Od lewej: Janina Leśniewska-Brzuszczyńska, Jan Władysław Leśniewski, Ludwika Leśniewska-Nachtman, Kazimierz Jacenty Leśniewski, Stefania Leśniewska Gołębiowska i Wincenty Leśniewski.

Wołomińskie rody – Leśniewscy (I)

Ród Leśniewskich jest jednym ze starszych rodów Wołomina. Dokładna data przybycia protoplasty rodu, Franciszka Leśniewskiego do miasta nie jest znana, ale pierwsze wzmianki znajdziemy w historii Wołomina na początku 1900 roku. Protoplastami rodu Leśniewskich byli Franciszek Leśniewski z żoną Franciszką Leśniewską z d. Glonek. Oboje pochodzili z Kujaw. Franciszek urodził się w 1866 roku w Łęczycy, natomiast Franciszka urodziła się 3 października 1877 roku w Budach Kłóbskich k. Włocławka. Do Wołomina sprowadzili się ok. 1900 roku.

„Purgraba”

Franciszka i Franciszek Leśniewscy w Wołominie.
Franciszka i Franciszek Leśniewscy w Wołominie.

Franciszek Leśniewski był kupcem. W 1919 roku społecznie pełnił funkcję radnego Rady Miejskiej w Wołominie. W 1926 roku wybudował jednopiętrowy dom przy ulicy Piaskowej 3 w Wołominie, który stał się domem rodzinnym dla wszystkich dzieci, do czasu rozpierzchnięcia się po kraju. Leśniewscy mieli pięcioro dzieci: Ludwikę Bolesławę, Janinę, Wincentego Stanisława, Kazimierza Jacentego, Jana Władysława i Stefanię. Najdłużej w tym miejscu, ze swoimi rodzinami, mieszkała Janina Leśniewska-Brzuszczyńska, Jan Władysław Leśniewski, Ludwika Bolesława Leśniewska-Nachtman i Kazimierz Jacenty Leśniewski.

Ulica Piaskowa oraz podwórko to było najważniejsze miejsce zabawy, rosła tam trawa, która latem dogorywała pod stopami dzieciarni. Natomiast niewielki ogródek był miejscem wypoczynku i rekreacji dorosłych. Dominowały w nim kwiaty i kilka drzew owocowych. Pod dużą jabłonią ustawiony był stół i ława, które skrywały się w gaju konopi indyjskich. Rośliny dorastały do wysokości dwóch metrów! Wszystkie klomby z kwiatami odgraniczone były butelkami wkopanymi do góry dnem. Posesja ogrodzona była płotem z drewnianych sztachet pomalowanych na zielono. Od strony ulicy rosły dorodne akacje, które co roku kwitły pachnącym kwieciem, a przy ulicy Łącznej duża czeremcha, na którą wdrapywały się Hania Leśniewska i Halinka Brzuszczyńska − i śpiewały piosenki, rozmawiały! No, właśnie. Musiał wiedzieć o czym rozmawiają Lech Bartłomiej Leśniewski i jako wywiadowca starał się podsłuchiwać rozmowy, co nie podobało się dziewczynom, przezywały go Purgabą i rzucały w niego patykami. Na tę okoliczność ułożyły wierszyk „Leszek wygląda jak zdechła żaba, na drugie imię zwie się Purgaba”. Co oznaczało Purgaba, nikt nie wiedział! Takiej zniewagi Lech nie mógł znieść, zostały przez niego obrzucone kamieniami. Wówczas zeszły z drzewa i sprawiły mu manto!

Podwórko przy ul. Piaskowej w Wołominie. Od lewej Zbigniew Brzuszczyński, Włodzimierz Leśniewski, u góry Tadeusz Nachtman, Janusz Brzuszczyński, w szaliku Lech Bartłomiej Leśniewski, obok Bogdan Jan Leśniewski.
Podwórko przy ul. Piaskowej w Wołominie. Od lewej Zbigniew Brzuszczyński, Włodzimierz Leśniewski, u góry Tadeusz Nachtman, Janusz Brzuszczyński, w szaliku Lech Bartłomiej Leśniewski, obok Bogdan Jan Leśniewski.

Od strony podwórka rosły szpalerem dorodne krzaki bzów różnego gatunku. We wrześniu 1939 roku, w rogu ogrodu od strony ulicy Łącznej wybudowano pod dużym kasztanowcem schron przeciwlotniczy. Ulica Piaskowa nie była utwardzona, porośnięta częściowo trawą, skrywała się pod parasolem koron drzew rosnących po obu stronach ulicy. Po większych opadach deszczu woda pokrywała całą powierzchnię ulicy. To dopiero był raj dla dzieciarni! Biegały po podwórku i ulicach z kółkiem w postaci fajerki, popychanym drucianym popychaczem, zwanym kierownicą. Grały w palanta, kasztany i szmacianą piłkę oraz namiętnie w zośkę i kapsle! Co to była za gra w palanta? Trzeba było mieć dwa patyki, większym uderzało się w mniejszy. Wygrywał ten zawodnik, którego patyk poleciał najdalej. Gra w kasztany polegała na rzucaniu kasztana do dołka. Kasztan, który wpadł do dołka był najwyżej punktowany, a te które spadły obok były popychane palcem tak, aby trafiły do dołka. Zośka to był ciężarek ołowiany przymocowany do pióropusza z kawałków wełny. Coś w rodzaju lotki do badmintona. Zośki produkowaliśmy sami, starając się, aby były jak najbardziej efektowne, dobieraliśmy przeróżne kolory wełny. Gra polegała na odbijaniu zośki stopą i doprowadzeniu jej do bramki, następnie strzeleniu gola. Kto więcej razy odbił zośkę na różne sposoby zdobywał uznanie kibiców. Kapsle, to były kapsle od butelek, wewnątrz każdego z nich umieszczało się karteczkę z nazwiskiem kolarza i po określonej, nieraz, skomplikowanej trasie popychało kapsel prztykiem do mety. Konstruowaliśmy również poruszające się pojazdy, zwane czołgami, raczej ze względu na powolne poruszanie się po różnych powierzchniach, bo nie przypominały czołgów z wyglądu. Ten nasz czołg, to drewniana szpulka, na której krańcach (kołach) nacinało się ząbki, aby zwiększyć przyczepność. Przez otwór w szpulce przeciągało się kawałek gumowej taśmy, której końce były związane tak, że stanowiły zamknięty obwód. Z jednej strony szpulki taśma gumowa mocowana była przez przetknięcie kawałka zapałki w wyżłobiony wcześniej rowek tak, aby guma stanowiła całość ze szpulką. Druga strona taśmy gumowej przewleczona była przez plasterek ucięty ze świecy z wykonanym również rowkiem. W oczko stanowiące zamknięty koniec taśmy gumowej przewlekany był dłuższy patyk umiejscowiony w rowku tak, aby stanowił całość ze świecą. Uruchamianie czołgu polegało na skręceniu taśmy gumowej poprzez pokręcanie dłuższym patykiem, trzymając szpulkę w ręku. Po postawieniu szpulki (już czołgu) na podłożu, taśma gumowa rozprężała się powodując obrót szpulki i poruszanie się czołgu do przodu. Krążek ze świecy powodował spowolnienie rozprężania się taśmy gumowej i czołg pomału się posuwał. Przepraszam, za może nudny opis konstrukcji i wykonania naszego „wynalazku”, ale to dla nas była bardzo ważna zabawka, a zawody były pasjonujące! Gdyby ktoś chciał wykonać taki czołg służę nieodpłatnie pomocą, ale proszę przyjąć tę propozycję jako żart, bo skąd teraz wziąć taką szpulkę! Ha, ha, ha! Zapewniam, iż oryginały były staranniej wykonane niż replika!

Za posesją Leśniewskich była posesja pani Adamowej, za nią, „dzikie” pola z przebiegającym rowem odwadniającym. Pola te, to ugory, które sięgały aż do włości właściciela wszystkich ziem Henryka Konstantego Woyciechowskiego – założyciela Wołomina. Tam też mieścił się dworek w otoczeniu starodrzewów, a przed nim była duża sadzawka oraz spory ogród. Do ogrodu robiliśmy wypady na „dzierżawę”, tak nazywaliśmy kradzież owoców. Były to wyprawy bardzo niebezpieczne, ponieważ jak niosła plotka, pies ogrodnika, niewielki kundel miał ostrzone zęby pilnikiem i tych zębów najbardziej baliśmy się! Jednak owoce z „dzierżawy” smakowały najbardziej, ponieważ zdobywane były z dreszczykiem emocji. W naszym ogrodzie dziadek Franciszek pilnował porządku, bielił pnie drzew, z dużym pietyzmem zbierał owoce i rozdawał je rodzinie.

Od strony ulicy Wileńskiej, po lewej stronie ulicy Piaskowej, była posesja nr 1 kulawej kobiety, zwanej przez nas „kulawką” (nazwiska nie pamiętam) oraz dom państwa Stępowskich przy ulicy Piaskowej 2 z ogrodem zarośniętym klonami od strony ulicy. Po wojnie na posesji Stępowskich powstał tzw. Radiowęzeł, którego organizatorem i kierownikiem był nasz tata – Jan Władysław Leśniewski. Dalej była nasza posesja przy Piaskowej 3, ciągnęła się do ulicy Łącznej, tam była posesja państwa Zientalskich i ich córki Elżbiety, następnie Rowickich, a na końcu ulicy Nadajów. Tam właśnie znajdowała się piekarnia pana Witolda Kakitka. Chodziliśmy do niej po pachnące pieczywo, a do starszego pana Nadaja po wspaniałe ogórki kiszone i kwaszoną kapustę! Tak doszliśmy do ulicy Lipińskiej, gdzie królowała rodzina Orychów i chyba Nowaków. Sołtysem był Władysław Orych, potężne chłopisko z równie potężnymi synami i całą rodziną. Podpadaliśmy synom pana Orycha, ponieważ właziliśmy na drzewo i gdy przechodził któryś z nich wołaliśmy „Orychy chceta kichy”, co im się wybitnie nie podobało, a byli dużo od nas starsi, obiecywali nam, że gdy nas spotkają to powyrywają nam nogi z d..y. Staraliśmy się ich omijać, aby nie stracić nóg.

Rzut oka na przestrzeń

Wieś Wołomińska to dzielnica rolnicza, teraz jest tam osiedle mieszkaniowe. Przez ten teren przebiegał głęboki rów kanalizacyjny biegnący ulicą Kanałową pod przepustem pod ulicą Wileńską aż do torów kolejowych. Na obszarze tym łączącym się z łąkami, toczyła się bitwa czołgowa, w której zniszczono wiele czołgów T-34, usiłowały się one przedostać na teren łąk i dalej na Warszawę. Musiały przejść przez wąski przesmyk między zabudowaniami. Niemcy okopani w lesie Nasfetera dokładnie wstrzelali się w spore zgrupowanie czołgów i strzelali do nich jak do kaczek. W rowie utknęły dwa, które natychmiast zostały zniszczone. Ogółem na dosyć małym terenie zostało zniszczonych około pięciu czołgów. Byłem tam, zaraz po skończonej akcji, gdy czołgi jeszcze dymiły, a teren usłany był trupami krasnoarmiejców.

Na Piaskowej stacjonowała cała kolumna samochodów ze sprzętem wojennym. Niemcy zaczęli ostrzeliwać tę kolumnę z różnym skutkiem. Podczas tego ostrzału leżeliśmy całą rodziną na podłodze w pokoju, w lokalu od ulicy nakryci kołdrami i pierzynami pogrążeni w modlitwach, sparaliżowani strachem. W pewnym momencie usłyszeliśmy mocne uderzenie w ścianę. Czekaliśmy na wybuch, który jednak nie nastąpił. Po pewnym czasie poszedłem z tatą sprawdzić co to było. Okazało się, że w ścianę poniżej poziomu gruntu uderzył pocisk artyleryjski kalibru chyba 100 mm, długości około pół metra! Na pewno niemiałbym możliwości pisania tego tekstu, gdyby pocisk wybuchł!

Po prawej stronie ulicy Piaskowej od strony ulicy Wileńskiej ciągnął się ogród, bodajże Mossakowskiego, ogrodzony płotem, obsadzony starymi drzewami, które baldachimem konarów zakrywały ulicę. Ogród dla nas bardzo tajemniczy i dlatego ciekawy. Dalej była posesja Białków z piaskowym podwórkiem, gdzie zamieszkiwali również Zabłoccy i Napłoszkowie. Teren ten został zajęty aż do ulicy Przejazd przez Gazomontaż. Obecnie obszar ten wraz z budynkiem zajmuje Urząd Skarbowy. Tuż przy ulicy Piaskowej, na Wileńskiej stoi do dzisiaj dwupiętrowy budynek Zgorzelskiego. Tak mówiono! Często widzieliśmy właściciela, eleganckiego pana w bramie tego budynku.

Bogdan Jan i Lech Bartłomiej Leśniewscy na Glinkach.

Glinki to teren dzisiejszego Ośrodka Sportowego Huragan. Były tam cztery stawy powstałe po wybranej glinie. Największy i najgłębszy to Pięciosążniówka, którego pozostałości istnieją do dzisiaj, obok staw „u Józia na olejno”, dalej staw Czarny, następny to Babski! To był nasz teren rekreacyjny, kąpielisko i plaża. Stawy te leżały tam, gdzie dzisiaj jest basen i kort tenisowy, i reszta terenu ośrodka. Zimą stawy te były lodowiskami, dopóki lód nie został wycięty i wywieziony do chłodni (nie było lodówek!). Na nartach szaleliśmy w Górkach Mironowych. Tyle pamiętam z tych lat.

Franciszek Leśniewski zmarł 30 grudnia 1935 roku w Wołominie, Franciszka Leśniewska odeszła 10 sierpnia 1949 roku w Elblągu, u swojej córki Stefanii, która tam mieszkała. Oboje zostali pochowani na cmentarzu parafialnym Świętej Trójcy (stary) przy al. Jana Pawła II (d. ul. Kolejowa) / ks. Kazimierza Pieniążka, kw. A 3, grób 6 po lewej stronie, 2 od alei.

Lech Bartłomiej Leśniewski

Rocznik Wołomiński
tom XV, 2019

 

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.