Wojna o cmentarz

W stołecznym grodzie Wołominie, jak w garnku, który lekkomyślna Marysia postawiła na fajerce, by następnie oddać się bez przeszkód flirtowi z “bratem”, poznanym wczoraj w parku Skaryszewskim. Woda kipi, garnek podryguje niecierpliwie, pokrywka tań­czy zapamiętale shimmy, ale Marysia nie widzi tego. Jej sumienie kucharki wrzeszczy wielkim głosem, że garnek należy zestawić, bo dziura wygotuje się w nim na wylot, Marysia jednak głucha jest na ten głos sumienia. Albowiem duch jest silny, ale ciało mdłe…

Podobnie się dzieje w stołecznym grodzie Wołominie. Jest on stołecznym dla całego kawałka powiatu radzymińskiego. Trudno, nie każde miasto może być Warszawą, a już przecież niejaki Caius Julius Caesar uznał, że lepiej być pierwszym na prowincji, niż drugim w Rzymie. Wre tedy w Wołominie, a przyczyną wrzenia są ci, którzy, jakby się zdawało, nic już z żadnem wrzeniem nie mogą mieć łącznego, którzy odeszli od nas nazawsze. Pozostaje po nich wspomnienie, krzyże butwiejące na słocie, i — mogiłki.

O te właśnie mogiłki w danym wypadku chodzi. Mieszkańcy Wołomina i paru okolicznych wiosek postanowili założyć nowy cmentarz i przeznaczyli na ten cel plac za miastem, położony w bezpośredniem sąsiedztwie osady Lipiny. Projektowany cmentarz dotyka niemal zabudowań tej osady i ze wzglę­du na to, władze uznały to miejsce za nieodpowiednie na cmentarz, wskazując inny teren, położony o pół kilometra od Lipin. Źródłem sprzeciwu władz były zapewne, między innemi, zabiegi mieszkań­ców Lipin, których ludność składa się z sezonowych letników oraz z stale tam mieszkających urzędników, oficjalistów i t. d., zatrudnionych w Warszawie, ale nie posiadających tam mieszkań. Stała ludność stawia objekcje, twierdząc, że woda z cmentarza, wyżej położonego od osady, będzie spływała do studzien, zasilanych wyłącznie wodą i zw. zaskórną i będzie zakażała je, letnicy zaś…

W pogodny letni zmierzch p. Józef z p. Marją wybrali się na spacer. Wyjątkowo nie są usposobieni towarzysko, to też unikają miejsc zaludnionych i wtedy właśnie zamiast znaleźć jakie dobroczynne zarośla, trafiają oni, pełni sił twórczych, na, brrr, cmentarz, stolicę śmierci. Przecież to można raz na zawsze strącić apetyt do… Lipin! Tak tedy władza zabroniła, wołominianie jednak postawili na swojem, bowiem grzebią zmarłych w bezpośredniem sąsiedztwie obejść lipińskich. Chciał przeszkodzić temu przedstawiciel władzy w osobie posterunkowego, ale tłum pobił go do utraty przytomno­ści.

Na następny pogrzeb przybyło aż 5-ciu podobnych przedstawicieli. „Pogrzebacze“ zdecydowali widocznie, że obicie 5-ciu obrońców ładu zajmie zbyt wiele czasu, to też pozostawili ich w spokoju, i zajęli się „pochówkiem”, czemu 5-ciu zbrojnych mężów przyglądało się ciekawie.

Jak długo jeszcze kpiny z władz i ich rozporządzeń trwać będą? Przecież tolerowanie podobnej samowoli podrywa ten nikły autorytet, który władze nasze posiadają.

Ć-wicz

Express Poranny
R. 4, 1925, nr 82

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.