeczeństwie są coraz bardziej izolowani. Ktoś ich zauważył, ktoś ich zdemaskował. Tłumaczenie, że trzy przeszło 100-kilowe bekony kupione zostały na chów — funta kłaków nie jest warte. Schwytani spekulanci zresztą zbyt dobrze znani są we wsi Marki, skąd pochodzą, podobnie jak ich kolega po fachu ex-rzeźnik Sasin Marian; zbyt wymowny jest fakt, że nigdzie nie pracują, aby wierzyć choćby jednemu ich słowu.
Od ciemnych siucht, poprzez szaber, pędzenie bimbru, aż do wczorajszych bekonów, trudnili się kolejno wszystkim, żyjąc niejednokrotnie lepiej od najofiarniejszych. Do czasu i jednak. W gminie Radzymin wypadków podobnych było ostatnio więcej. W ciągu ostatnich kilkunastu dni zdemaskowano wielu spekulantów. Kto ich zdemaskował? Nazwisk jest wiele. Krótko mówiąc społeczeństwo, jego najbardziej świadomi przedstawiciele, tacy jak syn małorolnego chłopa — Filipowicz, jak szewc z Radzymina — Szawel, jak pracownik GS-u syn chłopa — Wardak, jak inni. Walka jaką wypowiedziano w gminie Radzymin i w innych gminach tego powiatu wszystkim spekulantom, wydrwigroszom i paskarzom nie pozostała bez widocznych skutków. Pełna mobilizacja politycznego, społecznego i gospodarczego aktywu przeciw hienom zaopatrzenia spowodowała, że wczoraj na tygodniowym gminnym spędzie w Radzyminie kupiono 16 sztuk świń przeciętnej wagi 145 kg (plan — 21 sztuk), podczas gdy 2 tygodnie temu kupiono tylko 3 sztuki, tydzień temu 10 sztuk. W gminie Jadów gminna spółdzielnia zakupiła wczoraj 33 sztuki tuczników (plan 32 sztuki), czyli trzy razy więcej, niż dwa tygodnie temu i przeszło dwa razy więcej niż w ubiegłym tygodniu. W gminie Tłuszcz, gdzie również wczoraj odbył się skup świń podaż była o przeszło 50 procent większą, niż w ciągu ostatnich paru tygodni.
Walka ze spekulacją w powiecie Radzymin trwa. Spekulanci mimo, że już trochę przetrzebieni, jeszcze podejmują i podejmować będą próby dezorganizowania naszego zaopatrzenia. Próby te jednak skazane są na niepowodzenie. Świat pracy, w którego interesy godzą te ohydne machinacje podejmuje nieubłaganą walkę ze spekulacja.
Witold Kuczyński
Trybuna Ludu
1951, R. 4, NR 242
Autora wspiera Wołomin Światłowód
+ There are no comments
Add yours